Leżałem właśnie na łóżku podrzucając piłkę tenisową, po czym znowu ją łapiąc. Obok mnie siedziała Adda, która wytrwale śledziła piłkę wzrokiem i czekała tylko, kiedy jej nie chwycę, a ona będzie mogła mi ją podać.
Westchnąłem i spojrzałem na nią. Trochę jej zazdrościłem, nie ma zmartwień, problemów… Z drugiej strony, halo! To sama królowa poprosiła o ten występ! To będzie najważniejsza chwila w całej mojej dotychczasowej karierze!
No właśnie…
- No dobra, masz – odparłem i rzuciłem jej piłkę, po czym wstałem.
Wziąłem zestaw sztyletów, którymi zwykłem rzucać i zawołałem Księżniczkę, by wyszła za mną z namiotu.
Od razu udaliśmy się do lasu. Upewniłem się, że nikogo nie ma w pobliżu, co było możliwe, ponieważ było koło piętnastej i dużo osób o tej porze wychodziło się przejść. Miałem to szczęście, że moja suczka wyczułaby żywą duszę i zawiadomiła mnie o tym, że ktoś jest niedaleko. Aktualnie, biegała gdzieś po lesie zaznaczając krzaczki.
Poruszałem trochę ramionami w ramach szybkiej rozgrzewki i rzuciłem pierwszym nożem średniej wielkości.
Następnie brałem mniejsze, większe, rzucałem z zamkniętymi oczami, do tyłu, na leżąco, dwoma na raz, potem znowu wszystkie zbierałem i powtarzałem stare kombinacje oraz wypróbowywałem te, które dopiero przyszły mi do głowy.
Po skończonym treningu wziąłem prysznic i poszedłem na miasto zjeść obiad.
Tak właśnie minęło mi sześć dni treningów i ciężkiej pracy. Nie miałem już tyle czasu, na spotkania z przyjaciółmi i na zabawę z Addą, co później jej wynagrodzę. Większość dnia spędzałem w lesie ćwicząc rzucanie sztyletami, a po odpoczynku, wieczorem, gdy zwalniała się sala, szedłem tam, by pojeździć na monocyklu. W końcu jednak nadszedł ten dzień. Już następnego dnia miałem wziąć udział w ceremonii rozpoczęcia ze sztuczkami na monocyklu. Dopiero potem pokażę im, że umiem coś więcej, niż tylko jazda na rowerze.
Wracałem z ostatniego treningu. Gdy wróciłem do siebie, marzyłem tylko o prysznicu i drzemce, ale, gdy zobaczyłem te błyszczące oczy, moje plany nieco się zmieniły i poszedłem z sunią na spacer odświeżyć umysł. Faktycznie, dobrze mi to zrobiło. Trochę się odprężyłem i pomyślałem o czymś innym. W końcu czekał mnie ciężki dzień…Duże zamieszanie, to na pewno. Wszyscy bardzo się spieszyli, biegali we wszystkie strony. Ja, stałem przed podłużnym lustrem ubrany w bardziej wyjątkowy strój niż zwykle. Miałem kapelusz, nie czapkę z daszkiem. Był biały i trochę błyszczący, jak wszystko na naszym karnawale. Do tego nie mogłem wystąpić w dresach, tylko w luźniejszych spodniach z innego materiału zwężanych przy kostkach. Trochę kłóciłem się ze stylistką, co do mojego t-shirtu. Zawsze widniał na nim duży rysunek czarnego monocyklu i chciałem, aby było tak i tym razem. Jednak ona miała inną wizję. Chciała, żebym ubrał się bardziej odświętnie… Stanęło na tym, że monocykl miałem mały i na piersi, specjalnie doszywany na moje zachcianki. Na szczęście, postanowiła nie namawiać mnie do założenia kurtki skórzanej z błyszczącymi dodatkami. Chyba bym się ugotował! Smiley namalowała mi jakiś biały wzór na policzku, który oczywiście poprawiła potem srebrnym brokatem. Potem, udało mi się uciec ze strefy makijażu, aby zupełnie nie świecić jak żarówka.
Ja, biały chłopiec zaraz wystąpię na życzenie królowej Anglii. Nieźle. Uśmiechnąłem się do siebie. Nie bałem się. Teraz, na scenie wystąpi cały cyrk, dopiero za godzinę, dwie… Będę mógł się naprawdę popisać. Spojrzałem na monocykl, który stał w kącie. Jego również nieco przerobili. Odnowili mu kolor. Teraz był śnieżnobiały, nie szarawy.
Chwilę później usłyszałem wołania, więc wziąłem go na barki i ruszyłem do reszty. Usłyszeliśmy piękną mowę motywacyjną, po czym rozbrzmiała muzyka.
Każdy trzymał się ustalonej kolejności, wchodziłem, a właściwie wjeżdżałem mniej więcej w połowie. Szybkim slalomem przejechałem między innymi cyrkowcami starając się nie przeszkadzać im w występach. Potem, podjechałem do mojego „stanowiska”, w którego skład wchodziła jedna wąska belka, której końce były na dwóch dużych pudłach. Zacząłem podskakiwać, później stanąłem na rękach na siodełku, jednak nie zostałem tak na długo. Trzymając się rękami siodełka, zrobiłem szpagat, a potem znowu przeszedłem do skoków. Tym razem zakręciłem się w locie o 360 stopni. Następnie wskoczyłem na jedno z pudeł, by chwilę później znaleźć się na belce pomiędzy nim, a drugim pudłem. Starannie podskoczyłem na niej kilka razy, a następnie szybko z niej zjechałem i zeskoczyłem z drugiego pudła. Wtedy przygotowałem się do przeskoczenia belki, co mi się udało. Dlatego tym razem, przejechałem pod belką w ten sposób, jak przechodzi się pod tyczką limbo. Gdy zmieniła się muzyka, wiedziałem, że teraz pora na mój taniec. Pojechałem tam, gdzie było trochę więcej miejsca i w rytm muzyki poruszałem się na monocyklu. Stając na rękach wymachiwałem nogami, skakałem… Mam nadzieję, że poszło dobrze.
Może zabrzmi to dość egoistycznie, ale kompletnie nie mam pojęcia co robili inni i jak im poszło, nie skupiałem się na tym, wtedy liczyłem się tylko ja i moje największe hobby.
Muzyka ucichła, światła zgasły. Usłyszałem gromkie oklaski, o wiele głośniejsze niż podczas występów, gwizdy i okrzyki. Uśmiechnąłem się i zacząłem łapać oddech. Wszyscy opuściliśmy scenę, bo niedługo miały zacząć się osobne pokazy. Najpierw jednak wyszedł właściciel cyrku i inne ważne osoby, aby wygłosić swoje pierdy, a ja opanowywałem emocje. Pogadałem jednak tylko krótko z kilkoma osobami, ponieważ stwierdziłem, że na to będzie jeszcze czas, a teraz muszę się przygotować na noże.
Sięgnąłem po butelkę z wodą i wziąłem kilka łyków. Jakiś czas później stałem przed wejściem na scenę ze swoim sprzętem, czekając, aż usłyszę swoje imię. W końcu to nastąpiło. Serce prawie wyskoczyło mi z klatki piersiowej. Nie rozumiałem, dlaczego to tak przeżywam, bo przecież wszystko umiem, ale jednak. To nie było takie proste.
Znalazłem się na scenie. Sam. Gromkie brawa ucichły. Przeleciałem wzrokiem po widowni i usłyszałem początek piosenki „Sun is shining” i rozłożyłem jednym zwinnym ruchem wszystkie noże na stole. Chwilę później pojawił się cały „bukiet” balonów, które za pomocą kilku małych sztyletów szybko przebiłem. Potem ze sceny „wyrastały” niewielkie tarcze na kijach o różnej wysokości. Dzięki dobrej pracy technika, wyglądało to dość zjawiskowo, ponieważ one naprawdę, jakby wyrastały z podłoża. Zaczęły pojawiać się coraz szybciej, a ja wszystkie pięknie trafiałem nadążając. Nie miałem już przy sobie sztyletów, dlatego zakończyłem tą sztuczkę. Zbierając wszystkie noże słyszałem brawa, na które się ukłoniłem. Następną sztuczką było rzucenie nimi do celu, przez obręcze. Nie było to łatwe. Musiałem odpowiednio wymierzyć kąt, pod którym powinienem je rzucić, żeby ładnie przeleciały przez okręgi i trafiły do tarczy. Widzowie mogli zobaczyć jeszcze w moim wykonaniu rzucanie sztyletami z zasłoniętymi oczami, do tyłu, czy na leżąco… Później mój cel był ruchomy… Wydaje mi się, że dosyć się popisałem. Dlatego przyszedł czas na piękne zakończenie. Sam je wymyśliłem. Niezbyt trudne, ale na pewno przyjemne.
Poszedłem w kąt po monocykl i od razu usłyszałem oklaski i radosne okrzyki. Operatorzy opuścili na sznurku średniej wielkości worek. Usiadłem na monocyklu i chwyciłem do ręki również niewielki sztylet. Najpierw zrobiłem małe kółko na jednokołowym rowerku, a następnie wykonałem trafny, szybki rzut. Nóż delikatnie rozciął worek, a ja zdążyłem pod niego podjechać. Ściągnąłem kapelusz, do którego chwilę później zaczęły wsypywać się kolorowe cukierki. W końcu przejechałem się na monocyklu po widowni rozdając dzieciom cukierki. No, może nie tylko dzieciom.
Wróciłem na scenę słysząc brawa i gwizdy. Ostatni punkt programu, czyli czerwona róża dla jednej z pięknych pań. Zawsze to robiłem, jakby starając się pokazać, że nie jestem ulicznym, niebezpiecznym dzieckiem. Ukłoniłem się, ale nie opuściłem jeszcze sceny. Ułożyłem monocykl i podszedłem do stołu, na którym wcześniej trzymałem noże, lecz tym razem wziąłem wcześniej wspomnianego kwiatka, po czym podszedłem do kobiety z trzeciego rzędu wręczając prezent.
Na pożegnanie pomachałem i setki razy kłaniałem się. Miałem już wychodzić, kiedy na scenie pojawił się mały pluszak. Nie zobaczyłem od kogo, ale wziąłem go i z uśmiechem na twarzy oraz zapewne rumieńcami opuściłem to miejsce.
Coś cudownego, coś, czego nigdy nie zapomnę. Spodobało im się. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że oni kochają wszystkich cyrkowców, bo wszyscy są wspaniali i genialni w tym co robią, ale dla mnie, nawet to znaczyło tak wiele. To był z pewnością mój najlepszy występ kiedykolwiek.
Przetarłem twarz dłońmi i uśmiechnąłem się pod nosem. Zostało tylko czekać na drugą część i zakończenie, w którym również miałem wziąć udział.
Czas minął mi szybko, nawet się nie zorientowałem, kiedy zostaliśmy zwołani w jedno miejsce i odpowiednio zmotywowani, aby zrobić niezapomniane zakończenie.
Mój występ przypominał połączenie dwóch wcześniejszych. Tylko tym razem, staraliśmy się bardziej współpracować z innymi cyrkowcami. Bardziej połączyć nasze występy, co mam nadzieję nam wyszło. Ludziom się podobało. Bili brawa, cieszyli się. Tego, co wtedy czułem nie da się opisać słowami. Nie potrafię tego zrobić i nie zrobię.
Gdy było już po wszystkim, za kurtyną wypiliśmy szampana, życząc sobie szczęśliwego karnawału. Było dużo uśmiechów i miłych słów. Nikt nie zawiódł. Udało się. Było idealnie! Mimo, że zegar wskazywał bardzo późną godzinę, nie przeszkadzało nam zmęczenie. Chcieliśmy się bawić i tak też zrobiliśmy. Każdy z nas zasłużył na rozrywkę.
A ja już myślałem, jak wynagrodzić to wszystko mojej Księżniczce…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz