17 lut 2021

Lennie CD Shuzo

Wszystko, co przeczytałem w książce, gdzieś uleciało. Dobrze, że jeszcze pamiętałem o kołysce, w której można było położyć dziecko, bo inaczej stałbym jak słup soli, z maluszkiem w ramionach i tępo się na niego gapił, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Mój mąż aktualnie odsypiał męczący dzień, a dziecko słodko spało w swoim łóżeczku. Ja za to nie potrafiłem się skupić na niczym innym, jak na chwili obecnej. Teraz wszystko się zmieni jeszcze bardziej, możliwe, że trochę się pokomplikuje, ale jeśli już więcej nie będziemy musieli użerać się z policją, przetrwamy wszystko. Wierzyłem, że będzie dobrze. W sumie, gdybym w to nie wierzył, chyba dawno bym się powiesił, zważając na ilość akcji, jaka nam się przytrafiła i które z pewnością mogły nas zabić.
Shuzo dużo spał, chociaż budził się za każdym razem, kiedy dziecko płakało - a niestety, płakało często. Nawet częściej, niż bym mógł pomyśleć. Gdy kładłem go spać, nie zdążyłem nawet przejść kilku metrów, a maluch znowu płakał. W końcu zacząłem z nim wszędzie chodzić. Ciągle trzymając w ramionach, chodziłem po namiocie i... nie mam pojęcia, na co czekałem. Chyba aż Shuzo się obudzi, bo w aktualnym momencie nie miałem pojęcia, co robić. Kiedy byłem już zmęczony, położyłem śpiącego malucha na łóżku i przyciągnąłem kołyskę bliżej miejsca, w którym spał Shu. Potem położyłem dziecko do kołyski i usiadłem obok męża. Odetchnąłem, kiedy w namiocie zapanowała cisza i chodź na chwilę mogłem zebrać wszystkie myśli.
Na pewno mieliśmy wszystko kupione, przynajmniej tak mi się wydawało. Byliśmy przygotowani na ten dzień, chociaż uważam, że ja byłem tylko przygotowany fizycznie, a nie psychicznie. Zerknąłem na śpiącego chłopaka, który wyglądał dość marnie. Miał wory pod oczami i pogryzione usta, mimo tego gdy się obudził, mocno go przytuliłem i pocałowałem. 

Przez pierwsze dwa dni zajmowałem się maluchem sam, ponieważ Shuzo siedział w łóżku i dochodził do siebie. Przy okazji oboje rozmyślaliśmy nad imieniem. Nie mogliśmy się zdecydować, a raczej dogadać. W końcu kiedy Robin przyszedł nas odwiedzić i nazwał dziecko "Zimowym Kwiatkiem", nawiązując do pory roku i jego słodkości, w oczach Shuzo zobaczyłem te same gwiazdki, które zdradzają jego szczęśliwy humor.
- Płatek śniegu. Lennie, nazwijmy go Yuki - zerknąłem na czarnowłosego, który rzucił kołdrę na bok i powoli wstał. 
- Hm? - nie zrozumiałem dokładnie tego połączenia słów, więc tylko rzuciłem mu pytające spojrzenie i objąłem ramieniem.
- Yuki po japońsku oznacza "płatek śniegu" - powoli się uśmiechnąłem. Spodobała mi się ta koncepcja. Spojrzałem na łóżeczko i śpiącego w nim malucha o dużej główce i krótkich, jasnych włoskach. 
- Yuki - powtórzyłem imię, a maluch się poruszył i zaczął coś jęczeć. Wyciągnąłem go i dałem go Shuzo na ręce. - Yuki, ładnie - ucałowałem czoło mojego męża i rączki Yukiego.

Karmiłem Yukiego z butelki, chociaż przez jakiś czas chodziła mi po głowie jedna myśl - karmienie piersią. Zauważyłem, że Shuzo urosły piersi; nie wiele, w końcu był facetem, ale skoro miał nieco większe, może rzeczywiście mógł nimi karmić? Jednak kiedy go o to zapytałem, zostałem zbesztany za urażenie jego męskiej dumy, która w takiej sytuacji, musze przyznać, nie istniała. Nie namawiałem go jednak, ponieważ nie chciałem denerwować, a musiał wypoczywać, ponieważ już kilka razy marudził na to, jak wygląda. Myślał wtedy, że nic nie słyszę, ale wiem, że przeszkadzają mu rozstępy na brzuchu i udach, zmęczone oczy, pogryzione usta i pewnie jeszcze kilka rzeczy, których nie wymieniał. Każdego dnia mówiłem mu, że wygląda pęknie, ale chyba nie chciał wierzyć. Miałem tylko nadzieje, że nie zacznie przesadzać ze swoim wyglądem i nie popadnie w paranoje.
Wracając do butelki: mleko w proszku nam się skończyło. Ostatki wypił przez snem, wiedziałem jednak, że karmiliśmy go jeszcze w środku nocy, ale teraz czym miałem to zrobić? Wodą? Zostało tylko trzymać kciuki, że wytrzyma do rana i wtedy o piątej szybko zawinę do sklepu. Jednak maluch nie chciał mi tego ułatwić. Wstawałem w nocy bardzo często, aby nie budzić czarnowłosego i usypiałem malucha, aż nawet zaczęło mi się śnić, że płacze. Kiedy w końcu się obudziłem, nie słyszałem Yukiego, więc myślałem, że to był sen i maluch słodko śpi. Zauważyłem też, że nie ma Shuzo. Myśląc, że poszedł do toalety, poszedłem spać i udało mi się wytrwać do rana. Kiedy budzik zadzwonił o piątej rano, wstałem z łóżka i aż usiadłem ze zdziwienia. Przy łóżeczku, na krześle na siedząco spał Shuzo, z maluchem w dłoniach i odkrytą piersią. Yuki słodko spał, a mój mąż wyglądał na bardzo zmęczonego, pomimo zamkniętych oczu. Podniosłem się i jak najciszej do nich się zbliżyłem. Uśmiechnąłem się, widząc, że jednak spróbował go nakarmić piersią i najwidoczniej mu się udało, ponieważ dziecko było najedzonego, a na jego buzi i na ubraniu było zeschnięte mleko. Z uśmiechem odłożyłem Yukiego do kołyski, a Shuzo do łóżka. Gdy go położyłem, otworzył oczy.
- Jestem z ciebie dumny. Idę do sklepu po mleko - pocałowałem go krótko, nakryłem i zacząłem się ubierać. 

<Shuzo? Wracam do pisania ^^>

4 lut 2021

Lacie CD Orion

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to kolia, dokładniej mówiąc moja kolia, która już od wczorajszego wieczora powinna bezpiecznie leżeć w mojej szufladzie, w moim namiocie. Zamiast tego znajdowała się w obcych rękach. Dopiero po chwili zorientowałam się, że stojącym przede mną, trzymającym moją błyskotkę chłopakiem, jest moja prywatna Gwiazdka, najnowszy obiekt mojego tymczasowego i mam wielką nadzieję, że niezbyt krótkiego zainteresowania, będący zapewne kompletnie nieświadomym, że jego dotychczasowa, dość spokojna bajka, zmieni się wkrótce w prawdziwy kalejdoskop zdarzeń. Brak kostiumu scenicznego i tej całej nieziemskiej oprawy, jak i bliska odległość sprawiły, że nie poznałam go na początku. Chyba po raz pierwszy byłam tak blisko niego, a już na pewno pierwszy raz przyjrzałam się mu na tyle, by zwrócić uwagę, że to faktycznie jest on. Zmrużyłam delikatnie oczy i zlustrowałam go przenikliwie, bez zbędnych zahamowań oceniałam go, czy to wszystko, czy on jest warty tego całego zachodu i mojego poświęconego czasu. Nieco wyższy ode mnie chłopak lekko drgnąwszy mimowolnie, wcisnął mi do ręki kolie i pożegnawszy się w paru słowach, szybko poszedł w swoją stronę. Jednak jedno pytanie nie dawało mi spokoju, dlaczego on mi ją oddał, w końcu to Dina, czy jak jej tam było, pożyczała ją ode mnie. Do tej pory nie miała żadnego problemu, by przyjść samej. Czy coś się zmieniło? Może nie jest taka nieskazitelna i według mnie najzwyczajniej nudna i nijaka, jaką próbuje grać? Płaszczykiem dobroci i uroku zakrywa całe zepsucie i bez skrupułów wykorzystuje innych nawet przy najbardziej błahych czynnościach. A może zagościło u nas to dziwne zjawisko, jakim jest miłość? Miłość fizyczna, między dwojgiem ludzi, którzy pod jej wpływem zaczynają wychodzić ze swoich ściśle określonych schematów, by zachowywać się kompletnie irracjonalnie, ulegając zewnętrznym bodźcom? Piękna, romantyczna, której jak w praktycznie każdej bajce pokonanie straszliwego smoka jest magicznym punktem zapłonu, a wspólnymi silami przezwycięży każde napotkane zło? A może do bólu zwykła, beznadziejna w swojej codzienności, której językiem są drobne gesty i uczynki, właśnie takie jak oddanie mi kolii, szepczące niewinnie te podobno dwa najważniejsze słowa 'kocham cię'. Nie ważne, jaka by ona nie była, istotniejsze dla mnie było, ile potrzeba, żeby ta miłosna bańka Gwiazdeczki i Diane pękła jak szklana tafla, raz na zawsze bezlitośnie skreślając przeszłość i grzebiąc szanse na wspólną przyszłość. Czy po tym rozsypią się w drobny mak? Lecząc złamane serca, poszukują pocieszenia w czułych ramionach innego? Jak długo będą walczyć z przeciwnościami  losu, by desperacko trzymać wszystko w jednym kawałku? Czy może zawiodą mnie, rezygnując już na samym starcie? Myśli szybko nakreśliły się schematycznie w mojej głowie, dając zalążek nieco innym, niż początkowo zakładałam, ale jakże interesującym wydarzeniom.
 
Plotki roznosiły się po trupie z prędkością światła, nic więc dziwnego, że prędzej czy później  i do mnie w końcu docierały. Chociaż w tym przypadku jako pierwsza wiedziałam, co się stało i kto był głównym tematem rozmów. A to wszystko przez to, że byłam naocznym świadkiem, musiałam się upewnić, że wszystko sprawuje się tak, jak powinno, ale też przypilnować, by nikt nie zechciał przywłaszczyć sobie mojej własności. Poza tym ku całkowitej nieświadomości reszty pracowników cyrku, którzy się zebrali, by podziwiać przedstawienie, delikatnie maczałam w tym palce. Diane w czasie próby generalnej, w kolorowych strojach zdobionymi tiulem czy piórkami, estradowych rekwizytach niczym nieprzypominających prostych treningowych narzędzi i co najważniejsze pełnej biżuterii, którą wcześniej odpowiednio przygotowałam, lekko oszołomiona bardzo niefortunnie upadła, nie stało się jej nic wyjątkowo poważnego, zdecydowanie nie taki był mój cel, bo w końcu mogła się jeszcze kiedyś przydać, jednak było to na tyle znaczące, że nie była w stanie ona wystąpić w jutrzejszym pokazie. Ot zwykłe zwichnięcie kostki, a potrafi być sporym utrapieniem. 
W czasie gdy ja pomagałam opatrywać kostkę dziewczyny, a właściwie to stałam obok i przyglądałam się jak jedna z koleżanek Diane bandażuje jej nogę, ta sama z siebie, czym całkowicie mnie zaskoczyła, zaproponowała, aby Gwiazdeczka zajęła jej miejsce. Nie tak zamierzałam to wszystko rozegrać, mimo to rezultat mógł być ciekawy, więc nie planowałam nijak ingerować. Zresztą nawet jakbym chciała, to nie bardzo miałam jak. Tak czy inaczej, musieli naprędce znaleźć zastępstwo, po raz kolejny nie zamierzałam zostawić miejsca przypadkowi, dzięki kilku sztuczkom i zaklęciom w tandetnych szkiełkach, które sami sobie zażyczyli, jednogłośny wybór miał paść na mojego kandydata, co mogło mocno kontrastować z dotychczasowymi, a już zwłaszcza w ostatnim czasie nastrojami między grupą, a Gwiazdeczką. Byłam szaleńczo ciekawa, jak zareaguje na tak nagłą zmianę i czy zaakceptuje propozycję. Będzie czuł wyrzuty sumienia wywołane zajęciem miejsca czy może bez skrupułów wykorzysta okazję, żeby wybić się jeszcze wyżej, ponad ten motłoch? Jednak dzięki nieoczekiwanej propozycji Diane zostałam pozbawiona możliwości podziwiania rozdarcia, wewnętrznej bitwy, którą miał toczyć pan Shiver. Nie pozostało mi nic innego jak grać kartami, które dostałam, a na które zdecydowanie nie mogłam narzekać. Nie licząc dodatkowej atrakcji Diane cała reszta pozostawała bez zmian. Sean nie mógł tego wiedzieć, ale reszta akrobatów, nawet jeśli spijają mu w tym momencie z dzióbka i słodzą niczym zauroczona panienka, jutro będą mieli mu za złe jeszcze bardziej niż dotychczas, niezależnie jaką decyzję podejmie. Taki mały bonus od wszechświata. A największy żal będzie miała właśnie piękna i delikatna Diane, ta, która teraz o ironio sama zaproponowała jego na zastępstwo, rzekoma perła trupy, pierwsza litościwa, nad którą zachwycają się tłumy nie tylko zwykłych ludzi, ale też niezaprzeczalnych znawców i najlepszych krytyków, która straci niepowtarzalną możliwość pokazania się przed Friedrichem Ludwigiem Jahnem, znajomym ojca, a jednocześnie jednym z największych autorytetów w dziedzinie gimnastyki artystycznej, który dziwnym trafem miał dyskretnie zasiąść na widowni, jako wyjątkowy, aczkolwiek  nie tak anonimowy jak mu się wydawało, gość. Dodatkowo Diane była twarzą pokazu, plakaty zapowiadające ją oraz jej zapierający dech w piersiach i magiczny wręcz występ wisiały w całej okolicy praktycznie jeden na drugim,  przekonując niejednego naiwnego, aby po raz kolejny, w zamian za chwilę radości w szarym życiu, zostawił pieniądze w kasie biletowej cyrku. Oczami wyobraźni widziałam już bezkresne rozczarowanie na ich twarzach i ten cudowny chaos, który dopiero miał wybuchnąć. Bo znakomita większość ludzi, nie wiadomo czemu, zawsze jest rozczarowana, gdy następują jakieś niespodziewane zmiany, nawet jeśli wychodzą one lepiej niż pierwotny plan. A ja tego rozczarowania za żadne skarby przegapić nie mogłam.

Gwiazdko moja?