- Więc jak skończysz, z chęcią ci pomogę z nową pracą. Tylko pójdę odłożyć tygrysa na miejsce – rzucił wreszcie.
Odetchnąłem cicho. Nie była to może jakoś specjalnie męcząca chwila w moim życiu. Nie pierwszy raz miałem do czynienia z takimi ludźmi, ale ulga pojawiła się we mnie, gdy chłopak wolno się oddalił. Mimowolnie chwilę obserwowałem, jak schodzi w dół, jednak już chwilę później podniosłem wzrok na kolejne krzesła.
Ciężko było mi przyznać się przed sobą, że zaskoczył mnie widok kilku śrub leżących na ziemi. Kiedy pozbierałem je, wszystkie okazały się zardzewiałe, a ich doczesne miejsca gotowe do przyjęcia nowszych zamienników. Rozwiązanie nasunęło mi się po cichu. Może rudy jakoś dał radę przy nich pogrzebać? Czary mary, hokus-pokus, czy tak to leciało? Postanowiłem po prostu przyjąć to do wiadomości. Jeśli zacząłbym pytać i on mógł odpowiedzieć tym samym. Wymienilibyśmy się nic nieznaczącymi wiadomościami, które i tak nic by nie zmieniły. Pokręciłem głową, otrząsając się z zamyślenia, a następnie nie tracąc więcej czasu, dokończyłem pracę. Zajęło mi to jakieś pięć minut, po których upływie od razu zszedłem na dół. Wolałem nie zapuszczać się w okolicę zwierząt, by niepotrzebnie nie zdenerwować części z nich. Mając to na uwadze, poczekałem na zapalczywego pomocnika przed wejściem do namiotu. Gdy tylko postać w charakterystycznym kapeluszu, pojawiła się koło mnie, wcisnąłem dłonie głębiej w kieszenie i odezwałem się, siląc na obojętność.
Ciężko było mi przyznać się przed sobą, że zaskoczył mnie widok kilku śrub leżących na ziemi. Kiedy pozbierałem je, wszystkie okazały się zardzewiałe, a ich doczesne miejsca gotowe do przyjęcia nowszych zamienników. Rozwiązanie nasunęło mi się po cichu. Może rudy jakoś dał radę przy nich pogrzebać? Czary mary, hokus-pokus, czy tak to leciało? Postanowiłem po prostu przyjąć to do wiadomości. Jeśli zacząłbym pytać i on mógł odpowiedzieć tym samym. Wymienilibyśmy się nic nieznaczącymi wiadomościami, które i tak nic by nie zmieniły. Pokręciłem głową, otrząsając się z zamyślenia, a następnie nie tracąc więcej czasu, dokończyłem pracę. Zajęło mi to jakieś pięć minut, po których upływie od razu zszedłem na dół. Wolałem nie zapuszczać się w okolicę zwierząt, by niepotrzebnie nie zdenerwować części z nich. Mając to na uwadze, poczekałem na zapalczywego pomocnika przed wejściem do namiotu. Gdy tylko postać w charakterystycznym kapeluszu, pojawiła się koło mnie, wcisnąłem dłonie głębiej w kieszenie i odezwałem się, siląc na obojętność.
- Fajna ta twoja sztuczka - bąknąłem na tyle głośno, by mnie usłyszał.
Odległość między nami nie była duża, nie musiałem się drzeć, a wystarczyło mówić codziennym tonem. Rudy wzdrygnął się lekko, najwidoczniej nie spodziewając się tu nikogo, jednak gdy tylko mnie zobaczył, na jego ustach znalazł się usatysfakcjonowany uśmiech. Z trudem powstrzymałem się przed wywróceniem oczami. W końcu nie nazwałbym tego jakimś wielkim komplementem. Może po prostu w moich ustach tak to brzmiało?
- Dziękuje - odparł i dopowiedział po chwili - Gdyby nie były dobre, pewnie bym tutaj nie pracował.
Musiałem przyznać mu rację. Jeśli załapał się na robotę w tym miejscu i to na scenie, nie miał wyjścia. Może dostanie się tutaj, wymagało przede wszystkim chęci oraz rozmowy z Pikiem, jednak dla wielu to właśnie było przeszkodą. W końcu zbieranie śmieci, to nie wielka filozofia. Każdy głupi może to robić. Występy należą do zupełnie innej bajki. Do nich potrzebny był urok, ale także niecodzienne umiejętności. Powinienem pomyśleć o tym już na początku, zamiast bagatelizować chłopaka. Zmierzyłem go jeszcze raz wzrokiem, a moje usta także wygięły się w mimowolnym uśmiechu. Jak mogłem przegapić coś takiego?
- Nadal chcesz mi pomóc czy tchórzysz? - zapytałem, chociaż odpowiedź wydała mi się oczywista. Postawa rudego uległa zmianie. Założył ręce na piersi i przybrał nadąsaną minę.
- Coś ty! - odparł, a jego rozbawiony ton podpowiedział mi, że było to tylko wyolbrzymienie, gra aktorska.
Skinąłem głową, w geście zrozumienia, po czym ruszyłem przed siebie. Początkowo nieco wolniejszym tempem, by magik dogonił mnie w paru krokach, następnie już zwyczajną prędkością. Kilka minut później wchodziliśmy do namiotu, służącego za coś w stylu składzika zepsutych maszyn. Gdyby jednak usunąć płachtę i stelaż, pozostawiając jedynie wnętrze, mogłoby być to uznane za cmentarzysko rupieci albo zwykłe wysypisko. Gdy zerknąłem kątem oka na rudego, w jego oczach błyskała lekka poświata ciekawości. Jak słodko było ją zgasić.
- Nie podniecaj się tak. Po prostu sprzęt od popcornu się zepsuł - rzuciłem, próbując przedostać się do wspomnianego przedmiotu.
<Lennie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz