Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem biały sufit. Światło mi wcale nie przeszkadzało, wydawało mi się nawet, że jest go o wiele za mało, niż powinno. Usłyszałem jakieś głosy, ale nie rozpoznawałem słów, wszystko brzmiało jak bezsensowny, przyspieszony bełkot. Ktoś ścisnął moją dłoń, ale dotyk był dziwnie oddalony, jakby to nie była moja ręka. Czyżbym był już w niebie? Albo tam na dole? Pochyliła się nade mną jakaś twarz, w białym kitlu. Poświeciła mi latarką w twarz, ale jej światło nie było mocne, praktycznie mnie nie dosięgało.
- Zmniejszona reakcja źrenic – powiedział lekarz i zaczął badać pacjenta. - Niska temperatura, słabe tętno, sina skóra – lekarz spojrzał na pielęgniarkę, która wszystko zapisywała. Potem odwrócił się w stronę czarnowłosego, który siedział obok rudego chłopaka.
- Co to znaczy? - zapytał przez łzy.
- To wstrząs pourazowy – twarz chłopaka zbladła. - Na szczęście jego stan jest stabilny, kilka godzin i powinien z tego wyjść. A na razie będzie otępiały i obojętny na otoczenie, więc proszę się nie martwić – po tych słowach wyszli, a chłopak z psimi uszami mocniej ścisnął dłoń ukochanego i starał się uspokoić spływające mu po policzkach łzy.
Pacjent wybudził się ze śpiączki trzy dni później. Nie wyglądał najgorzej; jeśli tak można określić kogoś, kto większość, niż pół ciała, ma zabandażowane. Miał owiniętą nim głowę, gdzie dostał wstrząsu od uderzenie, obie nogi, jedna miała mocno zdartą skórę przed kontakt z ulicą, a druga była połamana, brzuch był także owinięty, ponieważ otworzyła się wcześniejsza rana, z którą miał przyjść do lekarza, ale tego nie zrobił. Tylko ręce wyglądały na całkiem zdrowe, nie licząc pojedynczych zadrapań. Lekarze mówili, że miał szczęście, że żyje. Z drugiej jednak strony, czy taki stan można było nazwać szczęściem? Wyglądał jak siedem nieszczęść, skóra była blada, a na twarzy sina. Przypominał trupa.
Nie mogłem się podnieść, nie miałem sił, a gdy próbowałem chociaż przewrócić głowę, zaczynała mi pulsować. Wolałem się nie ruszać, ale ktoś, kto siedział obok i ściskał moją dłoń, bardzo mnie ciekawił. Nie widziałem jego twarzy, a gdy lekko przechyliłem głowę, zobaczyłem psie uszy. Psie uszy… kojarzyły mi się z czymś dobrym, miłym. Nie pamiętałem, ale zacisnąłem lekko palce na tej dłoni.
Jak powiedział lekarz, minęło kilka godzin, chociaż dla psiego chłopaka byłą to wieczność, a objawy po wstrząsie znikały. Skóra wróciła do normalnego kolorytu, pacjent zaczął pozytywnie reagować na światło oraz zaczynał rozumieć, co się wokół niego dzieje. Kiedy się obudził, najpierw zobaczył lekarza, który wyjaśnił mu, jak trafił do szpitala. Potem leżał kilka godzin, czekając, aż ktoś się zjawi.
Wszystkiego żałowałem. Byłem a siebie taki wściekły, że tak postąpiłem. Teraz już nie było miejsca na kłamstwa, czy wymijanie się z prawdą. Miałem zamiar wszystko powiedzieć, bez owijania w bawełnę. Shuzo musiał wiedzieć, że wcale się go nie wstydzę, tylko bojąc się tego, że ponownie stracę ojca, chciałem go powoli przygotować do informacji, że jestem gejem. Dla ojca chciałem powiedzieć, że kochałem Shuzo i musi to zaakceptować. Chciałem, by to wszystko się już zakończyło.
Drzwi się otworzyły. Nie mogłem jeszcze podnosić głowy, dlatego musiałem czekać, aż ta osoba sama podejdzie.
- Cześć Lennie, wiesz co? Znalazłem pracę – jego głos brzmiał smutno, chociaż to była dobra wiadomość. - Zostałem krawcem - dodał, siadając obok mnie i biorąc moją dłoń w swoją. Znałem ten głos, dlatego lekko się uśmiechnąłem.
- Cześć Shu – odezwałem się słabym głosem, lekko przechylając głowę w jego stronę. Zobaczyłem na jego twarzy ogromne zdziwienie, ale po chwili szeroko się uśmiechnął i zaczął płakać. Delikatnie mnie objął i przytulił. - Też się stęskniłem – położyłem na jego plecach jedną rękę i pomasowałem mu je. Nie mógł przestać płakać, a ja jeszcze byłem zbyt słaby, by móc to zrobić, chociaż serce waliło mi jak szalone. Kiedy czarnowłosy się lekko odsunął, położyłem mu dłoń na policzku i wytarłem kciukiem jego łzy. Po chwili Shuzo położył swoje usta na moich, delikatnie składając pocałunek. Wtedy do sali weszła kolejna osoba.
Chłopak powoli się odsunął i spojrzał na drzwi. W progu stał mój ojciec.
- Cześć tato – odezwałem się słabo. - Od razu ci zaznaczę, że chciałem ci powiedzieć, ale bałem się, że znowu mnie znienawidzisz – powiedziałem smutno, trzymając dłoń przyjaciela. Mężczyzna przez chwilę stał jak wryty, ze zmarszczonym czołem, ale po chwili westchnął.
- Domyśliłem się. Ten chłopak nie opuszczał cię ani na krok – spojrzałem na czarnowłosego z lekkim uśmiechem, a potem znowu skierowałem wzrok na rodziciela.
- Czyli nie jesteś zły? - musiałem być pewny. Mężczyzna podszedł do łóżka i stanął po drugiej stronie.
- Zły to za dużo powiedziane. Raczej zniesmaczony, ale nie chce cię stracić drugi raz – złapał mnie za dłoń. - Jakoś to przeżyje – uśmiechnąłem się blado. - Po za tym nigdy cię nie znienawidziłem - złożył lekki pocałunek na moim czole.
<Shu? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz