Monty otoczył ramionami drobniejszego chłopaka i zerknął na niego niepewnie. Nie był pewien czy jest dobry w pocieszaniu, a jeśli miał być szczery, obawiał się, że sprawił mu przykrość. Tak bardzo chciał dodać mu pewności siebie, przekonać, że kwestia jego nóg wcale mu nie przeszkadza i każda niedoskonałość tylko dodaje mu uroku. Wiedział jednak, że bezcelowe będzie powtarzanie górnolotnych stwierdzeń, w końcu sam na jego miejscu najpewniej nie przyjąłby ich tak od razu. Zamiast tego westchnął cicho i zajął się delikatnym przeczesywaniem włosów młodego krawca. Poczuł, jak chłopak układa się wygodniej i nieco rozluźnia. Siedzieli chwilę w milczeniu, zatopieni we własnych myślach.
- Powinniśmy iść już do tej wróżki, sprawdzić co nas czeka – przypomniał Edward, śmiejąc się nieco i sprowadzając Montgomeryego z powrotem na ziemię. Mężczyzna wypuścił go z objęć i uśmiechnął się krzywo.
- Zdecydowanie – przytaknął.
Namiot wróżki znajdował się nieco na obrzeżach wesołego miasteczka, sugerując, że na ogół atrakcja nie cieszy się zbytnią popularnością. Z zewnątrz nie wyróżniało się zbytnio od zwykłego namiotu, nieprzezroczysta, fioletowa tkanina została jedynie nieco ozdobiona tandetnymi światełkami choinkowymi. Obok niego stał mężczyzna, najwyraźniej pełniący funkcję biletera i ochroniarza w jednym. Przyjął ich wejściówki i schował je do kieszeni.
- Wchodzi się pojedynczo – oznajmił. Midas spojrzał na młodego krawca niepewnie. Ten wyszczerzył się w uśmiechu.
- Idź pierwszy – powiedział młodszy. Długowłosy wzruszył lekko ramionami, równie dobrze mógł mieć to za sobą.
Już od wejścia uderzył go słodkawy, mdły zapach kadzidełek. W pomieszczeniu panował dziwaczny półmrok, mający na celu dodanie klimatu. Wnętrze namiotu ozdobione zostało różnymi szafeczkami, obstawionymi groteskowymi przedmiotami. Monty dopatrzył się wśród nich atrap kości, szklanych kulek, fiolek oraz innych dziwactw.
- Zrzucisz czaszkę – odezwał się ktoś nagle, sprawiając, że długowłosy podskoczył zaskoczony. Machnął ręką nieskładnie i usłyszał brzdęk. Skrzywił się i pochylił, aby podnieść strącony przedmiot i zaklął na widok plastikowej, czarnej czaszeczki. Odstawił ją na byle jaką półkę, po czym zwrócił się w kierunku głosu.
Wróżka siedziała przy niewielkim stoliku w kącie namiotu, schowana w cieniu. Dopiero po podejściu do niej i bliższych oględzinach dało się dostrzec ją wyraźniej. Otulona w skrzące się woale dziewczyna nie mogła mieć więcej niż czternaście lat. Drobne, chuderlawe ciało wyglądało jak gałązka, gotowa w każdej chwili pęknąć. Potargane, nierówno ścięte włosy zaczesała na bok i wplotła w nie piórka oraz koraliki. Najbardziej jednak fascynującą częścią jej wyglądu były oczy, zasnute szarą mgiełką, ewidentnie ślepe.
- Siadaj, złoty chłopcze – poleciła, wskazując krzesło przed sobą. Nie spodobał się mu jej przydomek, zupełnie jakby dziewczynka wiedziała, jaką ma umiejętność. Odepchnął od siebie bzdurne myśli i zajął wskazane miejsce. Nie miał zamiaru niepotrzebnie przedłużać swojej wizyty.
- Coś ty taki zestresowany – mruknęła, rozkładając na stole talię kart. W półmroku zauważył na nich różne wypukłości, które pomagały dziewczynie rozpoznawać karty. Długowłosy założył ręce na piersi.
- Niezła sztuczka z tą czaszką na początku – stwierdził. Uśmiechnęła się krzywo.
- Możesz to nazywać sztuczką, jeśli chcesz – wzruszyła ramionami. Mężczyzna skrzywił się mimowolnie. Ta niepozorna dziewczynka niepokoiła bardziej niż cały tandetny wystrój razem wzięty.
Przesunęła dłonią po kupce kart, rozciągając je na stole w równym rządku. Postukała palcem w blat.
- Wybierasz trzy karty, które powiedzą mi o twojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości – oznajmiła, błyskając zębami w nieco zbyt drapieżnym uśmiechu. Przez chwilę zastanawiał się, co tak młoda osoba robi w wesołym miasteczku, ale szybko zaniechał tego zajęcia, z autopsji wiedział, iż życie czasami układało się niezbyt przyjemnie i dziwacznie.
Wybrał trzy karty ze środka, nie kierując się zupełnie niczym. Podsunął je w stronę nieletniej wróżki, która obróciła je i przesunęła palcami po wypukłościach. Zmrużyła ślepe oczy, jakby starając się coś rozszyfrować.
W końcu odchrząknęła i odgarnęła z twarzy kilka zagubionych kosmyków.
- Uciekłeś od swoich wspomnień, ale nadal nie dają ci one spokoju – stwierdziła, obracając w palcach jedną z kart. – Wszystko, co brałeś do rąk, psuło się i umierało – dodała pogodnie, sprawiając, że po plecach Montgomeryego przeszedł lodowaty dreszcz. Zamglone oczy dziewczynki zdawały się świdrować go na wylot. Odłożyła kartę i wzięła do rąk kolejną, palcami badając nowe wypukłości.
- Tracisz czujność i masz kogoś cennego. Boisz się, że znowu wszystko stanie się złote i zimne – stwierdziła, krzywiąc się lekko. Monty zacisnął dłonie w pięści. Z miłą chęcią wyszedłby już z tego namiotu. Skąd mógł wiedzieć, że spotka jakąś małą wieszczkę, a nie standardową, grubą kobietę opierającą się na standardowej zimnej przepowiedni? Po raz kolejny jego wiara w różne rzeczy była podkopywana, jednak jak nie miał tracić gruntu pod nogami, gdy zupełnie obca osoba trafiała w sedno? Cóż, w potwory swego czasu również nie bardzo wierzył. Zakrawało to o ironię u kogoś, kto dotykiem zmieniał rzeczy w złoto.
Trzecia i ostatnia karta błysnęła w dłoniach Melanii. Dziewczyna rozpromieniła się lekko.
- Będzie lepiej, niż ci się wydaje – stwierdziła, nadal przesuwając palcami po karcie. – Trochę stresów, ale w ogólnym rozrachunku nie tak źle. Możesz ufać krawcowi i swoim uczuciom – dopowiedziała. Zaraz potem złożyła i przetasowała karty.
- Swoją drogą możesz go już zawołać – dodała, po raz kolejny sprawiając, że przeszedł go dreszcz. Mruknął pożegnanie i wyszedł z namiotu, natychmiast wpadając na Edwarda.
- I jak było? Coś tak zbladł? – zagadał go wesoło chłopak. Midas wykrzesał z siebie uśmiech i poczochrał go po głowie.
- Jest dziwna. Zresztą sam się przekonaj – odparł, ruchem głowy wskazując na namiot.
< Le Bleuet, słońce, teraz twoja kolej :') >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz