Podejrzewałem, że robię całkiem niezłe wrażenie, ale nie
sądziłem, że ktokolwiek będzie klęczał u mych stóp błagając mnie o coś zupełnie
nierealnego. Drugiej rzeczy, której nie przewidziałem to to, jak chłopak
zareaguje. Aktualnie Ace leżał na ziemi, taplając się w kałuży czarnej mazi
krzycząc, płacząc i przeżywając największą rozpacz, jaką moje oczy kiedykolwiek
widziały. Moje zdziwienie osiągnęło jednak apogeum, gdy karzełek rzucił mi się
na szyję ze szlochem, jeszcze bardziej brudząc nas oboje. Przed chwilą płakał,
bym go nie zabijał, a teraz się do mnie tuli…? W sumie, całkiem niezła taktyka,
warto zapamiętać. W myślach uderzyłem się solidnie w czoło. Dmitrij, wracaj na
ziemię. Przez chwilę było mi żal chłopaka, przeżywał wszystko bardzo mocno.
Chociaż nie byłem najlepszym pocieszycielem, ani osobą pełną empatii,
wiedziałem, że szorstkie zachowanie nic tu nie da. Niepewnie przytuliłem Ace’a,
oplatając ręce wokół jego ramion i kładąc podbródek na czubku jego głowy. Czułem
się co najmniej niezręcznie, gdy zacząłem delikatnie kołysać się z chłopakiem w
moich ramionach. Nie wiedziałem także co
odpowiedzieć na jego podziękowania – chociaż brzmiały histerycznie, czułem, że
były szczere. A prawdomówność bardzo doceniałem.
− Wykazałeś się olbrzymią odwagą. Głupotą też… Ale chyba
przede wszystkim odwagą – wymruczałem zdania prosto w czubek jego głowy, jednak
nie wypowiedziałem na głos myśli, że nic by się nie stało, gdyby nie był tak
cholernie uparty. Bez sensu było go dobijać jeszcze bardziej. Czułem, że
chłopak jest strasznie spięty, dlatego odrobinkę obniżyłem jego tętno i
poklepałem niezręcznie po plecach. Ace faktycznie po chwili się rozluźnił i
jeszcze bardziej wtulił w moje ramię. To było dziwne. Nie ukrywam. Cholernie
dziwne, ale jeśli to miało mu pomóc… Sam zacząłem się relaksować, gdy
adrenalina i jeszcze niedawny szał powoli mnie opuszczały. Maska znowu zawitała
na moim obliczu, lepiej dla innych, żebym zachowywał się według ich kryteriów
normalności. Uśmiechnąłem się i delikatnie odsunąłem blondyna od siebie.
− To co, karzełku. Kakao? – Chłopak spojrzał się na mnie nieco
dziwnie, jakby zastanawiając, czy do jego napoju nie dodam arszeniku. Puściłem
perskie oko w jego kierunku i odwróciłem się na pięcie. Ruszyłem żwawym krokiem
w kierunku bufetu, słysząc, jak po chwili wahania, Ace drepcze za mną, starając
się nadążyć za moimi długimi krokami. Już po chwili, chłopak przecierał ze
zmęczenia oczy, widocznie cały ten stres sprawił, że chłopak ledwo szedł tuż za
mną. Niestety, nie mogłem zwolnić kroku, tym bardziej, gdy poczułem na twarzy
drobne kropelki deszczu. Jedna duża kropla spadła mi na nos, druga na usta,
żeby po chwili z nieba silnie lunęło. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że tak
właściwie oboje wciąż jesteśmy w posoce stwora. Spływała teraz pod wpływem zimnej
wody i tworzyła brzydkie kałuże wokół nas. W myślach wzruszyłem ramionami na
nasz krytyczny stan. Albo przeziębienie i marznięcie, albo ciepłe kakao. Kładąc
dłoń na plecach chłopaka, pogoniłem go, żeby jeszcze trochę się zmobilizował do
biegu.
<To co smerfie? Kakao?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz