Przechadzałam się spokojnie pomiędzy namiotami. Nie miałam żadnego zajęcia więc pomyślałam, że znajdę sobie kogoś do pogadania. Niby głupi pomysł, bo w pierwszej chwili nie będę umiała nic powiedzieć oprócz „Ten tego...” albo „Em. Em. Em”. No ale trudno. Nudziło mi się aż do tego stopnia. Po parunastu metrach normalnego chody zaczęłam hopsać. Nie wiadomo skąd przepłynęła przeze mnie duża dawka energii, którą musiałam jakoś wykorzystać, bo dostałabym silnego pierdolca. Zaczęłam skakać i równocześnie iść w stronę dużego drzewa. Zamierzałam właśnie na nie się wdrapać i miotnąć w kogoś szyszką. Tak, tak. Wiem. Dziwny pomysł na nudę, ale zawsze jakiś. Poćwiczę sobie cela, a po co sama nie wiem, bo w końcu moja specjalizacja na tym nie polega. Chociaż w sumie kiedy indziej pomyślę nad pretekstem do tej czynności. Gdy byłam już pod drzewem zastanowiłam się dwa razy, co do mnie jest niepodobne. „A co jak podrę sobie ubrania?” Pomyślałam. W końcu nie chcę marnować materiału i nici na takie błahostki. Są w końcu o wiele większe problemy od czegoś takiego. Choćby nowy projekt stroju dla jakiegoś cyrkowca. W końcu wzruszyłam ramionami i chwyciłam się pewnie jednej z najbliższych gałęzi. Na szczęście drzewo nie było spróchniałe. Podjęłam się wspinaczce. Przyznam; była dość długa, bo chciałam uważać na ubrania i nie byłam pewna co do pierwszej lepszej gałązki. Nie chciałam sobie w tak głupi sposób złamać nogi czy czegokolwiek. Ważne, że się udało. Usiadłam na dużej gałęzi, prawie że na samym szczycie. Amunicji było w opór, ale żadnego celu. Nikt nie przechodził. Prychnęłam niezadowolona i założyłam ręce na torsie, nadymając lekko policzki. Będę czekać. A co? Po mniej-więcej piętnastu minutach ujrzałam na samym dole poruszające się ciało. Ktoś przechodził pod moim drzewem! Od razu zerwałam szyszkę i zaczęłam celować. Gdy już uznałam, że na pewno trafię, miotnęłam „nabojem”. Chyba dostał albo dostała, bo usłyszałam nikły jęk. Zaśmiałam się zwycięsko i zlazłam z drzewa również powolnie jak na nie wchodziłam. Stanęłam dumnie przed ofiarą.
- Trafiłam, widzisz?!- wykrzyknęłam dumna z siebie jak nigdy. Aż dziwne, że nie byłam nieśmiała... Najwidoczniej zapomniałam, aby się wstydzić. Promieniałam wręcz radością jak mało kto, Ale czy osoba, przed którą stałam była równie szczęśliwa co ja? Zaraz się przekonam. Najwyżej będę zwiewać gdzie pieprz rośnie, jeżeli będzie na mnie zły albo zła oczywiście.
(Ktoś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz