- Może mi się kiedyś rzuciły w oczy - stwierdził, po czym weszliśmy do środka.
- Znajdziesz mi czarną? Uwielbiam te kwiaty - poprosiłam, a chłopak się zgodził.
Jak zawsze to miejsce było zachwycająco piękne. Tyle kolorów, tyle kwiatów w jednym miejscu, tyle pięknych zapachów. Chodziliśmy od jednych do drugim, uważnie im się przyglądając, ja przy okazji czytałam ich nazwy. Może w końcu uda mi się coś zapamiętać? Wątpię, jednym uchem wchodzi, drugim wychodzi. Często tak jest. Znajdowały się tu także okazy kolekcjonerskie, jak kielichowiec biały czy trójlist żółty. Wszystko było piekne.
- Rue! - zawołał mnie Azucar, który wskazywał na czarny kwiat. Gdy podeszłam, zauważyłam, że to moja czarna orchidea.
- Jeju... one są takie piękne... - westchnęłam na jej widok. - Szkoda, że nie można stąd zrywać kwiatów - stwierdziłam uważnie przyglądając się czarnym płatkom.
- Czemu aż tak ci się podoba? - zapytał kucając obok mnie. Chwilę milczałam mając zamiar odpowiedź, że od tak, że jest po prostu piękna, kiedy mi się przypomniał mały biały wazon z dzieciństwa. Stał on w moim pokoju i zawsze, każdego dnia ojciec przywoził mi czarną orchidee. Prawie nigdy go nie widziałam, przyjeżdżał w nocy i zawsze gdy się budziłam, nowy kwiat był w wazonie, jakby poprzedni wcale nie zwiądł.
- Wiesz... Pamiątka po ojcu - powiedziałam krótko, po czym wstałam.
Jeszcze długi czas chodziliśmy po oranżerii podziwiając piękne kwiaty, po czym opuściliśmy to miejsce i poszliśmy na krótki spacer, po dróżce, gdzie znajdował się ten dziwny murek.
- Założymy się, że przejdę po murku i nie spadnę? - zapytałam. Chłopak się zaśmiał.
- A o co? - wzruszyłam ramionami.
- O jakąś przysługę - zgodził się.
- Pod warunkiem, że przejdziesz na rękach. Na nogach, to dla ciebie będzie za łatwe - zgodziłam się. Uważam, że na rękach jest nawet łatwiej, niż na nogach, bynajmniej dla mnie. Wskoczyłam na murek najpierw stając na nogach, a potem mu jednym przewrocie zgięłam lekko nogi i zaczęłam iść przed siebie na rękach, kiedy to Azucar szedł obok.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? - zapytałam rozpoczynając taką rozmowę, na której mieliśmy się o sobie dowiedzieć czegoś więcej. On lubił kolor biały, ja niebieski. On miał urodziny w maju, a ja w lutym, chociaż i tak ich nie obchodziłam. Uważałam, że to było niepotrzebne. To tylko wiek, nic więcej. Ja uwielbiałam najbardziej ptaki, a on bał się pająków.
- A co z twoją rodziną? - zapytał. Byłam już w połowie drogi i na razie nic mi nie przeszkadzało, oprócz małych kamyczków, które albo mi się wbijały w ręce, albo się osuwały na ziemię. To było jedyną przeszkodą, do utrzymania idealnej równowagi, z którą tak czy siak nie miałam gorszych problemów.
- A było ich nie wiadomo ile - zaśmiałam się. - Miałam chyba z sześć sióstr i trzech braci... albo czterech - nie byłam pewna, jako małe dziecko nie potrafiłam dokładnie ich wszystkich zliczyć. - W sumie nie wiem. Zostawiłam ich jako... chyba miałam wtedy sześć lat. Nie jestem pewna. Wyjechałam od nich z magikiem i nigdy ich już nie zobaczyłam - dokończyłam. Byłam już prawie na samym końcu, co oznaczało, że wygram zakład. - A twoi rodzice? - zapytałam.
<Azucar?>
PS: Może chcesz popisać o karnawale?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz