14 lip 2017

Akuma CD Rue

Ból był duży, jednak jak się okazało, nieszkodliwy. Przynajmniej nie na tyle, że go zabije. Siniak będzie, i to prawdopodobnie duży. Cholera, zemdlał, znowu zemdlał! Miał ochotę się spoliczkować, ale czyjeś dłonie go podniosły. Miał trudności z oddychaniem, częściowo z pulsującej bólem klatki piersiowej, częściowo przez astmę. Ledwo utrzymał równowagę, z każdą chwilą przybywało mu nieco energii, odzyskiwał siły. Nagle powietrze przecięły kolejne strzały, chwycił się za głowę, z początku szarpiąc za włosy, kończąc na uciskaniu mocno uszu. Skrzywił twarz, zacisnął powieki, skulił się. Tu jest za głośno. Za głośno!
- Wszystko okay? - spytał jeden z funkcjonariuszy, kładąc mu dłoń na plecach. Nie był pewien, jaki cudem zdołał rozróżnić i zrozumieć te słowa wśród tylu krzyków, szumienia własnej krwi w uszach oraz krzyku własnego umysłu oraz duszy. A może krzyczał na głos?
...
Otworzył oczy. O co chodzi? Gdzie on jest? I gdzie jest Rue? Zaczął się rozglądać na boki. Zauważył ją, siedziała na brzegu łóżka, wyglądała o niebo lepiej, niż ostatnio. Niż wtedy, gdy miała zaschniętą krew na twarzy, włosy lepiły się do niej, lekka warstewka potu przykleiła do niej ubrania, a zmęczenie dobijało ją. I patrzyła na niego.
- W szpitalu - odpowiedziała, jakgdyby wyczytała to pytanie z jego umysłu. - Dzisiaj nas wypisują, znowu zemdlałeś. Właściwie ro już będziemy mogli iść, tak powiedzieli. I jak się czujesz? - zignorował jej pytanie. Są bezpieczni. Tu i teraz. Nie ważne, że z.obrażeniami. Nie ważne, że każdy oddech sprawiał, że chciało mu się krzyczeć. Nie ważne. I ona żyje. To jest ważne. Najważniejsze. Ostatkiem sił wstał do pozycj siedzącej. Jęknął cicho, gdy zobaczył igłę wbitś w jego żyłę. Wyciągnął ją, natychmiast wstając i ignorując również cienką stróżkę krwi utworzoną na jego skórze.
- Wszystko okay, Akuma? Co robisz? - to także zignorował. Nienawidzi igieł, zakręciło mu się w głowie. Usiadł obok niej, opadając ciężkocna miękki materac. A może twardy? Ostatnie dni sprawiły, że szpitalne łóżko ma poziom pięciogwiazdkowego hotelu. Oplutł ją ramionami, objął ją.
- I miss you - powiedział tak cicho, że niemal niedosłyszalnie. Ale ona słyszała, doskonale o tym wiedział. Oparł podbródek na jej ramieniu, pasował jakby... idealnie. Tęsknił. Naprawdę. Bał się o nią, miał wyrzuty sumienia, że wszystko wygląda właśnie w ten sposób. Ale może kłopoty już minęły?
- Ja także - ospowiedziała, odwzajemniając uścisk. Był wdzięczny Bogu za to, że tkwi w takiej pozie, iż nie dostrzegła pojedynczej łzy spływającej teraz po jego policzku.
- Co teraz? - nie chciał jej puszczać. Nigdy więcej, już nigdy jej nie zostawi. Tobias nie żyje. Czego więcej chcieć?

< Rue? >



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz