Pierwsze promienie słońca wlewały się do wnętrza namiotu jednocześnie rozjaśniając jak i ocieplając je. Przewróciłem się na drugi bok i wyjąłem poduszkę spod głowy, kładąc ją siebie na twarzy by nadal mieć ciemność, która pozwoliłaby mi na jeszcze kilka minut drzemki.
- Przepraszam bardzo, czy jesteś jeszcze u siebie? - przez śpiący umysł przemknął mi słodki, znajomy głos.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Wstałem odrzucając koc na bok, po czym przeczesałem dłonią włosy i wyjrzałem z namiotu.
- O tej porze nie spodziewaj się ujrzeć mnie gdzie indziej - odpowiedziałem patrząc na trzymany przez nią koszyk.
- Mam coś dla Ciebie - uśmiechnęła się zachęcająco. - Co powiesz na śniadanie?
Nie musiałem odpowiadać, w tym momencie mój brzuch głośno zaburczał.
- Minuta, ogarnę się tylko.
Zniknąłem z powrotem w namiocie i zmieniłem piżamę na ciemno szare dresy i czarny podkoszulek. Spojrzałem na rozbebrany koc i poduszkę.
- Później posprzątam - stwierdziłem nie chcąc by Smiley czekała na mnie zbyt długo.
Wyszedłem z namiotu zakładając jeszcze w biegu buty. Dziewczyna siedziała szeroko uśmiechnięta na powalonym pniu drzewa. Przysiadłem się obok.
- Co dobrego? - spytałem zaglądając do wnętrza wiklinowego koszyka.
Smiley podsunęła mi pod nos smakowicie wyglądające kanapki po czym wskazała jeszcze na ciasta.
- Na deser - wyjaśniła.
Jedliśmy i piliśmy w milczeniu. W duchu dziękowałem różowowłosej, że przyniosła mi śniadanie, było naprawdę dobre.
- Co dziś planujesz? - spytałem wgryzając się w ciastko.
Smiley odstawiła pusty już kubek po herbacie na bok i spojrzała na mnie.
- Zastępuję dziś Diane.
Imię niewiele mi mówiło, ale nic w tym dziwnego, to dopiero mój pierwszy dzień tutaj.
- Czym się zajmuje? - dopytałem
- Akrobacje na linie - wyjaśniła, a ja poczułem niezrozumiałą mi chęć zobaczenia tego występu.
- Mogę przyjść popatrzeć? - posłałem jej przesadnie szeroki uśmiech i błagalne spojrzenie, co wywołało u niej śmiech.
- Przepraszam bardzo, czy jesteś jeszcze u siebie? - przez śpiący umysł przemknął mi słodki, znajomy głos.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Wstałem odrzucając koc na bok, po czym przeczesałem dłonią włosy i wyjrzałem z namiotu.
- O tej porze nie spodziewaj się ujrzeć mnie gdzie indziej - odpowiedziałem patrząc na trzymany przez nią koszyk.
- Mam coś dla Ciebie - uśmiechnęła się zachęcająco. - Co powiesz na śniadanie?
Nie musiałem odpowiadać, w tym momencie mój brzuch głośno zaburczał.
- Minuta, ogarnę się tylko.
Zniknąłem z powrotem w namiocie i zmieniłem piżamę na ciemno szare dresy i czarny podkoszulek. Spojrzałem na rozbebrany koc i poduszkę.
- Później posprzątam - stwierdziłem nie chcąc by Smiley czekała na mnie zbyt długo.
Wyszedłem z namiotu zakładając jeszcze w biegu buty. Dziewczyna siedziała szeroko uśmiechnięta na powalonym pniu drzewa. Przysiadłem się obok.
- Co dobrego? - spytałem zaglądając do wnętrza wiklinowego koszyka.
Smiley podsunęła mi pod nos smakowicie wyglądające kanapki po czym wskazała jeszcze na ciasta.
- Na deser - wyjaśniła.
Jedliśmy i piliśmy w milczeniu. W duchu dziękowałem różowowłosej, że przyniosła mi śniadanie, było naprawdę dobre.
- Co dziś planujesz? - spytałem wgryzając się w ciastko.
Smiley odstawiła pusty już kubek po herbacie na bok i spojrzała na mnie.
- Zastępuję dziś Diane.
Imię niewiele mi mówiło, ale nic w tym dziwnego, to dopiero mój pierwszy dzień tutaj.
- Czym się zajmuje? - dopytałem
- Akrobacje na linie - wyjaśniła, a ja poczułem niezrozumiałą mi chęć zobaczenia tego występu.
- Mogę przyjść popatrzeć? - posłałem jej przesadnie szeroki uśmiech i błagalne spojrzenie, co wywołało u niej śmiech.
<Smiley?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz