Mam już dwadzieścia dwa lata życia za sobą. Dobre dziewiętnaście zmarnowałem na życie wśród zgubnych złudzeń i niewłaściwych ludzi, następne dwa zleciały błyskawicznie, a trzeci rok już nieubłaganie ucieka mi przez palce.
Tyle wspomnień, wydarzeń, trudności, chwil śmiechu i smutku, a moje ulubione niebo wciąż tak samo piękne. Niebo, któremu poświęciłem już niejedną noc w swoim życiu, a dziś również kolejną. Jak na razie chyba najcudowniejszą ze wszystkich.
Z natury jestem istotą, która przywiązuje się do każdego miłego gestu i słowa, więc po prostu myślałem, że się zaraz wzruszę. Może i przesadzam, ale nawet nie pamiętam, żeby ktokolwiek inny tak powiedział. To naprawdę miłe słyszeć, że jest się dla kogoś najważniejszym na tym smutnym świecie. Serio, czy mogłem poznać kogoś lepszego od Lenniego?
- Dla mnie też jesteś najważniejszy. Kocham cię i... - odwróciłem się do niego z uśmiechem. - Tak. To ciebie chcę każdego kolejnego dnia. - pocałowaliśmy się. Czego tu chcieć więcej od życia? Mam wrażenie, że odnalazłem swoje szczęście. - Nikogo innego. - dodałem, gdy już odsunąłem głowę od jego. A później wspólnie spędziliśmy razem jeszcze parę chwil, wpatrując się w ten cudowny widok, a moje ulubione niebo wciąż było tak samo piękne...
Noc była dla mnie ciężka. Dobijały mnie myśli, że znów zostanę sam, skazany na towarzystwo własnych myśli. W sumie to nie było najgorsze. Pomimo tego wyznania Lenniego, że jestem najważniejszy, dalej zastanawiało mnie, dlaczego nie chce mnie ze sobą zabrać. Skoro tak jest, to coś jeszcze musi być na rzeczy. Oczywiście ta późna pora była dla mnie i moich przemyśleń bezlitosna. Myślałem już o samych najgorszych rzeczach... Robimy to, co musimy, gdy się zakochujemy, a gdy to już nie wystarcza, mówimy to, co trzeba albo właśnie się wymigujemy... Czy to dla siebie, czy dla kogoś innego, ale ja naprawdę nie umiem tego zrozumieć i on chyba też nie rozumie? Ja nawet bym za nim w ogień skoczył, gdyby była tylko taka potrzeba. Nie ważne, co by wcześniej zrobił albo powiedział, a... Okłamywanie się nawzajem i mówienie, że wszystko jest dobrze albo zmyślanie jakiś głupich powodów, to... Nie jest jedyne wyjście. Zawsze istnieje jakieś drugie, zawsze jestem taki ja, który pomoże mimo wszystko. Oczywiście inna sprawa, gdy to taki ja jest tym problemem, ale wolałbym już usłyszeć jasne i wyraźne "s.pierdalaj z mojego życia" niż bawić się w takie gierki. Ale z drugiej strony powiedział mi, że jestem dla niego najważniejszy... ale skoro taki niby najważniejszy to i tak bez problemu mnie tak zostawia. Nie dlatego pojechałem z nim tutaj, żeby jedynie bezczynnie czekać, aż raczy do mnie wrócić. Nie po to zostawiałem jedną z lepszych prac w moim życiu, by teraz marnować czas na nic nierobieniu. Chciałem być z nim szczęśliwy i wreszcie żyć, a nie znów wrócić do ciemnych czterech ścian i stać w miejscu...
- Tato! Tato! Zobacz, co zrobiłem! - podniosłem się z kolan, unosząc ręcznie zrobioną żaglówkę. Byłem taki z siebie dumny, a ojciec, jak już miał to w zwyczaju robić, gdy raz na jakiś czas pokazał się w domu, przeszedł koło mnie i jedynie przelotnie poczochrał mnie po głowie. Nawet nie zwrócił uwagi, nie odezwał się... A ja tylko chciałem, odrobinę jego uwagi i może kiedyś zwodować z nim ten mały statek, jak to robią z dużymi w portach.
Dobrze pamiętam, jak następnego ranka, obudził mnie płacz matki. Już dobrze wiedziałem, co się dzieje. Wybiegłem z domu w nadziei, że uda mi się go zatrzymać, że tym razem nie pozwolę mu odejść. Nie może mnie zostawić... ale nie zdążyłem, a on już nie wrócił. Już nigdy nie wrócił.
Coś pękło.
Machina ruszyła.
I nic.
Nic już nie było takie samo.
Matka nie chciała mnie pokazywać w mieście. W końcu nikt nie spojrzy na porzuconą kobietę w dodatku z nieślubnym dzieckiem. Siedziałem całe dnie w pokoju.
Zaczęły się problemy w szkole. Miałem zaledwie osiem lat i już nienawidziłem tego miejsca.
- Nie chce tam iść! Dzieciaki są wredne! - krzyczałem, jednocześnie kopiąc, gdy próbowała wyciągnąć mnie z samochodu i zostawić samego w tym więzieniu na pół dnia. - Już wiem, czego tam uczą! Nie pójdę tam!
Później zyskałem dwójkę braci oraz strasznie upierdliwego ojczyma. Za wszelką cenę chciał mi pomóc, postawić do pionu.
- To wszystko twoja wina. Dlaczego nie próbowałeś nic z tym zrobić? - raczył pytać mnie prawie codziennie, aż do dnia, gdy zostawił mnie samego w domu, by zajrzeć, jak się czuje moja mama do szpitala. Moi bracia przyszli na świat, a go przejechał samochód. Do tej pory się zastanawiam, czy gdybym poszedł z nim, przeżyłby?
I co? Trochę przysypiałem, a później znów się budziłem. Wciąż myślałem nad tym, jak to będzie jutro. Tak mi w sumie zeszło do samego rana i w końcu nadszedł moment, gdy Lennie zaczął się przygotowywać do wyjścia. Z racji tego, że wstałem wcześniej, to w sumie byłem gotowy, ale wciąż miałem przykazane, zostać i siedzieć na tyłku. Jakoś w środku zaczęło mnie to trochę denerwować. Naprawdę nie chce zostać znowu sam.
Jestem świadom swoich problemów i wiem, że jestem trochę inny od ogółu ludzi. Nie tylko chodzi tu o psie części, dziwny kolorowy styl, ale nawet o to, że mam jakimś cudem podwójną osobowość. Otwarcie też nazwałbym siebie świrusem, ale przecież... Zachowuje się normalnie, choćby nawet i teraz.
- Naprawdę nie mogę iść? - spytałem z resztkami nadziei w głosie, wbijając w niego błagalny wzrok. Lennie jedynie westchnął, patrząc na mnie.
- Nie dzisiaj. - za nim coś zdążył dodać, przerwałem mu głębokim westchnięciem.
- Mam rozumieć, że chodzi ci o mnie? - spytałem, wbijając wzrok w podłogę. Czy to właśnie moment, w którym umiera cała moja nadzieja?
- Oczywiście, że nie. - nachylił się do mnie i pocałował w głowę. - Postaram się wrócić jak najszybciej. - a później, nie minęło nawet parę chwil, wyszedł i mnie zostawił. Na pewno chodzi o mnie. Jakoś w tej chwili nie widziałem innego powodu.
W sumie co złego może się stać, jak po prostu za nim pójdę?
Żałuję, że jeszcze wtedy nie byłem świadom konsekwencji tego czynu.
(Lennie~?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz