26 cze 2019

Lennie CD Shu⭐zo

Znowu on, przynajmniej takie miałem wrażenie. Zaczynałem się do tego przyzwyczajać, ale prośba, bym go uderzył, była dziwna. Trzymałem go za ręce, w obawie, ze znowu spróbuje mnie zaatakować, ale on stał teraz jak ten słup soli, ze zmarszczonym czołem i grymasem bólu na twarzy. Co mu się mogło stać?
- Shuzo, co ci? - zapytałem łagodnie, próbując mu spojrzeć w oczy, ale on tylko się wiercił i machał głową.
- No pierdolnij mi! - krzyknął głośniej, prosto w twarz. Nie domyślając się takiego obrotu sprawy, wyprostowałem się jak sprężyna, przy okazji odsuwając od niego swoją twarz. Milczałem przez chwilę, obserwując jak jego twarz się zmienia. Na początku grymas bólu zmienił się w złość i przeszywający wzrok, a potem zobaczyłem smutek i żal. Co się stało? Czyżby właśnie przechodził jakieś załamanie?
- Uspokój się – powiedziałem spokojnie, ale on znowu zaczął się wyrywać, machał rękami, bym go puścił, ale ja tylko wzmocniłem uścisk. W końcu wiedząc, że gdzieś tam w tym małym ciałku, siedział mój miły towarzysz, postanowiłem zaryzykować i po prostu przytuliłem chłopaka. Mocno go do siebie przycisnąłem i po jakimś czasie szamotanie minęło. Nie objął mnie, ale stał spokojnie i milczał, jakby zapadł w sen. Nie wiedziałem co robić, bo nie znałem się na medycynie, ani psychologi. - Chodźmy do cyrku – odezwałem się po chwili, jednak gdy się od niego odsunąłem, dalej do mnie przylegał, jakby się o mnie opierał. Gdy jeszcze mocniej się odsunąłem, on się przechylił. Spojrzałem na jego twarz, zamknięte oczy, twarz nie ściągnięta w żadnym wyrazie. Chcąc sprawdzić swą tezę, puściłem jego dłonie. Te automatycznie opadły wzdłuż jego ciała, a nogi nagle się po nim załamały. W ostatnie chwili, gdy miał runąć na ziemie, złapałem jego wątłe ciałko i podniosłem, nie zareagował. Zasnął, dlatego bez słowa zaniosłem go do cyrku, a potem do jego namiotu. Zastałem tam kompletny bałagan, którego nie pamiętałem, gdy stąd wychodziliśmy. Trzymając Shuzo jak pannę młodą, przeleciałem wzrokiem po jego pokoju, szafa, w której zamknął mięśniaka, była otwarta, a sam chaos polegał na porozrzucaniu ubrań, przynajmniej tak mi się wydawało. Nie mając chęci, ani sił, by to posprzątać, zabrałem go do siebie. Położyłem na łóżku i okryłem, sprawdzając, czy nie miał gorączki. Był zdrowy, więc jego zachowania nie mogłem zrzucić na chorobę. Byłem strasznie zmęczony, dlatego nawet nie zauważyłem, kiedy położyłem się obok niego i zasnąłem. 

<Shu?>

25 cze 2019

Queen Chie DO Yin

W cyrku z dnia na dzień pojawia się coraz to więcej osób, przez co ja nie mam czasu aby poobserwować Smiley. Dzisiejszy dzień był jednym z tych których nie lubiłam. Miałam bardzo dużo pracy i w dodatku było strasznie gorąco. Poprzez pewne problemy udało mi się wyrwać i pobyć samej. Przechadzając się przez cyrk mój wzrok przykuła pewna dziewczyna, która wyglądała podobnie jak osoba którą kiedyś poznałam. Nie czekając dłużej ruszyłam za nią, ale poprzez tłum ludzi nie udało mi się jej dokładnie przyjrzeć. Przez przypadek upuściła swoją chusteczkę co dało mi pewną wymówkę do tego, aby za nią iść i przy okazji usprawiedliwić swoje spóźnienie.
Przyspieszyłam swój krok nie patrząc się jak idę, wciąż pilnowałam swoim wzrokiem dziewczynę. Do momentu w którym nie wpadłam na kogoś. Upadłam na ziemię.
- Uważaj co robisz? - gdy spojrzałam się w górę, zobaczyłam grupkę chłopców w moim wieku. 
- Przepraszam - powiedziałam cicho, chciałam wstać, ale oni mi nie pozwolili. Podczas wstawania jeden z chłopców popchnął mnie na ziemię. 
- Aleś ty jesteś beznadziejna, hahahahhah - wszyscy nagle do okoła zaczęli się ze mnie śmiać. Nie rozumiałam za bardzo dlaczego.
- Jesteś dziwna, hahhhahahah - odezwał się drugi.
- Potwór - dodał kolejny. 
Szukałam wzrokiem dziewczyny zza którą szłam, ale zgubiłam ją i to wszystko przez nich. Sama nie wiem jak to się stało, ale jeden z nich chwycił za moje włosy, a drugi chciał wziąć moją koronę, którą cały czas nosiłam, bo była moja cechą charakterystyczną. Kochałam swoją koronę, dlatego jak tylko chłopak chciał mi ja wziąć nie pozwoliłam mu na to. 
- Zostaw! - wykrzyczałam. 
- Chłopcy czy nie powinniście jej zostawić?! - usłyszałam nowy głos. Gdy się spojrzałam, zobaczyłam dziewczynę zza którą szłam. 

<Yin?>

24 cze 2019

Shu⭐zo CD Lennie

Trudno opisać radość, jaką poczułem, gdy zobaczyłem Lennie'go razem z Yutusiem, wychodzących zza drzew. Maluch od razu przybiegł do mamy. To był taki uroczy widok, gdy się przytulili. Uświadomiłem sobie wtedy, że nadchodzi pora się pożegnać. Już mi było smutno na samą myśl o tym. Tyle się dzisiaj działo i pomimo tak krótkiego czasu, przywiązałem się do chłopca. Spędziłem z nim raptem jedno popołudnie. W dodatku nie całe, ale już wiem, że na pewno będę tęsknić. Jednak nie chciałem się tym zadręczać. Odwróciłem się do Lennie'go.
- Trzeba się wrócić do miasta i znaleźć jakiegoś lekarza. Pani ma złamaną rękę. - poinformowałem kochanego przyjaciela, a potem znowu zwróciłem się do kobiety i Yutusia. Szybko wszyscy się zebraliśmy. Lennie wrócił po konia, ja pomogłem kobiecie, a potem sprawnie wróciliśmy do miasta.
Znalezienie jakiegoś lekarza nie było zbyt trudne. Nim się obejrzałem, już siedzieliśmy w poczekalni. Matka Yutusia była już na badaniach, a ja trzymałem chłopca na kolanach, siedząc koło Lennie'go. Co jakiś czas przechodziły koło nas pielęgniarki, czasem też paru lekarzy. Na miejscach w korytarzu siedziało dużo osób. Prawie co druga była chora. Wszyscy mieli takie przygnębione miny. Smutno mi się robiło na sam ich widok. Położyłem po sobie uszy i omiotłem wzrokiem cały korytarz, chcąc odwrócić czymś swoją uwagę. Gdy tylko poruszyłem psimi uszkami, mała dziewczynka siedząca naprzeciwko mnie aż podskoczyła ze zdumienia. Miała spięte blond włosy w dwa warkoczyki i czarną opaskę z uszami kotka, do tego ładną różową sukienkę i białe buciki. Szybko pociągnęła swoją mamę za rękaw, opowiadając jej to, co zobaczyła przed sekundą. Jej matka zbytnio się tym nie przejęła, a dziewczynka wstała z miejsca i podeszła do mnie.
- Jak pan nimi rusza? - spytała dość nieśmiało.
- Shu jest pieskiem. - odpowiedział za mnie Yutuś, który cały czas siedział mi na kolanach i bardzo się nudził. - Prawda? - spojrzał na mnie, a potem na Lennie'go, który dopiero co wyrwał się z krainy myśli. Jego mina była bezcenna, gdy zobaczył przyglądające mu się dzieci i nie wiedział, o co chodzi. Zaśmiałem się cicho. Gdy już miałem zamiar się odezwać, z jednej z sal wyszła matka Yutusia z opatrzoną ręką. Maluch od razu do niej pobiegł. Ja z Lenniem też wstaliśmy z miejsc.
- To prawda czy nie? - zapytała dziewczynka z niezadowoloną miną.
- Zależy czy uwierzysz. - odpowiedziałem jej w końcu z uśmiechem i poruszyłem puszystym ogonem. Dziewczynka otworzyła buzie, widząc mój ruszający się ogon.
- To naprawdę jest pan... - nie dokończyła, a ja jedynie pokiwałem głową, poszedłem do Yutusia i kobiety, a potem razem opuściliśmy to miejsce.
Niedługo potem musieliśmy się pożegnać. Zmierzali w zupełnie innym kierunku niż my. Wtuliłem chłopca na do widzenia i oddałem mu mojego pluszaka. Co prawda był od Lennie'go dla mnie, ale temu malcowi bardziej się przyda niż mnie. Natomiast kobieta nie wiedziała jak nam dziękować ani jak się odwdzięczyć. Nic od niej nie chcieliśmy i wiele razy musieliśmy jej tłumaczyć, że to nie był żaden kłopot, że nic nam nie jest winna. Koniec z końców dała się przekonać. Chłopiec pomachał do nas jeszcze, a potem odszedł razem z matką w swoją stronę. Podobno niedaleko w tym mieście mieszka ich krewny, który już od rana czeka na nich w swoim domu. Właśnie do niego się wybierali. W sumie dobrze, że wszystko się skończyło. Gdy już straciłem maluszka z oczu, oparłem się o Lennie'go i westchnąłem.
- Dzieci tak szybko dorastają. - przytuliłem się do jego ramienia. Lennie nie za bardzo zrozumiał, o co mi chodzi. W sumie się nie dziwię. Kto normalny rzuca takim tekstem, patrząc za małym dzieckiem, które szczęśliwie odchodzi z matką? Jedynie ja, ale co jest niby we mnie normalnego? To nie tak, że uważam się za jakiegoś wariata. Po prostu wiem, że jestem dość oryginalny i wyróżniam się z tłumu.
Nie ciągnąłem tego tematu. Parę chwil później obaj już wracaliśmy w spokoju w stronę cyrku. Wszystko wydawało się dobrze. Super nam się rozmawiało, było dużo śmiechu. Jednak to szybko się skończyło... Sam nie wiem, co się działo. Śmialiśmy się i nagle poczułem, że coś zaczyna zżerać mnie od środka. Robiło mi się coraz słabiej. Świat widziany moimi oczyma stał się strasznie niewyraźny. Wszystkie dźwięki się nasiliły. Zaczęła mnie boleć od tego głowa. Myślałem, że się przewrócę. Na szczęście zdołałem złapać się ręką ramienia Lennie'go, przy okazji zatrzymując go.
- Zaczekaj... - jęknąłem płaczliwym głosem i to by było na tyle.
Magik oczywiście od razu zareagował, odwrócił głowę w moją stronę, a ja... Przywaliłem mu prosto w ten durny ryj. Znaczy się, miałem taki zamiar, ale nie wyszło. Skapnął się czy coś, bo od razu odsunął głowę i przy okazji złapał mnie za rękę. Westchnąłem niezadowolony i przewróciłem oczami.
- Okej to chociaż mi przyłóż. Tylko mocno, a najlepiej to jeszcze kopnij ze dwa razy. - mówiłem śmiertelnie poważnie. Tkwię teraz w głębokiej melancholii, chce mi się płakać, umrzeć, zwyczajnie ze sobą skończyć. (W końcu moje życie stało się wielkim gównem) Chciałem poprawić sobie humor. Nic z tego nie wyszło. Cóż mam teraz innego począć?


(Lennie~?)

23 cze 2019

Smiley CD Vogel

Na mojej twarzy pojawiły się delikatne rumieńce, pomimo miniętej chwili nie znikały lecz czułam jak moja twarz jeszcze bardziej się zaczerwieniała. Byłam mega zawstydzona całą tą sytuacją. Moja twarz zrobiła się cała czerwona, gdy Vogel powiedział do mnie "Przecież wiesz, że dla ciebie jestem zrobić wiele" to zdanie usłyszałam już od niego. Gdy wymówił je tym razem przez chwilę poczułam jakby mój dawny Vogel powrócił. 
- Nie masz za co przepraszać. Jest to bardzo miłe z twojej strony. Naprawdę się ucieszyłam, gdy to powiedziałeś. Ja również jestem w stanie zrobić wszystko dla ciebie - gdy odetchnęłam i zobaczyłam, że chłopak jakoś nie swoją się czuł, stanęłam przed nim. Wzięłam swoje ręce za siebie i mocno ścisnęłam je, aby nie dać się ponieść emocjom. Silny podmuch wiatru uderzył w moje włosy, które wylądowały na mojej twarzy. Dzięki temu atmosfera się rozluźniła. 
- To co? Wracamy do cyrku? - zaproponował, a ja się zgodziłam.
- Tak to czas najwyższy, aby wracać do domu - uśmiechnęłam się w jego stronę. Wzięłam swoje zakupione rzeczy do ręki, które większości z nich wziął Vogel, gdyż na wszystkie się nie zgodziłam. 
- Dziękuję ci za dzisiaj - powiedziałam, aby przerwać ciszę, która panowała od jakiegoś czasu. 
- To ja powinienem ci dziękować - odparł uśmiechając się w moją stronę. 
Gwiazdy lśniły na granatowym niebie, a półksiężyc oświetlał nam drogę. Do okoła można było usłyszeć tylko dźwięk kołyszących się drzew oraz nocnych ptaków. 
Sięgnęłam dłonią do swojej kieszeni. Wtedy przypomniało mi się, że jeszcze nie dałam prezentu dla Vogel'a. 
- Dziękuję ci bardzo za dzisiaj, oraz za uratowanie mnie - przerwałam ciszę, wychodząc bardziej na przód. Wyjęłam małe pudełeczko z kieszeni i na swych wyciągniętych dłoniach w stronę chłopaka przekazałam mu jego prezent. - Otwórz go już jak będziesz u siebie w namiocie - dodałam z uśmiechem na twarzy.

<Vogel?> 

13 cze 2019

Robin CD Vivi

Nie planował wylądowania w wodzie, w sumie, to nawet się zdziwił. Akurat, gdy ktoś go obserwował, gałąź musiała się złamać, jedna z wielu setek, na które się wspiął. Jednak mimo tego, był dumny ze ściągnięcia jabłka. Popatrzył na lisa, którego rozbawił jego upadek. Bez namysły zanurkował pod wodę, płosząc ryby. Potrafił wstrzymać powietrze na bardzo długo, więc bez problemu przepłynął na drugi koniec zbiornika wodnego, do brzegu, przy którym znajdował się roześmiany towarzysz. W jednej chwili chłopak wyłonił się z wody, a słysząc jego śmiech, w zemście chwycił go za rękę i pociągnął do siebie. Vivi natychmiast wpadł do wody, wtedy to Robin miał powód do śmiechu. Kiedy lekarz wyłonił się spod powierzchni, chłopiec wybuchnął śmiechem, widząc, jak włosy opadły mu na oczy. Od razu spotkał się z rozzłoszczoną miną i oczami, które chyba chciały go zabić.
- Robin! Po co to zrobiłeś?! - krzyknął wnerwiony. David słysząc jego ton, momentalnie przestał się śmiać, chociaż uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Nie wiedział co powiedzieć, gdyż nie sądził, że Vivi będzie na niego zły. Aby wynagrodzić mu to, Robin wyciągnął rękę z wody, w której trzymał jabłko. Spojrzał na niego przepraszającymi oczkami i podał mu owoc. Lekarz w odpowiedzi zmierzył go wzrokiem, zabrał jabłko i delikatnie się uśmiechnął. - A miał to być zwykły spacer – stwierdził wychodząc z wody.
- I jest – odparł radośnie białowłosy, który ruszył za nim. Wytrzepał się z wody jak pies, jednym ruchem ręki zgarnął mokre włosy z twarzy i usiadł nie daleko chłopaka, który postanowił wpierw wyschnąć na słońcu, zajadając się jabłkiem.
- Jeszcze na żadnym nie zostałem wciągnięty do wody – zauważył. Robin zaczął szukać w trawie czterolistnej koniczyny, przy okazji obserwując robaczki, pełzające przy jego palcach.
- Jak chcesz, mogę tak robić częściej – stwierdził uśmiechając się. Spojrzał na lisa, a potem uświadomił sobie coś bardzo ważnego; dotknął jego ręki z własnej woli, nawet o tym nie wiedząc. Robin spojrzał na swoją dłoń, jakby obawiał się zobaczyć coś strasznego, ale nie znalazł żadnego poparzenia, blizny czy czegoś podobnego. Nie, żeby tego oczekiwał, ale sam fakt, że to zrobił, było dla niego w pewnym sensie przerażające.
- Robin? - z namysłu wyrwał go głos towarzysza, który uważnie mu się przyglądał.
- Szukam koniczyny – oznajmił szybko, udając, że nic się nie stało. Kątem oka widział, jak tamten mierzy go wzrokiem, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Po chwili Vivi położył się naprzeciwko niego i także zaczął czegoś szukać w trawie, najprawdopodobniej czterolistnej koniczyny. Robin przez chwilę go obserwował, aż wrócił do swoich poszukiwań, które trwały w ciszy. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy się przemieścił. - Znalazłem! - oznajmił po jakimś czasie, pełen triumfu, podnosząc głowę. Momentalnie zamarł: znajdował się zdecydowanie za blisko towarzysza.

<Vivi?>

Robin CD Riddle

Robin obserwował przybysza i czekał. Nie sądził, że go widział, ale poznając już jego niektóre możliwości, nie bym zdziwiony, że się do niego odezwał. Dziwiło go jedno: dlaczego jego znaki nie świeciły, jak poprzednio? Czyżby mężczyzna tym razem nie chciał mu zrobić krzywdy? Jakoś nie potrafił w to uwierzyć, dlatego nie zszedł do niego. Siedział na drzewie i uważnie mu się przyglądał. Nie chciał się też odzywać, bał się go, po ostatnim spotkaniu. 
- Jesteś na mnie obrażony? - jego głos się nie zmienił. David tylko mocniej zacisnął palce na gałęzi, ale się nie poruszył, ani nie odezwał. - Jakoś się nie dziwie – mówił dalej. - Ale musisz przyznać, że zwierzęta nie mają talentu do mordowania – chłopiec zmarszczył brwi. Nie podobał mu się temat, miał ochotę stąd uciec.
- Nie… - pisnął cichutko i zszedł z gałęzi, zawisając na niej na rękach. Po chwili się puścił i gładko wylądował na ziemi. Mężczyzna spojrzał na niego, z obojętnym wzrokiem, które przeszyło na wskroś Robina.
- Ciesze się, że się rozumiemy – wyglądał jak nakręcana lalka. Żadnych uczuć, uśmiechu, a nawet życia w oczach. Odzywał się w taki sam sposób, jakby ktoś nakręcił mu korbkę. - Tak właściwie, gdzie twój przyjaciel? - chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami, a po chwili się odwrócił i zaczął iść przed siebie. Nie miał już ochoty na niego patrzeć, a myśl, że może go jeszcze raz spotkać w cyrku, zmuszała go do głębokiego namysłu, czy aby nie opuścić tego miejsca. Znaleźć inny teren i już nigdy nie pokazać się ludziom, by przypadkiem nie natrafić znowu na kogoś takiego, jak on. - Ponoć jesteś bardzo związany z naturą – odezwał się, temat go zatrzymał. Młody chłopak odwrócił głowę i spojrzał na demona. O co mu chodziło? Nie odzywał się. Po chwili poczuł, jak coś dotyka go w łydkę. Skierował wzrok w dół, korzeń wystający z ziemi owinął się wokół jego nosi, a gałęzie z drzewa zza jego plecami zaczęły się owijać wokół niego. Czy powinien panikować? Wiedział, że nic się nie stanie, wierzył roślinom i swoim znakom, które w ogóle nie zabłysnęły. Demon obserwował go, kiedy drzewo owinęło jego rękę, brzuch, nogi i gdy zaplotło się w jego szyję. David przez chwilę czuł, jak drzewo zaciska się na jego szyi, ale po ułamku sekundy przestało i bardzo szybko puściło chłopaka. Ten się odwrócił i przyjrzał roślinie, która wydawała się normalna.
- Co to było? - spojrzał na przybysza, który na pewno był przyczyną tego dziwnego zjawiska.

<Riddle?>

11 cze 2019

Vivi CD Robin

Artemis uśmiechnął się, patrząc na chłopaka. Wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Cóż... Las to był jego żywioł. Tu widocznie odżywał, a jego oczy aż błyszczały. Bez pośpiechu szedł dalej ścieżką. Aż tu jakiś figlarny błysk przyciągnął jego uwagę. Była to woda w nie dużym jeziorku, od której odbijało się światło słoneczne. Stanął w cieniu na skraju małej łączki, przy której znajdował się ów zbiornik wodny. Ptaszki ćwierkały. Ciepły wiatr delikatnie powiewał, muskając trawę i liście. Zastrzygł uszami. Doskonale słyszał myszy buszujące w zielonej trawie. Zrobił krok w przód, ale w momencie, gdy wyszedł z cienia, wszystko ucichło. Zapanowała dziwna cisza. Jedynie wiatr zmierzwił mu czuprynę jakby na powitanie. Nie przejął się tym za bardzo, taka reakcja była bardzo częsta. Zdążył się przyzwyczaić. Podszedł do brzegu jeziorka i spojrzał w wodę, po czym nachylił i jedną ręką nabrał trochę krystalicznej cieczy do ręki. Robin w tym czasie zdążył się już wspiąć na drzewo i dopiero teraz zauważył, że zgubił gdzieś demona. Rozglądnął się, starając się go wypatrzeć gdzieś na ścieżce. Wspiął się trochę wyżej i nareszcie go zobaczył. Stał przy małym jeziorku, wpatrując się w taflę wody. Brunet nie potrafił odwrócić wzroku od wody, którą moment temu zmącił ręką. Ocknął się, widząc płatki kwiatów, które zaczęły spadać wokół niego. Zdziwiony podniósł głowę. Robin zeskoczył na gałąź ponad nim i ja rozhuśtał, tak że aż kwiaty oraz ich płatki zaczęły spadać. Zaśmiał się cicho, spoglądając na Davida, który patrzył się na niego zainteresowany. 
- Co robisz? 
- A no wiesz, tak sobie patrzyłem, na rybki, które tu pływają. Są bardzo ładne, wiesz? - Zamoczył palec w wodzie, strasząc przy tym biedne kolorowe rybki, które zaraz się rozpierzchły. 
- Ależ to płochliwe stworzonka — Zachichotał cicho, wyciągając rękę z wody. - No dobrze możemy iść dalej. Jego wzrok spoczął na czerwonym jabłku wiszącym wysoko na jabłoni, która stała po drugiej stronie jeziorka, nachylając się akurat nad taflę wody. - Popatrz jakie ładne i czerwone. - Zamachał ogonkami, obserwując owoc, który akurat oświetlały promienie słoneczne. 
- Wiesz... Mogę ci je zerwać, jeżeli chcesz... - Białowłosy również spojrzał na owoc, mówiąc to. 
- Naprawdę? - Oczy demona rozbłysły. 
- Sądzę, że tak... - Powolnym krokiem obszedł jeziorko i stanął pod drzewem. 
Vivi nie ruszył się z miejsca, obserwując młodzieńca, który już zaczął się wspinać na drzewo. Jak się tego spodziewał, szło mu to z łatwością, nie miał, się czego obawiać chłopak na pewno, nie spadnie. Wie, co robi. Przechylił głowę, znów skupiając uwagę na Robinie. Stanął na jednej z gałęzi, które rosły bliżej jabłka, i spróbował po nie sięgnąć. Za pierwszym razem się mu nie udało, za drugim też nie jednak za trzecim nareszcie sięgnął czerwonego owocu. Oglądając owoc się, uśmiechnął i odwrócił, do lisiego towarzysza z uśmiechem pokazując mu swoją zdobycz. Ten uroczy moment został jednak przerwany przez trzask gałęzi. Lisie uszka Viviego momentalnie drgnęły, jednak za nim zdążył jakkolwiek zareagować, dało się słyszeć głośny plusk. Zaczął się ponownie śmiać, widząc białowłosego w wodzie. 
- Mówiłem, żebyś uważał! - Udało mu się wydukać pomiędzy spazmami śmiechu.

(Robin?)

9 cze 2019

Riddle DO Spektra

Na południe od skraju sosnowego lasu ciągnie się obszar mroku, miejsce, gdzie nie śpiewa żaden ptak, a cienie mają dziwnie duży ciężar. Przez tę samotną drogę podróżni zbijają się w grupki, śpiewają głośne pieśni, żywo rozmawiają. Ktokolwiek bowiem zagubi się w rozmyślaniach, może zboczyć ze ścieżki i zagłębić się w las. Jeśli dalej będzie szedł przed siebie, nie bacząc na nawoływania towarzyszy, nogi mogą go ponieść wprost na teren zwany piekłem na ziemi.
Bruk był tam poprzerastany dzikim kwieciem i ciernistym krzewami, budynki świeciły pustkami i z roku na rok, coraz mniej z nich zostawało. Dawny dziedziniec, niegdyś sławne centrum tejże osady, spowity jest wilczymi jagodami i dziwnymi korzeniami łysych drzew, które urosły tam i opatuliły sobą całe miasteczko, jak matka kołdrą swoje dziecko, kładąc je do snu. Gdzieniegdzie da się napotkać bluszcz trujący, który spokojnie rósł przy budynkach, a pojedyncze czarne wiewiórki, które przebiegają w błyskawicznym tempie z drzewa do drzewa. Już nie raz przez to wzbudziły w naszym głównym bohaterze niepokój i dreszcze. Pochłonięty przez własne myśli, doszedł właśnie tutaj. Nigdy nie słyszał o tym miejscu. Co prawda już przed samym lasem wszyscy, których napotkał, ostrzegali go przed tą ryzykowną wędrówką. Niestety biedak nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, w jakiej się znalazł. Można powiedzieć, że był już jedną nogą w grobie. Gdy tylko zauważył budynki, wśród gałęzi i krzewów, od razu chciał zawrócić, jednak gdy tylko się obrócił, okazało się, że był już za daleko, żeby się cofnąć. Poza tym nie wiedział już nawet drogi, którą tu przyszedł. Zostały za nim jedynie wysokie nie do przekroczenia ciernie.
Zdecydował się iść dalej. Strach zaczynał już mu odbierać zdrowe zmysły. Zdawało mu się, że widzi jakieś postaci w pustych oknach domu, że zimny wiatr, który siecze go bez litości, smaga niczym brzytwa sunąca po pasku do ostrzenia, brzmi jak jęki umęczonych dusz z otchłani piekła. A co jeśli tak naprawdę było? Co, jeśli wiatr niósł ze sobą najprawdziwsze jęki, a postaci w oknach to rzeczywiście duchy? Sam jednak nie był tego świadom. Wmawiał sobie, że to przez ten panujący tutaj półmrok i wiatr. O mało zawału nie dostał, gdy w pewnym momencie drogę przebiegła mu mała czarna wiewiórka. Wtedy już chciał stamtąd uciec, jak opuścić to miejsce. Czuł, że coś tu jest nie tak, że coś albo i ktoś chce jego zguby. Z każdym krokiem zbliżał się coraz bardziej w stronę dziedzińca. Miał bardzo złe przeczucia. Koniec z końców stanął jak wryty, widząc parę kroków przed sobą paląca się lampę naftową. Wiatr ustał... Nastała głucha cisza. Coś mu mówiło, że powinien zgasić lampę, jednak cholernie się bał. Był przerażony tym miejscem, całą atmosferą, a najbardziej paląca się lampą naftową... Ktoś tu jeszcze z nim był? Czemu lampa w ogóle się świeciła? Po co ktoś ją tu zostawił? Dręczyły go te pytania, ale wiedział, że nie ma zbyt dużo czasu na rozmyślania. Wziął lampę do rąk. Wyglądała zwyczajnie. Nic nie było w niej niepokojącego. Zaczął ją oglądać, stawiając ostrożnie kroki w przód. Gdyż tu nagle, podniósł wzrok znad lampy. Stała przed nim czarna postać o świecących na biało oczyma. Wpatrywała się centralnie w niego jak zahipnotyzowana. Wiatr się znowu wzburzył, jęki były z każdą chwilą głośniejsze. Postać jedynie wrzasnęła: "Cisza!" I wszystko ustało, a potem wyciągnęła czarną dłoń spod swojego płaszcza, mówiąc chrapliwym głosem: "Oddaj mi mój skarb."
Płomień lampy miał zostać zgaszony, by uwolnić miasto i dusze mieszkańców, które były uwięzione w drzewach. Głupi człowiek jednak ją zniszczył. Umęczone dusze i jego samego pożarł okropny płomień z dna piekła. Szatan się uśmiał, a po sosnowym lesie nic nie zostało. Dlatego tamto pustkowie zowie się piekło na ziemi. Po całym zdarzeniu zostały jedynie popioły i duch winowajcy, który zdał sobie sprawę, co okrutnego uczynił, a wyrzuty sumienia, nawet po śmierci nie dają mu spokoju, dopóki sosnowy las nie stanie się taki jak kiedyś. Podobno przez podróżnych widziany jest jako stary nieszczęśliwy i samotny siewca, który rozrzuca nasiona drzew po całym terenie pokrytym samym popiołem.

- Będzie mu to karą obok katorgi. - stwierdziłem, kończąc na tym swoją historię, której i tak większą część pominąłem. Może nadarzy się kiedyś okazja, żeby ją całą przedstawić? Wstałem z trawy, trzymając w ręku jabłko ze wbitym w nie nożem i spojrzałem na technicznego, który tuż obok, składał mój teatrzyk. - ... Porozmawiajmy. - dodałem po chwili, zdając sobie sprawę, że teraz mogę się jedynie zanudzić, a moje usta jakoś nie chciały się zamknąć. - Długo już tu pracujesz? Nie nudzi cię ta robota? - spytałem, przerzucając sobie jabłko z ręki do ręki. - Podobała ci się historia? Słuchałeś mnie w ogóle?

(Spektr~? )

Lennie CD Shu⭐zo

Ruszyłem za koniem modląc się, by dziecku się nic nie stało. W ostatniej chwili zauważyłem, że ten się wybudza i silnie trzyma się grzywy konia, co mnie nieco uspokoiło. Biegłem za zwierzęciem, które co jakiś czas mocno hamowało i skręcało w innym kierunku. Gdyby nie to, że koń zaczął biec w moją stronę, prawdopodobnie bym go nie złapał. Udało mi się chwycić za lejce i przytrzymać konia, który przez chwilę się mocno miotał. Gdy się uspokoił, głośno oddychał i zdenerwowany tupał w miejscu nogami. Spojrzałem na chłopca, który wtulił się w siodło i miał zamknięte oczy, a w nich łzy.
- No już, koń się uspokoił – powiedziałem do chłopca, ściągając go z wierzchowca. Chłopiec od razu przeniósł swój uścisk na mnie, mocno się przytulił i nie wydawał się mieć zamiar mnie w najbliższym czasie puścić. Trzymając Yuto i konia, znowu zacząłem iść w kierunku Shuzo, tylko problem polegał na tym, że nie miałem pojęcia, gdzie on się znajdował. Co gorsza, nie wiedziałem, gdzie ja się znajdowałem! Przez jakieś dziesięć minuta krążyłem w te i we w te, w nadziei na cud szczęścia, który pozwoli mi znaleźć drogę, ale tak się nie stało. Postanowiłem zaryzykować i wsiadłem na konia, co umożliwiło szybsze przemieszczanie się. Zacząłem wołać chłopaka, modląc się w duszy, aby mnie usłyszał, bo inaczej go nie znajdę. Po kwadransie w końcu usłyszałem głos przyjaciela. Ruszyłem w tamtym kierunku, natrafiając na gęste kolczaste krzaki, przez które nie potrafiłem przejść. Zacząłem iść wzdłuż nich, ale wydawały się nie mieć końca, a do tego nigdzie nie widziałem drogi. Zrezygnowawszy z szukania w ciemno, zdjąłem kapelusz i wsadziłem rękę. Po jej wyciągnięciu, podrzuciłem do góry złoty proszek, który uformował się w średniej wielkości kuleczki, wiszące w powietrzu. Oświetliło to najbliższy teren. - Shuzo!
- Tutaj!
- Widzisz te światełka?
- Tak! - poczułem ulgę. Skoro je widział, nie mógł być daleko. Ponowiłem szukanie, aż w końcu trafiłem na wąską ścieżkę między kolczastymi krzakami. Zsiadłem z konia i przywiązałem go do drzewa. Zabierając ze sobą dziecko, ruszyłem tamtędy, gdyż stamtąd dobiegał głos chłopaka. Niestety znowu zrobiło się ciemno, znowu wsadziłem rękę w kapelusz i wyciągnąłem mały, żółty płomyk, który leciał przede mną i oświetlał drogę. W końcu znalazłem chłopaka, a razem z nim kobietę. 

<Shu? Mała blokada twórza>

7 cze 2019

Riddle DO Robina

Był taki czas, kiedy lasy w okolicy wszelakich miast i wiosek pożerały dzieci. A właściwie pożerało ich to coś, co w nich siedziało każdej nocy. Od zmierzchu aż do pierwszych zbawiennych promieni wschodzącego słońca.
Minęło wiele lat, odkąd przepadło ostatnie dziecko w okolicy Avalonu, ale nadal w takie noce jak ta, gdy wieje zimny wiatr i niesie ze sobą same niepokojące dźwięki, matki mocniej tuliły swoje dzieci i przestrzegały je, żeby pod żadnym pozorem nie oddalały się zanadto od domu. Pomimo tego tajemnicze zniknięcia dalej występowały i znikało coraz więcej dzieci. Jak do tej pory, tylko jednemu dziecku udało się uniknąć strasznego losu. Pędził przez las na oślep. Gałęzie chłostały go po twarzy, stopy grzęzły w gąszczu jeżyn, a on nie wiedział już, czy słyszy własne nieporadne kroki, czy tupot czegoś śliniącego się i depczącego mu po piętach, czegoś z groźnymi białymi zębami i długimi czarnymi szponami, które próbują pochwycić skrawek jego koszuli. Kiedy z przodu wśród drzew mignęło jakieś światło, przez cudowną chwilę myślał, że udało mu się wrócić do domu. Niestety. Chwilę później wypadł na pustą polanę, na której środku stała jedynie stara świecąca się olejna lampka. Opadł na kolana, oddech miał płytki i przyśpieszony, ale mimo coraz silniej dręczącego go strachu obejrzał się za siebie. Nikogo nie było. Trudno powiedzieć, co sobie wtedy pomyślał. Nie miał siły dalej uciekać. Jednak nie brakowało mu motywacji. Zdołał po raz drugi dźwignąć się na nogi. Spojrzał przy okazji na lampkę. Zwykły przedmiot jeszcze bardziej go zaniepokoił. Chłopak zawahał się, cofnął o krok.
Z tyłu, za jego plecami trzasnęła złamana gałązka. Momentalnie skoczył na przód, nie zastanawiając się za wiele. Nagle znieruchomiał w pół drogi od skraju polany do lampy, pochwycony niczym mucha, która jeszcze ma szansę wyrwać się z pajęczej sieci. Ktoś, a w zasadzie coś złapało jego nogi. Dziwnie pozginane gałęzie zaczęły natychmiastowo owijać się wokół chłopca i go dusić. Szarpał się, chciał za wszelką cenę się wyswobodzić. Niestety na próżno. Zaczynał tracić przytomność, jego oczy stawały się coraz cięższe. Czuł, że traci coś, co od zawsze miał w swoim ciele. Czuł tę narastającą pustkę w środku, a potem już nic... Zauważył jedynie, że jakaś postać zbliżała się w jego kierunku z lampą w ręce. Gdy miał już wydać z siebie ostatnie tchnienie, całą polanę rozświetliło dziwne światło, chłopak padł na ziemię. Znów był wolny, znowu mógł normalnie oddychać i nic go nie krępowało. W ułamku sekundy, po paru szybkich oddechach, podniósł się i pobiegł dalej przed siebie. Nie wiedział już nawet, przed czym ucieka i czemu. Po prostu biegł przed siebie.

- Czyżby ktoś go uratował? Co się właściwie wtedy stało? - spytał grupkę dzieci lalkarz, który wyszedł zza swojego teatrzyku, trzymając w ręku kukiełkę głównego bohatera. Żadne dziecko nie śmiało się odezwać. - ... Jak widzę, nikt nie ma żadnego pomysłu... Cóż... Nasz chłopiec przez swoją głupotę stracił coś, co było równie ważne, jak życie i już nigdy tego nie odzyska. Nie każda historia ma szczęśliwe zakończenie.
Dzieci nie były usatysfakcjonowane takim końcem, ale lepsze to niż nic, prawda? Nawet sam autor nie wie, jak ta opowieść się kończy. Nie wie nawet, co dalej się działo ze wspomnianym chłopcem... Od tamtego zdarzenia minęło już trochę czasu, a Riddle był tylko obserwatorem, którego ktoś powstrzymał od zamienienia tego dziecka w kolejny widmodrzew.
Gdy tylko jego mała publiczność się oddaliła, on sam w parę sekund zwinął swój teatrzyk. Lalki zniknęły, światła zgasły, a cyrk pomimo wieczornej godziny dalej tętnił życiem. Co prawda występ trupy cyrkowej skończył się dobrą godzinę temu, to ludzie i tak dalej korzystali z miejscowych atrakcji, zdecydowana mniejszość udała się z powrotem do miasta do swoich bezpiecznych domów, gdzie nic ani nikt nie miał prawa im zagrozić.
Demon stał w środku lasu, powoli obracając się w miejscu i szukając znajomych mu punktów orientacyjnych, a przede wszystkim zagubionej duszyczki. Drzewa były czarnymi krechami cienia. Zewsząd otaczała go cisza, mącona tylko wyciem coraz bardziej wzmagającego się wiatru i jego własnym chrapliwym oddechem. Powoli zaczął iść przed siebie, zdając sobie sprawę, że nie trafi dziś na nic interesującego. Po drodze mijał gdzieniegdzie swoje wcześniejsze zdobycze sprzed lat. Piękne wspomnienia wróciły. Kiedyś te małe naiwne dzieci dawały się bez problemu zwabić do lasu i oddawały swoją duszę po krótkiej rozmowie. Teraz trochę się czasy zmieniły. Jest o wiele więcej z tym roboty, jednak mu to nie przeszkadza ani trochę. W sumie dla niego to żadne wyzwanie.
Po dłuższej chwili tej jakże bardzo nużącej przechadzki poczuł na sobie czyiś wzrok. Stanął, rozejrzał się. Nie spostrzegł nic interesującego, więc po chwili ruszył znowu przed siebie. Jednakże daleko nie odszedł. Już po paru chwilach ciszy, oparł się ramieniem o jedno z pobliskich drzew, trzymając w ręce najprawdziwszą czaszkę, która miała dwie wielkie szramy przechodzące przez prawy oczodół.
- Mówi się czasem o "zwierzęcym" okrucieństwie ludzi, ale uważam, że wyrażając się w ten sposób, krzywdzi się niesprawiedliwie zwierzęta. - przejechał opuszkami palców po głębokich piętnach, którymi była naznaczona czaszka. Wpatrywał się w nią nieobecnym wzrokiem, a po chwili dodał: - Zwierzę nigdy nie potrafi być tak okrutne, jak człowiek, tak artystycznie, tak po mistrzowsku, tak wyszukanie okrutne... A ty co sądzisz, David? - spytał i spojrzał w górę na chłopaka, który siedział na gałęzi nad nim. Obecne oczko w głowie jego starego przyjaciela, który ponoć tymczasowo pomaga szczurom w tym cyrku. Cóż za spotkanie. Co on tu robił o tej porze, tak całkiem sam? W sumie demona to ani trochę nie interesowało. Najwidoczniej nadszedł czas, żeby stał się on kolejnym widmodrzewem w jego kolekcji.

(Robinek~? ^^ )

4 cze 2019

Robin CD Vivi

Słuchając chłopaka, Robin nie podzielał jego entuzjazmu. Co było śmiesznego w tym, że kostiumograf uderzył jakiegoś faceta patelnią, a ten stracił przytomność? Chłopak ścisnął palce na kołdrze i spuścił wzrok na ziemię.
- A jak coś mu się stało? - słysząc pytanie, Vivi nagle stracił uśmiech.
- Takiemu bydlakowi wątpię, by coś się stało – stwierdził. Robin na chwilę zamilkł i tylko pokiwał głową, chociaż w jego głowie mnożyły się pytania: czy ten facet zostanie w tej szafie? Czy jeśli się wybudzi, ktoś go usłyszy? Czy w ogóle się obudzi? Dlaczego został uderzony? - Ej no, nie przejmuj się tym – powiedział trochę bez uczuć, po czym wstał i poszedł do kuchni. Robin mając dość siedzenia na łóżku miał ochotę wstać, ale zaraz sobie przypomniał o reakcji chłopaka. Dlatego usiadł po turecku i spojrzał za okno. Poczekaj chwilę, a zaraz do pokoju wrócił chłopak ze szklanką herbaty.
- Już chcesz wracać? - wskazał na las za oknem. Pokiwałem twierdząco głową. - Jak tylko ci rana zniknie, wrócisz. Muszę mieć pewność, że wszystko jest dobrze – chłopiec znowu pokiwał głową i wziął od medyka napój.
- A może wyjdziemy na spacer? Nie chce już leżeć – odezwał się po chwili i spojrzał na chłopaka z nadzieją w głosie. Vivi nie wyglądał na zadowolonego tą propozycją.
- Robinku, ja mam dużo pracy – westchnął i uciekł od niego wzrokiem, spoglądając na stos papieru, leżącego na biurko. Na chwilę zamilknął, zastanawiał się nad czymś, gdyż zmarszczył brwi. - Albo wiesz co… chodźmy – zmienił zdanie delikatnie się uśmiechając i wstając. Robin szeroko się uśmiechnął i automatycznie wstał, nie mogąc się doczekać wyjścia na zewnątrz. Minął drzwi pierwszy, za nim ruszył lis, którego się nie spieszyło. David chwilę na niego poczekał i ruszyli do lasu. Zapach świeżego powietrza, trafy, drzew, liści i zwierząt było dla niej tak kojące, że nie powstrzymał się przed wybiegnięciem do przodu i wejściem na jakieś drzewo.

<Ale mi krótkie wyszło ;c>

2 cze 2019

Shu⭐zo CD Lennie

Szlak połamanych gałęzi nie ciągnął się jakoś specjalnie długo. Z każdą chwilą coraz bardziej zbliżaliśmy się do celu. Im byliśmy bliżej, tym bardziej czułem coś dziwnego. Trudno mi opisać to uczucie. Koń nie chciał iść dalej i z każdym krokiem był bardziej niespokojny. Magik jednak był nieugięty i dzielnie siłował się z koniem. Obawiałem się, że może w końcu zrzucić z siebie Yutusia albo uciec gdzieś z dzieckiem. Na szczęście koń nie wykonywał mocno gwałtownych ruchów. Gdy tylko zobaczyłem kobietę, od razu zmieniłem się w pieska i pobiegłem w tamtą stronę. Lennie podążył za mną razem z koniem, który co jakiś czas stawiał się i lekko szarpał. Byłem pewien, że była to matka Yutusia. Tylko trochę dziwnie się zachowywała. Jakby, nie wiem... Coś ją opętało? Jak się szybko okazało, miałem rację. Kobieta momentalnie straciła przytomność, a tuż koło niej przede mną i Lenniem, pojawił się demon w ludzkiej postaci. Co prawda było ciemno i był zakapturzony, ale bez trudu zauważyłem jego lisie uszy i puchate ogony. Koń szybko zdołał się zerwać, a Lennie pobiegł za nim, by złapać Yutusia, który teraz w każdej chwili mógł spaść. Już miałem ruszyć za nim, ale demon od razu się odezwał:
- Kto by się spodziewał, że los ponownie zetknie nas na pustkowiu. To nasze decydujące starcie. - oznajmił pewnym siebie tonem. Tylko co on głupiego wygadywał? O co mu w ogóle chodziło? Zdecydowanie widzimy się pierwszy raz. Po chwili pokazał mi dłoń, na której był pyszny psi chrupek. Moje psie zmysły od razu poczuły ten cudny zapach. Nie mogłem powstrzymać radości i jak zahipnotyzowany patrzyłem na jego rękę. - Cieszysz się? Pewnie, że tak! - odpowiedział od razu za mnie, a ja wesoło szczeknąłem, machając ogonkiem. Demon od razu zacisnął dłoń, a potem otworzył i nic już w niej nie było. Cała radość zniknęła w sekundzie. - Różnica między naszymi poziomami jest zbyt wielka. Wygrałem! - krzyknął usatysfakcjonowany. Czyżby insynuował, że jestem głupi? Bez przesady. To wszystko przez te chrupki. Już miałem od niego odejść, ale w tym momencie znowu się odezwał. - Och! Jesteś pełen werwy, ale to nic! Mam tajną broń. - pstryknął palcami i nagle trzymał w nich całą paczkę tych chrupek. Chciałem ją bardzo dostać... - Patrz i podziwiaj! - wyciągnął jednego chrupka, a potem znowu zacisnął go w dłoni. Po chwili smakołyk zniknął tak samo, jak poprzedni. - Masz za swoje. Teraz dwa razy pomyślisz, za nim się do mnie zbliżysz. - odszedł ode mnie, zjadając wszystkie chrupki z paczki i szybko zniknął gdzieś za drzewami. Słyszałem, że z kimś jeszcze rozmawiał, ale już się tym nie przejąłem. Muszę przyznać, że cała sytuacja była dziwna i na pewno nie chce jej powtórzyć. Teraz miałem ochotę na takie chrupki... Ale cóż poradzić. Nie dostanę ich. Nie tracąc więcej czasu, przyszedłem do kobiety, która zaczęła już odzyskiwać przytomność. Zmieniłem się znowu w człowieka. Kucnąłem przy niej.
- Jest pani cała? - spytałem.
- Tak... Wszystko w porządku... - lekko się podniosła i skrzywiła z bólu.
- Proszę się położyć. - zacząłem szukać telefonu. Domyślam się, że kobieta spadła z konia. W dodatku podejrzewam, że ten demon mógł ją opętać, więc nie wróży to nic dobrego.
- Gdzie moje dziecko i... Kim pan jest?
- Nikim złym, a Yuto jest cały i zdrowy. Mój przyjaciel zaraz z nim tu wróci. - zapewniłem kobietę, ale niestety nie byłem tego taki pewien. Nie chciałem jej teraz martwić. Znalazłem w końcu telefon. Zająłem się kobietą i szybko się okazało, że miała złamaną rękę. Pewnie upadek z konia to spowodował. Poza tym narzekała też na ból głowy. Nie wiedziałem, co zrobić ani jak jej pomóc. Po Lenniem i Yutusiu nie było ani śladu. Nic nie słyszałem ani nie widziałem... Co mam teraz zrobić? Szukać ich? Zostać tutaj i cierpliwie czekać? 

(Lennie~?)

Rose CD Cal

Po pocałowaniu Cala, szybko się przemieściłam, zostawiając go samego. Nie chciałam jego krzyków oto, że TO zrobiłam. Demon jasno mi powiedział, że pocałunek go uratuje od tego nieszczęsnego klona. Chciał kombinować, ale nie musiał od razu mnie szukać i się wyżywać. Czy on nie widział, że jestem tak samo zmęczona tym wszystkim i zirytowana, jak on? Usiadłam pod drzewem, opierając plecy o pień. Zdecydowanie potrzebowałam odpoczynku od tych wkurzających przygód. Przy nim za bardzo myśleć nie mogę, bo potrafi wszystko wyczytać. Ugh... To wszystko jest takie skomplikowane! Ze złości wstałam z mojego wygodnego miejsca i ruszyłam w stronę cyrku. Dopiero po chwili marszu uświadomiłam sobie, że mój pierwszy pocałunek też się wydarzył w lesie. Dodatkowo W TYM lesie. Kiedyś byłam tutaj na wycieczce szkolnej. Uśmiechnęłam się pod nosem na bardzo miłe wspomnienie. Tak bardzo rozmyślałam, że nie zauważyłam, jak wchodzę na teren cyrku. Zobaczyłam Pika, który do mnie podchodzi. O co tym razem chodzi?
-Witaj, Rose! Posłuchaj, za kilka dni mamy bardzo ważny występ i jest nam potrzebna każda para rąk do pomocy. Jutro razem z Calem, będziecie pomagać w przeniesieniu dwudziestu bardzo wielkich pudełek - powiedział mój przełożony, patrząc się prosto w moje oczy. Co!? Znowu mam znosić towarzystwo tego małego Szczyla? Westchnęłam poprawiając niedbale zawiązanego warkocza. Niezbyt podobał mi się pomysł spędzenia kolejnego dnia razem z Wysoko Urodzonym Egoistą. Oboje siebie nienawidzimy, a coraz częściej musimy przebywać w swoim towarzystwie.
-A czy nie mogę przenieść tych pudełek z kimś innym? Uważam, że Cal nie jest odpowiedni do tej roboty- rzekłam, mając nadzieję, że są nikłe szanse na to, że jednak przydzieli mi kogoś innego.
-Niestety, nie ma takiej możliwości... Przepraszam, jestem dzisiaj tak samo zabiegany, jak twój pomocnik- odpowiedział, idąc w stronę swojego biura. Wybuchłam śmiechem, Pik świetnie porównanie dał.
Kiedy miałam wejść do mojego namiotu, jakiś mężczyzna chciał do mnie podejść. Miał w ręku miecz i był ubrany cały na czarno. Czyżby złodziej? Kiedy stanął, mogłam zobaczyć, że był w podeszłym wieku, a jego niebieskie oczy nie wyrażały żadnych uczuć.
-Przepraszam, czy mogę w czymś pomóc?- spytałam się, stając naprzeciwko niego. Skoro do mnie podszedł, to chyba musiało być coś ważnego, co nie?
-Masz przetrzymać u siebie ten miecz dopóki właściciel po niego nie przyjdzie. Najlepiej schowaj go tam, gdzie nikt go nie znajdzie. W swoim pokoiku, zrozumiano?- wepchnął mi do dłoni jakiś ciężki miecz i zniknął. Mężczyzna tak mocno mi to dał, że aż upadłam na podłogę. Po co mi dał tę broń? Przyjrzałam się jej bliżej. Poza kurzem w niektórych miejscach nie wyglądała na jakąś wyjątkowo... Dopóki nie zobaczyłam kilku małych plamek krwi na ostrzu. Byłam tak zaskoczona, że aż opuściłam broń na ziemię. Czy ja przetrzymuję coś nielegalnego? Czy to krew człowieka, a może zwierzęcia? Powinnam zgłosić to policji? Tyle pytań miałam w głowie... przede wszystkim musiałam szybko schować broń, żeby nikt nie zobaczył. Nie chcę, żeby ktoś jeszcze miał przez to kłopoty. Szybko złapałam za klingę miecza i weszłam do mojego skromnego namiociku. Gorączkowo zastanawiałam się, gdzie mogę ją przetrzymać. To musiało być miejsce, o którym będę pamiętała, a będzie zbyt oczywiste. Wodziłam wzrokiem po meblach, aż natrafiłam na łóżko. Bingo! Wyjęłam jakiś mały nożyk i zrobiłam jak najmniejszą dziurę przy miejscu, gdzie leżała poduszka. Materac jest na tyle duży, że raczej nie będę czuła czegoś twardego i metalowego, kiedy będę spała. Wystarczyło jeszcze włożyć "dowód", zszyć otwór i po sprawie. Po wykonaniu pierwszego kroku, została mi ta najgorsza część, czyli szycie. Nie mogę pójść do kostiumografa, ponieważ może coś podejrzewać. Na szczęście w szafce nocnej miałam malutki zestawik igieł i nitek. Babcia kiedyś mnie uczyła podstaw szycia, lecz niewiele z tego pamiętam. Bardziej interesowało mnie wróżenie z kart. Wyjęłam małe pudełeczko w którym znajdował się niewielki zestawik. Wybrałam igłę z największą dziurką do włożenia nici. Nie zamierzałam spędzić kilku godzin na celowaniu w dość mały otwór, tym bardziej, że byłam zmęczona. Udało mi się z tym wywinąć w godzinę. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Najważniejsze, że się z tym uporałam w miarę szybko. Nie miałam ochoty przebierać się w piżamę, dlatego po skończeniu roboty od razu położyłam się spać. Jeszcze jeden dzień spędzę z tym nieznośnym bogaczem i więcej nie zamierzam go widywać...
Wstałam ze smutkiem, czując, że to będzie ciężki dzień. Dzienną rutynę zrobiłam dość spokojnie. Z każdą minutą widziałam, jak coraz więcej ludzi zabiera się za robotę, którą Pik im przydzielił. Też powinnam się za to zabrać. Może dam radę sama? Poprawiając sobie humor tą myślą ruszyłam w stronę tych pudełek. Szybko się zawiodłam. Jak ja razem z Calem mam przenieść dwadzieścia bardzo ogromnym pudełek na drugi koniec cyrku!? Oby były lekkie... No cóż... Trzeba znaleźć mojego pomocnika. Poszłam w stronę jego namiotu, jak ja go tam nie znajdę to użyję swojej mocy, by przenieść te nieszczęsne skrzynki. Na szczęście, zauważyłam go, jak przechodził pomiędzy pracownikami cyrku i rozglądał się w tą i z powrotem. Podeszłam do niego i wiedział o co mi chodzi.
- Nic nie musisz mówić. Wszystko wiem i od razu mówię, że nie mam czasu na takie rzeczy. Znajdź sobie kogoś innego. - rzekł, patrząc mi się prosto w oczy. Zdaję sobie z tego sprawę, że czyta teraz w moim umyśle, czyli potrzebuje informacji. Czy on sobie zdaje sprawę, że za każdym razem, jak wchodzi w mój umysł coraz bardziej czuję, jak on to robi?
- A Ty myślisz, że nie próbowałam? Chodź, im szybciej się z tym uporamy tym lepiej- powiedziałam, odwracając się w stronę tych skrzynek. Jednak nie słyszałam jego kroków za mną. O nie! On mnie z tymi kartonami samą nie zostawi!
-Nie myśl, że mnie z tym samą zostawisz! - krzyknęłam, łapiąc  go za dłoń, żeby mi prędko nie uciekł. Zauważyłam, że on nie przepada za dotykiem. Lepiej dla mnie.
-Co Ty robisz!? Puść mnie! Ja z tobą nic nie będę robił! - wrzasnął, jak małe sześcioletnie dziecko.  Heh... Co ja mam z tym małym szczylem. On na serio nie rozumie, że mamy robotę do zrobienia.
-Weź nie krzycz, bo od kiedy cię tylko zobaczyłam, mam ochotę cię walnąć porządnie w twarz- odparłam, wzmacniając uścisk. Niech ten Kretyn teraz cierpi. Kiedy dotarliśmy do pudeł puściłam go, rzucając prosto na stosy kartonów.
-Teraz weź skrzynkę z jednej strony, a ja wezmę z drugiej. Im szybciej się uwiniemy, tym więcej czasu będziemy mieli na swoje sprawy. -  Coś mamrotał pod nosem, lecz po dłuższej chwili się mnie posłuchał i złapał pudło. Podnieśliśmy je i przenieśliśmy do pomieszczenia, gdzie miał się odbyć bardzo ważny występ. Dla kogo miał być pokaz, skoro aż tak bardzo się na nie przygotowujemy? Bardzo mnie to ciekawiło, gdyż niedawna w kartach wyczytałam, że coś poważnego się wydarzy. Niestety, nie mogłam się dowiedzieć niczego więcej. Po prostu jest taka zasada, że nie powinno się wróżyć dla siebie tylko dla innych, bo te wróżby mają pomagać. Momentami uważam to za koszmarną zasadę, lecz się jej trzymam. Jednak ciekawość jest tak silna, że ciężko ją przezwyciężyć. Tak się mocno zamyśliłam, że zauważyłam, że zostało nam zaledwie kilka pudeł. Cal starał się nie puścić kartonu, co słabo mu to wychodziło. Zrobił się blady, więc puściłam "towar", nie zważając na to, co znajduje się w środku.
-Widzę, że już powoli opadasz z sił, więc zrobimy sobie przerwę - rzekłam, siadając na podłodze, opierając się plecami o skrzynkę. Miałam ochotę na konwersację z kimkolwiek. Po prostu ostatnio czuję się słabo, więc się go zapytałam:
-Czego tak usilnie szukałeś w moim umyśle?
(Cal? 1219 słów)

1 cze 2019

Wszystko martwe i wszędzie trupy...

...samotni tylko ludzie, a wokół nic milczenie - oto świat