To Midas powinien był przepraszać i mężczyzna był tego boleśnie świadom. Och, naturalnie, zachował się jak buc, ale nie spodziewał się, by młody krawiec zechciał z nim kiedykolwiek później rozmawiać. A teraz drobny Le Bleuet stał przed nim, roniąc głupie łzy, które trącały jeszcze głupsze czułe struny duszy Montgomeryego. Długowłosy przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Cóż mógł powiedzieć? Po tylu latach uciekania przed ludźmi nie był pewien czy potrafi kogokolwiek pocieszyć. Nie mógł jednak bez słowa zamknąć przed nim pół namiotu, Monty nie był przecież potworem, nieważne jak bardzo byłoby mu to na rękę.
- Nie gniewam się na ciebie – zaczął, ostrożnie dobierając słowa. Nie miał zamiaru palnąć jakiejś głupoty, która tylko pogorszyłaby sytuację. Wyciągnął przed siebie rękę, pomachał nią, sprawiając, że w bladej dłoni pojawiła się aksamitna chusteczka. Była to jedynie tania sztuczka, trik, który zabawiał nieuważnych widzów, jednak na nic innego nie było teraz stać Midasa. Podał czystą szmatkę chłopakowi, który przyjął ją, obserwując mężczyznę szeroko otwartymi oczyma. – Tak naprawdę to nic do ciebie nie mam, jesteś w porządku. Tylko nie powinieneś się przepracowywać, nawet najlepsi krawcy potrzebują odpoczynku – dodał. Już wcześniej zauważył zaangażowanie młodszego. Było dobre, jednak nie wątpliwie nie powinno go przytłoczyć. Zamilkł, nie wiedząc, co jeszcze powinien powiedzieć. Czuł się dziwacznie i co gorsza, miał wrażenie, że młodszy chłopak to dostrzega.
- Wybacz, powinienem iść zająć się tygrysem — rzucił w końcu Monty. – Dobranoc – dodał, wycofując się do namiotu. Odetchnął z ulgą, kiedy znalazł się w bezpiecznym towarzystwie zwierzaka.
- Jesteś świetną wymówką, moja droga – mruknął, głaszcząc mruczącą głośno Aurum. Z westchnieniem przebrał się w swoje luźne, wygodne ciuchy, których używał jako piżamy. Na szczęście do łaźni poszedł nieco wcześniej, dzięki czemu nie musiał teraz znosić tłoku. Zresztą i tak nie miał większej ochoty na włóczenie się. Opadł na wygodne łóżko i przymknął oczy. Nadal nie mógł wyrzucić z głowy młodego krawca. To zaskakujące jak taki niepozorny chłopak umiał skomplikować Midasowi życie. Wszystko byłoby prostsze, gdyby najzwyczajniej w świecie nie był dla niego miły, podobnie jak większość otoczenia. Monty westchnął i wtulił twarz w poduszkę, kątem oka obserwując, jak Aurum kręci się po namiocie. Znudzona pacnęła łapą jedną ze swoich zabawek, która z cichym dzwonieniem potoczyła się po ziemi. Tygrysica nie rzuciła się jednak za nią, najwyraźniej była nie w sosie na wieczorne zabawy, jednak Midas nie specjalnie na to narzekał. W końcu wskoczyła na swoje honorowe miejsce tuż obok mężczyzny, zwinęła się w kłębek i zasnęła.
~~~
Obudził go szum deszczu i krople, miarowo uderzające o dach namiotu. Montgomery otworzył oczy i przetarł je wierzchem dłoni, pozbywając się resztek snu. Nie miał pojęcia, jak wczesna jest godzina i jak długo już pada. Ręką przesunął po łóżku i zamarł, gdy nie wyczuł obok siebie Aurum. Poderwał się do pozycji siedzącej i omiótł namiot rozbieganym spojrzeniem. Nie zdarzało się, aby tygrysica wyściubiała nos na zewnątrz podczas deszczu. Jasne, poranne eskapady się zdarzały, uwielbiała polować w okolicy i znosić Midasowi najróżniejsze kocie upominki (wśród których królowały przeważnie zagryzione króliki i bażanty), jednak dobrowolne wałęsanie się w deszczu było poza jej godnością.
Na dworze coś upadło z głuchym łoskotem i jęknęło głucho, na co Monty zmełł przekleństwo. Wygrzebał się szybko spod kołdry, wsunął na nogi buty, po czym ruszył do wyjścia namiotu. Najpewniej ktoś chciał najzwyczajniej w świecie przejść obok, nie było to nic dziwnego, w końcu dom Midasa nie stał na odosobnieniu, a obudzona Aurum postanowiła go zatrzymać.
Mężczyzna wyjrzał na zewnątrz i skrzywił się na widok kocicy, przygważdżającej kogoś do ziemi. Był pewien, że nie zraniłaby otaczających jej ludzi, niemniej jednak na pewno konkretnie zmoczyła swoją ofiarę.
- Aurum! – zawołał długowłosy. Tygrysica obróciła się błyskawicznie i truchtem podbiegła do pana. – Na litość boską, wynocha do środka – polecił, popychając lekko tygrysa w stronę namiotu. Urażona weszła z powrotem do środka.
- Przepraszam za nią, bywa nieznośna – westchnął, podnosząc z ziemi chłopaka. Edward zamrugał, jakby do końca nie wiedział jeszcze, co się stało. Monty skrzywił się lekko na widok jego przemoczonych ubrań i posklejanych od wody włosów. Deszcz nadal kapał z nieba, jakby postanowił sobie nie pozostawić na nikim nawet suchej nitki. – Chodź, powinieneś trochę obeschnąć – polecił mężczyzna i podobnie jak wcześniej tygrysa, pchnął chłopaka delikatnie w stronę namiotu. Nie chciał brać odpowiedzialności za jego przeziębienie, zresztą i tak czuł się wystarczająco winny.
- Rozgość się – rzucił, zaczynając szukać suchego ręcznika. – I nie przejmuj się tygrysem. Aurum jest łagodna jak baranek tylko trochę niegrzeczna – dodał. Nadal obrażona kocica ułożyła się w kącie i zaczęła podgryzać jedną ze swoich zabawek. W końcu mężczyzna odwrócił się i podał chłopakowi ręcznik. Cofnął ręce, dopiero zauważając, iż nie nałożył jeszcze rękawiczek.
- Nie gniewam się na ciebie – zaczął, ostrożnie dobierając słowa. Nie miał zamiaru palnąć jakiejś głupoty, która tylko pogorszyłaby sytuację. Wyciągnął przed siebie rękę, pomachał nią, sprawiając, że w bladej dłoni pojawiła się aksamitna chusteczka. Była to jedynie tania sztuczka, trik, który zabawiał nieuważnych widzów, jednak na nic innego nie było teraz stać Midasa. Podał czystą szmatkę chłopakowi, który przyjął ją, obserwując mężczyznę szeroko otwartymi oczyma. – Tak naprawdę to nic do ciebie nie mam, jesteś w porządku. Tylko nie powinieneś się przepracowywać, nawet najlepsi krawcy potrzebują odpoczynku – dodał. Już wcześniej zauważył zaangażowanie młodszego. Było dobre, jednak nie wątpliwie nie powinno go przytłoczyć. Zamilkł, nie wiedząc, co jeszcze powinien powiedzieć. Czuł się dziwacznie i co gorsza, miał wrażenie, że młodszy chłopak to dostrzega.
- Wybacz, powinienem iść zająć się tygrysem — rzucił w końcu Monty. – Dobranoc – dodał, wycofując się do namiotu. Odetchnął z ulgą, kiedy znalazł się w bezpiecznym towarzystwie zwierzaka.
- Jesteś świetną wymówką, moja droga – mruknął, głaszcząc mruczącą głośno Aurum. Z westchnieniem przebrał się w swoje luźne, wygodne ciuchy, których używał jako piżamy. Na szczęście do łaźni poszedł nieco wcześniej, dzięki czemu nie musiał teraz znosić tłoku. Zresztą i tak nie miał większej ochoty na włóczenie się. Opadł na wygodne łóżko i przymknął oczy. Nadal nie mógł wyrzucić z głowy młodego krawca. To zaskakujące jak taki niepozorny chłopak umiał skomplikować Midasowi życie. Wszystko byłoby prostsze, gdyby najzwyczajniej w świecie nie był dla niego miły, podobnie jak większość otoczenia. Monty westchnął i wtulił twarz w poduszkę, kątem oka obserwując, jak Aurum kręci się po namiocie. Znudzona pacnęła łapą jedną ze swoich zabawek, która z cichym dzwonieniem potoczyła się po ziemi. Tygrysica nie rzuciła się jednak za nią, najwyraźniej była nie w sosie na wieczorne zabawy, jednak Midas nie specjalnie na to narzekał. W końcu wskoczyła na swoje honorowe miejsce tuż obok mężczyzny, zwinęła się w kłębek i zasnęła.
~~~
Obudził go szum deszczu i krople, miarowo uderzające o dach namiotu. Montgomery otworzył oczy i przetarł je wierzchem dłoni, pozbywając się resztek snu. Nie miał pojęcia, jak wczesna jest godzina i jak długo już pada. Ręką przesunął po łóżku i zamarł, gdy nie wyczuł obok siebie Aurum. Poderwał się do pozycji siedzącej i omiótł namiot rozbieganym spojrzeniem. Nie zdarzało się, aby tygrysica wyściubiała nos na zewnątrz podczas deszczu. Jasne, poranne eskapady się zdarzały, uwielbiała polować w okolicy i znosić Midasowi najróżniejsze kocie upominki (wśród których królowały przeważnie zagryzione króliki i bażanty), jednak dobrowolne wałęsanie się w deszczu było poza jej godnością.
Na dworze coś upadło z głuchym łoskotem i jęknęło głucho, na co Monty zmełł przekleństwo. Wygrzebał się szybko spod kołdry, wsunął na nogi buty, po czym ruszył do wyjścia namiotu. Najpewniej ktoś chciał najzwyczajniej w świecie przejść obok, nie było to nic dziwnego, w końcu dom Midasa nie stał na odosobnieniu, a obudzona Aurum postanowiła go zatrzymać.
Mężczyzna wyjrzał na zewnątrz i skrzywił się na widok kocicy, przygważdżającej kogoś do ziemi. Był pewien, że nie zraniłaby otaczających jej ludzi, niemniej jednak na pewno konkretnie zmoczyła swoją ofiarę.
- Aurum! – zawołał długowłosy. Tygrysica obróciła się błyskawicznie i truchtem podbiegła do pana. – Na litość boską, wynocha do środka – polecił, popychając lekko tygrysa w stronę namiotu. Urażona weszła z powrotem do środka.
- Przepraszam za nią, bywa nieznośna – westchnął, podnosząc z ziemi chłopaka. Edward zamrugał, jakby do końca nie wiedział jeszcze, co się stało. Monty skrzywił się lekko na widok jego przemoczonych ubrań i posklejanych od wody włosów. Deszcz nadal kapał z nieba, jakby postanowił sobie nie pozostawić na nikim nawet suchej nitki. – Chodź, powinieneś trochę obeschnąć – polecił mężczyzna i podobnie jak wcześniej tygrysa, pchnął chłopaka delikatnie w stronę namiotu. Nie chciał brać odpowiedzialności za jego przeziębienie, zresztą i tak czuł się wystarczająco winny.
- Rozgość się – rzucił, zaczynając szukać suchego ręcznika. – I nie przejmuj się tygrysem. Aurum jest łagodna jak baranek tylko trochę niegrzeczna – dodał. Nadal obrażona kocica ułożyła się w kącie i zaczęła podgryzać jedną ze swoich zabawek. W końcu mężczyzna odwrócił się i podał chłopakowi ręcznik. Cofnął ręce, dopiero zauważając, iż nie nałożył jeszcze rękawiczek.
< Le Bleuet? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz