Lis z oburzeniem spojrzał na drugiego demona. Jak śmiał jeszcze w to wątpić.
- Oczywiście, że chcemy... Znaczy się ja. Ja chcę, nie... Muszę.
- Dobrze wiesz, że to już nie będzie to samo dziecko. - odparł chłopiec, rzucając w stronę Viviego beznamiętne spojrzenie.
Brunet zacisnął rękę na wachlarzu, który trzymał. Wiedział o tym, zbyt dobrze wiedział, jakie będą konsekwencje tego wszystkiego, lecz usłyszenie tego od kogoś innego...?
- Przecież to oczywiste, że użyje go przeciwko wam... Jest to jedynie kwestią czasu. To, co tam się odegra, będzie waszym końcem, łabędzi śpiew. Pomyśleć, że to wszystko z fascynacji ludzkim dzieckiem, ale ty już tak masz. Czyż nie tak Azymondiasie? Nie pierwszy nie ostatni człowiek w twojej kolekcji.
- Nie nazywaj tego w ten sposób. - warknął.
Monotonny ton dzieciucha złościł go jeszcze bardziej. Jak śmiał to tak nazwać.
- Nie mam żadnej kolekcji, nie mam pojęcia, o czym do jasnej cholery, mówisz. Fakt przywiązałem się do jednego człowieka, może dwóch. Jednak to nadal nie jest twój interes.
- Widać uczucia uderzyły ci do głowy... Cóż nic raczej na to nie poradzimy... Będę potrzebował trochę czasu, nim będę mieć twoje jakże cenne informacje. Potrzebuje 24 godzin, powiedzmy, że następnych 24 godzin.
Vivi spojrzał na chłopca, zaciskając usta. Odwrócił się od niego, dumnie unosząc głowę.
- Niech tak będzie... Zaczekamy. - odparł oschle.
Cały czas się wachlował, taki przedmiot naprawdę był przydatny. Westchnął głęboko. Chciał mieć to wszystko za sobą i moc znów objąć Robina, by napawać się jego zapachem. Uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie, jak go trzymał w ramionach, jednak w pewnym momencie wróciła ta sama myśl co przy przebudzeniu. Nie było go tu... Dalej byk z tym... Łowcą. Vivi już zdecydował, chciał go znów zobaczyć, choćby to miał być jeden jedyny i ostatni raz, do tego przed śmiercią. Wszystko już załatwił sam z siebie więc gdzie się podziewał Riddle... Pewnie znów go coś zatrzymało. Gdy już w myślach zaczął przeklinać tego demona, usłyszał za sobą kroki.
- Jak mniemam, możemy już opuścić to miejsce. - był to głos fiołkowookiego demona.
Vivi z głośnym trzaskiem zamknął wachlarz.
- Wyśmienicie.
Poszedł do wyjścia. Musiał opuścić to miejsce, całe to miasto. Już zaczynała go brać migrena. Gdy stanął na ulicy, czuł się, jakby nie był sobą. Nie widział nic, poruszał się jak w transie. Nogi go same prowadziły, z powrotem do hotelu. Mało go interesował ten jego towarzysz. Chciał się tylko położyć, by wstać za te 24 godziny. Gdy już będzie wiedział gdzie się podziewał jego Robinek.
(Riddle? Robin ;-; tęsknię za dzióbkiem?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz