- Borys - chłopak zagwizdał, ale pies zachowywał się, jakby był całkiem w innym świecie. Wąchał trawę kręcąc się w kółko i nie zwracając na nic uwagi. Nawet na to, że wóz, którym tu przyjechał, odjechał bez niego. Dopiero gdy Akuma lekko pociągnął smyczą psie oczy skierowały się na niego. Uszy miał postawione, ale oczy przypominały zbitego szczeniaka. Gdy przypominam sobie słowa mężczyzny, który mówił o jego historii, po części płakać mi się chciało, po trochu chciałam przytulić pieska, a po reszcie przywiązać do nogi poprzedniego właściciela wielki głaz i wrzucić do jeziora, żeby sobie "popływał".
- Słuchaj, ja pójdę do siebie, żeby się z tobą oswoił. Tym bardziej, że raczej za nim nie nadążę - podniosłam jedną kulę do góry, co przyniosło nieoczekiwane rezultat. Zamiast dać znać, że to przez kulę nie nadążę, psiak chyba sądził, ze chcę go uderzyć, ponieważ automatycznie się cofnął kuląc się. Szybko obniżyłam przedmiot i spojrzałam na chłopaka. - Czeka cię dużo roboty - przyznałam.
- Zauważyłem - westchnął i kucnął obok psiaka.
- Przyjdę jutro - po tych słowach skierowałam się do swojego namiotu, ale w połowie się zatrzymałam. - Karma - odwróciłam się i zaczęłam wracać.
- Co?
- Oddawaj karmę z plecaka - machnęłam ręką. Chłopak chwilę milczał, aż w końcu wyciągnął z plecaka pożądaną przeze mnie rzecz. Rzuciłam krótki "dzięki" i odwróciłam się ponownie zmierzając w kierunku namiotu. Akuma zajął się za to swoim nowym towarzyszem. Oby mu się powiodło i Borys - nie wiem dlaczego, ale to imię kojarzy mi się z tępym osiłkiem i już nie ważne, czy człowiekiem, czy zwierzęciem - chociaż w połowie mu zaufa, da się dotknąć, a co ważniejsze, zacznie reagować. I pomyśleć, że większość psów właśnie przechodzi przez podobne scenariusze. Gdy szczeniak, to słodki, wszystkim się chwali, bawić się chce, a potem wywozi się, bo brzydki, duży i niepotrzebny. Żeby chociaż ich tylko wywozili, a nie wiązali gdzieś czy nie wiadomo co jeszcze robili.
Powolnym tempem doszłam do mojego namiotu. Po wejściu przestawał mi dokuczać wszelki chłód. Usiadłam na materacu, a po chwili na moich kolanach pojawiła się kotka. Położyłam te okropne kule obok, kiedy moje oczy dostrzegły czarną okładkę na ziemi. Chwyciłam ją wyciągając się. Była to moja stara książka, horror "Uciekajcie". Gdzieś pod koniec znajdowała się czarna wstęga, a na niej kartka z napisem "Najlepsze". Otworzyłam na tej stronie.
(nie musisz czytać, to nie ważne, chyba, że chcesz)
Nie mógł się poruszyć. Jego ciało było sparaliżowane, jak zawsze z resztą, kiedy to robił. Znajdował się w jakimś lesie. Burym i cichym, który przyprawiał o ciarki. Stał, gdyż nie mógł nic zrobić. Nagle, obraz zaczął się samoistnie przemieszczać. Obrócił się o 180 stopni i znalazł się przed jakimś wielkim budynkiem wykonanym z kamienia. Znajdował się na polanie, która była otoczona lasem, w którym niedawno się znajdował. Czucie powróciło do niego. Przechylił się w przód, tym samym prawie wpadając na olbrzymie, drewniane drzwi. Budynek był w większości okryty winoroślami. Rozejrzał się w prawo i w lewo. Kiedy jednak chciał dotknąć klamki, drzwi same się otworzyły. Coś go ciągnęło do środka. Stanął, a przed sobą miał trzy drogi. Dwie prowadzące przy ścianach po jego obydwóch stronach, zaś ostatnia prowadziła na wprost. Z niewiadomych przyczyn, wybrał środkową drogę. Z każdym krokiem, zaczął czuć się jakoś dziwnie. Do jego nozdrzy dostał się odór zgnilizny, jakby coś zaczęło się rozkładać. Poczuł zimne powiewy, chociaż, że znajdywał się w środku zamkniętego pomieszczenia. Również światło zaczęło bladnąć. W końcu było ciemno jak w grobowcu. Korytarz był długi i bardzo ciemny. Zakręciło mu się w głowie, przez co upadł na ziemię, przytrzymując się tym samym za czaszkę. O mało co nie wyrwał sobie włosów. Obraz wokół niego rozmazał się, przez co zamknął oczy. Kiedy je otworzył, znajdował się przed jakimiś drzwiami, które wydawały się oświetlone, choć takie nie były. Z trudem wstał i rozejrzał się za siebie. „Przecież... Przed chwilą był tu korytarz, wiec...” ponownie odwrócił się w stronę drzwi, dokańczając myśl „Jak?”. Po obejrzeniu się raz jeszcze dostrzegł, że te drzwi były inne od pozostałych. Były zadbane. Reszta albo miała jakieś dziury lub po prostu wyglądały mało estetycznie, jakby były przesiąknięte pleśnią. A te drzwi... były pomalowane na bordowo, zaś klamka była czarna i o wiele dłuższa od reszty. Niepewnie chwycił za nią. Kiedy popchnął drzwi, oślepił go blask, przez co był zmuszony zasłonić oczy ręką. Kiedy już się do tego przyzwyczaił, w środku ujrzał jakąś grupkę. Patrzyli się na niego. Jedni zza szafek, foteli inni po prostu oderwali się od rzeczy, które obecnie robili. Wtedy podbiegła w jego stronę szaro włosa dziewczynka. Nic nie robiła, tylko stała i patrzyła się na mnie swoimi dużymi, zielonymi oczkami. Nagle, na całej jej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Wyciągnęła w jego stronę swoją rączkę.- Zaopiekujesz się nami? - powiedziała to, przekręcając tym samym swoją głowę.
Kiedy zdjął z niej wzrok i spojrzał się na pozostałe dzieci, ujrzał na ich twarzach ten sam uśmiech co u niej. Jego palce zaczęły drgać ze zdenerwowania. Kiedy chciał się wycofać, ta sama dziewczynka powieliła swą wypowiedź
- Zaopiekujesz się nami?
Przełknął z trudem gulę w gardle. Dzieci skryte we wnętrzu pokoju zaczęły powtarzać jej wypowiedź, lecz brzmiało to, jak rozkaz. Cofnął się o krok, a gdy chciał się odwrócić w stronę korytarza, na swej drodze ujrzał srebrnowłosą. Wskazywała na niego palcem, a z jej oczu zaczęła wypływać jakaś dziwna ciecz.
- Zaopiekujesz się nami? - zbliżyła się do niego.
Widząc jego niezdecydowanie, zrobiła srogą minę, po czym wrzuciła go do pokoju. Pod wpływem upadku, zamknął oczy, kiedy jednak je otworzył, zobaczył zamknięte drzwi. Czym prędzej wstał i podbiegł do nich, próbując je otworzyć. Naciskał, szarpał, ciągnął - wszystko na nic. Zamarł, gdy tylko poczuł zimny powiew na swym karku. Powoli odwrócił głowę w stronę środka pokoju, jednakże... nikogo tam nie było? Pokój był zniszczony, ciemny. Jakby ktoś tu wpadł, splądrował wszystko i wyszedł. Puścił klamkę i podszedł do krzesełka, które jako jedyne było nienaruszone. Oświetlało je nikłe światło. Wahając się trochę, zaczął do niego podchodzić. Kiedy był na tyle blisko, by usiąść, wyciągnął rękę w stronę tejże rzeczy. Wtedy usłyszał szmer za sobą i zanim zdążył się odwrócić, został popchnięty na krzesło, które wydawało się go uwięzić. W miejscu gdzie stał, pojawiła się ta sama dziesięciolatka, co przedtem.
- Pobawisz się z nami?
Chciał się podnieść, lecz to jej się nie spodobało. Zaczęła wydobywać z siebie szaleńcze krzyki, przez co był zmuszony zatkać uszy, jak i przystać na jej propozycję. Kiedy się zgodził, uspokoiła się, a z cienia zaczęły wychodzić pozostałe dzieci. Było ich łącznie ośmiorga. Stanęły w półkole przed nim i zaczęły coś szeptać. Wtedy zza ich plecy zaczęli wyrastać jacyś ludzie. Jeden po drugim padali na ziemię, to poprzez odstrzał, lub dźgnięcie w ciało jakiegoś ostrza. Każde ginęło osobno, w inny sposób. Kazały mu na to patrzyć, bo gdy tylko zamykał oczy, lub odwracał wzrok, one wszystko powtarzały. Zaczął krzyczeć. Chciał się uwolnić. Tak mocno się szarpał, że... się uwolnił? Był na czworakach, podpierając się o podłogę. Dyszał mocno i głośno. Nagle z ciemności przede nim, zaczęła wypływać jakaś ciecz. Jak poparzony, zaczął się oddalać, lecz wtedy wpadł na coś. Spojrzał się w górę, gdzie opadła kropla tej samej cieczy. Nade nim stała ta sama dziewczyna, a z jej oczu ponownie zaczęła spływać ta ciecz, lecz nie tylko stąd. Zaczęło jej to wypływać z nosa, uszu, jak i ust. Patrzyła się na niego jak gdyby nigdy nic i uśmiechała się.
- Zaopiekujesz się nami?
Wtedy otoczyły go pozostałe dzieci, z których również zaczęła spływać ta tajemnicza ciecz. Choć wyglądało to na krew, wcale nią nie było. Odczuwał to. Wtedy dzieci, zaczęły zamykać go w coraz to ciaśniejszym okręgu. Otwarł na tyle szeroko oczy, jak bardzo mógł. Nagle dziewczyna, przy której leżałem, powiedziała zapłakana.
- Zapłacisz nam za ich winy!
Zamknęłam książkę i wygodnie rozłożyłam się na łóżku, kładąc obok siebie Mike i z nią zasypiając; ostatnio bardzo łatwo i szybko, a czasem nawet w nieoczekiwanym momencie zasypiam.
Obudził mnie dziwny zapach, a następnie szturchanie szturchanie. Machnęłam ręką mając nadzieję, że pozbyłam się natrętnej muchy, ale ona mi dalej nei dawała spać. W końcu okazało się, że muchami byli Akuma i jego pies.
- Musisz go wykąpać - mruknęłam zatykając nos i wstając. Pysk zwierzęcia znajdował się przy mojej twarzy, a po chwili przy kotce, która nawet nie zareagowała. - Która godzina? - zapytałam. W końcu to ja go miałam odwiedzić, a ten mi wparowuje do pokoju z psem.
<Akuma? Nie miałam pomysłu, a nie chciałam pisać krótkiego>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz