Ja śnie, czy on naprawdę o to spytał? Byłem mile zaskoczony i na chwilę wręcz zaniemówiłem. W środku już totalnie szalałem z radości, a wszystkie myśli w mojej głowie krzyczały zgodne: TAK! TAK! TAK!... Nigdy bym nie pomyślał, że jakakolwiek moja relacja wskoczy na taki poziom, ale to również nie oznaczało, że dam się tak szybko ponieść emocjom. To wszystko potoczyło się tak szybko... Najintensywniejsze prawie trzy lata mojego życia. Czy to szaleństwo? Z pewnością, ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana, a wierzę, znów wierzę, że warto czerpać z życia pełnymi garściami. W końcu to najpiękniejszy dar od świata i nie powinniśmy go marnować. Nie chce potem żałować szans, których nie wziąłem. Kocham Lenniego, on mnie, a dodatkowo jestem przekonany, że pomimo wbrew i na przekór wszystkiemu... My zawsze będziemy razem.
- Oczywiście... Chce i to bardzo. - położyłem obie ręce na jego dłoniach, uśmiechając się szeroko. - Chcę być twoim narzeczonym albo żadnym. - myślałem, że znowu będę płakać. To tak rzadko spotykane, by człowieka spotkało tyle miłych rzeczy jednego dnia. W ogóle to jest zbyt piękne. - Hej... Ale to nie jest sen, co nie? - zaśmiałem się z własnego pytania, czując, że łzy napływają mi do oczu.
- Ani trochę, Shu. - odpowiedział z uśmiechem.
- To wracaj szybko do zdrowia, Lennie. - puściłem jego rękę i go przytuliłem. - Uczyniłeś mnie tym pytaniem najszczęśliwszą osobą na świecie.
Najśmieszniejszy w tym wszystkim był fakt, że jeszcze niedawno miałem okazję mówić oraz sądzić, że w tej kwestii nie będziemy się spieszyć.
Trudno mi było po tym wszystkim go zostawić w tym szpitalu. Byłem z nim cały czas, dopóki jakaś pielęgniarka mnie nie wyprosiła, mówiąc, że skończył się czas odwiedzin i że pacjent powinien odpocząć. Nie zamierzałem się w tej kwestii przegadywać. Miała rację, a ja i tak powinienem się zbierać. Od rana zaczynam pracę. Nie zbyt taktowne by było spóźnić się już pierwszego dnia z powodu braku odpowiedniej ilości snu, a nie da się ukryć, że znów cały dzień przesiedziałem w szpitalu. Nadeszła najwyższa pora, by wrócić do mojej małej wynajętej kawalerki. Na szczęście była jakieś dwadzieścia minut drogi spacerkiem od szpitala. Może jak rano się wyrobie, to jeszcze przed pracą zajrzę do Lenniego?
Niestety nie za bardzo mi się to udało. Miałem wstać z budzikiem, ale tak byłem padnięty, że wstałem po trzech drzemkach i cudem zdążyłem na autobus. Z jednej strony nie mogłem się doczekać nowej pracy, ale z drugiej chciałbym już ją skończyć i zajrzeć do Lenniego, którego jestem narzeczonym. Cała ta sprawa ciągle chodziła mi po głowie. Wciąż bardzo mnie to cieszyło i chyba nie przestanie przez długi czas. Co innego, jeśli nagle zmieni zdanie, ale nie chce nawet o tym myśleć. To takie mało prawdopodobne.
Gdy już znalazłem się na miejscu, zastanawiałem się przed wejściem czy serio to była aktualna oferta pracy. Stałem przed rozpadającym się budynkiem z zardzewiałym szyldem, skrzypiącymi oraz popękanymi drzwiami. Ogólnie to miejsce wyglądało na opuszczone już od wielu lat. Nie byłem pewny czy wchodzić do środka, dopóki jakaś osobą rozmawiająca przez telefon nie weszła do środka. Bez zwłoki również wszedłem do wnętrza budynku, który od tej strony wyglądał o wiele bardziej okazale, choć moim zdaniem wciąż dużo mu brakowało. Tuż około wejścia po jego prawej stronie przy oknie był stolik z kasą i jakimś zeszytem, po lewej natomiast rozciągał się szlak wieszaków z ubraniami. Na końcu pomieszczenia było duże stare lustro (które w sumie przydałoby się wyczyścić z kurzu), a przed nim mały taboret, oklejony jakimś ciemnozielonym materiałem.
- Gdzie moja kawa? - usłyszałem nagle, widząc, jak jakiś mężczyzna wychodzi z zaplecza. To on tu wchodził przede mną i rozmawiał przez telefon. Wyglądał na kogoś w moim wieku, chociaż w tym momencie ciężko było mi to ocenić. Był dość chudy, ubrany w różową koszulę z podwiniętymi rękawami. Na niej miał czarną kamizelkę w białe kropki. Spodnie natomiast były całe czarne i elegancko wyprasowane. Nie zwracałbym uwagi na buty, gdyby nie miał na stopach czerwonych japonek. - Ja nie będę pracował w takich warunkach! - wydarł się, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi.
- Ale... Jerry nie wygłupiaj się. - chwilę za nim wybiegła poddenerwowana kobieta. Wyglądała na o wiele starszą. Kręcone brązowe włosy, okulary, biała koszula, marynarka, zwiewna spódnica, parę bransoletek na nadgarstkach, a przez szyję przewieszony metr krawiecki.
- Odchodzę! Powiedziałem już. - wszedł na ten oklejony taboret i nachylił się do kobiety, która jedynie odchyliła się do tyłu, by móc na niego spojrzeć.
- Przepraszam. - wtrąciłem się, za nim nie przemieni się to w coś gorszego. - Ja tu w sprawie pracy... Chyba przyszedłem w nieodpowiedniej chwili. - chłopak na stołku, od razu spojrzał na mnie. Miał mocno pomalowane oczy, a kosmyki śnieżnobiałych krótko ściętych włosów opadały na jego czoło, a po chwili gwałtownie odwrócił się do kobiety.
- Już macie kogoś na moje miejsce?! Jesteście okropni! - zeskoczył z tego stołka i wrócił na zaplecze, a później wydał z siebie parę żałosnych szlochów. Poczułem się trochę zdegustowany. Czy ja rzeczywiście trafiłem do zakładu krawieckiego, czy to może jakieś wariatkowo?
- Jerry! Oczywiście, że nie!
- Nie odzywaj się do mnie! - a później to z otwartych na oścież drzwi od zaplecza wyleciał czerwony japonek, a dziewczyna zasłoniła się jakąś teczką, za nim oberwała nim w twarz.
- Ja przepraszam za jego zachowanie. - podeszła już do mnie. - Jerry jest trochę przewrażliwiony i tak od nas odchodzi co najmniej dwa razy w tygodniu. - dodała trochę rozbawiona.
- Hmpf! Dziś to tak na serio! - usłyszałem za nią, ale ona to zbyła machnięciem ręki. Uśmiechnąłem się jedynie. Sam już nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Szefa jeszcze nie ma, ale już widzę, że będziesz do nas pasował. Jestem Marika. - wyciągnęła do mnie rękę, którą z chęcią uścisnąłem.
- Mówi mi Shuzo. - od razu odpowiedziałem, jednak już zacząłem się zastanawiać, czy nie iść poszukać czegoś innego. Nie sądzę, żeby ten zakład dobrze prosperował w tym mieście. Przynajmniej po ogólnym wyglądzie i zachowaniu pracowników w to za bardzo nie wierzę.
O dziwo po tym dniu byłem zupełnie zaskoczony. Zaplecze wygląda świetnie. Nowiutkie sprzęty, tkaniny oraz paręnaście zamówień na dzień do zrealizowania. Czułem się jak we własnym żywiole, a moim pierwszym zadaniem było doszyć guziki do kobiecego płaszcza, później zaszycie paru dziur, skrócenie spodni. Później nawet przyszedł jeden klient na przymiarki i zamówił u nas nowiutki garnitur na za dwa dni. Z Jerrym, co prawda nie zaprzyjaźniłem się za bardzo, ale coś czuję, że kiedyś dojdziemy do porozumienia. Marice bez problemu udało mu się go udobruchać, a gdy tylko szef przyszedł i przywitał mnie w swoim zakładzie, już totalnie się ogarnął i nie robił scen, aż do końca. W sumie byłem zaskoczony, że szef nie był jeszcze na emeryturze. Jak na mężczyznę w podeszłym wieku całkiem nieźle się trzymał i naprawdę nie ukrywał swojej radości, że w końcu się zjawiłem.
Aktualnie już kierowałem się w stronę szpitala. Muszę Lenniemu wszystko opowiedzieć i chyba będę tak robić codziennie, dopóki go nie wypuszczą, a czuję, że będę miał tego trochę do opowiadania. Nie ma to, jak łączyć przyjemne z pożytecznym.
Gdy już przybyłem na miejsce, akurat znów wychodziła od niego pielęgniarka, więc bez problemu do niego wszedłem i usiadłem na krześle, które już tam na mnie od wczoraj czekało. Chłopak wciąż leżał i na szczęście był sam. Mogłem z nim na luzie porozmawiać.
- Hej. - dałem mu buziaka na przywitanie. - Nie uwierzysz, jak dzisiaj minął mi dzień w pracy. W ogóle jest w niej tak cudownie. - zacząłem mu wszystko ze szczegółami opowiadać. Czekałem na to pół dnia i w końcu się mogłem wygadać swojemu ukochanemu.
(Lennie~? ^^ )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz