27 maj 2022

Ozyrys CD Doll

Popatrzyłem na niego. Był małym, uroczym i bezbronnym dzieckiem, miał delikatny głosik i jednocześnie spokojne oraz rozweselone spojrzenie. Nie potrafiłem zrozumieć, jak coś tak bezkonfliktowanego i młodego może mieć powód do ucieczki z domu - szybko się zbeształem za te myśli. Najwidoczniej miał powód niezależny od niego, tak samo jak ja miałem powód, z ta różnicą, że on miał więcej odwagi stawić temu czoła i uciec. 
- Nie musisz dziękować, na prawdę. Podejrzewam, że każdy by zrobił to samo na moim miejscu - odparłem widząc jego delikatny uśmiech. 
- Nie wiadomo - swierdził, wsadzając sobie do ust wbitą rybę na widelcu. Resztę obiadu spędziliśmy w ciszy. Gdy skończyliśmy, zabrałem go na próbę treserów zwierząt, aby mógł zobaczyć jakieś sztuczki. Mimo, iż niektóre nie wychodziły, z jego twarzy nie schodził uśmiech. Chciałem, aby tak było już zawsze. Odwrócona mina wcale mu nie pasowała. 
- Wiesz co? Jestem pewny, że kiedyś też wystąpisz ze zwierzętami - powiedziałem.
- Serio? - pokiwałem głową.
- Smiley potrafi robić te wygimnastykowane sztuczki na galopujących koniach - wyjaśniłem.z jego ust wydobywał się dźwięk zachwytu.
- Więc musze dużo ćwiczyć - odparł z dumą, a ja mu przytaknąłem.

*

Długo nie mogłem zasnąć. Chociaż byłem zmęczony, nie byłem senny. Przewracałem się z boku na bok, kiedy chłopiec już dawno temu zasnął. Może to przez nadmiar myśli, jakie buzowały w mojej głowie? Jakoś nie chciałem znać odpowiedzi na to pytanie. Leżałem na plecach z zamkniętymi oczami, mając nadzieję, że sen w końcu sam przybędzie i kiedy poczułem się senny, nagle coś usłyszałem. Były to ciche kroki zaraz przy namiocie. Raczej nie powinienem się tym przejmować, w końcu w cyrku jest bardzo dużo osób, może to być każdy kogo znam. Mimo tego poczułem wewnętrzny... niepokój. Może było to spowodowany tym, że był środek nocy, tajemnicza osoba szła nadzwyczaj blisko mojego namiotu i nagle stanęła na przeciwko wejścia. Uniosłem się powoli na łokciach i zamarłem, gdy nieznajomy stał przy namiocie. Poczułem się jak w koszmarze, w którym chociaż nie widzisz potwora, czujesz jego obecność i wiesz, że jeśli wykonasz jeden niewłaściwy ruch, skoczy na ciebie i pożre w całości. 
Teraz było podobnie. Nie ruszałem się i tylko obserwowałem, kiedy zza materiału wysunąła się dłoń. Chwyciła skrawek namiotu, rozszerzyła wejście i do środka ktoś wszedł. Momentalnie podniosłem się, mimowolnie zaczynajac się trząść. Było ciemno, wiec nie widziałem kto to był. Wyciągnąłem dłoń przed siebie i zapaliłem płomień, który rozjaśnił trochę namiot. Przy wyjściu stała postać, ubrana na czarno, ukrywała swoją twarz w kominiarce, a w jej dłoni po chwili pokazał się pistolet. Zamarłem. Jeśli sądził, że pistoletem się obroni, mylił się. Nie musiał się nawet przede mną bronić, bo ze strachu nie potrafiłem się ruszyć. Obserwowałem go tylko, jak unosi palec wskazujący do ust, aby daź mi do zrozumienia, że miałem być cicho. Przełknąłem ogromną gulę w gardle i tylko pokiwałem głową. Postać, prawdopodobnie mężczyzna, patrząc na jego posturę, zbliżył się do śpiącego Dolla i spojrzał na jego twarz. Po chwili sam do siebie pokiwał głową, jakby się czegoś spodziewał. 
W tym momencie walczyłem z samym sobą. Okropnie się bałem tego człowieka, nie znałem go, miał przy sobie broń, był dwa razy ode mnie większy i budził we mnie strach. Nie chciałem się ani ruszać, ani odzywać, chciałem sprawić, aby zapomniał o moim istnieniu. Z drugiej jednak strony gdy obserwowałem, jak nachyla się nad Dollem, nie chciałem, aby mu sie coś stało. Czułem, że jest w niebezpieczeństwie. Problem leżał tylko w tym, że nie wiedziałem, jak mamy się bronić. Jeśli chce użyć płomieni, musze być opanowany, a w aktualnym stanie całe moje ciało się trzęsło.
Po chwili mężczyzna wyciągnął białą szmatkę z kieszeni i przyłożył ją do twarzy chłopca. Doll otworzył oczy i widząc zamaskowaną postać, zaczął się szarpać, ale mężczyzna go z łatwością przydusił do łóżka.
- Zost... - odezwałem się i w tym samym momencie nieznajoma postać skierowała w moją stronę broń i ją odblokowała.
- Zamknij się - gdy usłyszałem jego niski głos, mój ogień zgasnął. Nie porafiłem go z powrotem zapalić i kiedy walczyłem sam ze sobą, aby znowu rozświetlić namiot, Doll przestał się szamotać. Mężczyzna go uśpił. Wtedy odwrócił się w moją stronę i podszedł bliżej. Skierowałem swój zwrok z dłoni na niego i wtedy mocno uderzył mnie w brzuch. Zgiąłem się w pół i upadłem na kolana. Uniosłem jeszcze głowę do góry, aby zobaczyć w ciemnościach, jak nieznajomy chwyta chłopca, przerzuca go sobie przez ramię i wychodzi z namiotu.
Wiedziałem już, że zawaliłem po całości. 

<Doll? Co dalej?>

26 maj 2022

Jumper CD Vogel

Powstrzymaj się ze swoim "ja". Śmieszne. Zawsze się mówi, aby być sobą, nikogo nie udawać i zawsze być szczerym nie tylko z innymi ludźmi, ale również ze sobą. Najwidoczniej tą zasadę powinni przestrzegać tylko ludzie "dobrzy" - cokolwiek to oznaczało. 
Z nadmiaru emocji wyciągnąłem paczkę papierosów z kieszeni w sadziłem sobie jednego papierosa do ust, całkowicie zapominając o poczęstowaniu chłopaka i nie dlatego, że byłem nie miły, ale w tej chwili nie myślałem o żadnych grzecznościach. Z drugiej kieszeni wyciągnąłem swoją starą, niedawno odnalezioną zapalcznikę i zapaliłem papierosa. To wszystko mi sie tak bardzo nie podobało, że gdybym mógł, spaliłym to wszystko tak samo, jak powoli paliłem fajkę.
- Czyli co? Czekamy do wieczora? - zapytałem wypuszczajac dym. Vogel pokiwał głową. - A teraz co?
- Teraz możemy wrócić do swoich obowiązków. Przez ciebie trochę mi się ich nagromadziło - odpowiedział. Posłałem mu zniechęcone spojrzenie. - Zobaczymy się wieczorem - dodał i odwrócił się, aby rozpocząć wypełnianie swojej długiej listy obowiązków.
Czy ja miałem coś do roboty? Na upartego zawsze się coś znajdzie. Mogłem coś poćwiczyć, na przykład rzucanie nożami do ruchomych celów, albo pochodzić po linie nad płonącą siątką. Niestety w aktualnym stanie miałem wrażenie, że pod moje noże ktoś zostanie wepchnięty, albo moja lina zostanie przecięta. Chyba nie warto było ryzykować.
- Vogel - zawołałem go, nim odszedł za daleko i bym musiał do niego podbiec. - Mogę iść z tobą? - zapytałem. Nie miałem ochoty mu tłumaczyć, że w pewnym sensie najbezpieczniej czułbym się przy nim, bo może jeśli ten ktoś będzie znowu chciał mi zrobić pod górę, to może nie zrobi tego w obecności osób trzecich oraz Vogel był moim idealnym alibi, gdyby znowu coś się stało (i tym razem prawdziwym). 
Chłopak przez dłuższą chwilę się zastanawiał, prawdopodobnie nad tym, czy mu niczego nie zniszczę albo nie będe mu się niepotrzebnie pałętać pod nogami, ale w końcu wzruszył ramionami i skinął głową. Ruszyłem w jego kierunku i idąc tuż za nim, skierowałem się tam, gdzie mnie prowadził.

*

- Będziesz tak stał, czy mi pomożesz? - zapytał Vogel, wyrywajac mnie z zamyślenia. Popatrzyłem na niego i na karton, który trzymał w rękach.
- Mogę stać - stwierdziłem, na co on westchnął zirytowany i mnie wyminął. Patrzyłem jak niesie przedmiot kilka metrów dalej i stawia go na trawie. - Co to jest? - zapytałem, gdy wstał i ruszył w drogę powrotną do magazynu, z kórego zabrał pudło.
- Części zamienne do maszyny, która robi watę cukrową - wyjaśnił spokojnie.
- Zespuła się? - skinął głową. - Jak naprawisz, to mi zrobisz watę? - zapytałem, na co ten cicho prychnął pod nosem.
- Nie ma mowy - odparł, na co ja zmarszczyłem brwi. Mi kazał być milszy, ale sam taki nie był.
Gdy wszedł do magazynu, zerknąłem, co było w środku.
- To wszystko masz przenieść? - zapytałem widząc tutaj same brązowe kartony.
- Nie. Tylko te z X na boku - pokazał mi czerwony kształt X na jednym z boków przedmiotu. Wyszedł z budki niosąc kolejny przedmiot. Wtedy sam znalazłem się w środku, znalazłem pudło z czerwonym X i je podniosłem, niosąc do chłopaka. Gdy to zobaczył, przez ułamek sekundy mi się przyglądał, ale kiedy spojrzałem na niego, zrezgynował z komentarza. W ciszy przenosiliśmy pudła, a gdy zostało ostatnio, Vogel poprosił mnie, aby przyciągnął tutaj maszynę do robienia waty cukrowej, ktróa znajdowała się z tyłu za magazynem. Bez słowa ruszyłem po nią, a gdy wróciłem, zdążył rozłożyć części na trawie i zaczął przyglądać sie instrukcji. 
- Ciężkie to  - mruknąłem, gdy znalazłem się obok niego. 
- Trochę ciężarków ci nie zaszkodzi - skomentował. Usiadłem na trawie i wyciągnąłem papierosa. Tym razem chciałem go poczęstować, ale odmówił, twierdząc, że zapali jak skończy. 
Cały czas mu się przyglądałem, jak łączył ze sobą różne przedmioty, wymieniał je w maszynie, a stare i zepsute wrzucał do pudeł. Byłem nawet tak miły, że mu trochę co nieco pomogłem, w potrzymaniu czegoś czy podaniu. Miałem nadzieję, że chociaż to potem doceni.

<Vogel?>

21 maj 2022

Lennie CD Shu⭐zo (+18)

- Hej, a myślisz, że gdy wrócimy, to jeszcze będziemy mieć chwilę dla siebie? - zapytał i nim zdołałem odpowiedzieć twierdząco, poczułem, jak chłopak władował swoją stopę między moje nogi. Wzdrygnąłem się zdziwiony, ale nie byłem wcale zły. Prędzej zawstydzony, że zrobił to przy innych ludziach, ale ta myśl szybko wyparowała z mojej głowy. Zamiast niej, pojawiła się nowa.
- Myślę, że Robin tak uwielbia naszego malca, że na spokojnie znajdziemy jeszcze dużo czasu - wsadziłem rękę pod stolik i położyłem ją na jego stopie. - A co? Masz na coś konretnego ochotę? - zapytałem, posyłajac mu znaczące spojrzenie i wsuwajac dłoń po jego nogawkę. Nim mi chłopak odpowiedział, ja prostując się i zabierając z niego wzrok, dodałem:
- Bo w sumie ja to mam ochotę na jakąś chińczyznę i obejrzenie nudnej, romantycznej komedii przy świecach - powiedziałem z udawaną powagą, aby go trochę podenerwować. Wszystko poszło zgodnie z moim planem, ponieważ w odpowiedzi Shuzo posłał mi mordercze spojrzenie i na moje nieszczęście, przysunął nogę bliżej, gniotąc mi delikatnie krocze. - Ała - złapałem mocniej jego nogę i odsunąłem. - Czyli mam rozumieć, że wolisz spacer? - zaśmiałem się. W końcu mąż się lekko uśmiechął rozbawiony.
- Grabisz sobie - zagroził mi.
- Ja nic nie wiem, umywam rączki - uniosłem otwarte ręce do góry w geście bronnym, a on korzystajać z sytuacji, ponownie mnie zaatakował stopą. - Dobra, teraz ty sobie nagrabiłeś - szybko wstałem od stołu i ruszyłem do niego. On z uśmiechem na twarzy zamienił się w psa i prześlizgnąwszy się pod stołem, uciekł do drzwi. Nie wiem czemu, ale miałem ochotę się w tej chwili zaśmiać - może dlatego, że gdy ruszyłem za nim, z powrotem zamienił się w człowieka (zwracająć na siebie uwagę wielu ludzi) i wyszedł biegiem z restauracji, przez co kiedy ja wybiegłem za nim, musiałem wrócić, aby zabrać jego but spod stołu. 
Trzymając jego część garderoby w dłoni, goniłem go przez dwie ulice. Okazało się, że był ode mnie szybszy, ale chyba mniej wytrzymały (przynajmniej będę sobie tak wmawiać), ponieważ po czterech przecznicach zwolnił. Wtedy go dopadłem - złapałem go, obróciłem do siebie i zarzuciłem go sobie na plecy, niczym worek ziemniaków - chociaż jego mogłem bardziej porównać do worka prezentów. 
- Ej! Postaw mnie na ziemię! - krzyknął, a jakaś kobieta spojrzała na nas i posłała nam rozbawione spojrzenie. 
- Muszę ci wymyślić karę, a nie chce, żebym mi uciekł - powiedziałem i zacząłem mu nakładać buta na nogę. Shuzo westchnął.
- Dobra, chociaż mnie zaniesiesz do domu - słysząc to i zdając sobie sprawę, że zamiast kary dostał nagrodę, postawiłem go na ziemi. 
- Nie ma tak dobrze - objąłem go i przytuliłem, aby mi nie uciekł.
- Jako twój mąż powinienem być noszony na rękach każdego dnia - zaśmiałem się.
- W psiej postaci owszem - posłał mi obrażone spojrzenie.
- Znaczy, że jako człowiek jestem ciężki? Jestem gruby? - znowu się zaśmiałem.
- Ty prędzej powinieneś przytyć niż schudnąć - złapałem go za brzuch i lekko go ścisnąłem, na co ten się skulił i odsunął od siebie moją rękę. - Łaskotki?
- Nie - odpowiedział wymijająco. Teraz wiedziałem jakiej broni używać. - Po za tym po ciąży jeszcze został mi ślad - wymamrotał nie zadowolony.
- Ja nic nie widziałem - pocałowałem go w usta, na co ten zamknął temat swojego wyglądu.

Dotarwszy do cyrku, Shuzo postanowił mi skoczyć na plecy i kazał siebie zanieść do namiotu. Jako posłuszny w tej chwili mąż zrobiłem to. Gdy byliśmy już u siebie, było w nim nadzwyczaj cicho.
- Już zapomniałem, jaka tu może być cisza - stwierdziłem, rozglądając się po namiocie. Teraz wyglądał inaczej. W jednym kącie były usytuowane rzeczy dla maluszka: jego ubranka, pampersy, kocyk, butelka, ale zabawki leżały praktycznie wszędzie. Nie były one porozwalane po pomieszczeniu, w jakiś sposób był one ułożone, ale znajdowały się w każdym możliwym kącie. 

15 maj 2022

Doll CD Ozyrys

 Ten dzień był bardzo wyczerpujący. Razem z Orionem, podobnie jak rano ze Smiley, zaczęliśmy od rozgrzewki i ćwiczeń rozciągających. Dopiero później przeszliśmy do ćwiczeń na szarpie i obręczy. Początkowo powtarzałem jego ruchy, a później wykonywałem polecenia trenera. Byłem wdzięczny Ozyrysowi za jego wstawiennictwo. Orion to naprawdę dobry nauczyciel. 

Po kilku godzinach chłopak zarządził przerwę. Usiadłem na skrzynce z kręglami i wziąłem łyk wody. Orion natomiast stanął przy szarfie, żeby zademonstrować mi jak mogę poprawić niektóre niedociągnięcia. Mimo to, jego zdaniem radziłem sobie coraz lepiej.
Nagle do namiotu wszedł Ozyrys. Z uśmiechem przeniosłem wzrok na magika i powitałem go. Jak zawsze, gdy był z nami ktoś jeszcze, nieśmiało skinął głową. Przesunąłem się, by zrobić mu miejsce. Gdy usiadł obok, oparłem głowę na jego ramieniu. Ozyrys niepewnie objął mnie ramieniem i przeczesał palcami moje rozczochrane włosy. Przymknąłem oczy, czując na twarzy przyjemne ciepło jego dłoni.
— To dla ciebie. — powiedział, wręczając mi pączka w papierowej torebce. Podziękowałem z uśmiechem i podzieliłem się wypiekiem z chłopakami. Orion nie wyglądał na zadowolonego, że w trakcie przerwy zajadam słodycze, ale nic nie powiedział. Być może pączek był za dobry, by się na niego gniewać.
— Jak ci idzie? — zapytał magika. Ozyrys podrapał się po karku i uciekł spojrzeniem.
— W porządku... — odparł. Nie brzmiało to jednak zbyt przekonująco. Brunet otworzył usta, by dodać coś więcej, ale przerwałem mu. Zeskoczyłem ze skrzynki i stanąłem przed magikiem.
— Orion mówi, że idzie mi coraz lepiej! Muszę jeszcze poćwiczyć, ale być może niedługo będę mógł występować! — zawołałem z uśmiechem. Ozyrys spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął.
— Dobra robota, Doll. — odpowiedział, wyraźnie ignorując akrobatę, który pewnie miał jeszcze kilka pytań w zanadrzu.
— To nie tylko moja zasługa. Bez ciebie, Smiley i Oriona bym sobie nie poradził. — zaoponowałem. Magik wyglądał na zaskoczonego.
— Możemy wrócić do ćwiczeń, papużki nierozłączki? — mruknął Orion, zawijając przy tym ręce na piersi. Wróciłem więc na szarfę i trenowałem jeszcze kilka godzin. Ozyrys cały czas siedział na skrzynce i nie spuszczał ze mnie wzroku.
Gdy trening dobiegł końca, udałem się wraz z magikiem do stołówki. Usiedliśmy z tacami przy jednym stoliku, naprzeciwko siebie.
— Ozyrys... — zacząłem niepewnie. Magik uniósł na mnie swoje fiołkowe oczy.
— Dziękuję... Za wszystko... Za pomoc i że we mnie uwierzyłeś. — dodałem po chwili, unosząc lekko kącik ust. 

< Ozie? > 

12 maj 2022

Lacie CD The Beast

 Właściwie mimo śmiałej pewności, że moja propozycja po prostu nie może zostać odrzucona, jakiś ciężar obciążający mnie opadł, wywołując pewnego rodzaju ekscytację. Opanowując emocje, nie pokazałam po sobie zadowolenia, które rozlewało się wewnątrz mnie z każdym jego słowem potwierdzającym naszą umowę. Jednoczenie nie mogłam sobie odpuścić okazji, by sprawdzić jego i jego umiejętności oratorskie w obcym mowie, w końcu prawdziwym egzaminem jest realna konwersacja, a nie z góry ułożone rozmówki z nauczycielem. Jako przedstawiciel wysoko postawionej arystokracji z pewnością pobierał edukację wielu języków, a lekcje języka paryżan stanowiły ważny punkt programu nauk magnaterii z całej Europy.

— Vous pouvez arrêter temporairement un livre. J’espère, cependant, qu’une fois que vous aurez satisfait votre curiosité, elle me reviendra dans un état intact — tytuł zawierający właściwie podstawy krystalografii nie miał zbyt dużego nakładu, napisany odręcznie oryginał ze starannie wykreślonymi schematami oprócz wartości materialnej stanowił sporą wartość sentymentalną, książka ta od zawsze była w rodzinnej bibliotece i w przyszłości z pewnością do niej powróci.

— Bien sûr, que je ne laisse rien lui arriver — widziałam jak kciukiem, jakby z namaszczeniem przejechał po grzbiecie woluminu, ten odruchowy gest upewnił mnie, że moja własność jest w dobrych rękach, zdecydowanie bardziej niż jego słowa wypowiedziane z płynnym francuskim akcentem, co w zupełności mi starczyło jako dowód, że jego poziom znajomości mojego ojczystego języka jest znacznie wyższy niż kilka wyklepanych na pamięć słówek.

 — The Orange, kamień w kształcie gruszki, niecałe 15 karatów o klasie czystości VS1, największy znany diament o barwie Fancy Vivid Orange — pewnego rodzaju alians zawarty między nami wymagał, by wykazać się dobrą wolą i zaufaniem do biznesowego partnera, sekrety chwiejące podstawami porozumienia mogły odbić się echem na dalszej owocnej współpracy, której nie zamierzałam jeszcze kończyć — Możesz być pewny, że nie zaniżę wartości, zrobię więcej niż wszystko, byś był usatysfakcjonowany z kwoty, która zasili twoje konto. I mimo że to obniży jego wartość, kamień należy pociąć i to jak najszybciej, zanim chociaż cień plotki opuści to pomieszczenie. Poprzedni właściciel wraz ze wszelkimi opłatami w domu aukcyjnym wydał ponad 35,5 miliona oru, obecnie jego przybliżona wartość jest około dwukrotnie wyższa. Myślę, że jest to wystarczający powód, dla którego nie powinieneś być zbyt zachłanny. Osoby, które za taką kwotę kupują błyskotki, posiadają nie tylko olbrzymią fortunę, ale także i koneksje. Nie mogłabym w tak bezczelny sposób narażać głowy swojej, a przede wszystkim mojego pracodawcy — mój przytyk nie przyniósł oczekiwanego rezultatu, nie było to zaskoczeniem, jednak poczułam niewielki zawód jego osobą. Jeśli w przyszłości nic nie będzie w stanie go sprowokować, sprawić, by całe zepsucie z jego wnętrza wyszło na światło dzienne, mężczyzna okaże się bardziej nużący, niż to sobie wyobrażałam od momentu naszego pierwszego spotkania, bo równie dobrze wszelkie plotki o jego krwawych dokonaniach mogą okazać się bajkami, które powinno wsadzić się między książki. A ja czułam się w obowiązku zweryfikować te pogłoski na własne oczy. Dopiero gdy to się stanie, będę mogła stwierdzić, czy Chevalier Irenejus von Urach jest warty mojego żywego zainteresowania, w tym momencie nie jest nikim więcej, jak właścicielem broszki z wyjątkowo cennym kamieniem.

— Czy względem złota masz jakieś szczególne postanowienia? — nie licząc sprzedaży, nie było zbyt wielu możliwości, a trzymanie metalu w sztabce mogło być dla niego tylko stałą lokatą na przyszłość, bez przyjemnego oprocentowania

— Jak wspomniałem, planuję przetopić go, a jeśli będziesz zainteresowana podziałem zysków, jestem skłonny rozważyć taką opcję — złoto kompletnie nie leżało w kręgu mojego zainteresowania, w rodzinnym skarbcu takich sztabek leżało tysiące, nawet więcej, aczkolwiek wykazałabym się kompletnym brakiem rozsądku, gdybym zrezygnowała z tak łatwego zarobku, skoro już drugi raz zaproponował

— Jeśli nie masz ściśle sprecyzowanego celu, sugeruje jego część przeznaczyć na okucie największego kamienia. Nie zniweluje to straty związanej z podzieleniem diamentu, jednak nadal znacznie podniesie jego wartość i jako biżuteria będą więcej warte niż każdy surowiec osobno — zabieg ten będzie zdecydowanie dłużej trwał, oprócz nakładu wielodniowej pracy należało zdobyć certyfikat autentyczności z odpowiednim numerem identyfikującym, takim samym, który umieszczę na rondyście. Reszta pocięta na niewielkie błyskotki zostałaby sprzedana od ręki. Opcja ryzykowniejsza jednocześnie zapewniająca większy zysk. A do osadzenia brylantu sama wybrałbym platynę, prawie dwukrotnie droższą od złota, jednak dokładnie z własnej kieszeni do nieswojego interesu, z punktu widzenia stricte dochodowego jest kompletnie nieopłacalne, zdecydowanie lepiej wykorzystać kruszywo, które posiada się bez dodatkowych kosztów. Wzięłam czystą kartkę, ostro zakończonym ołówkiem narysowałam sporą łzę symbolizującą pomarańczowy klejnot, a wzdłuż osi narysowałam kreskę dzieląc go na pół.

— Z połowy diamentu będzie ciężko uzyskać kamień o podręcznikowym kształcie łzy, który zachowa odpowiednie proporcje długości do szerokości. Oczywiście, jeśli tylko zależy nam, aby był on jak największy, najlepiej będzie zastosować kształt markizy, zwiększa on wagę diamentu w karatach, czemu wygląda na znacznie okazalszy — wrysowałam kształt na jednej z połówek, by lepiej wizualizować swój zamiar, zdecydowana większość klienteli kupuje wzrokiem, wybranie takiego szlifu pozwoli nam dodatkowo podnieść cenę, co powinno zadowolić księcia.

— Tylko z połowy? Czy nie bardziej dochodowe jest wykorzystanie całości, aby masa końcowego kamienia byłaby maksymalnie duża

— Nigdy nie twierdziłam, że domagam się połowy zysku. Mówiłam, że oczekuję połowy udziału w kamieniu, a to, co ze swoją częścią zrobię to moja prywatna sprawa. Diament przetnę wzdłuż osi symetrii na równe części, jedną zostawię sobie, drugą, tak jak obiecałam potnę w najbardziej korzystny sposób — Odwróciłam się z powrotem w stronę stołu, w stronę broszki, która leżała na blacie. I w tym momencie przepadłam, perspektywa posiadania całego diamentu, której do tej pory się opierałam, była nazbyt kusząca, było tyle możliwości z nim związanych. Jego ciepły pomarańczowy blask obiecywał więcej, niż mogłam marzyć, nie mając tak okazałego w tej barwie w swojej kolekcji, z każdą chwilą pragnęłam go coraz bardziej. Jedyną przeszkodą do posiadania go na własność był mimo wszystko dość problematyczny litewski książę. Miałam zaledwie kilka dni na znalezienie sposobu, by usunąć niepotrzebne komplikacje. Inaczej zostanę zmuszona zadowolić się jedynie marną częścią diamentu, a to nie wchodziło w rachubę. Chciałam, nie, musiałam go mieć całego tylko dla siebie, ukryć go przed niepożądanymi oczami osób trzecich, by nikt nie mógł kalać go swoim brudnym wzrokiem. Nikt tak jak ja nie mógł docenić jego wartości, wartości tego ideału. Wpatrywałam się w niego wręcz zahipnotyzowana, kompletnie nie dbając o mężczyznę zwiedzającego moje lokum ani o to, czego mógł się poprzez to o mnie dowiedzieć i wykorzystać w późniejszym terminie przeciwko mnie. Wszystko wokół traciło jakiekolwiek znaczenie w obliczu tego kamienia, zupełnie jakbym była tylko ja i on. Liczył się tylko ten diament, ideał, czysta perfekcja i nic poza nim.

Mogłam wziąć go siłą, nie taką brutalną siłą fizyczną, przecież nie mam najmniejszej szansy przeciwko Bestii, która zjadła zęby na polu bitwy, tylko nieco bardziej finezyjną i subtelną. Wyrachowaną, która pozwoli krwawemu księciu zapomnieć, że kiedykolwiek pojawił się w moim progu z broszką. Wystarczyło jedno proste, drobne zaklęcie modyfikujące częściowo pamięć, do którego nada się nawet pierwszy lepszy kryształ górski, jednak w biżuterii, która zdobiła płaszcz, ale też resztę jego stroju nie dostrzegłam nawet jednego, najmniejszego kamyczka, który mógł być moim fortelem, zrobiona była z samego złota lub innego nieco mniej szlachetnego zabarwionego na żółto kruszcu, co nie stanowiło dla mnie satysfakcjonującego rozwiązania. Czas też nie tańczył na moją korzyść, złośliwie postawił grać w przeciwnej drużynie, drwiąc w najlepsze, jeśli potnę kamień, stracę upragniony rozmiar diamentu, jednak bez tego nie będę w stanie podać kwoty z taką dokładnością, jaką życzy sobie książę, a niewątpliwe było, że mężczyzna nie da się zwodzić. Kuriozalne zabiegi, na które łapała się większość motłochu, nie miały najmniejszej racji bytu, mogłam zbyt wiele stracić w razie niepowodzenia, potrzebowałam sensownej recepty najlepiej już teraz, zanim zacznę wzbudzać jakiekolwiek podejrzenia.

Chev? Nous avons porté un toast au succès de la collaboration.


3 maj 2022

The Beast CD Lacie

Gdy młoda kobieta o urodzie perły pochylała się nad schludnie zagospodarowanym i jednocześnie profesjonalnie zastawionym blacie, lustrowałem stronice księgi, którą wsunęła w moje dłonie. Słuchałem jej wypowiedzi rejestrując każde słowo, którym mnie raczyła, a przy tym oddawałem się lekturze chłonąc informacje na temat konkretnych efektów brylancji charakterystycznych dla odpowiednich kryształów, które różniły się na wielu płaszczyznach, o których opowiadały kolejne stronice. O kątach krytycznych, szlifie schodkowym, brylantowym, czy krzyżowym oraz o kryształach, przy których stosuje się je aby uzyskać najbardziej pożądany i ceniony przez kolekcjonerów efekt przeczytałem dosyć pobieżnie, ale mnogość, i waga informacji zawartych na paginach była niemożliwa do opanowania w stosunkowo krótkim czasie.
Pomimo praeclusio na czytanie uzależnionego od tego, jak długo będzie trwała wypowiedź kobiety, pozwoliłem sobie na czysto egoistyczne upajanie się ciężarem księgi w swoich dłoniach i dostojnym szelestem przekładanych stron. Słuchając o kamieniu oglądanym przez mojego gospodarza, poświęcałem część swojej uwagi nie tylko treściom zawartym w książce, ale również jej fizycznej postaci. Wadze, wydaniu, drukowi, odcieniom papieru, jego gęstości i skanom ilustracji, które zawierała. Książka nie była nowa, ale jej stan ocierał się o miano zachwycającego. Widać było, że ją ceniono i o nią dbano. Powodów takiej troski o przedmiot mogło być wiele, począwszy od skrupulatności właściciela, przez zwykłe kultywowanie drogocenności kompendium, aż po bardziej materialistyczną i wyrachowaną świadomość użyteczności jego treści, która aż zmuszała do zachowania księgi w idealnym stanie. 
W przypadku kobiety toczącej swój monolog nieopodal mnie, intuicyjnie przeczuwałem to trzecie. Wszystko w jej osobie informowało o wyćwiczonej już predyspozycji do gromadzenia dóbr. Sposób, w jaki opowiadała o moim kamieniu sprawiał wrażenie dokładnego, opartego na ogromie wiedzy i doświadczenia. Zakładałem możliwość, że to co mówi może być jedynie dobrze wypracowanym blefem, pobieżną wiedzą ubraną w ładnie brzmiące, skomplikowane słowa, ewentualnie wypracowanymi i wyuczonymi formułkami, których natłok ma sprawić, że słuchacz zgubi sens i pozwoli aby nim manipulowano, i go okradano. Choć brałem pod uwagę taki stan rzeczy, istniała również szansa, że słucham nie gorliwego oszusta, a prawdziwego fachowca o niebagatelnej wiedzy na temat kamieni szlachetnych. Ewentualnie - jedno i drugie.
Choć jej wypowiedzi były interesujące i warte bacznego słuchania, to moment, w którym rozpoczęła pozornie nieudolny szantaż wydał mi się prawdziwie apetyczny. Nie groziła mi wprost, nie zastawiała zdecydowanych i solidnych sideł. Nic, co mogłoby mnie spłoszyć, ale z pewnością już coś, co miało uświadomić mnie o możliwych komplikacjach.
Zainteresował mnie sam zabieg, a raczej to, co musiało stać za pomysłem tkania sieci wobec obiecującego klienta, z jeszcze bardziej obiecującym klejnotem. 
Gdy się tak produkowała, zaznaczając kwestię ewentualnych problemów z władzami, przeglądałem jeszcze strony trzymanej książki. W istocie, wiele bym dał za zdjęcie rękawiczek i poczucie tekstury na własnej skórze. 
Niestety, nie był to moment na oddawanie się przyjemnościom, a na przemyślany interes. 
Gdy jubilerka odwróciła się w fotelu opierając twarz na zaciśniętej pięści i czekając na moją ofertę, powoli zamknąłem książkę, układając dłoń na okładce. 
Jej szarobiałe włosy i alabastrową skórę z prawej strony muskało jasne światło fachowej lampy stojącej na biurku, oświetlając na złoto jej policzek, knykcie i grzywkę z lekka zasłaniającą oczy. 
Złoty połysk na skórze, który przypominał brokat nie był tak częstym widokiem. Należało mieć naprawdę nisko napigmentowaną skórę, tak białą, jak się tylko dało, aby w sztucznym świetle korzystać ze złotych refleksów, a nie żółtych plam, które odbijałyby się na zaledwie nieco bardziej brzoskwiniowej skórze. Możliwe, że ktoś pozbawiony świadomości dostojeństwa uznałby to za mocną przesadę, ale dla arystokratów odcień cery miał prawdziwe i sensowne znaczenie, czego prosty człowiek często nie doceniał, i spłycał tą wartość do poziomu bezsensownego stereotypu o bladych monarchach.
Nie przedłużając oczekiwania kobiety, zasiadłem w fotelu głębiej, skrywając się w miękkim półmroku.
- Lacie, prawda? - zapytałem, z książką ułożoną na kolanie. - La natte, warkocz.  
- Słucham? - zapytała niewzruszenie, z pewnością nie ciesząc się z wypowiedzi nie na temat.
- Lacie, czyli warkocz. - powtórzyłem i niespiesznie podniosłem się z fotela. - Co prawda to starofrancuskie określenie, które wyszło już z użycia. Wywodzi się od miejscowości założonej w średniowieczu przez rodzinę Lassy. Miasteczko leży na terenie współczesnego Calvados, niecałe 250 kilometrów od Paryża. 
Emeraldowe oczy spojrzały na mnie spomiędzy szarych kosmyków.
- A co to ma za znaczenie w naszej sprawie? - zapytała kobieta. 
Opuściłem spojrzenie i założyłem dłonie za plecami, trzymając w nich książkę. W oczach blondynki nie dostrzegłem żadnych wyraźnych przeżyć, czy emocji. 
Zwiększyłem dystans między nami, aby obejrzeć lokal w którym przebywaliśmy nieco bardziej wnikliwie. Wzrokiem przebiegłem po tytułach książek ustawionych na pułkach i nie odczułem zdziwienia znajdując kilka francuskich tytułów. Zbliżyłem się do wyjścia, a Lacie odwróciła fotel w moją stronę, wpatrując się we mnie na raz cierpliwie i zimno.
Przez chwilę milczałem, wyglądając za okno przy drzwiach. Analizowałem całą sytuację na bieżąco i nie potrzebowałem rozwodzić się nawet sam ze sobą. Patrząc na sprawę całkiem obiektywnie, nie było przede mną zbyt wielu wyjść, a rezygnacja, choć prosta i możliwa skończyłaby się jałowo, bez absolutnie żadnych rewelacji.
Pójście na ten układ zobowiązałoby mnie do solidnych przygotowań i najprawdopodobniej stanowiłoby dobrą podstawę do rozwinięcia się w kolejnej dziedzinie. Choć dysponowałem nie byle jaką wiedzą na temat kamieni szlachetnych, co było zresztą całkowicie oczywiste w moim przypadku, tak nigdy w swoim życiu nie zgłębiałem tej wiedzy na poziomie technicznym. Uśmiechała mi się opcja nabycia nowej, konkretnej wiedzy, która mogła okazać się jakkolwiek praktyczna i uczynić mój pobyt w cyrku funkcjonalnym na płaszczyznach, których nie przewidziałem. Gdy o tym pomyśleć, była to tylko jedna z wielu korzyści, jaką wyczuwałem w tym układzie. Nauka i zysk to jedno, a to co wyniknie z planowanej przeze mnie eksploracji, to drugie, być może nawet ważniejsze.
Odwróciłem się twarzą do młodej kobiety i sięgnąłem prawą dłonią pod szyję, odpinając guzik pod fularem. 
- Przystaję na twoją propozycję. Skoro zysk ma być podzielony na pół, nie sądzę aby opłacało ci się oszukać mnie i celowo zaniżyć wartość klejnotu. Co do białego złota, planuję przetop. - przedstawiłem otwarcie. - Jeśli efekt końcowy moich zamiarów cię jednak zainteresuje, będę skłonny również podzielić się zyskiem w równych częściach. Mimo wszystko, mam dwa niewielkie wymagania co do naszego małego qui pro quo. Jako, że w swojej ofercie byłaś bardzo rozsądna, myślę, że zrozumiesz pierwszy z nich bez dodatkowych wyjaśnień. C’est à dire, chcę być obecny przy wszelkich transakcjach oraz możliwych rozmowach, jakich będziesz dokonywała z poplecznikami. Sensowne, prawda? 
- A drugie z twoich wymagań? - odchyliła się w fotelu i zmieniła ułożenie nóg w cambrige cross.
Uśmiechając się z oddali w stłumionym świetle jubilerskiej lampy, uniosłem dłoń w połyskliwej, czarnej rękawiczce, której palce wciąż wiernie zaciskały się na grzbiecie woluminu. 
- Chciałbym, abyś użyczyła mi tej książki na czas trwania wyceny. Co do perspektywy kilku dni, pośpiech jest niewskazany. Nie potrzebuję szacowań na jutro, zasadniczo liczę na dokładność najwyższej klasy, a ty przynajmniej brzmisz jak ktoś, kto byłby w stanie mi to zapewnić - zastukałem powolnie w grzbiet księgi. - choć jak wiadomo, il vaut mieux faire que dire.

Lacie? J'ai hâte.