31 lip 2017

Rue CD Akuma

Jak on mógł wtedy powiedzieć, że by ją zjadł, skoro tak się do niej przytula? Mizia ją, a kotka o mnie zapomniała. Oddała się chłopakowi i jego pieszczotom.
- Ej, jestem zazdrosna - mruknęłam sięgając do kotki, ale chłopak skutecznie ją do siebie zabrał chowając za bokiem.
- O kogo? - zapytał z uśmiechem, a Mika tylko wystawiła łebek i przyglądała się nam.
- O tą biała kulkę, którą trzymasz za sobą. A za kim innym mogłabym? - powiedziałam jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie i ponownie sięgnęłam do kota, ale chłopak nie pozwalał mi jej dotknąć. Śmiał się z moich nieudolnych prób odzyskania kota, który nam się przyglądał. Najwidoczniej ją to bawiło.
- Daj mi się nią nacieszyć - powiedział ocierając kotkę o swój policzek.
- A ja to co? - mruknęłam i tym razem weszłam na chłopaka zwalając go na łóżko. Udało mi się go przewalić z chora noga, ale to tylko z powodu kotki, której nikt nie chciał zrobić krzywdę, a aktualnie gnieździła się między nami. Usiadłam na Akumie i odebrałam mu mojego zwierzaczka. - Ona jest moja - przytuliłam ją do siebie, a jego pokazałam język. Zeszłam z niego i usiadłam obok, aby po chwili położyć się na jego miejscu, kiedy się podniósł. Położyłam Mike na klatce piersiowej i drapałam ją za uchem. Przytyła, było to widać, ale oczka się nie zmieniły, dalej ślicznie błyszczały.
- Skąd ją masz? Może też wezmę zaadoptuje jakiegoś kota - powiedział Akuma. Do moich uszu dochodziły nieznane mi nuty, ale melodia była ciekawa, do tego nie mogąc się powstrzymać w rytm muzyki poruszałam palcami u zdrowej nogi.
- Znalazłam przypadkiem. Może ty też będziesz miał takie szczęście.
- Z moim szczęściem? - zaśmiał się. - Wątpię - dodał i rozejrzał się po pokoju. Także to zrobiłam. Jego bałagan był bardziej... ułożony. Ubrania na jednym miejscu, elektroniczne rzeczy i tym podobne także nie leżały porozrzucane byle gdzie.
- Dlaczego u ciebie nie zrobili takiego bałaganu jak u mnie? - żachnęłam. Kotka położyła się.
- Jeśli uważasz, że to nie jest bałagan, to ja nie wiem co u ciebie zrobili - powiedział zdziwiony, ale jednocześnie rozbawiony. Zapewne wymyślił sobie coś o wiele gorszego niż to, co miał w pokoju.
- Brakuje tylko wielkiego psa ludożercy - powiedziałam.
- U mnie taki siedzi - zaśmiał się tykając mnie w ramie. Uśmiechnęłam się.
- To przyzwyczajaj się, bo będzie u ciebie często przesiadywał - zamknęłam oczy. - A dzisiaj może się też tu prześpi - dodałam.
- Nie ma mowy! To moje łóżko! - zaśmiałam się.
- To BYŁO twoje łóżko - powiedziałam wygodnie kładąc głowę na poduszce i nie przestając głaskać mojego pupilka. Jak ja bardzo za nią tęskniłam. Ciekawe, co sobie teraz myśli, albo co myślała, kiedy zniknęłam. A może nawet nie zdawała sobie sprawy z moje zniknięcia? A jak ja też porwali, tylko zdołała uciec? Do głowy napływały mi coraz to nowsze jak i dziwniejsze pomysły, co działo się z moją kotką. Za żadne skarby jej nie oddam.

<Akuma? Kompletny brak weny, wybacz za to coś>

Odchodzi!

Volante
#Powód: decyzja właścicielki,brak czasu, weny i chęci

30 lip 2017

Akuma CD Rue

 Patrzył jeszcze przez chwilę na odchodzące dziewczyny - Rue znacznie górowała nad swoją towarzyszką, od razu było to widać. Uśmiechnął się półuśmiechem, poruszył parę razy nogą. Wyglądało na to, że znów jest u siebie i nic jej nie grozi. Potargał swoje włosy jeszcze bardziej lewą dłonią, po czym wszedł do namiotu. Przez chwilę zdawało mu się, że znajduje się w zupełnie obcym miejscu, ale szybko pojął, że po prostu wile rzeczy jest przestawionych na inne miejsca, nie tak, jak to zapamiętał. Ktoś tutaj sprzątał, czy co? Ubrania zostały rzucone na krzesło, tworząc prawdziwy Mount Everest niemalże jego wysokości - brakło jakieś piętnaście centymetrów. Jakim cudem ta konstrukcja się jeszcze nie zawaliła??? Sprzęt elektroniczny rozwalony w nieładzie na łóżku - od razu wzrokiem wyłapał swój telefon oraz ukochane, białe słuchawki nauszne. Od razu rzucił się w tym kierunku, łapiąc za oba przedmioty. Oczywiście nie obeszło się bez rozplątywania kabla od sprzętu słuchawkowego, w dodatku zaplątanego z tym od ładowarki i drugich słuchawek - również białych, z tą różnicą, że dousznych. Zaśmiał się głośno, zwycięsko, gdy udało mu się i w końcu mógł podłączyć je do telefonu. Włączył go, z zadowoleniem zauważając, że ktoś musiał go podładować, bo ma niemalże pełną baterię. Włączył Short Stack - Planets, rozkoszując się głośnym śpiewem i muzyką, aż w końcu nie wytrzymał i również zaczął śpiewać. Wyjął słuchawki i ściągnął je z głowy, puszczając na głos piosenkę. Tak szybko minęła, że nie zauważył, gdy zaczął wraz z wokalistami śpiewać The Recap w wykonaniu The Dead South. W chwili, gdy zaczął się nieco wolniejszy refren, do środka weszła Rue.
- Czyli nie tylko u mnie wszystko wygląda jak po wybuchu bomby atomowej? - jej głos, najwidoczniej zadowolony z tego stwierdzenia, był ledwo dosłyszalny w głośnym "Ooooooooh oooh oooh" właśnie śpiewanym przez zespół. Ściszył nieco głośność, nie zdobywając się na całkowite pozbycie się jego miłości.
- U mnie posprzątali - uśmiechnął się szeroko, widząc jej minę. Wyrażała coś pomiędzy zszokowaniem, a "Czego w ogóle mogłam się spodziewać???".
- A kogo my tu mamy? - spytał, widząc małą, puchatą kulkę w ręce siadającej obok Rue. Kotka jak na zawołanie otworzyła oczy i je zmrużyła, zaczynając cicho mruczeć pod dotykiem palców szarowłosego na karku.
- Też ci się zdaje, że urosła? - spytała, podniósł wzrok znad zwierzęcia na nią, po czym ponownie go opuścił. Ostatnio widział tego kociaka... bardzo dawno temu. Trudno było mu więc stwierdzić, czy faktycznie tak jest. Po chwili jednak z wahaniem kiwnął parę razy głową na znak, że się zgadza. Faktycznie wyglądała jakoś inaczej.
- Może sierść jej już zaczęła rosnąć na zimę? - spytał, ale widząc spojrzenie właścicielki Miki, bo tak się chyba nazywała, zaśmiał się cicho, trochę nerwowo. Nie znał się na kotach, ale czy nie... zapuszczają dłuższej sierści na zimę? Może ona już zaczęła? Albo po prostu rośnie? Chyba nie pozostanie takich małych rozmiarów? -Wygląda normalnie. Przecież nie jest taka duża.
- Nie jest taka duża? Przecież ona zmieściłaby trzy myszy teraz! - zawołała, z zawziętością stojąc przy swoim. Przewrócił oczyma, a podobno to on matkuje. Nagraj ą tak kiedyś i pokarze, kto tak na prawdę powinien znaleźć sobie dziecko. W ogóle dziwne, że nikt z cyrku nie ma żadnego bobasa na koncie, nawet ślubu.
- Ty piętnaście, a ja dwadzieścia, co za różnica? - spytał niedbale, biorąc pod przednimi łapami małą istotkę i podnosząc ją na wysokość swoich oczu, po czym opuszczając po parunastu sekundach. Ma bardzo ładne oczy. Zaczął drapać po brzuchu kota, na co ten zareagował ząbkami wbitymi w palca środkowego Akumy. Oby tylko dalej mógł go używać, w tych czasach jest to najważniejszy palec, bez niego się ne obejdzie.
- A wcześniej chciałeś ją zjeść - mruknęła z udawanym lub nie oburzeniem, na co zaśmiał się głośno. Dawno nie czuł się tak swobodnie. Jeszcze parę dni temu nawet nie myślał o tym, że znowu znajdzie się w swoim mieszkaniu, z przyjaciółką obok i jej kotką dziko walczącą z jego dłonią na kolanach, wsłuchując się w melodię kolejnego zespołu, Red Hot Chili Peppers.


< Rue? Koty są fajne, moje uczulenie myśli inaczej ;-; >

Rue CD Akuma

Smiley zaczęła mi opowiadać o wszystkim co działo się w cyrku, zaczynając od podpalonych namiotów (musiała nie zauważyć, że my wtedy jeszcze tu byliśmy), zahaczając o naszą nieobecność; tutaj się na prawdę rozgadała się. Dowiedziałam się, że nas szukali po całym mieście, niektórzy w lesie, aż zawiadomili policję, a ona niby FBI. Postanowiłam jej nie wspominać o tym co nas spotkało, mówiąc tylko tyle, że nie było łatwo. Zrozumiała przekaz "nie chcę o tym rozmawiać" i nie próbowała mnie do tego namówić. Opowiedziała o nowych sztuczkach, nowych pracownikach i cyrkowcach, o występach... to mi przypominało wiedzę w pigułce. Zdawało mi się, że czas płynął bardzo szybko, a minęło raptownie pięć minut, podczas których to kolejni cyrkowcy - nasi znajomi - się zbierali i nas witali. Powiem, że to było przyjemne uczucie i miłe z ich strony, ale ja raptownie poczułam się senna. Oparłam się o kule i potakiwałam głową co jakiś czas się wyłączając. W końcu dołączyłam do chłopaka, który chyba nie wiedział co ze sobą zrobić.
- Powinniście odpocząć - powiedział Pik, za co mu w duszy podziękowałam. Chociaż jeden już nas nie będzie męczył. Przytaknęłam, a mężczyzna reszcie kazał się rozejść. Została ze mną tylko Smiley, która miała mi oddać Mike.
- Jestem ci wdzięczna, że się nią zajęłaś - powiedziałam łagodnym głosem kuśtykając na tych cholernych kulach. Akuma szedł w milczeniu, rozglądał się po wszystkich namiotach. Przypomniało mi się, kiedy pomylił swoje łóżko i wszedł do mojego namiotu, a ja go potraktowała zimną wodą z wiadra. Zmęczenie zmieszało się z rozbawieniem i pewnie gdybym mogła, roześmiałabym się głośno.
- To nie był problem. Bardzo grzeczna, chociaż ciągle mi wybiegała z namiotu i szła do twojego - zaśmiałam się cicho pod nosem.
Zostawiliśmy Akumę pod jego namiotem oznajmiając mu, że przyjdę jeszcze do niego. Skinął głową i wszedł do środka, a ja pomknęłam na jednej nodze do namiotu koleżanki. Chciałam zobaczyć moją kotkę, ale jej tam nie było.
- Jest u ciebie. Na pewno - uśmiechnęłam się. - Poradzisz sobie? - zapytała, na co skinęłam głową i się z nią pożegnałam. Wyszłam z jej namiotu i wzrokiem odnalazłam swój. Po drodze dokładnie przyglądałam się temu miejscu. Nic się nie zmieniło, prócz kilku nowych namiotów. Wszystko było na swoim miejscu. Weszłam do siebie, a tam na posłaniu znalazłam białą kulkę z zamkniętymi oczkami. Usiadłam obok niej i się jej przyjrzałam. Była taka słodka, do tego wydawało mi się, że nieco urosła, albo chociaż przytyła. Czym ty ją karmiłaś? przeszło mi przez głowę. Rozejrzałam się po pokoju. Znajdował się tu jeden wielki bałagan. Ubrania porozrzucane, tak jak wszystkie rzeczy. Czy jest możliwość, że wtedy, gdy nas szukali, zawitali do naszych namiotów? A pod wpływem złości, że nas nie było, postanowili wszystko zdemolować? Nie zadręczając się zbędnymi myślami pogłaskałam kota. Poruszyła uszami, a po jakimś czasie otworzyła niebieskie oczka. Wstała i wskoczyła mi na kolana.
- Ja też tęskniłam - przytuliłam ją do siebie i jeszcze raz rzuciłam okiem na to wszystko. Nie miałam ochoty siedzieć w tym bałaganie, tym bardziej, że nie chciało mi się tego sprzątać. Wstałam z kotem w jednej dłoni i za pomocą kuli wyszłam z namiotu. Skierowałam się do przyjaciela, on także miał tak okropny syf?

<Akuma?>

29 lip 2017

Akuma Konkurencja nr.#2

O CYRKU
Teraz przeczytasz jedną historię,
Opowiadającą po części o mnie.
Także o moich przyjaciołach,
Cyrku, marzeniach i innych pierdołach.
Otóż, gdy tylko w miejscu się tym znalazłem,
Zjechałem na kłodzie,
Stając się ostatnim błaznem.
Chodziłem i ludzi zza krzaków straszyłem,
Raz nawet od jednej kobiety kopniaka zaliczyłem.
Parę pościgów już mam na swoim koncie,
Nawet lepszych niż te w Jamesie Bondzie.
Kulę wielu wrogom posłałem,
A nawet oberwałem, choć bardzo się starałem...
Wszystkie te chwilę z pewną osobą spędziłem - 
Z Rue oczywiście, czas upłynął mi mile.
Najlepszą przyjaciółką jest, rzecz jasna, ona,
Bez niej ta bajka byłaby kolorów pozbawiona.
Do tego Szakal, ze swej kawy słynąca,
Dzieciak, ta jego krew z tatuażu płynąca,
Irys, bardzo wcześnie wstający,
No i cyrk - moim domem się stający.
Tutaj, mimo wszystkich odeszłych,
Jest wspaniale, już należą do tych przeszłych.
Choć nadzieje, że jeszcze powrócą,
Nasze umysły każdego dnia młócą. 
Każda chwila,
Czy ta dobra, czy nie miła,
Wiedzie ze sobą wiele wspomnień,
Których nigdy nie zapomnę.
Moje pasje, a także dolegliwości,
Już są odkryte - choć wcześniej trzymane w tajemniczości.
I blizny, na mych rękach widoczne,
I muzyka, puszczana codziennie, niezwłocznie.
Wredna astma, mym ciężarem się stała,
Jednak dzięki Wam oddycham, 
I to żyć mi pozwala.

28 lip 2017

Odchodzi!

White
#Powód: Brak czasu, jednak może postać jeszcze wróci

Letni Event! #3

Piękne dni nastały. Słońce jest z nami cały czas a temperatura osiąga powyżej cyferek 25℃. Nastała pora suszy, a do cyrku schodzi się coraz to więcej osób. No właśnie coraz to więcej, a ja nic nie robię, aby wasze monotonne życie (przy pisaniu opowiadań) się coś zmieniło. Dlatego powstał o to właśnie ten tu event.

Konkurencja NR#1
Konkurencja przeznaczona dla wszystkich artystów. Ci co są lub nie (jak ja) mogą zgłosić swoje FanArty. Styl dowolny jednak to co jest wyczekiwane to dobra zabawa przy malowaniu i uśmiechy.
Dobrej jakości zdjęcia lub skan podsyłacie do mnie.

Konkurencja NR#2
Ta o to konkurencja została przeznaczona dla osób, które lubią poezję lub śpiewanie. Musicie stworzy piosenkę lub wiersz. Oczywiście można oby dwa. Pamiętajcie jednak, aby było to związane z naszym cyrkiem, wami, zwierzetami...itp.


Konkurencja NR#3
Ostatnia konkurencja przeznaczona dla osób, które nie są artystami, poetami czy tekściarzami. Wystarczy, że napiszecie opowiadanie o tym jak spędziliście swoje letnie wakacje. Czy wyjechaliście gdzieś, czy coś w tym stylu. To już od Was zależy.

Nagrody? Dobre pytanie. Jako, że nie wiem co by was zadowoliło, osoby które zajęły pierwsze miejsce będą mogły poprosić o prawie wszystko. Nawet o rzeczy z howrse. Nie mam ich za dużo, ale postaram się coś ogarnąć.
Czas macie do 18/ 08 / 2017r.

Odchodzą!

Pistachio
#Powód: brak kontaktu, brak pisania opowiadań

Tori
#Powód: brak kontaktu, brak pisania opowiadań

Azucar
#Powód: brak kontaktu, brak pisania opowiadań

Nymph
#Powód: brak kontaktu, brak pisania opowiadań

Szakal
#Powód: brak kontaktu, brak pisania opowiadań

Osoby te zostały usunięte z bloga za brak odpisywania na moje wiadomości. Mają oni wciąż szansę, aby powrócić. Dzisiaj również zostaną wysłane kolejne upomnienia do osób, które są więcej niż miesiąc nieaktywne.

Odchodzi!

Lunativ 
#Powód: Decyzja właścicielki, brak pomysłu na postać

Lunativ CD Volante

Z Volante nie rozmawialiśmy do dłuższego czasu. Nadal byłem na niego zły o tą sytuację nad jeziorem. Cały cyrk już o tym wiedział. Nie mówię... nikt szczególnie się tym nie przejął, ponieważ nie takie plotki się słyszy wśród cyrkowców, ale... dałem się po prostu omotać i osłabić w oczach innych. Ponownie musiałem zapracować na szacunek – niestety siłą, za co często byłem upominany. " To nie było powiedziane w złym znaczeniu " , " Nikt nie chciał Cię urazić " , " To był żart " i wiele, wiele innych wymówek słyszałem na sytuacje, które często mnie dotykały. Może to prawda, że jestem drętwy i nie znam się na żartach, ale nie wiem, czego innego można się spodziewać po osobie ze środowiska wojskowego.
W każdym bądź razie efekt był taki, że kolejne dni spędzane w cyrku były dla mnie katorgą. Nie cieszył mnie już ten spokój od spraw wojskowych. Zacząłem wypominać sobie, że przecież miałem konia i mogłem pojechać przed siebie i dalej. Zupełnie sam. Pieniędzmi nie musiałbym się martwić. W każdym mieście i w każdej wiosce można zarobić parę groszy na nocleg i skromą strawę. Taki wojskowy kundel jak ja nie potrzebuje dużo. Coraz częściej wieczorami, kiedy większość była pogrążona w śnie, ja nie spałem i rozmyślałem o podróży w nieznane. Opuścić cyrk, by nie musieć już nigdy słyszeć upokarzających rzeczy na swój temat i by już nie widzieć Vol'a. Opuścić to miasto i wspomnienie o niej. Tylko ja i Abel. Może wyruszyłbym gdzieś na daleki wschód, tam gdzie moje korzenie? Być może tam byłoby mi lepiej. Albo odnaleźć się w Tybecie jako mnich? Często jednak rozmyślania przerywał mi sen...
Każdego kolejnego dnia zastanawiałem się coraz bardziej, co mam ze sobą robić. Wstawałem rano i... koniec pomysłów. Nie czułem żadnej motywacji do tego, aby nadal ćwiczyć, ale przecież musiałem coś robić. Czasami ćwiczyłem od niechcenia i byle jak, czasami kręciłem się po mieście bez celu. Pieszo czy konno... zupełnie bez znaczenia. Zaglądałem do ulubionej knajpy. Tam, gdzie znalazł mnie kiedyś Volante, ale już nie upijałem się do nieprzytomności. Zamawiałem jeden kufel na długie godziny rozmyślań samotnie przy stoliku w kącie – tak, jak zawsze.
Pewnego wieczoru, kiedy właśnie tak spędzałem swój wieczór, słuchając trochę śpiewu, trochę krzyków i zawodzenia i trochę szczęku naczyń, zauważyłem nietypową postać, która ową karczmę tego wieczoru odwiedziła. Prawdą jest, że to miejsce odwiedzali głównie ludzie z marginesu. Nie takiego konkretnego, ale... no, nie byli to ludzie nawet średniej klasy mieszczańskiej. Jegomość był w ciemnym płaszczu z kapturem nasuniętym na głowę. Wszedł po cichutku i w tym całym jazgocie nie było go ani słychać ani dobrze widać. Zaczął krążyć między stolikami, udając że szuka dla siebie miejsca. Obserwowałem go uważnie. Był podejrzany.
- Ech... i nawet teraz zachowuję się, jak wojskowy kundel – pomyślałem, ale zaraz przekląłem się w myślach. To nie była już moja sprawa. Wróciłem do sączenia trunku i rozmyślań. Chwilę po tym z zamyślenia wybił mnie szmer odsuwanego krzesła. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem dosiadającą się do mnie postać w kapturze. Od jakiegoś czasu byłem spokojniejszy niż zwykle, dlatego przyjąłem to bez mrugnięcia oka.
- Witaj, przyjacielu – zaczął i zdjął kaptur z głowy. Moim oczom ukazała się twarz mężczyzny w moim wieku. Miał lekko przyciętą brodę i gęste, krótkie włosy. Co bardziej charakterystyczne... był rudy – Wydajesz się być o wiele bardziej interesującym towarzyszem posiłku niż tamta zgraja – wskazał lekkim ruchem głowy w stronę głębi lokalu – Poza tym... siedzisz tu tak sam. Myślę, że nie przeszkadza Ci moje towarzystwo... - ostatnie zdanie zaakcentował bardziej jak pytanie.
- Nie, nie przeszkadza – odpowiedziałem, jak zwykle bardzo konkretnie.
- Wobec tego cieszę się, że nie jestem Ci przeszkodą – uśmiechnął się życzliwie i wygodniej usadowił na krześle. Nastała chwila ciszy, która wyraźnie ciążyła mężczyźnie – Przyjacielu... w zasadzie to... czemu siedzisz tutaj sam? Z tego, co widzę większość świetnie się bawi w gronie przyjaciół – stwierdził.
- No właśnie – westchnąłem ciężko – Większość. Problem w tym, że... ja się do tej większości nie zaliczam – powiedziałem smutnym tonem.
- Nie masz nikogo? - dopytał ze smutkiem rudzielec. Ja tylko pokiwałem przecząco głową.
- Nie żebym się żalił, ale... taki jest niestety stan rzeczy. Nie ma się co oszukiwać – mruknąłem biorąc kolejny, drobny łyk piwa.
- Nie wziąłem tego za użalanie się nad sobą, przyjacielu – zaśmiał się mężczyzna.
- Co Cię przywiało do tej rudery? - spytałem bardziej z poczucia utrzymywania płomienia rozmowy niż z czystej ciekawości.
- Ano, niska cena za nocleg. A ogólnie jeśli mówisz o mieście to jestem tu tylko i wyłącznie przejazdem. Nie szczególnie mnie urzekło – powiedział z grymasem – Za dużo tu dla mnie tej masonerii i szlachty – dodał.
- Wnioskuję z Twojej wypowiedzi, że podróżujesz – powiedziałem swoim normalnym tonem, czyli tym pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- Tak – odpowiedział z radością – Nie przepadam za dużymi miastami, ale je też pasuje odwiedzić – westchnął. W tej właśnie chwili podeszła Grace i podała mojemu towarzyszowi posiłek. Powiem szczerze, że byłem zaszokowany porcją, jaką zamówił, ale... był mężczyzną o solidnej posturze, więc żołądek nie mógłby być mniejszy.
- Jak to jest? - spytałem. Rudzielec spojrzał na mnie pytającym spojrzeniem zaczynając właśnie solidną część pieczeni z kurczaka – Jak to jest być podróżnikiem?
- A co? - uśmiechnął się – Rozważasz tą opcję? - ja na to pytanie tylko pokiwałem głową – Cóż... zależy o co pytasz, bo to obszerny temat. Ogólnie moje wrażenia są dobre. Lubię swoje życie. Zawsze jest tak, że są lepsze i gorsze chwile, ale zdecydowanie więcej jest tych lepszych. Zimą jest najgorzej, choć zależy do jakiego miejsce trafisz. Podczas, gdy tu zimą pada mnóstwo deszczu i wieje zawierucha w Hiszpanii jest ciepło i przyjemnie. Idealne warunki na podróże. Ale pragnę Cię przestrzec... by podróżować musisz znać język natury. Musisz poznać kierunek bez kompasu, ocenić pogodę bez wróżbity i sprawdzać niebezpieczeństwo bez lunety. Gdy to wszystko umiesz, jesteś w raju, przyjacielu. Bo świat to istny raj, ale prawdą jest, że jest tym rajem dopóki nie zaszlamią go ludzie – westchnął między kartoflem, a skrzydełkiem z kurczaka. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać.
Towarzyszyłem podróżnikowi do końca jego posiłku. Między kęsami i łykami opowiadał mi różne historie o dalekich krajach, o których świat nawet nie słyszał. Ja tylko słuchałem i dopijałem swój trunek. Rozstaliśmy się późno, bo koło północy. Józef, tak miał na imię, pożegnał się ze mną serdecznie.
- Liczę na to, że jeszcze kiedyś się zobaczymy, przyjacielu.
- Również na to liczę – odrzekłem i opuściłem karczmę. Wróciłem do cyrku, aby się spakować. Kiedy pole namiotowe omotał sen, ja pakowałem się. Starałem się zmniejszyć swoje bagaże do możliwego minimum.
Wraz ze świtem poszedłem oznajmić Pikowi, że opuszczam cyrk. Byłem przygotowany na to, że to może być ciężka rozmowa, ale jak się okazało, myliłem się. Pik zwykle z rana nadzorował karmienie zwierząt cyrkowych. Poszedłem więc do powozów, gdzie były legowiska naszych pupili. Podszedłem do niego bez strachu. Przywitał mnie życzliwie i spokojnie. Zupełnie jak wtedy, kiedy przyjmował mnie do swojego zespołu, choć... w tamtym momencie nie byłem jeszcze pełnoprawnym członkiem.
- Muszę odejść – rzuciłem prosto z mostu z kamienną twarzą. On nadal był uśmiechnięty i spokojny.
- Nie musisz – zaprzeczył – Chcesz odejść – na te słowa posmutniałem i tylko pokiwałem twierdząco głową – Nie masz się czym martwić. To naturalne, że nie każdy odnajduje się w naszej społeczności. Tym bardziej osoba, która tyle lat przeżyła w zupełnie innym środowisku – cały czas mówił spokojnie i z życzliwością – Miło było Cię tutaj gościć – rzekł kładąc mi rękę na ramieniu – Byłbyś dla nas cennym nabytkiem, ale jeszcze cenniejsze jest dla nas Twoje szczęście – uśmiechnął się, a jego ręka osunęła się z mojego ramienia – Liczę na to, że się jeszcze kiedyś spotkamy – podał mi rękę, a ja ją uścisnąłem z wdzięcznością. Zabrałem Abla ze stajni, osiodłałem go i dosiadłem. Pik pomachał mi lekko na pożegnanie. Odpowiedziałem skinieniem głowy i ruszyłem w drogę. Nie pożegnałem się z nikim. Nawet z Volante. Myślę, że nie będzie za mną tęsknił.

Akuma CD Rue


Wyobrażał sobie ją w krótkich włosach. Jak bardzo chce je ściąć? I czy w ogóle zrobi to, czy tak tylko mówiła? Do ramion? Całkiem krótkie? Po brodę? Nie miał bladego pojęcia, zbytnio przyzwyczaił się do jej obecnej fryzury, czyli długiego, wiecznie splecionego warkocza, żeby móc wyobrazić ją sobie inaczej.
- Patrz! - zawołała radośnie j przestanę łatwo na moment, by kulą wskazać na jakiś punkt przed nimi. Jej głos był radosny i podekscytowany. Gdy podniósł wzrok z własnych butów, zrozumiał, dlaczego się tak zachowała - namioty. Wiele kolorowych namiotów rozstawionych w niewielkich odstępach od siebie, rzucający niewyraźne cienie na soczysto zieloną trawę. Pszczoły bzyczały w powietrzu wraz z bąk ami i Bóg wie jeszcze czym, gdy szukały nektar na pojedynczych kwiatach. Słońce skąpało wszystko w swoich złocistych promieniach, całość wyglądała niezwykle okazałe. Uśmiechnął się szeroko, już zapomniał, jakie uczucie towarzyszyło mu zawsze, gdy tam przebywał. Spokój. Wypełnienie, cała dotychczasowa pustka zniknęła niemalże bezpowrotnie - jeszcze pewnie wróci. Uczucie, że jest u siebie. Tam, gdzie powinien i tam, gdzie coś zawsze na niego czeka. Po prostu dom, to jedno jedyne miejsce na Ziemii, gdzie tyle przyjemnych doznań spotyka go każdego pojedynczego dnia. Nie mógł się doczekać, by sięgnąć po jedną z książek leżących gdzieś na ziemi i się w nią zatopić, założyć na uszy słuchawki i móc wreszcie słyszeć to, czego tak bardzo mi brakowało.
- No chodź! - usłyszał ponaglający, nadal tak bardzo podekscytowany i szczęśliwy głos i zorientował się, że dalej stoi jak skończony idiotyczne i uśmiecha się głupawo do namiotów. Podczas gdy Rue stoi prawie pięć metrów dalej na ścieżce prowadzącej do nich. Natychmiast do niej przytruchtał, wzbijając przy tym tony pyłu i kurzu. Zakaszlał - po części z własnego wyczyny, a po części z nadal bolące klatki piersiowej.
- Rue! Akuma! Jak dobrze was widzieć całych i zdrowych! - usłyszał czyjś głos. Dopiero po chwili zorientował się, że należy on do już zmierzające w ich kierunku Pika. Rue zaśmiała się na powitanie, gdy ją uścisnął, ledwo pozwalając na podtrzymywanie się na kulach. No tam, noga w gipsie, faktycznie okaz zdrowia... Zaskoczyło go to, że jego także przytulił. Jeszcze chwila, a zmieni orientację.
- Ciebie także wspaniale widzieć - ponownie się zaśmiała, posyłając Akumiw mordercze spojrzenie. Kobiety...
- Yup - rzucił tylko. Faceci nie są zbytnio dobrzy w okazywaniu uczuć, zwłaszcza między sobą. Po chwili zjawiła się również Smiley. Zna ją od niedawna, ale i tak ucieszył się na jej widok. Jeszcze chwila, a zleci się cały cyrk. Zaczęła się kleić do Rue, rozmawiać z nią w histerycznie szybko, aż przestał zwracać na obie uwagi.

< Rue? Meh, braku pomysłu ;v >

Vulnere CD Smiley


Uśmiechnęła się do zwierzęcia. Wiedziała, że taka forma podziękowania raczej do niego nie dotrze, ale chciała się teraz skupić na tym, co robi. Mimo wszystko spojrzała raz jeszcze na białe płatki oraz nie długą, jaskrawie zieloną łodygę. W powietrzu wyczuła już słodkawy zapach różopodobnej rośliny. Gdyby tylko znalazła takie perfumy... Musi sprawdzić, jak nazywa się ten kwiat. Być może nawet i go poszuka? Skoro pupil Smiley dał radę, ona także nie powinna mieć problemu ze znalezieniem go. Jednak gdyby rosnął w jakimś ciasnym miejscu, może być jednak jakąś trudność. Zamawiałam szybko powiekami, słysząc słowa różowowłosa. Zamyśliła się. Odeszła od szafki, już analizując dokładnie sytuację. Przygryzła dolną wargę, sytuacja wyglądała gorzej, niż się spodziewała, jednak nie było tak źle, jak mogłoby być.
- Wiesz... trudno powiedzieć, ale wydaje mi się, że bandaż wystarczy. Siniaki znacznie ci się powiększył, jednak nie widać spuchnięcia ani czerwonej skóry, więc to nic poważniejszego. Jednak nie rób tą ręką nic, nie podnoś jej wysoko, bo będzie boleć. Żadnych ciężkich rzeczy, nic podobnego. A, i żadnych ĆWICZEŃ - zakończyła tu swoją wypowiedź. Smiley zrobiła na początku minę dziecka właśnie dostającego surową karę od matki. Zaraz jednak wyraz jej twarzy zmienił się na desperację.
- Nie mogę przestać ćwiczyć, wyjdę z wprawy! A co z występami? Przecież muszę się do ich przygotować! Popracować nad układem! - opanowała podniesionym głosem, jednak nie używała gniewnego tonu. Jedynie lekko zdenerwowanego.
- Odpuść sobie na dwa tygodnie, serio mówię. Trudno ci będzie chociażby podnieść rękę, a co dopiero na niej stanąć! - stawiała przy swoim. Zdawała sobie sprawę, że się powtarza, ale mało ją to obchodziło.
- Szafir... Występy... Co z tym wszystkim??? - ściszyła swój głos, ponownie wracając do smętnego tonu.
- Pik na pewno zrozumie. Pomogę ci się zająć Szafirem, będziesz mogła jeździć za parę dni, jednak nie szybko, mogłabyś spaść i zrobić sobie jeszcze większą krzywdę - wytłumaczył trochę nerwowo, po czym nie czekając na reakcję dziewczyny, odezwała się ponownie. Najwyraźniej przyjęła, iż się zgadza - zrobię Ci maść z ziół. Pomoże rozluźnić mięśnie i również bardzo pomoże, nawet bardziej niż ta poprzednia. Jednak jest bardzo silna i nie możesz jej stosować więcej niż raz na trzy dni, potem być może co dwa, zależy, jak ją przyjmiesz... - dodała. - Pozbieram zioła, za pięć minut wrócę.

< Smiley? >

Shavile CD Helsing

Kiedy weszliśmy do sklepu zacisnęłam mocniej palce na plecaku, hamując się, by zaraz nie przyłożyć towarzyszowi. Ja mam brać koszyk? Taki z niego dżentelmen?
A dobra. Jak sobie chcesz.
Pomyślałam i grzecznie wzięłam czerwony przedmiot, nie oddalając się od Helsinga za bardzo. Błądziłam wzrokiem po półkach sklepowych, szukając czegoś dla siebie.
- (…) Obstawiam, że uwielbiasz banany i nie mów, że nie. Banany to cud wśród owoców. Oooo, tego pragnę! - mężczyzna krzyknął głośno, a ja jedynie się skrzywiłam.
No normalnie gorzej niż dwulatek. Aż tak się podniecać na widok krówek? Zaśmiałam się cicho i przewróciłam oczami, machając koszykiem.
- Wrzucaj, Księżniczko. - odparłam wciąż rozbawiona, następnie zastanawiając się nad jego słowami.
- Zupki chińskie. - szepnęłam nagle, zaczynając się rozglądać. - Proszę. Jeszcze nigdy ich nie jadłam. - zaczęłam pchać chłopaka delikatnie, tym samym angażując go do poszukiwań.
Tak. Nigdy nie miałam okazji jeść zupki chińskiej. Ani innych takich niezdrowych czy proszkowanych rzeczy. Moja babcia od małego dbała o moje wykształcenie i wyżywienie. Nigdy nie pozwalała mi jeść takiego 'jedzenia', które jak mówiła, jest gorsze od psiej karmy. Nawet spożywanie słodyczy było ograniczone.
- Mam. - odparł nagle mężczyzna, znajdując się dwie alejki dalej.
Nie zastanawiając się nad tym długo szybko do niego podeszłam, pochylając nad plastikowymi pudełkami.
- O ten! - krzyknęłam, widząc kurczaka w curry. - I to! - złapałam "złocistego kurczaka" i "kurczaka chińskiego".
Chłopak spojrzał się na mnie jak na idiotkę i złapał mnie za nadgarstek.
- A może tak zamiast kurczaka, weźmiesz co innego, Kurczakowa maniaczko? - uśmiechnął się ewidentnie załamany, kładąc moją dłoń na wegetariańskiej zupce chińskiej.
- Może być.. - burknęłam zawstydzona, chowając pudełko do koszyka.
Czyli wyszło na to, że pod względem jedzenia jestem taka sama jak Helsing.
- Chodźmy po owoce. - rzekł.
Przytaknęłam i przeszliśmy do innego działu, łapiąc plastikowe siatki. Wzięliśmy banany, jabłka i winogrona, a w drodze do kasy zgarnęłam jeszcze wcześniej wspomniane ciastka. Wypakowaliśmy cały prowiant, czekając w kolejce. Rozglądałam się po sklepie zaciekawiona, nagle trafiając na jego spojrzenie.
Czy wy też tak mieliście? Idziecie do sklepu spożywczego, żeby sobie kupić jakiegoś cukierka. Jesteście słodkim dzieckiem, które krzywdy nikomu nie zrobi. Ale zawsze musi być on. Zawsze patrzy się na was i nie ustępuje kroku. Widzi w was zagrożenie, od którego wzrokiem uciec nie można. No tak. Bo w końcu w wieku dziesięciu lat wyglądacie na seryjnych morderców, którzy przyszli obrabować sklep ze słodyczy.
- Przeklęci ochroniarze. - szepnęłam sama do siebie, skupiając się zaraz na pakowaniu produktów do siatki.
- 40 Oru - usłyszeliśmy nagle głos kasjerki.
Spojrzałam się na Helsinga i zarzuciłam plecak na ramiona, biorąc jedną z dwóch siatek.
- Oddam Ci w namiocie~ - posłałam mu najpiękniejszy uśmiech na jaki było mnie stać, opuszczając sklep ze spuszczoną głową. Nie widziało mi się spoglądać na tego ochroniarza. Wyszłam na ruchliwą ulicę, od razu zderzając się z gwarem na niej panującym. Poczułam, że nogi mam jak z waty. Rozejrzałam się na boki i widząc ciemny zaułek szybko się do niego skierowałam. Usiadłam na ziemi za drewnianą skrzynią, chcąc się schować przed tym tłumem. Podkuliłam nogi i schowałam w nich głowę, naciągając na nią jeszcze kaptur.
- Wystarczy chwila, że odpocznę… - powiedziałam do siebie, oddychając ciężko.

<Helsing? Uważaj. Ci ochroniarze są podstępni>

27 lip 2017

Helsing CD Shavile

Rozglądałem się na wszystkie strony, chłonąc zmysłem wzroku dosłownie wszystko, co mnie otaczało. Wszystko w tym miasteczku było niezwykle interesujące, od ślicznych starych budynków po przechodzących ludzi. Mijaliśmy wiele interesujących lokali, do których chętnie zajrzałbym kiedyś w wolnej chwili. Nie skupiałem się zbytnio na poszukiwaniu sklepu spożywczego; miałem nadzieję, że Shavile jest czujna albo w ostateczności rzuci mi się sam w oczy.
Odwróciłem się, sprawdzając czy nie zgubiłem towarzyszki. Shavile szła za mną ze wzrokiem wbitym w ziemię, chowając swój plecak pod pachą. 
- Boisz się, że ktoś ci poprowadzi plecak? - spytałem, unosząc brew z rozbawieniem. 
- Trzeba być przygotowanym na wszystko - odparła dziewczyna, rozglądając się podejrzliwie na boki. 
- Daj spokój, przecież na oko widać, że to spokojne, porządne miasteczko.
- Wolę być zapobiegliwa niż naiwna.
- Mówisz, że jestem naiwny?
Zamiast odpowiedzi, usłyszałem tylko jej ciche, sardoniczne parsknięcie śmiechem. Uniosłem kącik ust w pół-uśmiechu i zrównałem się z nią, by nie szła sama z tyłu. Shavile wyglądała na spiętą, żeby nie powiedzieć - zestresowaną. 
- Tak, to zdecydowanie przerażająca dzielnica - zaczepiłem ją, patrząc na jej drobną postać z wysokości swoich 190 centymetrów. - Ale nie martw się, spróbuję nas obronić w razie potrzeby.
- Oj, zamknij się - fuknęła, rzucając mi wojownicze spojrzenie. 
Zamierzałem jej odpyskować, ale w tej chwili moją uwagę zajął kolorowy szyld na jednym z budynków. Sklep. Przez to wypadło mi z głowy to, co chciałem powiedzieć.
- Chodź, idziemy po jedzenie dla mnie - powiedziałem do brunetki, obierając kierunek na swój cel. Shavile pospiesznie ruszyła za mną. Raźnym krokiem wkroczyłem do środka, od razu zagłębiając się w korytarzach półek z produktami. - Kup jakieś zbożowe batoniki, tylko koniecznie muszą mieć czekoladową podstawę, najlepiej jeszcze białą. I przydałyby się jakieś owoce, na przykład banany. Obstawiam, że uwielbiasz banany i nie mów, że nie. Banany to cud wśród owoców. Oooo, tego pragnę! - zawołałem może zbyt za głośno, zauważywszy ustawione na półce opakowanie karmelowych krówek. - Wzięłaś jakiś koszyk? - spytałem, odwracając się do Shavile. Szła kilka kroków za mną z czerwonym koszykiem zakupowym w dłoni i rzucała mi krytyczne spojrzenie niezadowolonego rodzica. Wpakowałem wymarzone krówki do jej koszyka. - Powinnyśmy jeszcze kupić coś, co nadaje się faktycznie do jedzenia, a nie do przekąszania. Na przykład ciastka. Co sądzisz? - spytałem, pokazując jej zęby w bandyckim uśmiechu.


< Shavile? // jedzenie to taki przyjemny temat B) >

Rue CD Akuma

Wstałam z łóżka i chwyciłam swoje kule, które były nieco mokre. Mimo, iż mogłam sobie poradzić bez nich, skacząc na jednej nodze, to jednak na mokrych kafelkach to nie było zbyt mądre jak i bezpieczne. z łatwością mogłabym się wywrócić i chociaż wcześniej twierdziłam, ze amputacja nogi byłaby lepsza, nie chciałam stracić swej kończyny. Czy dalej byłabym akrobatką? Nie wiadomo, chociaż pewnie tak, ale to by było o wiele trudniejsze. Zapewne przez pierwsze dni nie radziłabym sobie, gdyż z przyzwyczajenia używałam bym obydwu nóg, albo tej nieistniejącej.
- A ty wiesz, że prysznic bierze się bez ubrań? - zapytałam widząc jak ubranie przylega do jego skóry. Rozejrzałam się po sali, nie było tu nic praktycznie do zabrania, oprócz dwóch naszych plecaków, które nie wiadomo skąd się wzięły. A może ja już tego nie pamiętam? Akuma chyba nie rozstawał się ze swoim, ale skąd ja mam? Ktoś mi przyniósł? A może już go wcześniej miałam?
- Zapomniałem. Chciałem, żeby było mi ciepło - odpowiedział sarkastycznym głosem. Rzuciłam na ramię plecak, tak samo jak on i skierowaliśmy się do wyjścia.
- Ja tam wolałam wziąć ręcznik - wzruszyłam ramionami.
- Skąd? - zaśmiałam się.
- Poszłam do pielęgniarki - Akuma zmierzył mnie wzrokiem, na co się tylko uśmiechnęłam. Wyszliśmy z sali nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, oprócz pościelonych łóżek. Raczej dla każdego nowego pacjenta dają nowe, świeże, bynajmniej wyprane, prawda? Po drodze spotkaliśmy parę pielęgniarek, którym musieliśmy się przedstawiać, bo nie chciały nas wypuścić, bynajmniej mnie, widząc zabandażowaną i usztywnioną nogę oraz to, jak się potykam na kulach; tak, potykam, dalej się do nich nie przyzwyczaiłam. Niezbyt wiedzieliśmy jak wyjść ze szpitala, okazało się, ze znajdowaliśmy się na trzecim piętrze i dopiero lekarz pokazał nam windę, byśmy nie męczyli się po schodach. Dla niego akurat musiałam podać nazwisko lekarza, który powiedział mi, że mogę wracać do domu. Po tym spokojnie zaszliśmy do recepcji oznajmiając, że wychodzimy, a ona to gdzieś zapisała i arkusze schowałam do szuflady.
Wyszliśmy na zewnątrz. Od razu zaciągnęłam się świeżym powietrzem wyciągając ręce ku górze.
- Świeże powietrze - westchnęłam. Akuma najwidoczniej także był zadowolony z przybycia na zewnątrz, gdzie chłodny wiatr owiewał nasze ciała; jego ubranie prawie wyschło, ale nie do końca. Słońce co jakiś czas chowało się za białymi puszystymi chmurami. Wątpię, aby padało.
- Bierzemy taksówkę? - zapytał chłopak, na co rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
- Nie - lekko się uśmiechnął, chyba się domyślał, dlaczego tak zareagowałam. Wtedy także postanowiliśmy wrócić do cyrku pojazdem, z tym, że to rzekomo Pik po nas przyjechał, a raczej zamaskowany Tobias. Teraz łapanie taksówki znajdowało się na końcu listy rzeczy, które chciałabym zrobić.
- A dasz radę? - wskazał na nogę. Pewnie skinęłam głową i mocno łapiąc kulę zaczęłam iść przed siebie. Chłopak zrównał ze mną kroku. Obserwowałam całe miasto. Z jednej strony chciałam sobie przypomnieć jak to wszystko wyglądało, gdzie się znajdywały moje ulubione kawiarnie i sklepy, bo o dziwo... nie pamiętałam. Coś w głowie zasłoniło mi te wspomnienia, ale nic nie okazało się obce. Wystarczył jeden rzut oka, a przypomniałam sobie o pysznym czekoladowym torciku w kawiarni "Marzenie", cudne róże w kwiaciarni "Tuli", najlepszą kawę i obiady w restauracji "Omega", najlepsze imprezy w pubie "Ruda Zołza". Z drugiej jednak strony bałam się, że zaraz coś złego się stanie, jak kolejny wystrzał z pistoletów, od którego od dzisiaj będą mi krwawić uszy, lub samochód wyjeżdżający z rogu z nieokreśloną prędkością, zmierzający wprost na nas. Ta myśl mnie nieco zmroziła, zaczęłam nawet rozglądać się za siebie.
- Spokojnie. Wszystko już minęło - usłyszałam głos chłopaka, który dotknął mojego ramienia. Przeszły mnie dreszcze, ale nie strąciłam go, jaki miałam wcześniej zamiar. Zamiast tego tylko spojrzałam na niego, skinęłam głową i lekko się uśmiechnęłam. Milczałam, moje usta się skleiły z suchości. Znowu zaczęłam oglądać miasto. Rzucały mi się w oczy znajome twarze, które mnie nie zauważały. Może to dobrze? Nie mam ochoty na rozmowy, chciałabym w końcu wrócić do cyrku, do swojego namiotu, wziąć do rąk moją Mikę, z którą nie wiadomo co się dzieje.
- Ej, może zetnę włosy na krótko? - miała to być myśl, ale moje usta same ułożyły i wypowiedziały to zdanie.
- I pomalujesz je na zielono? Pasowałoby ci - zaśmiał się, na co lekko go szturchnęłam, ale także się cicho zaśmiałam. Wyobraziłam sobie kręcone krótkie włosy podchodzące pod lekkie afro, w kolorze świeżej trawy.
- Serio mówię. Całe życie mam ten warkocz - chłopak wzruszył ramionami.
- Nie jestem fryzjerem - podniósł ręce w geście obronnym. - Robię tylko warkocze - dodał.
- No właśnie. Jak będę miała krótkie już mi ich nie zrobisz - chlipnęłam z lekkim uśmiechem.
Podniosłam wzrok i zauważyłam znaną mi chorągiewkę. Uśmiechnęłam się szeroko. Już blisko.

<Akuma?>

Smiley CD Vulnere

Jakoś doszłam do swojego namiotu. Bisca i Yuki weszły szybciej do namiotu. Biały lisek był przy mnie, a suczka poszła po pompki.  Już po chwili było mi lepiej. Zażyłam dodatkowo tabletkę i wyszłam do Vulnere. Pupile nie chciały odejść ode mnie na krok, więc nie miałam innego wyjścia jak pozwolić im iść wraz ze mną. Moja twarz na pewno była czerwona i wyglądała jakbym była pomidorem. Sprawnie wytłumaczyłam się dlaczego to jestem taka czerwona. Zaksztuszenie się było dobrym wytłumaczenie, przynajmniej mi się tak wydawało. Bo jakby to inaczej wytłumaczyć.
- Może teraz pójdziemy obejrzeć ci to ramię? Ten upadek na prawdę kiepsko wyglądał, mogłaś sobie coś zrobić - powiedziała Vulnere, a ja przemyśliłam  to.
- Dobrze, zgadzam się - zgodziłam się ze  względu na to, że nie miałam nic do stracenia. W dodatku ten ból był coraz to większy. A Vulnere nie była zła w dodatku była miła, przyjazna i delikatna. - To idziemy do twojego namiotu! - uśmiechnęłam się. Skierowaliśmy się w stronę namiotu Vulnere. Nie było to daleko, więc nie zajęło nam to długo czasu. Usiadłam na krześle.
- Gdzie jest Yuki? - spojrzałam się na Bisce. Widząc jej pyszczek zrozumiałam, że ta dwójka coś uknuła. Może były to zwierzaki, ale czasami mnie zaskakiwały.
-  Zdejmij bluzkę... - powiedziała dziewczyna, a ja uśmiechnęłam się.
- Dobrze Pani lekarz - zaśmiałam się.  Odpielam już prawie wszystkie guziki gdy nagle do namiotu ktoś wleciał. Był to Yuki.
- A ty się gdzie szwedasz?  - spojrzałam na niego, zajmując bluzkę. On położył obok mojej nogi kwiatka. A drugiego tuż obok Vulnere - Dziękuję - pogłaskałam to po pyszczku. - Vulnere jaki werdykt? Przecież nie jest tak źle co nie?! Zapiszesz mi maść tak jak ostatnio i to wystarczy co nie - byłam trochę niepewna, ale nie mogło być aż tak źle.

<Vulnere?>

25 lip 2017

Akuma CD Rue

- Przynajmniej mnie nie wyrwiesz na całodniowy maraton wokół kraju - mruknął niby posępnie, jednak nadal tkwiła w nim radość. Czuł się wolny, na prawdę wolny, jakby wszystko złe się już skończyło. Może i tak jest? Bo przecież zagrożenie zniknęło, dwie godziny dzieli ich od całkowitego zasmakowania czystego powietrza, nieskażonego krwią, bólem, strachem, cierpieniem oraz wszechogarniającym wycieńczeniem. Mącząca rzeczywistość stałą się teraz bardziej kolorowa, żywa oraz pełna uśmiechu. Tyle, że on pozostał z bólem w klatce piersiowej, a ona z uziemioną nogą. Gites majonez, keczup i musztarda normalnie.
- Mam dość podróży - jęknęła. - Mam fajny pomysł, wykąpmy się - spojrzał na nią dziwnie. Faktycznie, szalony pomysł, godzien Nobla. - Serio mówię, lepiej się poczujemy - zmrużyła oczy, jakby chciała go tym samym upewnić, że mówi na poważnie. Wzruszył ramionami, ale nie chciał jej zostawiać. To dziwne, ale bał się o to, że coś sobie zrobi. Poślizgnie na mokrych od wody kafelkach i złamie uszkodzoną nogę, trzeba będzie ją wtedy amputować, jak już było powiedziane. Ktoś ją uprowadzi, ktoś nasłany przez ludzi Tobiasa. Swoją drogą, czy ich wyłapali? Nie chciał ponownie zaczynać tergo tematu. Wiedział jednak, że kiedyś będzie musiał to zrobić. Wiele spraw nie zostało jeszcze zamkniętych. Czy grozi im coś z ich strony? Mogą chcieć zemsty, zaplanowany atak przyniesie potworne skutki. Czy nie wybili się tak bardzo, że staną na celowniku innych psychopatów? Przecież gdy wystaje się już poza szereg, zwraca się na siebie uwagę. Wielu jest takich jak osoby, które przysporzyły im już tyle kłopotów. Gdyby dowiedzieli się o tym, że ktoś zadarł z nimi... Sąsiednie gangi, drodzy przyjaciele, czy należy spodziewać się ataku z ich strony? Cyrk to podobno bezpieczne miejsce, jednak wszystko zaczęło się od podpalania namiotów przez konkurencję. Przez kogoś, kto nie robi tego zawodowo. Człowiek ogarnięty dziką furią potrafi stać się niezniszczalny, niepokonany, Dopnie swego, choćby sam miał zginąć. Ile jeszcze trzeba będzie odprawić pogrzebów, by to wszystko się skończyło? Ile jeszcze trzeba będzie złapać kul? Przelać łez? Ponieść szkód?
- Nie oddalaj się - oznajmił, po czym sam wstał. Oddychało mu się ciężko, ale z każdą chwilą zaczynał się przyzwyczajać. Być może dadzą mu zapas jakichś środków przeciwbólowych. Zniesie już nawet zastrzyk. Rozprostował kości, był pewien, że wygląda okropnie. Rue na pewno już zdążyła się ogarnąć, ale na jej twarzy pozostało wiele z niedawnych zdarzeń. Zmęczenie, jakiś nieobecny wyraz czasem wkradający się na jej mimikę. Czy wszystko z nią okay? Powiedziałaby, gdyby ta nie było... Przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Gdy nadal będzie wydawać się nieco... dziwna, zareaguje. W końcu nie wystarczy dzień, by pozbierać się po kilkutygodniowej traumie.
- Znowu matkujesz - mruknęła, tłumiąc pogodny ton głosu, przynajmniej takie odniósł wrażenie. Nie miał ochoty się droczyć, więc po prostu skinął głową.
- Wiem - oznajmił krótko. Rozejrzał się po pomieszczeniu, miał już dość szpitali. Co prawda nawet i wygodnie, ale strasznie... czysto. Jakby nikt tutaj nie mieszkał, nikt nie żył. Jakby zupełnie nikogo tutaj nie było. Jak muszą czuć się dzieci, które chorują na raka? Nieuleczalnego, zabijającego ich z minuty na minutę? Starcy, o których już dawno zapomniano, czekający na jakiś znak od bliskich? Niepełnosprawny, który już prawdopodobnie nigdy nie będzie funkcjonować normalnie? Dziewczyna, której cała rodzina zginęła w wypadku samochodowym, mająca od dzisiaj radzić sobie sama? " Prysznic, potrzebuję prysznica" - pomyślał. Jego myśli coraz bardziej zbiegały z tego, co się dzieje na to, co mogłoby się dziać. Często przybierały drastyczny charakter, nadając wszystkiemu wokół szare barwy. Gdyby Rue umarła? Co wtedy? Chyba sam popełniłby samobójstwo. A gdyby on umarł? Tęskniłaby, tyle potrafił stwierdzić. Nadal odczytywanie emocji sprawiało dla niego kłopot, gdy sam je odczuwał.
- Masz, przynieśli nam je. Nie wiem kto, ale ktoś od nas - rzuciła mu ubrania. Spodnie do kolan, bielizna, bluzka, nic nadzwyczajnego. Jedynie świeżość rzeczy go zdziwiła.
- To na pewno moje? - skrzywił się. Kiedy ostatnio robił pranie? Pomijają swoją nieobecność, kiedy? Zdarzyło się parę razy, ale te rzeczy na pewno nie były wkładane do pralki w tym miesiącu. - Jakoś takie... świeże - wytłumaczył, na co cicho się zaśmiała.
- Najwidoczniej nie tylko ty matkujesz - rzuciła, po czym posługując się kulami wyszła, trzymając pod pachą własne ciuchy. Postąpił tak samo, dopiero teraz zorientował się, że jest ubrany w sukienkę. W kropki. Przewiewną, do kolan. No tak, szpitalne ciuchy to ostatni krzyk mody... Cieszył się, że Rue mu tego nie wypomniała, ale miał dziwne przeczucia, że niedługo to zrobi. Dlatego też szybko odnalazł łazienkę, chociaż zgubił się na parę chwili musiał spytać o drogę jakiej pielęgniarki w różowych fartuchu.
Z mokrymi włosami wyszedł z pomieszczenia. Letnie, swobodne odzienie także nieco nasiąkło wodą, jednak nie wrócił na to zbytnio uwagi - jakoś nikt nie pofatygował się, by spełnić ego prośbę i rzucić ręcznik.  Tak na prawdę, to nawet mu to nie przeszkadzało, jednak wolałby być suchy.
- Jeszcze półtorej godziny - mruknęła zniesmaczona Rue. Posłała mu znaczące spojrzenie, od razu ogarnął, o co jej chodzi.
- Zrywamy się? - spytał. Oczywiście było to pytanie retoryczne.
- Zrywam się. - odpowiedziała, a na jej usta wpełzł lekki uśmiech. Ona także miała całe mokre włosy, jednak w jej przypadku było to wytłumaczalne - w końcu były z dwadzieścia razy dłuższe, niż jego.

< Rue? >

Vulnere CD Smiley

O co chodzi? Może idzie się przebrać? W końcu nie każdy lubi zapach końskie sierści. Spojrzała na swoje dłonie, wydawały się nienaturalnie blade przy luźnej czarnej bluzce. Zwierzęta truchtały przed nią niespokojnie. Lis strzygł uszami na boki, jakby chciał usłyszeć każdy niepokojący dźwięk. Sama Smiley szła dosyć dziwnie. Opierała ciężar ciała na niepewnych nogach, przynajmniej takie odniosła wrażenie widząc jej nietypowy chód. Zdawało jej się, że ramiona dziewczyny poruszają się nienaturalnie, jakby nie mogła złapać powietrza.
- Smiley? - spytała cicho chwilę przed tym, jak wpadła do namiotu krótko po swoich małych przyjaciołach. - Smiley? Wszystko okay??? - spytała tym razem głośniej. Zamierzała powoli w kierunku wielobarwnej konstrukcji, gdzie przebywała różowowłosa. Stawiała ostrożne, powolne kroki niczym postać w horror w chcąca sprawdzić źródło nietypowego dźwięku. Odpowiedziała jej cisza, przynajmniej po części. Słyszała suche salonie, jakby używany i nierówny oddech. Ktoś łapał powietrze w nienaturalny, bardzo głośny sposób. O co mogło chodzić? Stało się jej coś, gdy spadła z Szafira? Upadek z tej odległości, w dodatku pod nienaturalnym kątem mógłby być niebezpieczny.
- Smiley? - wiedziała, że pewnie brzmi dziecinnie, ale na prawdę się zaniepokoiła.
Gdy miała już wejść do środka i sprawdzić, co się dzieje, ta wyszła na zewnątrz, a za nią oba pupile. Miała czerwoną twarz i ciężko oddychała.
- Przepraszam, zakrztusiłam się i musiałam czegoś napić - wytłumaczyła szybko i nieco nerwowo. Vulnere  zmrużyła oczy nie była pewna czy właśnie tak naprawdę było. Wydawało jej się dziwne, że to było tylko zakrztuszenie. W końcu nie słyszała kaszlu. Dlaczego wstrzymywałaby kaszel?  Może ma jakiś ważny powód, by nie mówić prawdy. A może to tylko złudzenie. Może powiedziała prawdę i tylko prawdę. Westchnęła cicho.
- Może teraz pójdziemy obejrzeć ci to ramię? Ten upadek na prawdę kiepsko wyglądał, mogłaś sobie coś zrobić - wytłumaczył łagodnym tonem. Nie chciała zaniepokoić jej jeszcze bardziej.

<Smiley? >

24 lip 2017

Shavile CD Helsing

Skrzywiłam się niezadowolona, widząc jak mężczyzna beztrosko przechadza się po moim namiocie. Poprawiłam za dużą bluzkę, piorunując go następnie wzrokiem.
- Shavile. - uśmiechnęłam się równie pięknie. - I radzę Ci byś w podskokach pobiegł do miasta i kupił sobie pastę, bo u mnie na sąsiedzkie przysługi liczyć nie możesz. - szepnęłam i podeszłam do towarzysza, wsuwając palce między jego puszyste kosmyki włosów. - No chyba, że za kolejny deser. Więc korzystaj z szansy póki jest jeszcze jasno, bo jutro to nie wiem czym będziesz myć te zęby.
Poczułam nagle jak chłopak łapie mnie za nadgarstek i odciąga dłoń od swoich włosów.
- Wszystko, tylko nie deser. Już powiedziałem. - odparł mężczyzna, uśmiechając się nagle szeroko i wlepiając we mnie ciekawe spojrzenie. - Więc chodź ze mną kupić pastę. Sam się zgubię, a tak, to zgubimy się we dwójkę. Poza tym, będzie mi smutno. - burknął, wydymając dolną wargę do przodu i robiąc minę zbitego psa.
Popatrzyłam się na niego z grymasem wymalowanym na twarzy. Opłaca mi się w ogóle iść do tego miasta? Przecież wszystko mam. Pastę, szampon, mydło…
- Ej! - krzyknęłam, widząc jak ten grzebie w mojej szafce nocnej. Szybko ją zamknęłam, spoglądając na chłopaka zła. - Nie Twoje to co ruszasz?
- Szukam jedzenia. Jestem głodny, boś mi śniadanie zjadła. Daj mi coś.
- Ale ja nic nie mam.
- No to świetnie. Postanowione! - mężczyzna podniósł się z łóżka, kierując w stronę wyjścia. - Ubierz się szybko. Idziemy na porządne zakupy. - odwrócił się jeszcze do mnie i puścił mi oczko, opuszczając następnie namiot.
Westchnęłam ciężko zrezygnowana, spoglądając jeszcze z nadzieją w stronę wyjścia. Tak, liczyłam na to, że zaraz wróci i powie, że to niskich lotów żart. Ale tak się nie stało, więc nie robiąc zbędnych awantur ani fochów ubrałam się w te same rzeczy, w których byłam na śniadaniu. Sięgnęłam po mały plecak, w którym zawsze był portfel z pieniędzmi i jakieś perfumy. Tak na zaś. Prześlizgnęłam się z jednego końca pokoju na drugi, zerkając jeszcze na legowisko z utęsknieniem. Po chwili opuściłam je, od razu wpadając na mężczyznę.
- No w końcu. Myślałem, że tam umarłaś. - towarzysz przewrócił oczami, a ja jedynie nadęłam policzki, uciekając od niego wzrokiem.
- Pewnie byś chciał, co? - zaśmiałam się, idąc przodem. - Ale nie zrobię Ci tej przyjemności. A jak już, to nie tak szybko~
Helsing dogonił mnie szybko i resztę drogi do miasta przeszliśmy ramię w ramię. Albo w sumie prawie, bo grzechem by było, gdybym nie przeszła się po starym, rozwalającym już murze. Oczywiście nie obyło się bez jego komentarzy, a moich dogryzek na ten temat. Może i mam 20 lat, ale żadnych zabaw czy atrakcji nie jestem w stanie sobie odmówić.
- Oh wow.. - szepnęłam do siebie, kiedy dotarliśmy do bramy miasta.
Bedord zdecydowanie jest pięknym miasteczkiem. Żywym, głośnym i hucznym. Znajdują się tu liczne sklepy, stragany, kawiarnie. Dodatkowo Bedord ma bezpośrednie połączenie z wodą, która spływa po ścianie doliny niczym wodospad. W samym sercu tej osady znajduje się ogromny plac, na którym odbywają się przedstawienia czy inne festyny.
Widząc ogrom ludzi przed sobą zrobiło mi się słabo. Schowałam się odrobinę za mężczyzną, nie mając ochoty schodzić w dół i zagłębiać się w ten tłum. Nie przepadałam za ludźmi. Nigdy nie mogłam znaleźć z nimi wspólnego języka.
- No to w drogę! Chyba nam się trochę zejdzie nim znajdziemy ten właściwy sklep. - chłopak się zaśmiał i ruszył pierwszy, a ja zaraz za nim. Nie widziało mi się zostawać w tyle. Zsunęłam jeszcze plecak z ramion, chowając go w swoich ramionach, jakby ktoś zaraz miał mi go zabrać.
Proszę, wracajmy jak najszybciej.
Pomyślałam jeszcze, idąc ze spuszczoną głową i wlepiając smutne spojrzenie w buty.

< Helsing? Wybacz, nie miałam internetu, ale już jestem Twoja B) >

22 lip 2017

Smiley CD Vulnere

Wzięłam do reki ćwiartki smakołyków dla  Szafira. Na myśli miałam jabłka i marchewki bo to były jego ulubione smakołyki, a gdy je dostawał wydawał z siebie przepiękny dźwięk zadowolenia. Zmartwiona Vulnere, a zarazem opiekuńcza od razu podeszła do mnie, aby się od razu o wszystko wypytać. Nie chciałam zgrywać kogoś odważnego czy coś, ale nie lubiłam za bardzo jak ktoś mnie badał czy coś mi kazał brać. Wolałabym już biegać, cokolwiek robić, nawet wcześniej wstać tylko nie lekarz i badania. Dałam smakołyki Szafirowi z lewej ręki bo prawa mnie za bardzo bolała. A z minuty na minutę cały bok mnie bolał.
- Szafir chodźmy do boksu - on kiwnął głową, że się ze mną zgadza. - Idziemy Vulnere!? - spojrzałam się w jej kierunku.
- Jasne czemu by nie - odpowiedziała. Yuki i Blanca również poszli z nami. Szafir szedł blisko mnie, ale ja go nie trzymałam. Nie potrafiłam podnieść prawe ręki, ból przeszywał całe moje plecy aż do ramion. Będąc w stajni zobaczyłam, że jest tam Gatta. Podbiegłam do niej.
- Witaj Smiley! - pogłaskała mnie po głowie Gatta.
- Dzień dobry Gatta! - odpowiedziałam już mniej radośniej.
- Co jest maleńka? - spytała, a ja spojrzałam się na nią.
- Nic takiego. Czy zajęłabyś się dla mnie Szafirem? - zapytałam się, a ona spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Dobrze niech ci będzie. I tak chciałam zobaczyć jakie postępy zrobił odkąd nim się zajęłaś - uśmiechnęła, a ja wróciłam do Vulnere.
- Wiesz za nim zdecydujemy co będziemy robić dzisiaj następnie, możemy wejść najpierw do mojego namiotu? - spojrzałam się na nią.
- Muszę coś zrobić - odparłam. Czułam jak mój atak astmy ma się za chwilę pojawić. Doskonale to znałam, a moje zwierzaki same to wyczuły. Szły szybciej niż ja, aby na wszelki wypadek mi pomóc. - Poczekaj na chwilę tutaj Vulnere - powiedziałam już zdyszana, a odstęp dzielący od stajni i mojego namiotu nie był duży dystans. Jednak przez ten atak astmy, który miał się pojawić już niedługo, męczyłam się bardziej niż mogłabym sobie wyobrazić. Nie miewałam często ataków astmy, od kilku lat zdarzał mi się może raz do roku, ale nie więcej. W tym roku jednak był to już ósmy czy dziewiąty raz. A połowa roku minęła nie dawno.

<Vulnere?>

18 lip 2017

Rue CD Akuma

- Co ty zrobiłaś?! - usłyszałam krzyk kobiety, która nagle pojawiła się przede mną. Kiedy chciała podnieść na mnie dłoń, wycelowałam w nią pistoletem. To wszystkich poruszyło, ale nikt się do mnie nie zbliżył.
- Uspokój się. Opuść pistolet - i pewnie nie spokojny głos jakiegoś mężczyzny nie zrobiłabym tego. Z chęcią posłałabym trzy kolejne kulki w jej łeb, aby szmata znalazła się przy swojej bratniej duszy. z chęcią pozabijałam ich wszystkich! Ale ten gość był już staruszkiem, miał łagodne rysy, a z jego oczu bardzo dobrze patrzyło. Rzuciłam pistolet na ziemię obok i wbiłam swoje spojrzenie na tą żmiję, z której kącika ust wypływała krew. No tak, przecież ją nieco wcześniej uderzyłam, a uświadamiając sobie to, poczułam się o wiele lepiej.
- Dlaczego go zabiłaś?! Kto ci na to pozwolił?! - znowu zaczęła się wydzierać, aż w końcu nie mogąc nad sobą zapanować podeszła do mnie i chwyciła za fraki. Nim zdążyła mnie unieść złapałam ją w pewnym miejscu pod nadgarstkiem lekko naciskając i wykręcając rękę. Krzyknęła, a ja unieszkodliwiłam jej rękę. To samo zrobiła z drugą i całymi ramionami.
- Sama sobie na to pozwoliłam. Myślisz, że będę się ciebie słuchać?! Prawie mi zabił przyjaciela, to go zabiłam! I świetnie się, z tym czuje! Oby zdechł w tym piekle, a tobie życzę tego samego.
Zabrali ją do wozu nim zdołała cokolwiek zrobić. Mnie także zabrali, ale do innego. Kiedy usiadłam, poczułam ogromną ulgę w nodze, na której ciągle się opierałam. Czułam, jakby zaraz i ta mieli mi wsadzić w gips, albo i amputować. Tak jak nakazałam, obok mnie posadzili Akumę. Tyle, że znów zemdlał. Jego głowa bezwładnie oparła na oparcie, oczy i usta miał zamknięte. Przez chwile wydawało mi się, że obok mnie siedzi trup, że on tak na prawdę nie żyje, a to, że się obudził, było tylko iluzja mojego chorego już umysłu. Że kiedy dojedziemy... gdziekolwiek, on dalej się nie obudzi i w takiej pozie powiedz mi, że on nie żyje. Że muszę go zostawić, nic już dla niego nie zrobię, że odszedł. I wtedy bym poczuła się tak, jakby ktoś odebrał mi wszystko, dosłownie, a moje starania przeżycie poszły na marne. Kiedy samochód ruszył, chwyciłam jego dłoń, nie była już ciepła jak wcześniej, tylko lodowata, jak u trupa. I przez tą myśl miałam ochotę płakać. Akuma nie był dla mnie tylko zwykłym cyrkowcem, który bawił się dymem i uwielbiał jabłka. Był czymś więcej, niż młodym rolnikiem z widłami. Był, a raczej dalej jest moim najlepszym przyjacielem. W końcu kto normalny o zdrowym umyśle zgodziłby się na takie coś? Gdyby nie on, nie przeżyłabym tego i jeśli on się nie obudzi, nie daruje sobie tego. To tak, jakby ktoś mi odciął dostęp do powietrza, bez którego nie mogę oddychać. Świadomość, że straciłabym kogoś takiego jak Akuma była tak bardzo bolesna, że się rozpłakałam. Oparłam głowę o jego ramię i ignorując kierowcę po prostu się rozpłakałam ściskając jego dłoń.

***

Samochód się zatrzymał kiedy spałam. Poczułam tylko jak coś rzuca mnie do przodu, a po chwili znowu ląduje na miękkim oparciu. Drzwi się otworzyły i kazali nam wysiadać. Otworzyłam lekko oczu i mruknęłam coś nie wyraźnego pod nosem.
- Śpi. Możemy ją wyrzucić? - usłyszałam. Zmarszczyłam czoło i znowu coś mruknęłam, ale nawet sama siebie nie zrozumiałam. Oni za to się zaśmiali i jeden z nich zaczął mnie szturchać, aż w końcu byłam zdolna do samodzielnego myślenia.
- Wysiadaj - powiedział głębokim tonem. Spojrzałam na Akumę, który dalej miał zamknięte oczy, a ja wziąć trzymałam jego ciepłą już dłoń. Westchnęłam i puszczając go wyszłam z samochodu. Był już zmrok, słońce schowało się za budynkami i za parę minut miasto ogarnie noc. Plus był taki, że nie musiałam mrużyć oczu. Jedną ręką opierałam się o samochód, aż nie dostałam kuli. Odsunęłam się lekko i obserwowałam, jak z samochodu wyciągają nieprzytomnego chłopaka. Ten największy, który chyba kierował, rzucił go sobie na plecy. Jestem pewna, że kiedy Akuma tym usłyszy, albo mi nie uwierzy, albo zacznie udawać księżnisie. W końcu tak wyglądał.
Zauważyłam, ze staliśmy na zwykłym parkingu. Co gorsza ruszyliśmy w kierunku szpitala. Znowu... mam tego dość! Gdy to wszystko się skończy, każdy taki budynek będę omijać szerokim łukiem. Z wielka niechęcią weszłam do środka. Gdyby nie przyjaciel, zostałabym na zewnątrz, ale bałam się o niego. Musiałam wiedzieć, że się obudzi. W środku zarejestrowali nas i dali osobną salę. Akumę położyli na łóżku, a lekarze od razu zaczęli go do czegoś podłączać. Siedziałam na drugim obok i patrzyłam jak wbijając igłę w jego ramię. Kiedy się obudzi, czeka go niemiła niespodzianka.
- To wszystko - odezwał się ten sam z niskim głosem, który nie pozwolił mi się wyspać w samochodzie. - Jesteście w swoim miasteczku. Cyrk raczej już z łatwością znajdziecie - powiedział.
- A co... - nie mogłam znaleźć odpowiedniego słowa, który określi WSZYSTKO.
- Nic. Tobias nie żyje, reszta także, a tych uciekinierów złapiemy. Od was już niczego nie chcemy. Bynajmniej takie jest rozporządzenie.
- Na prawdę? - musiałam się upewnić, a koleś skinął tylko głową, po czym wyszedł. Z lekkim uśmiechem siedziałam tak bez ruchu nie mając sił myśleć, ani się położyć. Ciągle obserwowałam śpiącego chłopaka, myśl, ze może nie żyć nie opuszczała mnie, ale ja wiedziałam, że tak nie było. Musiałam tylko poczekać na słowa lekarza, który mnie uspokoi i będę mogłam znowu iść spać. Długo się nim zajęli, a kiedy skończyli, lekarz mnie tylko zbadał, nic więcej na szczęście. - A co z chłopakiem? - zapytałam kiedy miał zamiar odejść. Stanął na chwilę.
- Powinien się jutro wybudzić.
- A kiedy możemy iść?
- Kiedy się wybudzi od razu was wypisuje. To był chwilowy szok, nic groźnego - odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam ostatnie słowa "nic groźnego". Podziękowałam, a on wyszedł.

***

Kiedy zasnęłam? To była tak nagle, że nawet nie zdążyłam się położyć. Jedynie głowa mi opadła na poduszkę, a nogi wystawały zza łóżka, w końcu ostatnie co pamiętam, to siedzenie na brzegu i patrzenie na śpiącego chłopaka. Tak długo czekałam, aż się wybudzi, że nie zauważyłam, kiedy zmorzył mnie sen. Ale to już nie ważne. Wystarczyło pięć minut nudnego siedzenia i patrzenia w białe kafelki, żeby chłopak się poruszył, w końcu otworzył oczy. Wcześnie wyobrażałam sobie, co zrobię w tej chwili; podbiegnę i normalnie uduszę go tuląc. Ale nie miałam na to sił i coś dalej mnie trzymało w tym miejscu. Jedynie się lekko uśmiechnęłam, ale kiedy oderwał od siebie tą igłę, chciałam się śmiać. Głośno i wyraźnie, jak nigdy przedtem. Czyżbym miała jakieś nieokreślone napady?
- Co teraz? - i znowu miałam ogromną ochotę się śmiać. "Co teraz" krążyło w mojej głowie, niczym cyganie wnerwiającego zegara, który jest zbyt wysoko, aby go wyłączyć. To samo pytanie zadawał wcześniej, kiedy wszystko było do du*y. Ale teraz nie jest, dlatego chciałam się śmiać.
- Nic - wzruszyłabym ramionami, ale okazało się, że nawet na to nie mam sił. Czyli się jeszcze nie wybudziłam dokładnie ze snu, mimo, iż dobrze kontaktuje. - Wracamy do cyrku - powiedziałam z uśmiechem wyobrażając sobie powrót do akrobacji, kiedy tylko pozwoli mi na to noga. Ale w sumie... co mi stoi na przeszkodzie? Mam drugą!
- W końcu - odetchnął. Trwaliśmy tak w ciszy, żadne z nas się nie odzywało. Ja nie miałam sił, chłopak za pewne też, ale chwila była cudowna. W końcu to oboje przetrwaliśmy, żadne z nas nie skończyło swojego żywotu, jesteśmy tutaj i wracamy do cyrku. FBI już nic od nas nie chcę. A Tobias nie żyje, to jest najważniejsze.

***

Zaraz... znowu zasnęliśmy? Kiedy otworzyłam oczy, nic się nie zmieniło; białe kafelki, a dalej łóżko. Obok mnie za to siedział Akuma, oparty o mnie. Dalej się trzymaliśmy w objęciach, ale... zasnęliśmy? I znowu ten napad śmiechu... ale tym razem mogłam się zaśmiać. Moze nie długo nie głośno przez suchość i ból w gardle, ale się śmiałam. Już dawno tego nie robiłam z taką ulgą. Chłopak nagle podniósł głowę, miał nie wyraźny głos, ale widząc, że się śmieje, uśmiechnął się.
- Z czego się śmiejesz? - zapytał.
- Chyba mam napady - stwierdziłam i go znowu przytuliłam. - Nie masz pojęcia jaka ci jestem wdzięczna, że ze mną byłeś - powiedziałam i ucałowałam go w policzek. - Lepszego przyjaciela nie mogłam sobie znaleźć - stwierdziłam puszczając go, a do sali wszedł lekarz.
- Widzę, że czujecie się już lepiej - powiedział i zerknął na kartkę, którą trzymał w rękach. - Hayato Igarashi i Cassie Defflayt - Cassie... nie chcę tego imienia.
- Rue - poprawiłam go mówiąc z ogromnym naciskiem na swoje imię.
- Dobrze - mówił obojętnym głosem. - Wypisujemy was. Macie jeszcze dwie godziny. Ty - wskazał na mnie. - Masz oszczędzać nogę. Za trzecim razem czeka cie amputacja, a ty - wskazał na chłopaka długopisem, który trzymał w dłoni. - Musisz odpoczywać. Nie lekceważ żadnego zmęczenia. Przeżyłeś chwilowy szok, nie groźne, ale trzeba zachować ostrożność. Miłego dnia - wyszedł.
- Słyszałeś, masz odpoczywać - zwróciłam się do chłopaka.

<Akuma? Nie jestem lekarzem, wiec nie sądź mnie o ten szok xd>

16 lip 2017

Helsing CD Shavile

Nie, nie, nie, nie. Tak się nie bawimy. Nie deser. Kobieto, nie będziesz mną pomiatać i pożerać moją żywność.
Wyrwałem się za nią, gotów walczyć o swą męską pozycję. Musiałem tylko zajść do siebie i wziąć skradzioną pastę, by grzecznie ją oddać. Gdy wpadłem do namiotu, zrozumiałem o czym mówiła dziewczyna, kiedy wspominała o zapachu mogącym powalić rosłego mężczyznę. Mnie powaliło.
Wziąłem pastę, którą wcześniej zostawiłem na stoliku, zawalonym całą masą gratów i śmieci i wyszedłem, kierując się do namiotu nr 5, jak mnie poinformowano. Sprawnym, szybkim krokiem pokonałem niedużą odległość, raptem kilka metrów, dzielącą nasze mieszkania. Wparowałem do środka bez pukania czy czegokolwiek – trudno, nazwijcie mnie chamem, niektórych rzeczy po prostu nie da się nauczyć – i, och, jaka niespodzianka.
Dziewczyna była praktycznie naga, jeśli nie liczyć majtek, skąpo okrywających jej ciało. Tak, oprócz nich nic na sobie nie miała.
Na chwilę oboje zamarliśmy, jakby sytuacja była tak niezręczna, że obojgu nam odebrała możliwość reakcji. Mimo wszystko nie dałem rady powstrzymać swoich podłych mięśni twarzy, rozciągających moje wargi w wściekle rozbawionym uśmiechu.
- I z czego rżysz? - spytała dziewczyna, odsuwając się powoli i naciągając szybko koszulkę. Wyrwała mi pastę z ręki.
- Ja... z niczego nie rżę - wydusiłem, nadal mając przed oczami jej pięknie prezentującą się klatkę piersiową. Zrobiło mi się trochę tęskno na owe niedawne wspomnienie. - Ale czy to właśnie teraz miałem przyjść? Powiedziałaś 3 minuty, tak? - Pokazałem rekinie zęby w półuśmiechu.
- Wychowany człowiek przeprosiłby za wtargnięcie bez pukania do cudzego mieszkania - upomniała mnie dziewczyna.
- Może po kolei - zaproponowałem. - Dziękuję za użyczenie pasty do zębów i przepraszam za przywłaszczenie jej i bezczelne wtargnięcie. A teraz nakarm mnie, skoro zjadłaś moje śniadanie. - Wyminąłem ją i rozejrzałem się po wnętrzu namiotu, szukając jedzenia.
- Będziesz mi winny dwa desery, zobaczysz.
- Daj spokój, dwa gramy pasty nijak się mają do deseru. Ja dałbym ci pastę bez mrugnięcia okiem jako sąsiedzką przysługę, a ty mnie podliczasz deserami - wytknąłem jej niewinnie brzmiącym głosem, siadając na jej łóżku. Nie mogłem powstrzymać się przed uważnym zmierzeniem jej wzrokiem, od stóp do głowy. - Ponadto zjadłaś moje śniadanie. Powinnaś przemyśleć swoje zachowanie.
- A ty przemyślałeś swoje?
- Nie zrobiłem niczego w złej myśli, ani przez moment nie chciałem zabrać ci deseru ani śniadania. Kto tu jest nie w porządku? - spytałem, cały czas mówiąc teatralnie poważnym, dziecięco naiwnym głosem. Patrzyłem na dziewczynę skrzywdzonym spojrzeniem, jednak lekko unosząc brwi. - Mmm... przydałoby się w końcu przedstawić - dodałem po chwili. - Jestem Helsing.
Wraz ze swoim imieniem, przedstawiłem jej najpiękniejszy, najurokliwszy uśmiech, jaki mogłem przywołać na usta.


< Shavile? c: >

15 lip 2017

Shavile CD Helsing

Umyłam się dokładnie swoim ulubionym kokosowym płynem do kąpieli. Następnie opuściłam prysznic, wycierając swoje zgrabne ciało miękkim oraz puszystym ręcznikiem. Jak na gimnastyczkę sportową nie miałam umięśnionych rąk. W ogóle budową jej nie przypominałam. Szczupły brzuch, wąskie ramiona, ręce i nogi jak patyki. Nawilżyłam ciało balsamem kokosowym, czując, jak się wręcz od niego rozpływam. Czy istnieje piękniejszy zapach niż zapach kokosa? Oczywiście, że nie. Nie krępując się za bardzo swoją nagością (tak jak i kolega) podeszłam do umywalki, szperając w kosmetyczce.
- To chyba jakieś żarty.. - rzuciłam ciężko w zaparowane powietrze, odchylając głowę do tyłu. - Nie.. Proszę, nie. - załamana aż ukucnęłam, kręcą głową na boki. Podstawa pielęgnacji. Podstawa porannej toalety - mycie zębów. A jak ja mam je teraz umyć, skoro nie mam głównego składnika? Zacisnęłam palce na umywalce, zaraz się podnosząc i zaczynając ubierać.
Masz tupet nie odnosząc na miejsce czegoś, co nie należy do Ciebie.
Pomyślałam, mimo wszystko wychodząc zawstydzona z łaźni. Odłożyłam piżamę i kosmetyczkę do namiotu, przeciągając się jeszcze porządnie przed wyjściem.
- Lepiej chroń przyszłą generacje Skarbie, bo Twoje krocze zaraz mocno oberwie. - warknęłam i zarzuciłam na plecy grubą, za dużą, bordową bluzę z kapturem. Podwinęłam rękawy i opuściłam namiot, postanawiając odnaleźć mężczyznę. Problem w tym, że nie mam bladego pojęcia z którego namiotu jest, więc zaczęłam zaglądać do każdego po kolei. Kiedy w końcu do tego konkretnego namiotu dotarłam, poczułam, że to na pewno jego.. Ten odrażający odór alkoholu. Zakaszlałam, nie dając rady wejść do środka. Nienawidziłam tego zapachu. A skąd się domyśliłam, że to jego? Jeszcze parę chwil temu stał tuż obok mnie w łaźni, wdychając powietrze głęboko. Nawet to go nie uratowało, bym nie poczuła tej woni.
- Boże, byś tam sprzątną od czasu i ograniczył picie. - burknęłam pod nosem niezadowolona. Skoro mężczyzny tam nie było, to logiczne, że musiał być na stołówce. Otrząsnęłam się z szoku spowodowanym stanem jego namiotu, ruszając następnie pewnie do jadalni. Kiedy go ujrzałam uśmiechnęłam się szeroko, podchodząc do towarzysza.
- Gdzie moja pasta? - spytałam ze słodką tonacją w głosie, uśmiechając się do niego sympatycznie.
- W moim namiocie, ale nie idź tam beze mnie. - odparł i zajął miejsce przy wolnym stoliku, a ja dosłownie po paru sekundach się do niego dołączyłam.
- Za późno Kochanie. - wzruszyłam ramionami, zerkając na niego rozbawiona.
- Jak to? Kto pozwolił Ci wejść do mojego namiotu? ... Poza tym, pewnie nawet nie wiesz, który to mój, więc na pewno się pomyliłaś. - odparł zaraz mężczyzna, uśmiechając się triumfująco.
- Sądzę, że to tylko w Twoim jakże zadbanym i czystym namiocie może tak jechać alkoholem. Ten zapach jest w stanie powalić nawet rosłego mężczyznę. - mruknęłam i zabrałam mu tosta, którego nie zdążył wsunąć do ust. Ugryzłam kawałek, nadal nie odrywając wzroku od towarzysza. - Ah, i przy okazji, bo nie wiem czy wiesz, to dziś oddajesz mi swój deser po obiedzie. - rzuciłam, a w odpowiedzi uzyskałam jedynie obraz otwierających się szerzej oczu. Nic mnie tak dawno nie rozbawiło jak ten widok. Wstałam od stołu i zabrałam mu drugiego tosta, wychodząc ze stołówki. Na pożegnanie jeszcze krzyknęłam - Daję Ci pięć minut! Potem masz się zjawić w namiocie piątym! - odwróciłam głowę i puściłam mu jeszcze oczko, zaczesując włosy do tyłu. Mężczyzna wydawał się zszokowany i.. słodki. Pokręciłam głową, starając się już więcej nie myśleć o tym w taki sposób. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za łokieć i odwraca w swoją stronę. Przylgnęłam ciałem do torsu brązowowłosego, zerkając na niego z dołu, z tostem w buzi.
- Wszystko, tylko nie deser! - poprosił, patrząc się na mnie z góry. - Błagam.. One zawsze są dobre, a główne dania nie zawsze. - mruknął, zerkając na stołówkę ukradkiem.
Odsunęłam się od niego, wyciągając tosta z buzi.
- Pięć minut. - ostrzegłam go, spoglądając na lewy nadgarstek, na którym nie było żadnego zegarka. - Oj, jednak już tylko trzy. - odparłam ze słodkim uśmiechem, odwracając się na pięcie i udając w stronę legowiska. Wsunęłam się do namiotu cicho, jakbym nie chciała zostać przez kogoś zauważona… Inna sprawa, że i tak mieszkałam sama. A może po prostu nie chciałam zagłuszyć swoją obecnością ciszy? Pozbyłam się bluzy, tak jak i reszty ciuchów. Zawsze w namiocie wolałam siedzieć w za dużym t-shircie i krótkich spodenkach. Rozebrałam się do bielizny i zaraz również ściągnęłam stanik. W nim też nie było za komfortowo. Sięgnęłam już po bluzkę, słysząc nagle krzyk mężczyzny.
- Mam! - wparował do mojego namiotu, pokazując szczoteczkę tuż przed moją twarzą. Tak się zapędził, że dotarł aż do mnie. Spojrzałam się na pastę, a potem na niego w milczeniu, starając się zanalizować, co się właśnie stało. Na spokojnie...
<Helsing?>

14 lip 2017

Akuma CD Rue

Ból był duży, jednak jak się okazało, nieszkodliwy. Przynajmniej nie na tyle, że go zabije. Siniak będzie, i to prawdopodobnie duży. Cholera, zemdlał, znowu zemdlał! Miał ochotę się spoliczkować, ale czyjeś dłonie go podniosły. Miał trudności z oddychaniem, częściowo z pulsującej bólem klatki piersiowej, częściowo przez astmę. Ledwo utrzymał równowagę, z każdą chwilą przybywało mu nieco energii, odzyskiwał siły. Nagle powietrze przecięły kolejne strzały, chwycił się za głowę, z początku szarpiąc za włosy, kończąc na uciskaniu mocno uszu. Skrzywił twarz, zacisnął powieki, skulił się. Tu jest za głośno. Za głośno!
- Wszystko okay? - spytał jeden z funkcjonariuszy, kładąc mu dłoń na plecach. Nie był pewien, jaki cudem zdołał rozróżnić i zrozumieć te słowa wśród tylu krzyków, szumienia własnej krwi w uszach oraz krzyku własnego umysłu oraz duszy. A może krzyczał na głos?
...
Otworzył oczy. O co chodzi? Gdzie on jest? I gdzie jest Rue? Zaczął się rozglądać na boki. Zauważył ją, siedziała na brzegu łóżka, wyglądała o niebo lepiej, niż ostatnio. Niż wtedy, gdy miała zaschniętą krew na twarzy, włosy lepiły się do niej, lekka warstewka potu przykleiła do niej ubrania, a zmęczenie dobijało ją. I patrzyła na niego.
- W szpitalu - odpowiedziała, jakgdyby wyczytała to pytanie z jego umysłu. - Dzisiaj nas wypisują, znowu zemdlałeś. Właściwie ro już będziemy mogli iść, tak powiedzieli. I jak się czujesz? - zignorował jej pytanie. Są bezpieczni. Tu i teraz. Nie ważne, że z.obrażeniami. Nie ważne, że każdy oddech sprawiał, że chciało mu się krzyczeć. Nie ważne. I ona żyje. To jest ważne. Najważniejsze. Ostatkiem sił wstał do pozycj siedzącej. Jęknął cicho, gdy zobaczył igłę wbitś w jego żyłę. Wyciągnął ją, natychmiast wstając i ignorując również cienką stróżkę krwi utworzoną na jego skórze.
- Wszystko okay, Akuma? Co robisz? - to także zignorował. Nienawidzi igieł, zakręciło mu się w głowie. Usiadł obok niej, opadając ciężkocna miękki materac. A może twardy? Ostatnie dni sprawiły, że szpitalne łóżko ma poziom pięciogwiazdkowego hotelu. Oplutł ją ramionami, objął ją.
- I miss you - powiedział tak cicho, że niemal niedosłyszalnie. Ale ona słyszała, doskonale o tym wiedział. Oparł podbródek na jej ramieniu, pasował jakby... idealnie. Tęsknił. Naprawdę. Bał się o nią, miał wyrzuty sumienia, że wszystko wygląda właśnie w ten sposób. Ale może kłopoty już minęły?
- Ja także - ospowiedziała, odwzajemniając uścisk. Był wdzięczny Bogu za to, że tkwi w takiej pozie, iż nie dostrzegła pojedynczej łzy spływającej teraz po jego policzku.
- Co teraz? - nie chciał jej puszczać. Nigdy więcej, już nigdy jej nie zostawi. Tobias nie żyje. Czego więcej chcieć?

< Rue? >



Rue CD Akuma

Co ja tak właściwie wyrabiałam? To, że wpierw obezwładniłam agentów, było dla mnie normalne - znaczy panowałam nad tym. W końcu to miałam zamiar zrobić. Chciałam uciec, ale wpierw trzeba było ich unieszkodliwić. Na szczęście Akuma nie użył zasady, ze dziewczyn się nie bije i zrobił to samo z nimi, co ja z mężczyznami. Sparaliżowałam ich, chociaż przez jakiś czas miałam wielkie obawy, że teraz się nie uda. Że po takim czasie moja umiejętność wygasła i tylko się upokorzę, oni nas złapią i wszystkich szlag trafi - ale tego widocznie się nie zapomina. To jest jak instynkt, albo go masz, albo nie masz i tak do końca życia. Kiedy oni leżeli na ziemi, miałam ochotę uciekać. W las. Kolejny wyścig samochodowy nie jest dla mnie, po ostatnim mam dosyć. Ale.. co nam da las? Tym bardziej, że ja daleko nie pobiegnę z tą kulą, prędzej się wywalę w pierwszy lepszy dół, a oni nas złapią. Dlatego postanowiłam nie uciekać. Ale co mieliśmy dalej zrobić? Pojawienie się naszego wroga było tak niespodziewane, że przestałam racjonalnie myśleć. Rozumiałam jego słowa, uważnie ich obserwowałam, ale kiedy zobaczyłam jego twarz, a za nim tylu ludzi... przestałam odczuwać jakikolwiek strach. Nie bałam się go już. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Może coś w głowie mi podpowiedziało, że on sam się boi. boi się przegranej, skoro pojawił się z taką pomocą. Boi się upokorzenia, skoro wszyscy byli nienagannie ubrani, tak samo z ich zachowaniem. I nawet jeśli tego nie pokazywał, bał się, że mu się nie uda. W końcu zabili już tylu ludzi, a ma problem z dwoma kalekami. Coś w tym musi być, prawda? Nie wiem czy zaczynałam świrować, czy zaczęłam widzieć nawet te niewidoczne szczegóły, ale strach przemienił się w wściekłość. Kiedy do mnie mówił, miałam ochotę krzyknąć, aby się zamknął. Aby szedł do piekła. Wygarnąć mu wszystko, ale coś mi nie pozwalało. Mogłam jedynie go słuchać i patrzeć wzrokiem pełnym gniewu na jego ohydną twarz, którą mam ochotę zastrzelić. Milczałam, nie ruszałam się. Nie wiedziałam co robić, ale nawet nie musiałam myśleć. Moje ręce zrobił to za mnie. Odrzuciłam w bok niepotrzebną kulę, bo po co mi ona na drugiej stronie? Ponoć duchy lewitują i nie czują bólu. W obu dłoniach trzymałam pistolety, a kiedy zaproponował mi rozmowę, taką zwykłą (wizja owej rozmowy w jakiejś kawiarence przy kawce jeszcze bardziej wstrząsnęła moimi uczuciami), podniosłam obie bronie i na ślepo strzeliłam. Nie wiedziałam w kogo, po prostu chciałam ich wszystkich pozabijać i wiedziałam, ze nie będę tego żałować. Już nigdy nie będę żałować tego, że zabiłam tylu ludzi. Jeśli to ma doprowadzić do jego śmierci, zabije nawet więcej, jeśli będę musiała. Akuma także otworzył ogień, kule padały na ślepo, bynajmniej moja. Ale pierwszy kto poległ, to Tobias - runął na ziemie, a za nim jakiś mężczyzna. Reszta wyjęła spluwy i także zaczęli strzelać. Wydawało mi się, że tak samo jak ja, na ślepo. Ale nagle poczułam ból w dłoni, puściłam pistolet. Obok mnie chłopak osunął się do tyłu, upadł plecami na ziemie. Widziałam to kątem oka, ale tylko tyle wystarczyło, aby moja głowa powiedziała - Zabili go! Zabiliście go! Pozabijam was! Nie zaprzestałam strzelać, kiedy nagle zaczęli padać jak muchy; ci, którzy stali przed nami i mieli być obstawą dla Tobiasa, oraz ci, którzy pojawili się nie wiadomo skąd. Ja ich nie mogłam wszystkich zestrzelić, więc kto to był? Słyszałam sygnał policyjny zmieszany z hukiem wystrzałów. Oni wszyscy polegali, padali na ziemię obok swojego szefa. Czy było ich więcej? Nie mam pojęcia, bo nagle ktoś się na mnie rzucił i przygniótł do ziemi. Kazał nie wstawać, a sam ze mnie szedł i strzelał. Potem czas jakby zwolnił. Położyłam na głowę ręce, a nos wetknęłam w ziemię, nie mogąc oddychać. Oni dalej się zabijali, kiedy obok mnie leżał... Akuma. Podniosłem się i przeczołgałam do niego. Lekko uderzałam go w policzki, błagając aby nie umieraj, aby żył. Nie mógł umrzeć, nie teraz, a tym bardziej nie beze mnie!
- Jeśli nie otworzysz oczy... - przygryzłam dolną wargę, ale nie skończyłam. Nie wiedziałam co powiedzieć, miał zamknięte oczy i nie odpowiadał, nie dawał żadnych oznak życia. I w końcu się rozpłakałam. Zaczęłam wykrzykiwał jego imię, głowę położyłam na jego torsie przeklinając cały świat. Przecież on nie mógł nie żyć! - Ku*wa! Akuma! Obudź się! - potrząsnęłam nim, ale to nic nie dało. Nie potrafiłam powstrzymać łez, które spływały po moich policzkach, aż do brody. Jakim prawem mi go odbierają! Nie pozwalam! To mój przyjaciel! - No otwórz oczy... - przestałam nim potrząsać, zacisnęłam tylko palce na jego ramionach i... nic. Nic nie mogłam zrobić. Nic, kompletnie. - Co ja bez ciebie zrobię... No nie zostawiaj mnie... - chlipnęłam.
- Udusisz mnie... - jego głos, słaby, nie wyraźny, ale to nie ważne. Wystarczył, abym szybko podniosła głowę i spojrzała na jego twarz.
- Ty żyjesz - powiedziałam z ulgą, a hałas ucichł. - Ty żyjesz! - krzyknęłam szczęśliwa, kiedy ktoś mnie nagle odciągnął od niego. Zaczęłam przeklinać, aby mnie zostawili i dopiero kiedy kogoś uderzyłam z pięści zrobili to. A kogo uderzyłam? Tą beznadziejną kobietę, co dało mi ogromną satysfakcję. Uśmiechnęłabym się, gdyby moja głowa nie była teraz zajęta jedynie Akumą. On mógł zginąć! Kiedy się odwróciłam jego też podnieśli. - Myślałam, że umarłeś!
- Kamizelka - poklepał się w pierś, a ja usłyszałam głuchy dźwięk. Zmarszczyłam brwi.
- Ty idioto! - miałam ochotę go uderzyć w twarz. - Ja cię chyba zabije! Jak mogłeś mnie tak nastraszyć?! - faceci, którzy pomogli mu wstać zaczęli się chichrać, ale kiedy zmierzyłam ich wzrokiem natychmiast przybrali poważną minę.
- Jeszcze żyje - usłyszałam z tyłu. Odwróciłam się. Kolejnych dwóch mężczyzn podniosło Tobias'a z krwawiącym brzuchem.
- Japie*dole! - warknęłam widząc, że ma otwarte oczy i uśmiecha się chytrze. Schyliłam się po pistolet na jednej nodze. - Ty skurwy*ynu piep*zony! - byłam gorzej niż wściekła. - Prawie zabiłeś mi przyjaciela! Nie będziesz żył ku*wo! Pier*ol się z diabłem! - w ciągu sekundy wystrzeliłam trzy pociski, które idealnie trafiły w jego twarz.

<Akuma?>
Wybaczcie za tyle przekleństw na końcu

Akuma CD Rue

Jego serce biło bardzo mocno, miał wrażenie, że cały pojazd trzęsie się w rytm stanowczych, szybkich uderzeń. Nie chciał umierać, tak bardzo tego nie chciał. Strach zakłócał cały świat wokół, miał wrażenie, że utrzymuje przytomność tylko i wyłącznie dzięki dłoni Rue. Z początku chciał ją wyszarpnąć w obawie, że to Tobias i chce go wyciągnąć z auta, co już zdążył zrobić z nią, leżącą w kałuży krwi na asfalcie. Potem jednak rozluźnił spięte mięśnie, starając się nie myśleć o tym, co ich czeka. Czy to odbędzie się szybko? A może zostaną poddani torturom nieznanym nawet w najgorszych horrorach tego typu? Tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi. Czy gdy zabiją go, pozwolą uciec Rue? Albo na odwrót? Cholernie bał się o siebie i o nią, jak mógł dopuścić, by sprawy potoczyły się tak daleko? I beznadziejnie? Mógł wtedy podnieść tą strzelbę i strzelić w Tobiasa, uprowadzającego ich spod szpitala, wcześniej udając samego Pika. Zacisnął zdrętwiałe palce na jej dłoni, wydawała mu się chłodna, tak jak wszystko wokół. Ubranie oraz każda rzecz, jaka dotykała bezpośrednio jego skóry, drażniła ją. Czuł, jakby jego ciało było rozrywane przez zwykły materiał spodni, z resztą tak bardzo delikatnych. Oczy go piekły, w gardle suszyło, czuł, jak lód rodzi się w nim, a ogier naciera od zewnątrz. Chaos, tylko tak można to nazwać. Chociaż medyk kłóciłby się, że to jednak gorączka, ale dla niego to tylko i wyłącznie chaos. Choroba zawsze byłą dla niego mordercza, nawet lekko podniesiona temperatura. Z resztą, znosił to jak większość chłopaków - zgonował. Teraz także miał wrażenie, że prędzej umrze, niż zdoła się pozbyć choć jednej z dolegliwości. I tak pozostało im nie więcej, niż pół godziny czasu. Samochód się zatrzymał, coś było nie tak. Stanęli pod mostem, w cieniu stało identyczne auto i o dziwo, z identyczną rejestracją. Tak, zapamiętał ją dokładnie, chciał wiedzieć, jakim pojazdem przejedzie się po raz ostatni.
- Wysiadajcie, zmieniamy pojazd, by ich zmylić i zmniejszyć prawdopodobieństwo na ostrzał - wytłumaczył agent siedzący z przodu, wyłączający właśnie silnik i przeprowadzający "ewakuację". Wysiedli posłusznie, jednak gdy tylko Rue znalazła się bliżej, mrugnęła porozumiewawczo do Akumy. Przez moment nie rozumiał, o co jej chodzi, ale błysk w jej oczach, ten drapieżny, pełen zdeterminowania błysk sprawił, że ponownie rozkwitła w nim energia, coś planowała. Już nie potrzebował jej dłoni, by utrzymać przytomność. Teraz kontaktował dzięki temu, iż na kulę trzymaną w prawej dłoni postawiła cały swój ciężar ciała, podskoczyła i kopnęła od tyłu wcześniejszego kierowcę w plecy. Teraz to on leżał bezwładnie na ziemi. Ukucnęła lekko, chcąc złapać równowagę, gdyż wyskok tylko na jednej sprawnej nodze, w dodatku kopnięcie tą samą rosłego faceta, to trudna sprawa. Postanowił pomóc, bo co innego mógł uczynić? Miął nadzieję, że ma jakiś plan. Jakiś inny, niż rzucenie się na agentów FBI i polegnięcie w bitwie - czy z ich rąk, czy z rąk drugiego wroga. Bo można ich chyba teraz nazywać jako wrogów, prawda? Uderzył z pięści kobietę w podbródek. Nieczysta gra, kobiet się nie bije. Ale gdy złapał w powietrzu pistolet, który upuściła z dłoni i strzelił w jej przerażoną towarzyszkę, poczuł do siebie jeszcze większe obrzydzenie. Powinien za to siedzieć. Chociaż trafił ją w ramię, paskudnie postąpił. Starał się tłumaczyć przed samym sobą tym, że przecież gdyby tego nie zrobił, obezwładniłaby go. A teraz leży bez przytomności na ziemi. Obie leżą. Psychopata. Krwiożerczy farmer bez wideł. Akuma, innymi słowy.
- Pójdę za to do piekła - wymamrotał na ucho Rue, gdy do niej dobiegł. Obezwładniła dwójkę mężczyzn. Czy na prawdę atakowali tylko przeciwną płeć? To chyba nienormalne.
- Las niedaleko - powiedziała niby szyfrem, ale dokładnie zrozumiał. Uciekają do lasu pieszo, gdyż samochód robi za dużo szumu. Skinął głową, rozejrzał się jeszcze raz by sprawdzić, czy nikt na nich nie czyha. I tak było. Srebrne Ferrari zatrzymało się paręnaście metrów od nich.
- Mają nas, biegiem - powiedział na przekór spokojnie, starał się jednak opanować emocje. Zdołał zauważyć, że jego przyjaciółka także posiada pistolet, nawet dwa. Pokręciła stanowczo głową. Mimo to jej wargi drżały.
- Rozegramy to inaczej - oznajmiła, nie spuszczając wzroku z wysiadających mężczyzn. Każdy miał co najmniej dwa metry. Każdy oprócz TOBIASA. Z wyrazem furii i satysfakcji jednocześnie wypisującej mu się na twarzy, gestem dłoni zaprosił swoich ludzi, by szli za nim. Albo ćwiczyli wejście, albo zawsze im się tak udawało, ale odstępy między każdym z nich były identyczne i nienaganne, krok mieli taki sam, ubranie podobnie. Jedynie Tobias, ich szef, pozostał w przodzie, pośrodku i posiadał nieco inny ubiór. Zdusił w sobie ochotę na ucieczkę, dlaczego z niej nie skorzystali? Czy ma jakiś plan???
- Witam - na moment się zatrzymał, jakby oczekiwał jakiejś reakcji z ich strony. Ale nic, zaczął więc mówić dalej - nie myślałem, że pójdzie tak łatwo. W wyznaczonym na transakcję miejscu są już same zwłoki waszych przyjaciół, małych i dzielnych federalnych wojowników. - wszyscy wydali z siebie cichy pomruk. Skrywali śmiech, wszyscy na raz. Czy to także ćwiczyli? Musiałby się nauczyć tekstu na pamięć. Szarowłosy przestąpił z nogi na nogę, strach władał całym nim, starał się go opanować i trzymać własne ciało w ryzach. Zacisnął szczęki z gniewu. Jeszcze jedno słowo, i nie wytrzyma. A będzie musiał. Podziwiał pewnie stojącą Rue, jej dumną postawę i niezrażoną minę, choć oczy targała wściekłość. Miał wrażenie, że zaraz stanie przed nim, jakby chciała go osłonić i zakończyć wszystko sama. Ale nie pozwoli na to. Prędzej sam wykona coś podobnego.
- Nie zrobimy wam krzywdy. Chcemy jeszcze porozmawiać. Z tobą - wbił swój krwiożerczy wzrok w twarz Rue. Nie poruszyła się ani o milimetr, nadal zgrywała twardzielkę Albo i nią była. I chociaż spluwy wymierzone w ich kierunku, goszczące w dłoni każdego z piątki mężczyzn stanowczo przeczyły jego słowom, nadal stałą nieustraszenie. I za to był jej wdzięczny. Nim się obejrzał, usłyszał strzał. Również strzelił. Za poległych agentów, za ich samych, za wszystko, co im się przytrafiło.

< Rue? >

Rue CD Akuma

Wzruszyłam ramionami i usiadłam obok.
- A możemy? Mamy jak? - zapytałam bardziej sama siebie wpatrzona w podłogę, a potem w swoją chorą nogę. - Gdybym nie miała gipsu, to może jeszcze liczyłaby się jakaś ucieczka, ale przeze mnie... - przygryzłam dolną wargę. Zdałam sobie sprawę, że gdybym ciągle nie lądowała w szpitalach, może inaczej by to wyglądało.
- Przestań - chłopak lekko szturchnął mnie łokciem, a jego głos był nieco ostrzejszy. - Nie twoja wina, że cię postrzelili - dodał. Było mi okropnie smutno, dawno się tak nie czułam. Dawno? Nigdy! Bynajmniej tak pamiętam. Bo w sumie jak mam się czuć ze świadomością, że dzisiaj zginę ze swoim przyjacielem i nic nie możemy z tym zrobić? Okropnie. Gdyby był sens, pewnie bym się rozpłakała, ale to było by głupie. Po co to robić? Czas się chyba pogodzić z tą świadomością, że przyszedł koniec. Jak długo można jeszcze uciekać? - Czyli nic? - usłyszałam chłopaka. Podniosłam na niego wzrok.
- Chyba tak. Chyba, że Bóg się nad nami zlituje i agentom na prawdę uda się nas obronić, wystawiając nas tylko jako przynętę - Akuma spojrzał na mnie. Miał zamglony wzrok i nieco znużony. Spać mu się chciało? Toż to dopiero zemdlał. Ale ja bym chętnie wzięła prysznic.
- To by musiał być cud - prychnął
- Cudem jest to, że siedzisz tu ze mną - odpowiedziałam ponownie wbijając wzrok w podłogę. A może mamy jeszcze wybór, ale my go po prostu nie widzimy? Wątpię. Pewnie zaraz tu wpadną, dadzą nam jedynie kamizelki kuloodporne i pozbawieni jakiekolwiek broni czy nawet najmniejszego kijaszka każą stać w odsłoniętym miejscu czekając, aż ludzie Tobias'a, a może i on sam się pokaże, jeśli nie ze chcą nas od razu zabić.
- Co masz na myśli? - głos chłopaka był jednocześnie zdziwiony, jak i zły. Musiał mnie źle zrozumieć.
- To, że mogłeś mi wcale nie pomagać i żyć spokojnie. A tak w każdej chwili może cię trafić kulka - wytłumaczyłam nie spuszczając wzroku ze swojego białego gipsu. Zawsze gdy ktoś takowy ma, ludzie się zbierają i się podpisują na nim kolorowymi pisakami. Mój był pozbawiony czegoś takiego.
- Już ci mówiłem, że sam się na to zgodziłem. Po za tym jak normalnie żyć, skoro wiedziałbym, że zostałaś sama? - lekko się uśmiechnęłam.
- Czyli dalej nie żałujesz decyzji? - podniosłam głowę i spojrzałam na niego.
- Nie. I nie będę - powiedział hardo i z lekko zmarszczonym czołem. Wyglądał właśnie jakby dostał czymś ciężkim w głowę i teraz słabo kontaktował, ale wiedział, co mówi.
- Czyli teraz też mnie nie zostawisz? - zapytałam ściskając palce na pościeli.
- Nigdy - powiedział tym samym głosem, ale tym razem z lekkim uśmiechem. Przytuliłam go. Chwilowo nie wiedział co zrobić z rękami, aż odwzajemnił uścisk.
- Dziękuje. Mam najlepszego przyjaciela - stwierdziłam i go puściłam.
- A ja kalekę - wskazał na moją nogę lekko się śmiejąc.
- Nie zapominaj, że ty jesteś psychopatycznym farmerem.
- A ty parówką.
- Z pięknym warkoczem - wzięłam swój warkocz do rąk i przejechałam po całej długości.
- Pf - zaśmiałam się cicho i odrzuciłam z powrotem warkocz do tyłu.
Drzwi do pokoju się otworzyły, a do środka weszło troje ludzi. Kazali nam wychodzić, a my oczywiście bez innej możliwości usłuchaliśmy się ich. Wyprowadzili nas z pokoju. Długo szliśmy korytarzem, ciągle słysząc jakieś głośne kroki. Czyli dalej chaos? Każdy biegał w każdą stronę nie wiedząc co zrobić? Weszliśmy do jakiegoś pokoju. Tam najpierw kazali nam ubrać kamizelki kuloodporne i nic więcej. Gdybym przeżyła, może bym mogła wróżyć innym? Po chwili do sali weszła ta zdzira oznajmiając, że dzisiaj mają zamiar nas wystawić. "Jakbyśmy tego nie wiedzieli" pomyślałam, ale milczałam jak grób. "Dzisiaj złapiemy Tobiasa" - te słowa zostaną ze mną do końca, aż ktoś mnie zastrzeli. Nienawidziłam tej baby i miałam nadzieję, że zostanie zabita. Wiem, że nie wolno tak myśleć, ze nie powinnam, ale taka prawda. Nienawidzę jej. Jakby nie mogli nas odesłać do cyrku. Z radością spędziłabym tam ostatnie swoje dni, Akuma pewnie też. Wsiedliśmy do samochodu, tym razem do jednego, kiedy zaprotestowaliśmy oddzielną jazdę. Przez ciemne szyby czułam się, jakby zaraz miał zapaść zmrok, a w rzeczywistości było dopiero po południu - tak sądzę.
- Nasze ostatnie minuty - stwierdziłam cicho, aby tylko chłopak mógł mnie usłyszeć. - Chciałabym, abyśmy tam nie dojechali - dodałam opierając się o siedzenie.
- Marzenia - westchnął także się opierając.
- Czasem się spełniają - dokończyłam za niego i złapałam go za rękę. - Ale chyba nie tym razem - zamknęłam oczy. Miał ciepłą dłoń, dlatego splotłam nasze palce.

<Akuma?>