- Jaką? - przez chwilę milczałem.
- Jesteś treserką zwierząt, prawda? - dziewczyna pokiwała głową.
- Ale jeszcze się uczę - podkreśliła.
- Wiesz, nawet Mirai, z którą jesteś zżyta, pasowałaby do mojej sztuczki - po tych słowach wyjawiłem jej swój plan.
Miałem zamiar ustawić podest z tygrysem, na przeciwko sporej wielkości obręcz na statywie, a na sam koniec mój kochany kapelusz. Sztuczka miała polegać na tym, że zwierzę przeskoczy przez kółko i wyląduje z gracją w mojej odzieży, w której zniknie. Kot miał wejść do mojego kapelusza cały, a ja miałem go potem wyjąć. Sztuczka ta była inna od pozostałych, ponieważ tym razem używałem zwierzęcia cyrkowego, a do tego widownia mogłaby zobaczyć jak wyjmowałem z melonika coś, co przed chwilą do niego wpadło.
- Problem jest tylko taki, że nie mam predyspozycji, by sam wyciągać zwierzęta i z nimi ćwiczyć - skończyłem. Nice pokiwała głową, aż w końcu się lekko uśmiechnęła.
- Postaram ci się pomóc - odpowiedziała.
- Użyjesz Mirai, czy innego z tygrysów? - zapytałem ciekaw. Przez chwilę milczała zastanawiając się.
- Mirai chyba nigdy nie przeskakiwała przez obręcz... zastanowię się.
Po zjedzeniu obiadu wyszliśmy z bufetu. Mieliśmy iść do namiotu Nice by sprawdzić, czy jej pupil odpoczywa, czy możemy go nauczyć sztuczki. Nim jednak dotarliśmy do namiotu, z lasu wytoczyły się trzy głazy. Zaintrygowało mnie to, że nie toczyły się pod wpływem grawitacji. Podłoże ewidentnie było proste, a za głazami nie było nikogo, kto mógłby je popchnąć. Czyżby te kamyki ożyły? Szybko wskazałem dziewczynie to dziwne zjawisko, ale uciekinierzy zdążyli zniknąć.
- Co tam widziałeś? - gdy przedstawiłem jej wizję ożywionych skał, ponownie próbowała wypatrzyć coś na horyzoncie.
- Toczyły się w stronę miasta – moja ciekawość zwyciężyła i pobiegłem w kierunku drogi, którą potoczyła się nieożywiona natura. W ziemi były odciśnięte głębokie i szerokie linie, które ciągnęły się drogą oraz na trawie, w kierunku budynków. Ruszyliśmy w tamtym kierunku.
Będąc przy pierwszych domach, usłyszałem ludzkie krzyki. Wpadłem na chodnik jak poparzony i próbowałem wypatrzyć skał. Zamiast nich, zobaczyłem zgniecione samochody, połamane lampy, powybijane szyby oraz ogromne wgłębienia na ulicy. Ruszyliśmy za ciągła linią, która skręcała za rogiem i wpadała w kolejne uliczki. W końcu dotarliśmy do końca; głazy potoczyły się do podziemnego metra. Dosłownie zeskoczyły ze schodów, zostawiając kilka metrów nienaruszonych schodków, a potem niszcząc parę ogromnym wgłębieniem. Nie czekając dłużej, zacząłem schodzić w dół.
<Nice?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz