Spojrzeli po sobie nieco niepewnie, zaalarmowani reakcją ptaków.
Cokolwiek się zbliżało, musiało nieźle je przestraszyć. Wkrótce i konie
zaczęły okazywać niepokój, zarzucały swoimi szlachetnymi łbami, drepcząc
nerwowo w miejscu.
- Do powozu – rozkazał jeden z bliźniaków, wskakując na miejsce woźnicy.
Obejrzał się za siebie, marszcząc brwi. Midas nie miał zamiaru się
spierać, nie doszedł jeszcze do siebie, w boku nadal doskwierał mu ból, a
do walki z całą pewnością się nie nadawał. Wsparł się nieco o młodego
krawca i razem z nim, w jak najszybszym tempie, podreptał do dyliżansu.
Władowali się do środka, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Obydwaj
wyjrzeli przez niewielkie okienko powozu, akurat, gdy w polu widzenia
pojawiło się stadko wężowych kobiet.
- One chyba nigdy nie odpuszczą – jęknął Edward. Montgomery zmrużył lekko oczy, obserwując pełznące potwory.
- Są wkurzone, bo pozbyłem się ich królowej – stwierdził. Młody krawiec
nie zdążył jednak odpowiedzieć, dyliżans szarpnął wściekle, nieomal nie
zbijając ich z nóg. Konie wystrzeliły błyskawicznie do przodu, popędzane
własnym strachem i bacikami woźniców. Monty zatoczył się w
podskakującym pojeździe, wpadając na ścianę. Ostatkiem sił pochwycił Le
Bleuet i usadził go na jednej z pryczy. Sam opadł obok chłopaka, nie
chcąc ryzykować przewrócenia się w podskakującym, pędzącym powozie.
Koła z trzaskiem pokonywały kolejne nierówności, wypełniając powietrze przeraźliwym hałasem.
- Jesteśmy daleko od cyrku? – zapytał głośno Montgomery, przekrzykując huk. Edward zastanowił się przez chwilę.
- Raczej nie – odparł. Długowłosy odetchnął.
- Myślę, że odpuszczą, jak tylko znajdą się poza swoim terenem –
pocieszył go i siebie jednocześnie. Wydawało mu się jednak, że wężowe
kobiety nie będą chciały zbytnio oddalać się od gniazda. Zresztą w
okolicy cyrku nie miały żadnych szans na wygraną, ich przewaga
zmniejszała się z każdym pokonanym metrem.
Podskoczyli, kiedy koło trafiło na jakiś kamień. Midas zacisnął zęby,
gdy rana w boku dała o sobie znać. Zauważył, że młody krawiec próbuje
wstać i wyjrzeć przez okno, wyraźnie zdenerwowany. Monty chwycił go
jednak i z powrotem usadził obok siebie. Odruchowo otoczył młodszego
ramionami.
- Siedź w miejscu. Ze środka i tak nic nie zrobimy, tylko się poobijasz –
powiedział. Ed niechętnie skinął głową, ale nie próbował już się
podnosić. W ramach rekompensaty przytulił się do mężczyzny, co szczerze
mówiąc, wcale Midasowi nie przeszkadzało.
Pędzili jeszcze przez chwilę, zanim odczuli, iż dyliżans zaczyna
zwalniać. Stopniowo tracił swój szaleńczy pęd, aż w końcu obydwaj
mogliby bezpiecznie stanąć.
- Pewnie już dojeżdżamy – stwierdził Edward, unosząc głowę.
- Odpuściły sobie – odetchnął Midas, w myślach żegnając się ze żmijkami.
Z całą pewnością nie będzie za nimi tęsknił. Krawiec podniósł się i
rozprostował ciało, zapewne nieco trochę obolałe od podróży. Montgomery
dotknął bandażu, z niezadowoleniem odkrywając, iż zdążył on nasiąknąć
złotą posoką. Cóż, najwyraźniej nie obędzie się od wizyty u cyrkowego
lekarza.
Gdy dojechali na miejsce, przywitał ich tłumek zaciekawionych i
zaniepokojonych cyrkowców. Widocznie ich zniknięcie, jak i akcja
ratunkowa wzbudziła niemałe zainteresowanie. Ku uldze Midasa większość
pytań oraz próśb o opowieści skupiła się na Edwardzie, co w gruncie
rzeczy nie było niczym dziwnym. Sam Monty mógł w tym czasie przy pomocy
jakiejś dobrej duszy dostać się do namiotu lekarza.
Aurum skoczyła na niego, gdy tylko go dostrzegła i do końca dnia nie
odstąpiła pana na krok, najwyraźniej obawiając się, że coś znowu mu się
stanie.
~~~
Rana goiła się dobrze, na co ani Midas, ani lekarz nie mogli narzekać.
Dosyć szybko wrócił do swoich codziennych zajęć, większą uwagę
przykładając do treningów kontroli nad złotem. Jak widać umiejętność ta,
okazywała się niezwykle przydatna w ekstremalnych sytuacjach.
Kontakt z młodym krawcem utrzymywał regularnie, z coraz większym
niepokojem odkrywając, iż chłopak wkrada mu się do głowy w najmniej
odpowiednich momentach. Czuł się, jakby złota otoczka, którą osłaniał
się na co dzień przed innymi ludźmi, miała niewielki wyłom, akurat taki,
żeby zmieścił się w nim Edward. Tak więc idąc przez cyrk automatycznie,
szukał go wzrokiem, a gdy tylko był w pobliżu, niemal mimowolnie wodził
za nim spojrzeń. Ale cóż mógł poradzić? Wiedział, że nie potrafiłby już
zrezygnować z towarzystwa chłopaka. Po tak długim czasie samotności,
Midas dosyć szybko zaczął przyzwyczajać się i przywiązywać do
sympatycznego krawca.
W noc po ostatecznym zdjęciu opatrunku dręczyła go bezsenność, z którą
nawet nie miał zamiaru walczyć. Wygrzebał się z łóżka i obudził Aurum.
Odkąd zniknął jej z oczu i wrócił ranny bywała nerwowa, przez co dla
świętego pokoju wolał zabrać ją ze sobą. Wychodząc, zgarnął ze sobą
skrzypce. Był środek nocy, a na okolicznej polance najpewniej nie spotka
żywej duszy. Zresztą, dawno już nie tykał instrumentu, a jednak nie
chciał zapomnieć gry na nim. Rękawiczki zostawił w namiocie, nie sądził,
aby były mu potrzebne na samotnym spacerze. Poza tym noc była spokojna,
tak samo, jak on, więc nie musiał obawiać się dziwnych wypadków ze
złotymi figurami.
Tygrys wyrwał się nieco do przodu, co kilka kroków oglądając się na
swojego właściciela. Była wyraźnie podekscytowana nocną eskapadą i aż
buzowała niecierpliwością. Długowłosy uśmiechnął się mimowolnie na ten
widok.
Doszli na niewielką łączkę, wolną od wszelakich drzew zasłaniających
gwiazdy. Gdzieś w lesie pohukiwała sowa, a w powietrzu leniwie latały
świetliki, które natychmiast zaciekawiły Aurum. Już niedługo potem
tygrys szalał w trawach, próbując upolować małe, błyszczące owady. Noc
była dosyć jasna, Monty dosyć dobrze widział w mdłym blasku księżyca i
gwiazd, tak więc niemal od razu dostrzegł samotną sylwetkę przesiadującą
na pagórku. Bez wahania ruszył w tamtą stronę, rozpoznając nocnego
marka.
- Czyżbyś nie mógł spać? – mruknął, siadając obok Edwarda. Skrzypki
odłożył na bok. Krawiec drgnął zaskoczony jego obecnością, najwyraźniej
dopiero teraz zauważył Midasa.
<Le Bleuet? c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz