W OPOWIADANIU MOGĄ POJAWIĆ SIĘ ( PO CZĘŚCI ) TREŚCI EROTYCZNE!!!
Przerzedzał latarką telefonu mrok tylko w nieznacznym stopniu, jednak czuł się już znacznie lepiej. Do tego stopnia, że opanował wszechobecne drgawki nawiedzające jego ciało od dobrej godziny. Nawet dotyk monstrum trzymającego jego dłoń w żelaznym uścisku, zimny i porywisty oddech na twarzy nie wzbudzały w nim się szych emocji, wziął to już jako typowe warunki, którymi nie trzeba się przejmować.
- Mówiłem, że ci się uda, skarbie - ostatnie słowo w głosie kościotrupa zabrzmiało w jego umyśle figlarnie, zachęcająco do dalszej współpracy. Jednak gdy zaczął się ponownie zbliżać i włożył dłoń pod koszulkę szarowłosego, odsunął się w tył, używając dłoni z trzymanym aparatem. Jednak siadł tylko jakiś kawałek dalej, dalej trzymany za dłoń. Nie wiedział, jak udało się temu czemuś utrzymać uścisk, skoro tak bardzo się spocił. Z lekkimi zawrotami głowy oblizał wilgotne wargi, natrafił na ścianę ziemi, korzeni i kamieni za plecami. Koniec ucieczki, przynajmniej w tę stronę.
- Nie uciekaj! - ponownie figlarny ton głosu rozbrzmiał w jego głowie. Ciągle miał wrażenie, że zaprasza go do siebie, do swoich ramion, do bliskości cielesnej. Chciał wstać i uciec, ale nie był w stanie. Podniósł się, klękając na obu kolanach, ale stracił już tyle sił przez wszystkie warunki tutaj, tak bardzo głodny i spragniony, choć raczej wszystko by natychmiast zwrócił z nerwów o własny los i los Rue. Wziął parę głębokich oddechów, jakby to miało dodać mu chociaż nieco energii, jednak żar palący płuca tylko się pogorszył. Otarł ramieniem mokrą twarz, już nawet nie wiedział, czy to pot, łzy, wymiociny, czy może ta breja mieszcząca się na ziemi i nim samym. Podniósł się na dłoni, po czym chwilę ustał w niewygodnej pozycji, chowając chyba zepsuty od wilgoci telefon do kieszeni, gdyż mimo połowy baterii, sam się wyłączył i nie chciał już odżyć. Wyprostował się i postawił nogę do przodu, by utrzymać równowagę. Powieki same mu się zamykały, wszystko zaczęło jeszcze bardziej wirować, niż dotychczas. Stracił orientację, gdzie jest góra, a gdzie dół, chyba się poślizgnął, gdyż runął do przodu. Lub ktoś go pociągnął? Tak, na pewno tak, gdyż wylądował w czyichś ramionach. A mówiąc "czyichś" chodzi tutaj oczywiście o tego mrożącego krew w żyłach stwora.
- Ciii... - gładził jedną dłonią włosy chłopaka, drugą mocno go podtrzymując, gdy ten zaczął krztusić się czymś słonym i obrzydliwym, łzami, śliną i resztkami po części potraktowanego przez kwasy żołądkowe pokarmu. Chciał się wyrwać z objęć i uciec, ale nie mógł. Przestał słyszeć swój nieregularny oddech, a zaczął głośne bicie serca i szumienie krwi w uszach. Zamknął oczy, nie mogąc się na niczym skoncentrować. Widział Mortusy, setki tych bestii stojących przed nim, potem nawet nie wiedział, co widział...
Poczuł nieco więcej chłodu, ale raczej nie tak to by nazwał. Bardziej, że nie czuje tego czegoś, co przedtem. Ból w paru miejscach na klatce piersiowej, brzuchu, a zwłaszcza na szyi, twarzy i plecach objawił się jako pierwszy. Punktowy, jakby ktoś go tam uderzył lub uszczypał. A może dwa na raz??? Stęknął przeciągle, podniósł nieco niesprawną dłoń i przejechał nią po twarzy, ocierając pot i wszystko inne, co się na niej nagromadziło. Położył ją na wolno unoszącym się i opadającym brzuchu, stracił przytomność? Ale nie to najbardziej go zdziwiło. Właściwie to było tylko stwierdzenie. Ale fakt, że nie posiadał koszulki, przeraził go. Szybko wstał do pozycji siedzącej, tak, nie miał bluzki. Przyłożył palce do nogi, ale westchnął z ulgą, gdy poczuł materiał kończący się nieco nad kolanami. Chociaż spodni też bu brakowało, miał na sobie szorty, chociaż tyle. Jednak poczuł tak wielkie obrzydzenie, że chyba został zgwałcony przez tego dupka, że miał odruchy wymiotne, jeden po drugim. Przeturlał się na kolana, pozostając w pozycji "kota". Nawet wygiął mocno kręgosłup, gdy zaczął kaszleć, chcąc pozbyć się gorzkiej wydzieliny z ust. Ale może skoro ma na sobie bieliznę, nie doszło do niczego t a k i e g o? Pokręcił głową z niedowierzaniem, zaciskając zęby najmocniej, jak tylko mógł. To sen, to tylko zły sen
- To nie jest sen, uwierz mi. I trzeba przyznać, jesteś całkiem całkiem, Akuma. Tylko wiesz, może spróbowalibyśmy jeszcze raz, gdy już nie śpisz? - dostał małego zawału serca, gdy usłyszał ten sam głos, co męczy go od paru godzin. Sukinsyn! Waliło go to, że jest martwy, a przynajmniej bez ciała, tylko z samych kości, przysiągł sobie, że go zabije.
- Nie przyszedłem po to, by się kłócić, kto komu co zrobił i co ma zamiar zrobić. Chociaż... gdybyś mógł zostać, to pamiętaj, ja mam do ciebie wiele planów, bardzo wiele - niemalże dostrzegał szyderczy uśmiech wykrzywiający w jakiś sposób twarz truchła. Ale nie tym się zainteresował, przecież on powiedział "gdybyś mógł", co to oznacza? Nim zdążył zapytać, już mu odpowiedział - Twoja dziewczyna jest tutaj - mimowolnie poczuł, jak się czerwieni na dźwięk tych słów. Ale nie miał zamiaru się kłócić o to, jakimi tytułami będzie ich nazywać. Rue jest tutaj! O ile to prawda... Dlaczego miałby mu wierzyć? Wstał, jęcząc cicho, gdy poczuł zdrętwiałe kończyny.
- Sam się przekonaj. A, i masz. Może i lubię się zabawić, ale masz dziwne te rzeczy i raczej nie w moim typie - nie widział ani nie słyszał, kiedy postać jak z horrorów posłała w jego kierunku plecak, który trafił go prosto w klatkę piersiową z taką siłą, że chociaż materiał jest miękki, poczuł się jakby dostał kopniaka. Może jednak dobrze, że dotychczas się na niego nie rzucił? - Zabiorę cię do twojej dziewczyny. Wiesz że mówiła, że jesteście przyjaciółmi? Tylko przyjaciółmi! Bez sensu się tak ukrywać z miłością! - obruszył się, chyba nawiązując do jego czynu wykonanego na Akumie - no chodź, zbytnio nie miała chęci tutaj przyjść, raczej spanikowała, gdy... - nie dokończył. Szarowłosy zamarł, co gdy? Gdy co?!
-Słuchaj, jeśli ją choćby tknąłeś... - również nie dokończył, jednak jedynie dlatego, że nagle znalazł się w innym miejscu. Teleportacja? Zabrakło mu tchu, nogi się pod nim ugięły, jak to możliwe? I dlaczego ten trup to zrobił, nie wyglądał na chcącego się rozstać???
- Spokojnie, odwiedź mnie jeszcze kiedyś, przyjmę cię nawet milej, jeśli tylko nie stawisz oporu. A co do tej dziewczyny...jak jej tam? Ach, no tak, Cassie...
- Rue - przerwał, poprawiając natychmiast. - Nazywa się Rue - nie wyobrażał sobie, by mówić do niej inaczej. Cassie? Cassandra?
- Mniejsza z tym. Nie tknąłem jej. Tylko uleczyłem. Dalej idziesz sam, dogoń ją, ale przyłóż się! - pogonił, gdy Akuma ruszył truchtem, nie mogąc zdobyć się na szybsze tempo. Cały obolały, wycieńczony, miał ochotę już umrzeć. W dodatku strach, że Mortus może być gdzieś tutaj. A jeśli czai się gdzieś w pobliżu? Zaatakuje go, umrze. A co z Rue? Jak ją wtedy odnajdzie? A jeśli to na nią czyha monstrum? Przyśpieszył i w tej samej chwili dostrzegł sylwetkę dobrze sobie znaną. Już miał się rzucić w jej kierunku, gdy krzyknęła cicho i pobiegła dalej. Pobiegła. Ona biegnie! Czyli ten truposz na prawdę ją uleczył!Chociaż był mu za to dozgonnie wdzięczny, teraz o tym nie myślał. Ona krzyknęła, coś ją wystraszyło. Tylko co? Pognał ile sił w nogach, nie zwracając uwagi na to, że następuje bosymi stopami na kamienie, rozcinając nimi skórę, uderza dłońmi o gałęzie, a coś w oddali wyje. Przeraźliwie wyje, nie jak kojot. Jak wilk. Czy tutaj ą wilki? Jeśli tak, to nie tylko Mortus im może zaszkodzić.
- Rue! - krzyknął. - Rue, czekaj! - płuca go paliły i nie mógł wysilić się na dalsze wołanie, czuł panikę, szczęście, dezorientacje i coraz większą słabość połączoną z nadzieją i nowymi siłami jednocześnie. - Cassie! - zawołał w końcu nie wierząc, że na prawdę to robi. Czuł, że musi się zatrzymać, bo nie uciągnie dalej i po prostu padnie na ziemię. Mięśnie go bolały, płuca parzył żar, przełyk zdawał się w nie lepszym stanie, oczy stale łzawiły i piekły, a naga skóra dostawała baty w postaci gałęzi pełnych igieł, szyszek i ostrych końców pąków rosnących liści. Zatrzymał się, dysząc ciężko i opierając się o drzewo. Rozejrzał się na boki, jednak nie dostrzegł niczego nadzwyczajnego, Spróbował nasłuchiwać uderzeń o podłoże, które byłyby słyszalne, gdyby Rue nadal biegła. Ale słyszał tylko swoje bicie serca i wycie gdzieś w oddali, na pewno całej watahy. Spróbował się przekonać, że Mortus nie mógłby wyć tak bardzo wilczo. Gdy warczał zdawało mu się, że konstrukcja starego traktora, wciąż odpalonego, wali się i opada na ziemię.
- Kim jesteś? - usłyszał nagle pytanie zza jego pleców. Odwrócił się w mgnieniu oka, patrząc na Rue. Zaśmiał się głośno, nie pojmując jednak żartu. Po prostu był szczęśliwy, że nic jej nie jest.
- Boże, tak się martwiłem! - powiedział i już miał zamknąć ją w objęciach, ale odsunęła się w tył. Z początku nie zrozumiał, ale zaśmiał się ponownie, znowu z ulgą. - No tak, śmierdzę i jestem jak chodzące gówno. Ale... co ty tutaj robisz? - spytał. - Nic ci nie zrobił? - podszedł do niej o krok, patrząc prosto w oczy.
- O czym ty do mnie mówisz? Chyba pomyliłeś osoby, wołałeś jakąś Cassie... - teraz wyłupił oczy, w co ona gra??? Pokręcił z niedowierzaniem głową, przyjął pionek w zabawie nadal nie mogąc ogarnąć jej sensu. Bawienie się w zgadywanki pośrodku lasu, gdzie kręcą się dzikie wilki, Mortusy i chory gwałciciel-umarlak?
- To jak się niby nazywasz? - spytał. Do głowy na moment wkradła mu się myśl, że może spotkał jedną z sióstr Rue. Przecież mówiła, że były nie do odróżnienia, nawet imiona się myliły. Ale przecież to musi być Rue! To samo ubranie, ta sama twarz, ten sam zapach.
- Nie wiem... - wyznała. Oparł się plecami o pień drzewa, czując ciepło plecaka na parzącej skóze. Gorączka? Jeszcze tego mu brakowało.
- Nie wiesz? Dobrze się czujesz? Chodźmy już do domu, tutaj nie jest bezpiecznie - rozglądnął się nerwowo na boki, chwytając jej nadgarstek. Ale ona wyrwała dłoń, co zabolało gorzej, niż cios z pięści. - Rue? Chodźmy już, na prawdę. Nie czuję się najlepiej, ty też nie wyglądasz cudownie - oznajmił, skrywając ból gdzieś tam, w głębi. Jak to możliwe, że ma ochotę tak z niego drwić, akurat teraz?
- Do jakiego domu?! - zawołała z oburzeniem. - Ja nie mam... znasz mnie? - spytała w końcu.Teraz to już na prawdę ręce mu opadły.
- Od miesięcy - odpowiedział, już kompletnie się w tym gubiąc. - Dobra, kończ to nabijanie się ze mnie, to nie jest na to czas ani miejsce. Chodźmy do domu, co cyrku - znowu chciał ją złapać za nadgarstek, ale ponownie się cofnęła. - Chcesz zostać tutaj? Na noc? - ukrywał coraz to większą panikę, wszechobecny smutek, zdumienie i gniew. Zostawił irytację, powagę i troskę.
- Mówiłem, że ci się uda, skarbie - ostatnie słowo w głosie kościotrupa zabrzmiało w jego umyśle figlarnie, zachęcająco do dalszej współpracy. Jednak gdy zaczął się ponownie zbliżać i włożył dłoń pod koszulkę szarowłosego, odsunął się w tył, używając dłoni z trzymanym aparatem. Jednak siadł tylko jakiś kawałek dalej, dalej trzymany za dłoń. Nie wiedział, jak udało się temu czemuś utrzymać uścisk, skoro tak bardzo się spocił. Z lekkimi zawrotami głowy oblizał wilgotne wargi, natrafił na ścianę ziemi, korzeni i kamieni za plecami. Koniec ucieczki, przynajmniej w tę stronę.
- Nie uciekaj! - ponownie figlarny ton głosu rozbrzmiał w jego głowie. Ciągle miał wrażenie, że zaprasza go do siebie, do swoich ramion, do bliskości cielesnej. Chciał wstać i uciec, ale nie był w stanie. Podniósł się, klękając na obu kolanach, ale stracił już tyle sił przez wszystkie warunki tutaj, tak bardzo głodny i spragniony, choć raczej wszystko by natychmiast zwrócił z nerwów o własny los i los Rue. Wziął parę głębokich oddechów, jakby to miało dodać mu chociaż nieco energii, jednak żar palący płuca tylko się pogorszył. Otarł ramieniem mokrą twarz, już nawet nie wiedział, czy to pot, łzy, wymiociny, czy może ta breja mieszcząca się na ziemi i nim samym. Podniósł się na dłoni, po czym chwilę ustał w niewygodnej pozycji, chowając chyba zepsuty od wilgoci telefon do kieszeni, gdyż mimo połowy baterii, sam się wyłączył i nie chciał już odżyć. Wyprostował się i postawił nogę do przodu, by utrzymać równowagę. Powieki same mu się zamykały, wszystko zaczęło jeszcze bardziej wirować, niż dotychczas. Stracił orientację, gdzie jest góra, a gdzie dół, chyba się poślizgnął, gdyż runął do przodu. Lub ktoś go pociągnął? Tak, na pewno tak, gdyż wylądował w czyichś ramionach. A mówiąc "czyichś" chodzi tutaj oczywiście o tego mrożącego krew w żyłach stwora.
- Ciii... - gładził jedną dłonią włosy chłopaka, drugą mocno go podtrzymując, gdy ten zaczął krztusić się czymś słonym i obrzydliwym, łzami, śliną i resztkami po części potraktowanego przez kwasy żołądkowe pokarmu. Chciał się wyrwać z objęć i uciec, ale nie mógł. Przestał słyszeć swój nieregularny oddech, a zaczął głośne bicie serca i szumienie krwi w uszach. Zamknął oczy, nie mogąc się na niczym skoncentrować. Widział Mortusy, setki tych bestii stojących przed nim, potem nawet nie wiedział, co widział...
Poczuł nieco więcej chłodu, ale raczej nie tak to by nazwał. Bardziej, że nie czuje tego czegoś, co przedtem. Ból w paru miejscach na klatce piersiowej, brzuchu, a zwłaszcza na szyi, twarzy i plecach objawił się jako pierwszy. Punktowy, jakby ktoś go tam uderzył lub uszczypał. A może dwa na raz??? Stęknął przeciągle, podniósł nieco niesprawną dłoń i przejechał nią po twarzy, ocierając pot i wszystko inne, co się na niej nagromadziło. Położył ją na wolno unoszącym się i opadającym brzuchu, stracił przytomność? Ale nie to najbardziej go zdziwiło. Właściwie to było tylko stwierdzenie. Ale fakt, że nie posiadał koszulki, przeraził go. Szybko wstał do pozycji siedzącej, tak, nie miał bluzki. Przyłożył palce do nogi, ale westchnął z ulgą, gdy poczuł materiał kończący się nieco nad kolanami. Chociaż spodni też bu brakowało, miał na sobie szorty, chociaż tyle. Jednak poczuł tak wielkie obrzydzenie, że chyba został zgwałcony przez tego dupka, że miał odruchy wymiotne, jeden po drugim. Przeturlał się na kolana, pozostając w pozycji "kota". Nawet wygiął mocno kręgosłup, gdy zaczął kaszleć, chcąc pozbyć się gorzkiej wydzieliny z ust. Ale może skoro ma na sobie bieliznę, nie doszło do niczego t a k i e g o? Pokręcił głową z niedowierzaniem, zaciskając zęby najmocniej, jak tylko mógł. To sen, to tylko zły sen
- To nie jest sen, uwierz mi. I trzeba przyznać, jesteś całkiem całkiem, Akuma. Tylko wiesz, może spróbowalibyśmy jeszcze raz, gdy już nie śpisz? - dostał małego zawału serca, gdy usłyszał ten sam głos, co męczy go od paru godzin. Sukinsyn! Waliło go to, że jest martwy, a przynajmniej bez ciała, tylko z samych kości, przysiągł sobie, że go zabije.
- Nie przyszedłem po to, by się kłócić, kto komu co zrobił i co ma zamiar zrobić. Chociaż... gdybyś mógł zostać, to pamiętaj, ja mam do ciebie wiele planów, bardzo wiele - niemalże dostrzegał szyderczy uśmiech wykrzywiający w jakiś sposób twarz truchła. Ale nie tym się zainteresował, przecież on powiedział "gdybyś mógł", co to oznacza? Nim zdążył zapytać, już mu odpowiedział - Twoja dziewczyna jest tutaj - mimowolnie poczuł, jak się czerwieni na dźwięk tych słów. Ale nie miał zamiaru się kłócić o to, jakimi tytułami będzie ich nazywać. Rue jest tutaj! O ile to prawda... Dlaczego miałby mu wierzyć? Wstał, jęcząc cicho, gdy poczuł zdrętwiałe kończyny.
- Sam się przekonaj. A, i masz. Może i lubię się zabawić, ale masz dziwne te rzeczy i raczej nie w moim typie - nie widział ani nie słyszał, kiedy postać jak z horrorów posłała w jego kierunku plecak, który trafił go prosto w klatkę piersiową z taką siłą, że chociaż materiał jest miękki, poczuł się jakby dostał kopniaka. Może jednak dobrze, że dotychczas się na niego nie rzucił? - Zabiorę cię do twojej dziewczyny. Wiesz że mówiła, że jesteście przyjaciółmi? Tylko przyjaciółmi! Bez sensu się tak ukrywać z miłością! - obruszył się, chyba nawiązując do jego czynu wykonanego na Akumie - no chodź, zbytnio nie miała chęci tutaj przyjść, raczej spanikowała, gdy... - nie dokończył. Szarowłosy zamarł, co gdy? Gdy co?!
-Słuchaj, jeśli ją choćby tknąłeś... - również nie dokończył, jednak jedynie dlatego, że nagle znalazł się w innym miejscu. Teleportacja? Zabrakło mu tchu, nogi się pod nim ugięły, jak to możliwe? I dlaczego ten trup to zrobił, nie wyglądał na chcącego się rozstać???
- Spokojnie, odwiedź mnie jeszcze kiedyś, przyjmę cię nawet milej, jeśli tylko nie stawisz oporu. A co do tej dziewczyny...jak jej tam? Ach, no tak, Cassie...
- Rue - przerwał, poprawiając natychmiast. - Nazywa się Rue - nie wyobrażał sobie, by mówić do niej inaczej. Cassie? Cassandra?
- Mniejsza z tym. Nie tknąłem jej. Tylko uleczyłem. Dalej idziesz sam, dogoń ją, ale przyłóż się! - pogonił, gdy Akuma ruszył truchtem, nie mogąc zdobyć się na szybsze tempo. Cały obolały, wycieńczony, miał ochotę już umrzeć. W dodatku strach, że Mortus może być gdzieś tutaj. A jeśli czai się gdzieś w pobliżu? Zaatakuje go, umrze. A co z Rue? Jak ją wtedy odnajdzie? A jeśli to na nią czyha monstrum? Przyśpieszył i w tej samej chwili dostrzegł sylwetkę dobrze sobie znaną. Już miał się rzucić w jej kierunku, gdy krzyknęła cicho i pobiegła dalej. Pobiegła. Ona biegnie! Czyli ten truposz na prawdę ją uleczył!Chociaż był mu za to dozgonnie wdzięczny, teraz o tym nie myślał. Ona krzyknęła, coś ją wystraszyło. Tylko co? Pognał ile sił w nogach, nie zwracając uwagi na to, że następuje bosymi stopami na kamienie, rozcinając nimi skórę, uderza dłońmi o gałęzie, a coś w oddali wyje. Przeraźliwie wyje, nie jak kojot. Jak wilk. Czy tutaj ą wilki? Jeśli tak, to nie tylko Mortus im może zaszkodzić.
- Rue! - krzyknął. - Rue, czekaj! - płuca go paliły i nie mógł wysilić się na dalsze wołanie, czuł panikę, szczęście, dezorientacje i coraz większą słabość połączoną z nadzieją i nowymi siłami jednocześnie. - Cassie! - zawołał w końcu nie wierząc, że na prawdę to robi. Czuł, że musi się zatrzymać, bo nie uciągnie dalej i po prostu padnie na ziemię. Mięśnie go bolały, płuca parzył żar, przełyk zdawał się w nie lepszym stanie, oczy stale łzawiły i piekły, a naga skóra dostawała baty w postaci gałęzi pełnych igieł, szyszek i ostrych końców pąków rosnących liści. Zatrzymał się, dysząc ciężko i opierając się o drzewo. Rozejrzał się na boki, jednak nie dostrzegł niczego nadzwyczajnego, Spróbował nasłuchiwać uderzeń o podłoże, które byłyby słyszalne, gdyby Rue nadal biegła. Ale słyszał tylko swoje bicie serca i wycie gdzieś w oddali, na pewno całej watahy. Spróbował się przekonać, że Mortus nie mógłby wyć tak bardzo wilczo. Gdy warczał zdawało mu się, że konstrukcja starego traktora, wciąż odpalonego, wali się i opada na ziemię.
- Kim jesteś? - usłyszał nagle pytanie zza jego pleców. Odwrócił się w mgnieniu oka, patrząc na Rue. Zaśmiał się głośno, nie pojmując jednak żartu. Po prostu był szczęśliwy, że nic jej nie jest.
- Boże, tak się martwiłem! - powiedział i już miał zamknąć ją w objęciach, ale odsunęła się w tył. Z początku nie zrozumiał, ale zaśmiał się ponownie, znowu z ulgą. - No tak, śmierdzę i jestem jak chodzące gówno. Ale... co ty tutaj robisz? - spytał. - Nic ci nie zrobił? - podszedł do niej o krok, patrząc prosto w oczy.
- O czym ty do mnie mówisz? Chyba pomyliłeś osoby, wołałeś jakąś Cassie... - teraz wyłupił oczy, w co ona gra??? Pokręcił z niedowierzaniem głową, przyjął pionek w zabawie nadal nie mogąc ogarnąć jej sensu. Bawienie się w zgadywanki pośrodku lasu, gdzie kręcą się dzikie wilki, Mortusy i chory gwałciciel-umarlak?
- To jak się niby nazywasz? - spytał. Do głowy na moment wkradła mu się myśl, że może spotkał jedną z sióstr Rue. Przecież mówiła, że były nie do odróżnienia, nawet imiona się myliły. Ale przecież to musi być Rue! To samo ubranie, ta sama twarz, ten sam zapach.
- Nie wiem... - wyznała. Oparł się plecami o pień drzewa, czując ciepło plecaka na parzącej skóze. Gorączka? Jeszcze tego mu brakowało.
- Nie wiesz? Dobrze się czujesz? Chodźmy już do domu, tutaj nie jest bezpiecznie - rozglądnął się nerwowo na boki, chwytając jej nadgarstek. Ale ona wyrwała dłoń, co zabolało gorzej, niż cios z pięści. - Rue? Chodźmy już, na prawdę. Nie czuję się najlepiej, ty też nie wyglądasz cudownie - oznajmił, skrywając ból gdzieś tam, w głębi. Jak to możliwe, że ma ochotę tak z niego drwić, akurat teraz?
- Do jakiego domu?! - zawołała z oburzeniem. - Ja nie mam... znasz mnie? - spytała w końcu.Teraz to już na prawdę ręce mu opadły.
- Od miesięcy - odpowiedział, już kompletnie się w tym gubiąc. - Dobra, kończ to nabijanie się ze mnie, to nie jest na to czas ani miejsce. Chodźmy do domu, co cyrku - znowu chciał ją złapać za nadgarstek, ale ponownie się cofnęła. - Chcesz zostać tutaj? Na noc? - ukrywał coraz to większą panikę, wszechobecny smutek, zdumienie i gniew. Zostawił irytację, powagę i troskę.
< Rue? Taki nie ogar horrowo/wokomediowo/erotyczny w wykonaniu kobity z amnezją i faceta w rzygach xd >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz