Patrzyłem na jego plecy, trząsł się, emocje opadły, łzy zaczęły lecieć, wziął winę na siebie. A ja stałem i tylko patrzyłem, zaciskałem ręce w pięść, chciałem na czymś wyładować agresję, ale nie wiedziałem na czym, dlatego stałem tak i nic nie zrobiłem. Kiedy przyłapałem się na tym, że nie oddychałem przez chwilę, odwróciłem się napięcie i wyszedłem. Nie zabrawszy ze sobą niczego, prócz telefonu, bez żadnego portfela, czy kurtki po prostu wyszedłem, trzaskając drzwiami. Buzowały we mnie silne emocje, których nie mogłem uspokoić. Zignorowałem recepcjonistę, który zapytał o krzyki i wyszedłem za zewnątrz. Wiedziałem, że gdy wrócę, jego tam nie będzie. Przyjechaliśmy tu razem, ale oddzielnie stąd wyjedziemy. Jeśli stąd wyjadę. Jak mógłbym teraz wrócić do cyrku? On tam wróci, on tam ma przyjaciół, wszystkich, a ja muszę naprawić błędy przeszłości, muszę zostać z ojcem w Toronto. Znaleźć pracę i…
Coś mnie ukuło w sercu, nie mogłem już myśleć, ani mówić. Łzy wstrzymywane przez ten cały czas kłótni, nagle wylały się, tama pękła, a ja nie mogłem przestać płakać. Szedłem przed siebie, robiło się powoli ciemno, ignorowałem wszystkich przechodniów, na jakich wpadałem, ignorowałem pytania kierowane w moją osobę. Szedłem i nie mogłem się zatrzymać. Chciałem stąd zniknąć, pójść tam, gdzie umrę w spokoju, nikogo już nie krzywdząc. Kilka minut po fali łez, nadeszła kolejna fala, tym razem wyrzutów sumienia. Mogłem od razu wystawić karty na stół, żadnego nie okłamywać. Tato, jestem gejem, Shuzo, mój ojciec nie toleruje homoseksualistów, Tato, musisz to zaakceptować, Lennie, wszystko będzie w porządku.
Nic nie było w porządku, wszystko się zawaliło, jak zamek z kart. Wystarczył jeden błąd, za którym pociągnąłem kolejne i doprowadziłem do takiego stanu rzeczy. Dlaczego wyszedłem z pokoju? Nie potrafiłem już na niego patrzeć. Byłem wściekły na siebie i na niego. Na siebie za kłamstwa, na niego za słowa, potem na siebie za swoje słowa, a potem na ojca. Może lepiej by było, gdybym tu nie przyjeżdżał? Albo chociaż zakazał Shuzo podróży ze mną? Mogłam go zostawić w cyrku, teraz by tak nie cierpiał. Teraz by nie pakował swoich rzeczy i nie wychodził. Nie rozstalibyśmy się.
Wsadziłem dłonie w kieszeń, zdając sobie sprawę, że nie mając portfela, nie mam także pieniędzy i nie mogłem zatopić smutków w alkoholu. Usiadłem na jakimś przystanku i tępym wzrokiem gapiłem się w ulicę. Co miałem teraz zrobić? Poczekać, aż będę miał pewność, że chłopak zniknie, wrócić i spróbować żyć bez niego? W tej chwili była to odległa rzeczywistość, mimo wszystko znałem go prawie dwa lata. To zbyt dużo, aby teraz o nim zapomnieć. Więc co mam zrobić? Wrócić i przeprosić? To zbyt proste, nie uda się. Nie wybaczy mi, za dużo oboje powiedzieliśmy. Nie wierzyłem, ze można to jeszcze uratować. Musiałem się pogodzić z myślą, że to koniec. Game over.
Schowałem twarz w dłoniach, kiedy nawiedziła mnie kolejna fala łez. Nie mogłem się powstrzymać, musiałem w coś uderzyć. Wyciągnąłem telefon i przejrzałem kontakty. Żadnego już nie używałem, był mi praktycznie nie potrzebny. Nie mogę zadzwonić do ojca, a tym bardziej do czarnowłosego. Odłożyłem telefon obok siebie na ławce i wróciłem do płaczu. Byłem bezsilny. Może powinien zostać? Przytulić go, przeprosić, wyjaśnić, że miałem mu powiedzieć, ale nie wyszło. Że dalej go kocham, nie chce go zostawiać, chce, by wszystko było jak dawniej.
- Było trzeba zostać w cyrku – wstałem i ruszyłem przed siebie, nie zauważając, że zostawiam telefon na przystanku.
Szedłem przed siebie, wgapiony we własne buty i pogrążony we własnych myślach. Słyszałem dźwięki, ale nie reagowałem. Krzyki ignorowałem, pociągnięcia odpychałem. Miałem wszystkiego dość, byłem skończonym kretynem. Gdybym inaczej postąpił…
Usłyszałem klakson i pisk opon. Powoli podniosłem głowę do góry i jedyne, co zobaczyłem, to ostre światło, zbliżające się do mnie w zaskakującym tempie. Nie zdążyłem, a może i nawet nie chciałem reagować. Auto hamowało, ale i tak uderzyło w człowieka, który nie zauważył, że wszedł na ulicę. W człowieka, który ignorował przechodniów, próbujących go zatrzymać. W człowieka, który stracił wszystko.
Gdy ktoś dzwonił po karetkę, kapelusz potoczył się po ulicy, w kierunku hotelu.
<Shu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz