28 lip 2017

Lunativ CD Volante

Z Volante nie rozmawialiśmy do dłuższego czasu. Nadal byłem na niego zły o tą sytuację nad jeziorem. Cały cyrk już o tym wiedział. Nie mówię... nikt szczególnie się tym nie przejął, ponieważ nie takie plotki się słyszy wśród cyrkowców, ale... dałem się po prostu omotać i osłabić w oczach innych. Ponownie musiałem zapracować na szacunek – niestety siłą, za co często byłem upominany. " To nie było powiedziane w złym znaczeniu " , " Nikt nie chciał Cię urazić " , " To był żart " i wiele, wiele innych wymówek słyszałem na sytuacje, które często mnie dotykały. Może to prawda, że jestem drętwy i nie znam się na żartach, ale nie wiem, czego innego można się spodziewać po osobie ze środowiska wojskowego.
W każdym bądź razie efekt był taki, że kolejne dni spędzane w cyrku były dla mnie katorgą. Nie cieszył mnie już ten spokój od spraw wojskowych. Zacząłem wypominać sobie, że przecież miałem konia i mogłem pojechać przed siebie i dalej. Zupełnie sam. Pieniędzmi nie musiałbym się martwić. W każdym mieście i w każdej wiosce można zarobić parę groszy na nocleg i skromą strawę. Taki wojskowy kundel jak ja nie potrzebuje dużo. Coraz częściej wieczorami, kiedy większość była pogrążona w śnie, ja nie spałem i rozmyślałem o podróży w nieznane. Opuścić cyrk, by nie musieć już nigdy słyszeć upokarzających rzeczy na swój temat i by już nie widzieć Vol'a. Opuścić to miasto i wspomnienie o niej. Tylko ja i Abel. Może wyruszyłbym gdzieś na daleki wschód, tam gdzie moje korzenie? Być może tam byłoby mi lepiej. Albo odnaleźć się w Tybecie jako mnich? Często jednak rozmyślania przerywał mi sen...
Każdego kolejnego dnia zastanawiałem się coraz bardziej, co mam ze sobą robić. Wstawałem rano i... koniec pomysłów. Nie czułem żadnej motywacji do tego, aby nadal ćwiczyć, ale przecież musiałem coś robić. Czasami ćwiczyłem od niechcenia i byle jak, czasami kręciłem się po mieście bez celu. Pieszo czy konno... zupełnie bez znaczenia. Zaglądałem do ulubionej knajpy. Tam, gdzie znalazł mnie kiedyś Volante, ale już nie upijałem się do nieprzytomności. Zamawiałem jeden kufel na długie godziny rozmyślań samotnie przy stoliku w kącie – tak, jak zawsze.
Pewnego wieczoru, kiedy właśnie tak spędzałem swój wieczór, słuchając trochę śpiewu, trochę krzyków i zawodzenia i trochę szczęku naczyń, zauważyłem nietypową postać, która ową karczmę tego wieczoru odwiedziła. Prawdą jest, że to miejsce odwiedzali głównie ludzie z marginesu. Nie takiego konkretnego, ale... no, nie byli to ludzie nawet średniej klasy mieszczańskiej. Jegomość był w ciemnym płaszczu z kapturem nasuniętym na głowę. Wszedł po cichutku i w tym całym jazgocie nie było go ani słychać ani dobrze widać. Zaczął krążyć między stolikami, udając że szuka dla siebie miejsca. Obserwowałem go uważnie. Był podejrzany.
- Ech... i nawet teraz zachowuję się, jak wojskowy kundel – pomyślałem, ale zaraz przekląłem się w myślach. To nie była już moja sprawa. Wróciłem do sączenia trunku i rozmyślań. Chwilę po tym z zamyślenia wybił mnie szmer odsuwanego krzesła. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem dosiadającą się do mnie postać w kapturze. Od jakiegoś czasu byłem spokojniejszy niż zwykle, dlatego przyjąłem to bez mrugnięcia oka.
- Witaj, przyjacielu – zaczął i zdjął kaptur z głowy. Moim oczom ukazała się twarz mężczyzny w moim wieku. Miał lekko przyciętą brodę i gęste, krótkie włosy. Co bardziej charakterystyczne... był rudy – Wydajesz się być o wiele bardziej interesującym towarzyszem posiłku niż tamta zgraja – wskazał lekkim ruchem głowy w stronę głębi lokalu – Poza tym... siedzisz tu tak sam. Myślę, że nie przeszkadza Ci moje towarzystwo... - ostatnie zdanie zaakcentował bardziej jak pytanie.
- Nie, nie przeszkadza – odpowiedziałem, jak zwykle bardzo konkretnie.
- Wobec tego cieszę się, że nie jestem Ci przeszkodą – uśmiechnął się życzliwie i wygodniej usadowił na krześle. Nastała chwila ciszy, która wyraźnie ciążyła mężczyźnie – Przyjacielu... w zasadzie to... czemu siedzisz tutaj sam? Z tego, co widzę większość świetnie się bawi w gronie przyjaciół – stwierdził.
- No właśnie – westchnąłem ciężko – Większość. Problem w tym, że... ja się do tej większości nie zaliczam – powiedziałem smutnym tonem.
- Nie masz nikogo? - dopytał ze smutkiem rudzielec. Ja tylko pokiwałem przecząco głową.
- Nie żebym się żalił, ale... taki jest niestety stan rzeczy. Nie ma się co oszukiwać – mruknąłem biorąc kolejny, drobny łyk piwa.
- Nie wziąłem tego za użalanie się nad sobą, przyjacielu – zaśmiał się mężczyzna.
- Co Cię przywiało do tej rudery? - spytałem bardziej z poczucia utrzymywania płomienia rozmowy niż z czystej ciekawości.
- Ano, niska cena za nocleg. A ogólnie jeśli mówisz o mieście to jestem tu tylko i wyłącznie przejazdem. Nie szczególnie mnie urzekło – powiedział z grymasem – Za dużo tu dla mnie tej masonerii i szlachty – dodał.
- Wnioskuję z Twojej wypowiedzi, że podróżujesz – powiedziałem swoim normalnym tonem, czyli tym pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- Tak – odpowiedział z radością – Nie przepadam za dużymi miastami, ale je też pasuje odwiedzić – westchnął. W tej właśnie chwili podeszła Grace i podała mojemu towarzyszowi posiłek. Powiem szczerze, że byłem zaszokowany porcją, jaką zamówił, ale... był mężczyzną o solidnej posturze, więc żołądek nie mógłby być mniejszy.
- Jak to jest? - spytałem. Rudzielec spojrzał na mnie pytającym spojrzeniem zaczynając właśnie solidną część pieczeni z kurczaka – Jak to jest być podróżnikiem?
- A co? - uśmiechnął się – Rozważasz tą opcję? - ja na to pytanie tylko pokiwałem głową – Cóż... zależy o co pytasz, bo to obszerny temat. Ogólnie moje wrażenia są dobre. Lubię swoje życie. Zawsze jest tak, że są lepsze i gorsze chwile, ale zdecydowanie więcej jest tych lepszych. Zimą jest najgorzej, choć zależy do jakiego miejsce trafisz. Podczas, gdy tu zimą pada mnóstwo deszczu i wieje zawierucha w Hiszpanii jest ciepło i przyjemnie. Idealne warunki na podróże. Ale pragnę Cię przestrzec... by podróżować musisz znać język natury. Musisz poznać kierunek bez kompasu, ocenić pogodę bez wróżbity i sprawdzać niebezpieczeństwo bez lunety. Gdy to wszystko umiesz, jesteś w raju, przyjacielu. Bo świat to istny raj, ale prawdą jest, że jest tym rajem dopóki nie zaszlamią go ludzie – westchnął między kartoflem, a skrzydełkiem z kurczaka. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać.
Towarzyszyłem podróżnikowi do końca jego posiłku. Między kęsami i łykami opowiadał mi różne historie o dalekich krajach, o których świat nawet nie słyszał. Ja tylko słuchałem i dopijałem swój trunek. Rozstaliśmy się późno, bo koło północy. Józef, tak miał na imię, pożegnał się ze mną serdecznie.
- Liczę na to, że jeszcze kiedyś się zobaczymy, przyjacielu.
- Również na to liczę – odrzekłem i opuściłem karczmę. Wróciłem do cyrku, aby się spakować. Kiedy pole namiotowe omotał sen, ja pakowałem się. Starałem się zmniejszyć swoje bagaże do możliwego minimum.
Wraz ze świtem poszedłem oznajmić Pikowi, że opuszczam cyrk. Byłem przygotowany na to, że to może być ciężka rozmowa, ale jak się okazało, myliłem się. Pik zwykle z rana nadzorował karmienie zwierząt cyrkowych. Poszedłem więc do powozów, gdzie były legowiska naszych pupili. Podszedłem do niego bez strachu. Przywitał mnie życzliwie i spokojnie. Zupełnie jak wtedy, kiedy przyjmował mnie do swojego zespołu, choć... w tamtym momencie nie byłem jeszcze pełnoprawnym członkiem.
- Muszę odejść – rzuciłem prosto z mostu z kamienną twarzą. On nadal był uśmiechnięty i spokojny.
- Nie musisz – zaprzeczył – Chcesz odejść – na te słowa posmutniałem i tylko pokiwałem twierdząco głową – Nie masz się czym martwić. To naturalne, że nie każdy odnajduje się w naszej społeczności. Tym bardziej osoba, która tyle lat przeżyła w zupełnie innym środowisku – cały czas mówił spokojnie i z życzliwością – Miło było Cię tutaj gościć – rzekł kładąc mi rękę na ramieniu – Byłbyś dla nas cennym nabytkiem, ale jeszcze cenniejsze jest dla nas Twoje szczęście – uśmiechnął się, a jego ręka osunęła się z mojego ramienia – Liczę na to, że się jeszcze kiedyś spotkamy – podał mi rękę, a ja ją uścisnąłem z wdzięcznością. Zabrałem Abla ze stajni, osiodłałem go i dosiadłem. Pik pomachał mi lekko na pożegnanie. Odpowiedziałem skinieniem głowy i ruszyłem w drogę. Nie pożegnałem się z nikim. Nawet z Volante. Myślę, że nie będzie za mną tęsknił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz