30 maj 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Nie da się ukryć, że to miejsce nieźle podziałało na moją wyobraźnię, gdy tylko Lennie mnie tu zaprowadził. Już widziałem ładnie ułożone wszystkie krzesła, piękną pogodę, a w tle pełno kolorowych kwiatów. Później gości, niedaleko gdzieś z boku ogromny tort i rzecz jasna mojego ukochanego, czekającego już na mnie. To było idealne miejsce. Naprawdę idealne...
- Tu jest... - przerwałem na chwilę i znów się rozejrzałem na boki. - Pięknie, Lennie. - dowiedziałem z uśmiechem, a potem już musiałem się do niego przytulić. - Przepięknie. - wymamrotałem jeszcze cicho. To naprawdę będzie najcudowniejszy dzień w naszym życiu.

Od tamtej chwili temat nadchodzącego wydarzenia stał się o wiele żywszy. Chciałbym, żebyśmy się wyrobili w tydzień. W końcu ileż to można odwlekać? Ja też z każdą chwilą czuję się coraz grubszy i brzydszy. W ostatnich dniach sprawdzanie mojej figury co ranek stało się jakimś nałogiem. Zawsze wstawałem wcześniej od Lenniego i pierwsze co robiłem, to stawałem przed lustrem, podnosząc koszulkę. Może i brzuch nie rósł tak gwałtownie oraz nie przypominałem jeszcze żadnej osoby w ciąży, to i tak trudno było mi na niego patrzeć. Już automatycznie miałem przed oczami, że będzie jeszcze gorzej. Mierząc swój obwód w pasie, dobijał mnie fakt, że każdego ranka ten brzuch jest większy o przynajmniej jakiś mały milimetr. Żeby nawet i temu zapobiec, chociaż do ślubu, starałem się odstawić jakiekolwiek jedzenie. Początek był trudny, ale potrafiłem się przełamać. Może i częściej kręciło mi się w głowie, ale taka cena za nie grubnięcie, to praktycznie nic. Pierwszego dnia już poszło dość sprawnie, gdyż wystarczyło mi się skupić na samej pracy. Drugi dzień tak samo, ale trzeci...
Może i Lennie coś podejrzewał, ale ani ja, ani on nie mieliśmy czasu na wspólne obiadki. Na śniadanie przez to, że zawsze wstawałem wcześniej, on musiał chodzić sam. Co do kolacji zawsze mówiłem, że jadłem wcześniej i nie mam już ochoty. W dodatku wieczorami czułem się już strasznie słabo, więc jedyne, o czym myślałem to, żeby w końcu pójść spać. Wtedy było inaczej. To Lennie musiał mnie obudzić rano. W sumie nawet nie rano. Było już popołudnie, a ja wciąż byłem w łóżku. Gdy tylko mi powiedział, która jest godzina, od razu poderwałem się do góry.
- Czemu mnie wcześniej nie obudziłeś? - oczywiście już miałem pretensje. Miałem dzisiaj kończyć jego garnitur, a ten co?! Jak mógł mnie nie obudzić?! Czemu w ogóle zaspałem...? Tyle rzeczy do roboty, a ja śpię w najlepsze.
- Słabo wyglądasz. - mówiąc to, przyłożył dłoń do mojego czoła. - Może odpuść sobie dziś pracę?
- Ja tak zawsze wyglądam. - zaśmiałem się, ale i tak jakoś słabo. Dziwnie się czułem. - Muszę się pomalować i wszyściutko wróci do normy. - przeciągnąłem się, a później oparłem się o jego ramię. Uczesać, pomalować, zmierzyć, przebrać, a później zająć się pracą, dopóki jeszcze coś zostało mi z tego dnia. Jednak pierwszym zadaniem, jakie mnie czeka, to przede wszystkim wstać. Nigdy nie sądziłem, że dziś przyjdzie mi to z taką trudnością.
- Jak chcesz, ale zobacz, co ci przyniosłem. - wskazał jakieś jedzenie, które mi położył na stoliku. Czyżby to była aluzja do mojej małej przedślubnej próby niegrubnięcia jeszcze bardziej? Czyżby się domyślił i teraz chce mnie podejść, jako kochający mężuś, który ot, tak myśli o swojej drugiej połówce i przynosi jej jedzenie?
- Chyba cię pogrzało. - tylko tyle miałem do powiedzenia. Nie może mi tak teraz krzyżować planów. Mój brzuch nie urósł przez te dni ani odrobinę. Było mi lżej na duszy, ale...
- Nie jadłeś od rana. Pomyślałem, że na obiad też za szybko nie przyjdziesz, więc ci go przyniosłem. W czym problem?
- Nie będę nic teraz jeść. - obwieściłem stanowczo, złapałem za kołdrę i znów się położyłem na boku, zakrywając się aż po sam nos.
- A to dlaczego?
- Po prostu nie i tyle. - mruknąłem, zamykając oczy. - Daj mi spokój.
- To nie jest odpowiedzieć. - po tych słowach, nachylił się do mnie i pocałował mnie w głowę. - Co ci się dzieje?
- Nie jestem teraz głodny. - znów się podniosłem i wstałem już na równe nogi. - W ogóle musisz mnie już na dzień dobry denerwować? - od razu poszedłem się przebrać. Mimo wszystko wciąż czułem się strasznie ospały.
- Ale to tylko obiad...?
- A ja mam pracę i obowiązki. - mruknąłem, przebierając koszulkę. Później cicho westchnąłem, opierając się o otwartą szafę, niby pod pretekstem, że chce coś z niej wyciągnąć, a tak naprawdę czułem, że mogłem się zaraz przewrócić. Zdecydowanie za szybko wstałem.
- Co to ma do tego? Zasługujesz na przerwę. - stwierdził spokojnie, co mnie oburzyło.
- Przerwę? - od razu na niego spojrzałem. - Ja nawet jeszcze nie zacząłem pracować, a ty mi mówisz o przerwie? Nie wygłupiaj się. - wróciłem do szafy i tym razem wyciągnąłem z niej spodnie. - Odpocznę na emeryturze. Teraz nie ma co tracić ani jednej chwili. - kontynuowałem przebieranie się. - Gdybyś ty wiedział, obudziłbyś mnie już dawno i to bez witania się z obiadkiem. - dodałem z uśmiechem, a ten ewidentnie przewrócił oczami. Tak do niego docierały moje słowa. Po prostu wyśmienicie.
Mam wrażenie, że z każdym dniem coraz gorzej dogaduje się z tym człowiekiem.
Gdy tylko się przebrałem, bez zbędnego malowania się, podszedłem i nachyliłem się do biurka. Teraz już zupełnie nie wiedziałem, do czego ręce włożyć. Jest tyle do zrobienia... Gdy starałem się ułożyć jakoś swoje obowiązki i zdecydować, od czego w końcu zacząć, usłyszałem za sobą głębokie oraz trochę przeciągłe westchnięcie Lenniego. Niedługo później podszedł do mnie od tyłu i przytulił.
- Przepraszam. - powiedział cicho, opierając podbródek na mojej głowie, jedną dłonią schodząc bardziej na mój brzuch. Od razu też położyłem dłoń na jego dłoni i zacząłem po niej jeździć kciukiem.
- Ja też. - odpowiedziałem po chwili ciszy. Emocje opadły. Byłem spokojniejszy i bez problemu później sam się do niego odwróciłem i przytuliłem. Nie trwało to jednak długo. - Dobra. To możesz iść. Ja tu mam masę pracy. - puściłem go, a ten za nic mnie nie chciał. Będąc z nim w czystej przyjacielskiej relacji, w życiu bym nie powiedział, że mógłby w ciągu tych paru życiowych wydarzeń aż tak się zmienić. Mam wrażenie, że ciągle by mnie tylko przytulał. W sumie nawet mnie to cieszy. - Naprawdę bardzo ci dziękuję, że się tak o mnie troszczysz.
Z czasem udało mi się go wyprosić stąd. Oczywiście jeszcze chciał obietnicy, że na pewno zaraz zajmę się tym jedzeniem. Gdy tylko odszedł od namiotu, rzeczywiście tak się stało. Zająłem się tym, ale po swojemu, więc oddałem cały talerz jakimś zwierzakom, które bawiły się niedaleko przy namiocie. Zjadły wszystko, a ja bez zbędnych kilogramów mogłem się zająć pracą. Przyszywanie, krojenie, wycinanie, zwężanie. Dzień jak co dzień.
Pod wieczór czułem się już okropnie. Wręcz zasypiałem na tym biurku. Na nic nie miałem siły, a mój żołądek już od dwóch dni się nie odzywa, co było bardzo zadowalającym znakiem. Jeszcze tylko parę dni i dotrwam do ślubu. Stroje prawie były gotowe. Już od skończenia tego garniaka dzieliło mnie parę szwów, ale zwyczajnie nie dałem rady.
- Cześć. Skończyłeś już pracę? - usłyszałem i podniosłem głowę z biurka. Lennie wrócił do namiotu. Od razu do mnie podszedł z uśmiechem. Jakiś podejrzany mi się wydawał, ale nie zwracałem na to większej uwagi. Od razu trochę zakłopotany spojrzałem na garnitur.
- Chyyyyyba. - odpowiedziałem przeciągle i również się lekko uśmiechnąłem. Nie miałem siły i chęci, by wstawać. Za to Lennie od razu mi w tym pomógł i wziął mnie na ręce. Nie wiem czemu, ale lubiłem, jak mnie tak nosił. Oczywiście bez przesady. Od razu owinąłem ręce wokół jego szyi, a nogi skrzyżowałem na jego tułowiu. On za to złapał mnie pod uda i zaczął gdzieś ze mną iść. Uwielbiam tak, a nie inaczej na nim wisieć. Jednak gdy zauważyłem kątem oka, że kieruje się ze mną w stronę wyjścia, od razu się ożywiłem. Oooo nie. Nie ma opcji, że każe mi coś przy sobie zjeść albo znowu gdzieś zabierze, żebym miał mniej czasu na pracę. Nie dzisiaj i nie teraz. Od razu pocałowałem go namiętnie, kładąc po sobie uszy. Nie miałem lepszego pomysłu, żeby go zatrzymać, ale ważne, że się udało. Jednocześnie dobrałem się do jego koszuli i odpiąłem jej dwa pierwsze guziki.
- Teraz chcesz gdzieś iść? - spytałem z zawiedzioną miną i odpiąłem mu kolejne dwa guziki. - Ja chcę ciebie, a nie jakichś wycieczek. - wymruczałem, wsuwając dłoń pod nie do końca rozpiętą koszulę. Miałem nadzieję, że się nie uprze przy swoim.

(Lennie~?)

28 maj 2020

Geum CD Lycoris

Było źle i to bardzo. To nie powinno się wcale stać, Onee-sama miała kłopoty i to przeze mnie. Trochę spanikowałem, ale po części byłem zły na nią jak i tamtych gości. 
Ona powinna ich zostawić w spokoju nawet gdyby cały czas mówili o mnie z drugiej strony byłem jednak zły na nich bo nie powinni damy tak mocno chwytać. Złościłem się na nich, ale najbardziej to sam na siebie, że znowu ktoś ma przeze mnie problemy i w dodatku może się stać poważna krzywda. 
- Nie powinno się tak ściskać dłoni damy - Hana wyszła zza mnie.
Zgodziła się mi pomóc. Sama podjęła tą decyzję więc mogłem poprosić ją o pomoc. 
Przy pomocy swoich mocy powiększyłem Hanamaru. Gdy tylko moja towarzyszka postawił krok przed mężczyznami od razu rozluźnili uścisk. Hana postawiła jeszcze jeden krok więcej, a cała trójka odeszła. Spojrzałem się na nadgarstek Onee-sama. Był cały czerwony, zapewne będzie miała siniak.
Przywróciłem tygrysicę do jej normalnych rozmiarów. Zacząłem szybko szukać w swoim małym plecaku maści na siniaki. Gdy tylko ją znalazłem wziąłem zranioną dłoń dziewczyny i zacząłem delikatnie wsmarowywać maść. 
- Geum... - zaczęła, a ja dokładnie patrzyłem na jej czerwony nadgarstek. - Hej Geum... - ponownie wypowiedziała moje imię. 
- Przepraszam... - powiedziałem cicho. 
Zacząłem nakładać drugą warstwę maści tak na wszelki wypadek. Powstrzymywałem cały czas łzy. Cieszyłem się, że nic nie jest oraz że w obecnej chwili byliśmy sami wraz z pupilami. Nienawidzę siebie za moją moc. Poczułem jak jedna z łez zaczęła spływać po moim policzku po czym wylądowała na dłoni dziewczyny. Otarłem swoje oczy po czym spojrzałem się na Onee-sama z promiennym uśmiechem. 
- Przepraszam, to wszystko moja wina... - wypowiedziałem.

<Lycoris?> 

27 maj 2020

Vivi CD Robin (Riddle)

Co on tutaj robił? Jakim prawem tutaj w ogóle był? Położyłem po sobie uszka i syknąłem. Nikt go nie prosił ani tym bardziej nie wołał.
- Słuchaj no, spróbuj zacząć kombinować, a obiecuję ci... Poczujesz na własnej skórze kły i pazury bestii.
- Ach Vivi markotny jak zawsze, ale wiesz, żadnej bestii tutaj nie widzę. - chcąc coś zademonstrować, rozglądnął się.
- Ty.... - Robin złapał mnie za maleńki kołnierz.
- Vivi natychmiast się uspokój. - skarcił mnie, grożąc mi przy tym palcem. - Po pierwsze jestem teraz za ciebie odpowiedzialny i obiecałem, że nikomu więcej krzywdy nie zrobisz. A po drugie jesteś zbyt mały, żeby nawet próbować, więc może ci się stać krzywda.
Głęboko westchnąłem, dobra miał rację, nie chciałem mieć spotkania z tym aniołem, prawda? Nie zmieniłem jednak wyrazu twarz, z którym obserwowałem tego krętacza.
- Już jestem spokojny. - wymamrotałem. - A więc czego tym razem chcesz Yukito?
- Hm? Uznałem tylko, że zobaczę co się tu u was dzieje na tym ziemskim padole. Przecież ostatnio się wam coś nie bardzo wiodło. Czyż nie?
Prychnąłem zniesmaczony, wspomniał o tym z taką nonszalancją, że myślałem, iż coś mnie trafi.
- Rooobin możemy już stąd iść? Mam dość jego głupiej mordy. - mruknąłem, wsadzając sobie kolejną łyżeczkę lodów do buzi.
- Naprawdę nie ładnie tak, wiesz, że nie chciał nic złego zrobić.
Pokazałem większemu demonowi język. Mało mnie obchodziły jego zamiary, jednak na pewno nie były on czyste jak łzy dziewicy.
- Ojeju nie mów mi Vivienne, że teraz nagle dałeś sobą pomiatać. Co to się stało? Zostałeś pieskiem tego człowieka? - widać sprawiało mu to niesamowitą frajdę.
Całe moje futerko się zjeżyło.
- Przymknij się może lepiej, za nim wydrapię ci te śliczne oczęta. - wycedziłem przez zęby, próbując się przynajmniej skupić na lodach.
- Czekaj, czekaj. Przecież ładnie obiecałeś aniołkowi, że nie zabijesz nikogo więcej. Hmmm demonów się to chyba też tyczy. Ale wiesz co? Możemy to sprawdzić. Oczywiście ja już dobrze wiem, jak to się skończy... Chcesz ryzykować i znów utracić twój największy skarb. - spojrzał na Robina. - Och! No przecież właśnie sobie przypomniałem, po co tu przybyłem. Nie do ciebie kuleczko futra a do niego.
Zamrugałem, o mały włos nie dławiąc się łyżeczką.
- Cz...czekaj, że co. Czego ty od niego chcesz?!
- Nic takiego naprawdę~ chciałem z nim po prostu porozmawiać. Przecież ta biedna mała istotka jest kompletnie nieświadoma tego, co się wokoło niej dzieje... - westchnął teatralnie. - Czyż to nie straszne? Nie boli cię to ani troszkę Vivi? Nie pojmuje, o co ci chodzi i co czujesz w środku.
Spuściłem wzrok. Okej może trafił w czuły punkt... Może miał rację, ale nie pozwolę, na to, żeby ten kuglarz się zbliżył do Robina... Nie byłem na tyle egoistą, by dla pustego uczucia satysfakcji i chęci posiadania narażać go na obecność innego demona w szczególności, że nie miałem jak go teraz ochronić przed możliwym atakiem.
- Słuchaj, nikt tu nie prosił o twoją pomoc, możesz po prostu się wynieść? - zapytałem dość szorstko.
- To ty nie wiesz? Na to jest już za późno! - roześmiał się wesoło i złapał Robina za nadgarstek, po czym pstryknął palcami.
Tak więc ponownie staliśmy w jego sali w jego własnym, że tak to nazwę 'wymiarze'.
Jak można się było spodziewać, zaraz usadowił się na swoim tronie, spoglądając na nas.
- Dobrze, czyli możemy już przejść do rzeczy~.

(Robin? Riddle? )

26 maj 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Patrzyłem na ten dziwny prezent, zastanawiając się, co powiedzieć. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że mógłbym dostać wełniane slipy, ręcznie dziergane na drutach. Nie powiem, że były brzydkie, bo miały jasny beżowy odcień wymieszany gdzieniegdzie z szarym kolorem, z drugiej jednak strony nie byłem pewny, czy taka bielizna była wygodna i niewidoczna pod spodniami.
- Na pewno w nich nie zmarznę – odezwałem się w końcu i kiedy spojrzałem w bok, zauważyłem, że jakieś dziewczyny uważnie nam się przyglądają. Zażenowany ich wzrokiem i szeptami, złożyłem prezent od ukochanego i schowałem go do kapelusza, w którym zniknął.
- Możesz dzisiaj je wypróbować – zaoferował. Usiadłem naprzeciwko niego, znowu się zastanawiając nad odpowiedzią.
- Jeśli będzie zimno – uśmiechnąłem się delikatnie, a on posłał mi podejrzane spojrzenie. Nie drążył jednak tego tematu i usiadł ponownie.
- Więc czemu cię tak długo nie było? Już chciałem iść cię szukać, martwiłem się.
- Byłem u Pika, na spokojnie udzieli nam ślubu, wystarczy data. A co do miejsca, stwierdził, że możemy zrobić je, gdzie chcemy, a samo wesele może się odbyć na powietrzu, jeśli będzie ładna pogoda – wyjaśniłem.
- Czyli teraz musimy znaleźć to miejsce – spojrzał na wyjście z bufetu. Po chwili wstałem i pociągnąłem go za rękę, wychodząc na zewnątrz.
- W sumie, to chyba coś znalazłem. Przejdźmy się – trzymając go za dłoń, ruszyliśmy między namiotami. Po kilku minutach wyszliśmy z ich terenu, okrążyliśmy pole namiotowe i wtedy dotarliśmy do polany. Była to zwyczajna łąka, na której znajdowało się niewielkie jeziorko, kilka potężnych drzew i pachniało świeżymi kwiatami, w tym momencie rozkwitniętymi, chociaż w nie dużej ilości. Lekki wiatr smugał liście i trawę, które poruszały się w bezmelodyjnym tańcu, a zachodzące słońce rzucało pomarańczowo-fioletowy blask na cały krajobraz. - Sam teren jest w miarę równy, więc nie powinno być problemów z ustawieniem krzeseł – powiedziałem, robiąc kilka kroków do przodu i niebędącym pewnym, jakie uczucia wzbudziła polana w moim narzeczonym. - Ale zrozumiem, jeśli wolisz inne miejsce lub jakieś pod dachem. Tak naprawdę to propozycja innego pracownika, ponoć zna tutaj cały teren jak własną kieszeń – dopiero teraz odwróciłem się do Shuzo, aby sprawdzić, czy podoba mu się moja propozycja.

<Shu?>

25 maj 2020

Lycoris cd Geum

Spojrzałam się na swoje ramię, ale niczego tam nie było. Mówił prawdę? Słychać było w jego głosie niepewność i swego rodzaju strach mówił więc kłamstwo lub działam na niego źle i się mnie boi. Westchnęłam cicho, w tym samym momencie przechylając delikatnie głowę do tyłu, przez co mogłam zobaczyć inne osoby. Patrzyli się na nas i coś do siebie mówili, nie mogłam jednak rozszyfrować, o co im chodziło i to w sumie nie tylko im. Po krótkiej chwili widziałam, że część tego towarzystwa żywo coś komentuje, spoglądając przy tym na nas. Powoli zwróciłam głowę w stronę Geuma, który pustym wzrokiem wpatrzony był w nasze zwierzęta. Wyglądał na przybitego. Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam przy tym zęby. Zdenerwowało mnie to i to mocno. Zgarbiłam się niechlujnie, myśląc przy tym, co teraz zrobić. Byłam tu od jakiegoś czasu, ale nie sądzę, by moje zachowanie rozeszło się po wszystkich, z czego nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy raczej powinnam być bardziej uważna. Spojrzałam na Uhuru, który jako jedyny obecnie mnie rozumiał i dotrzymywał kroku w każdym momencie, nieważne czy tym złym, czy dobrym -po prostu był. Przymknęłam oczy, myśląc jeszcze przez chwilę.
- Nic nie było na moim ramieniu -rozpoczęłam, ściągając tym samym jego uwagę na siebie -prawda? -dodałam, otwierając przy tym oczy.
Nie dostałam jednak odpowiedzi zwrotnej, przez co znowu się zastanawiałam czy to przez tych ludzi, czy przeze mnie. Nie wierzę, żeby aż tak się mnie bał. Wplątałam palce we włosy, powoli je rozczesując, by na samym końcu pobawić się trochę końcówkami, zawijając je. Postanowiłam, że jeszcze chwilę poczekam na odpowiedź, choć wiedziałam też, że długo nie wytrzymam i zrobię coś zupełnie niespodziewanie -jak zresztą zawsze.
- N..nie... -usłyszałam po dłuższej chwili, przez co zwróciłam się w kierunku jego twarzy, która była przysłonięta przez długie kępki jasnych włosów.
Wtedy to dopiero dopadła mnie złość. Wiedziałam już, dlaczego tak przed chwilą zareagował, co w sumie mnie zaskoczyło, ale i uszczęśliwiło. Spojrzałam się zza ramienia na ludzi za nami, czując, jak uchodzi ze mnie pozytywna energia, która powoli zastępowana jest przez buzującą złość. Cmoknęłam cicho, przez co znowu zwróciłam na siebie uwagę chłopca. Spojrzałam w jego kierunku i wyciągnęłam do niego rękę, ten natomiast skurczył się delikatnie. Pewnie znowu pomyślał, że go uderzę, przez co skarciłam się w duszy. Złapałam go za czuprynę, po czym zaczęłam ją głaskać, na co ten podniósł wzrok z ogromnym pytaniem na twarzy.
- Spokojnie -powiedziałam cicho -nie przejmuj się nimi, jesteśmy razem i nic ci nie będzie -uśmiechnęłam się delikatnie, ściągając dłoń z czubka głowy na jego policzek -ze mną nic ci nie grozi, więc już się nie bój -zdjęłam rękę z policzka, po czym wstałam ze słomy, na której oboje siedzieliśmy. Przeciągnęłam się delikatnie, po czym powolnym krokiem zaczęłam podchodzić do nieznanych mi osób. Będąc wystarczająco blisko nich, stałam się przyczyną, przez którą przestali rozmawiać. Podniosłam w ich kierunku rękę jakby na przywitanie i uśmiechnęłam się szeroko. Jedyne co miałam w głowie, to tylko i wyłącznie to, by Geum już się nimi nie martwił. Nieważne co zrobię, mają się stad usunąć i go zostawić. Już.
- Hejka chłopcy! -powiedziałam wesoło -co tam porabiacie? -zapytałam, spuszczając już rękę wzdłuż ciała.
Spojrzeli się po sobie, po czym jeden z całej trójki się w końcu odezwał, a właściwie chciał, bo szybko mu przerwałam.
- Posłuchajcie słodziaki -zaśmiałam się krótko -nie wiem, o czym rozmawiacie, ale bardzo rozpraszacie mojego małego kumpla, wiecie? -mówiąc to, wskazałam kciukiem za siebie, na Geuma -dlatego mam małą propozycję. Wy się usuniecie i go zostawicie albo... -tu przerwał mi wysoki chłopak o długich, rudych włosach.
- Albo co dziewczynko? -prychnął widocznie zdenerwowany. Zaśmiałam się zadziornie, podnosząc przy tym pięść w kierunku jego twarzy.
- Albo nie skończy się to zbyt przyjemnie -dokończyłam swoją ostatnią myśl, spoglądając na nich z oczekiwaniem.
Ciekawe co sobie teraz o mnie myśleli? Niższa od nich dziewczyna grozi im, bo się tylko patrzyli i o czymś tam rozmawiali, niekoniecznie o nas. No cóż, tak czasem bywa. Grubszy brunet szybko wyszedł przed szereg i złapał mnie za rękę, czego się nie spodziewałam. Uśmiechnął się w moją stronę, po czym spojrzał się za mnie, na młodego. W tym momencie poczułam się bardzo źle.

<Geum?>

24 maj 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Nie zapomnę, ale byłbym spokojniejszy, gdyby Lennie już dał mi się zająć większością. Jakoś lepiej mi jest mieć wszystko pod kontrolą i widzieć o wszystkim, niż później się tylko dowiadywać. Naprawdę kolejne niespodzianki nie są mi potrzebne. Już sam śmieszny fakt, że jestem w ciąży, wystarczy. Gdy mój ukochany zajął się przebieraniem, ja wziąłem głęboki oddech i odchyliłem się bardziej na krześle, zamykając oczy, a po chwili wydychając powoli powietrze. Teraz albo zaraz będzie mi się chciało wymiotować, albo zacznie mnie boleć głowa i przejdzie dopiero za jakieś dwie godziny. Żadna z tych opcji mi nie odpowiadała. Wymioty są okropne, a boląca głowa odbiera mi możliwość pracowania. Już rano tak mi się kręciło w głowie, że nie byłem w stanie w odpowiednim miejscu wbić igłę, nie mówiąc już o nawlekaniu i temu podobnych. Na szczęście przeszło, ale teraz znowu może wrócić. Gdy otworzyłem oczy, o mało co nie spadłem z krzesła. Nie spodziewałem się Lenniego znów przed sobą.
- Może położysz się na chwilę? - zaproponował, ale nie było szansy, żebym się zgodził. Od razu poprawiłem się na siedzisku i pokręciłem głową.
- Nie strasz mnie tak. - mruknąłem jedynie, poprawiając się na siedzisku, po czym wyciągnąłem swój notatnik, by przystąpić do fachowej pracy.
- Shuzo, mówię serio. - ewidentnie nie spodobało mu się, że tak zignorowałem jego propozycję. Jednak mówił wciąż spokojnym tonem.
- Ja nie umieram. - oświadczyłem, otwierając notatnik. - Nie jestem też chory. - ciągnąłem dalej, przewracając strony i skupiając się przede wszystkim na tym, co mam przed sobą na biurku, niż moim troskliwym Lenniem, który stał za nim. Może i nie powinienem tak robić, ale denerwowało mnie to. Gdyby mógł, to z chęcią unieruchomił mnie w łóżku i kazał ciągle leżeć, bo przecież dopadnie mnie pracoholizm. Słyszał ktoś kiedykolwiek większą bzdurę? Ja i pracoholizm? Co każda osoba chcąca pracować od razu musi mieć jakiś problem?! Ja muszę mieć jakiś problem? Jak nie dziwne załamki w dzieciństwie, problemy z odżywianiem, to teraz jeszcze z robieniem czegokolwiek?!
- Nie mówię, że jesteś, tylko... - przerwała mu moja dłoń, która wystawiłem mu przed twarz. Miałem dość tego tematu.
- Cicho. Na tym się skupmy. - mruknąłem, zamykając notatnik i opuszczając dłoń. Równocześnie lekko się schyliłem by zacząć grzebać w dość zagraconej szufladzie. Teraz mi będzie zawracać głowę takimi pierdołami, żeby w biały dzień wracać do łóżka, bo ciąża to taki ciężki stan, gdzie powinienem tylko leżeć i grubnąć. Już mi wystarcza, że siedzę prawie ciągle i wpycham w siebie chore ilości jedzenia. Lennie widząc, że nic nie wskóra w tej sprawie, postanowił po prostu wyjść i dać mi święty spokój, co było najlepszym, co mógł zrobić. Ostatnie czego chciałem, to żeby się z nim jeszcze zacząć kłócić. Zaraz wszyscy dookoła będą mnie traktować jak jakiegoś niepełnosprawnego, bo przecież jestem w ciąży. Lepiej w ogóle byłoby w niej nie być. Wtedy wszystko było jakieś prostsze, a na razie... Znów musiałem się wyprostować i wziąć głęboki oddech. Powoli czułem, jak zaczynało mnie mdlić. Jak ja bardzo nie chciałem i wciąż nie chce wymiotować. Niech to już się skończy.
Nie ma się co łudzić, że mój dzień był jakkolwiek ciekawy. Grzebanie, cięcie, szycie i tak dalej w kompletnej ciszy nie było niczym zaskakującym ani ekscytującym. Mimo wszystko cieszyłem się, że w końcu tutaj wróciłem i mogę robić to, co rzeczywiście mi się podoba. Dlatego dzień minął mi naprawdę szybko i w miłej atmosferze pomimo mało przyjemnego poranka. Szczerze nawet nie wiem, jakim cudem tak szybko ten czas przeleciał. Prawie w ogóle nie wychodziłem z namiotu, a fakt, że nie doskwierał mi za bardzo głód, był świetny. Może rzeczywiście praca to dobre sposób na wszystko?
Żeby komuś udowodnić, że nie popadnę w żaden pracoholizm ani nic w tym stylu, postanowiłem trochę wcześniej skończyć pracę. Nie wiedziałem, gdzie się Lennie podziewał przez pół dnia. Aż tyle musiałby mieć do zrobienia już pierwszego dnia pracy? Chyba że jeszcze zajął się już rzeczami do ślubu. Ciekawe, kiedy nadejdzie ten piękny dzień. Nie mamy jeszcze nawet daty ustalonej, a ja do co kreacji muszę go porządnie zmierzyć, by w końcu zająć się garniturem. Myślałem, że coś zgapię od jego ubrań, ale lepiej go po prostu mieć go przed sobą i wziąć metr do ręki. Będzie porządnie zrobione. Fuszerki bym nie przeżył. Zajmę się tym najpewniej następnego dnia z samego rana.
W oczekiwaniu na Lenniego zdążyłem się wygodnie ułożyć w łóżku, a żeby umilić sobie czas, zająłem się dzierganiem. Miałem dość duży zapas włóczki, więc czemu by nie skorzystać? Warto sobie to i tamto przypomnieć. Nie miałem pomysłu, co wydziergać i stwierdziłem, że co mi wyjdzie, to będzie. Przy okazji znów miałem okazję, by troszkę pomyśleć. Jedyny temat nie mógł mi wyjść z głowy. Dotyczył on Lenniego, a w zasadzie tego, czemu tak długo go nie ma. Może powinienem iść go poszukać? Z drugiej strony nie chciało mi się za nim gonić. Przecież na pewno nic złego się nie dzieje. Wszystko mi wyjaśni, gdy tylko wróci. Z uśmiechem na twarzy zająłem się dzierganiem. Może zrobię coś dla dziecka? Małej księżnisi albo księciunia, który (albo która) sobie rośnie w moim brzuchu. Przede mną szmat czasu za nim się wspólnie z Lenniem przekonamy. Aby umilić sobie czas, nuciłem pod nosem różne melodyjki. Jedne dość znane, a drugie nie za specjalnie. Z czasem jednak mój żołądek zaczął się dopominać o posiłek. Musiałem z wielką niechęcią ruszyć się z miejsca i znowu iść do bufetu. Może mają coś dobrego? Zjadłbym jakiegoś ogórka kiszonego z bitą śmietaną...
Ze sobą do bufetu wziąłem włóczkę i dziergałem przy stole, co jakiś czas coś podjadając. Ludzie wchodzili do środka i wychodzili. Nikt się mną nie przejmował, ja za bardzo też nie chciałem się wdawać w dyskusję. Czekałem jednie na Lenniego, mojego kochanego narzeczonego. Całe dzierganie nie zajęło mi jakoś dużo czasu. Przynajmniej tak myślałem, ale przez wyjście z bufetu widziałem, że już się porządnie ściemniło. Ta chwila dziergania zmieniła się w parę godzin. Postanowiłem, że jeszcze dopiję herbatę, a jeśli Lenniego nie będzie w namiocie to postawie cały cyrk na nogi, by tylko go znaleźć i opieprzyć z góry na dół. Co on sobie wyobraża, żeby narażać mnie na taki stres? Martwię się o niego i nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się stało.
- Tutaj jesteś. - poruszyłem psimi uszami, słysząc znajomy głos. Od razu zauważyłem, że przyszedł do mnie Lennie.
- Długo cię nie było. - odpowiedziałem, odkładając szklankę z herbatą, a Lennie zbliżył się do mojego stolika. Nie potrafiłem się na niego gniewać i od razu wstałem, by go przytulić, a później znów go puścić i wsadzić mu przed twarz swoje wełniane dzieło. - Nie zgadniesz, co zrobiłem. - podałem mu to z uśmiechem, a ten spojrzał na mój wyczyn z trochę zmieszaną miną.
- To mów. Co to jest? - spytał w końcu, nie odrywając wzroku od mojego podarku.
- Slipy. - odpowiedziałem z uśmiechem, dałem mu buziaka w policzek, a potem zacząłem sprzątać po sobie stół.
- Wełniane? - spytał, unosząc jedną brew, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Lepiej takie niż żadne skarbie.

(Lennie~?)

23 maj 2020

Geum CD Lycoris

Gdy nadeszła chwila w której musiałem zacząć rozmawiać na temat swoich mocy, trochę się speszyłem. Nie lubiłem się chwalić nimi bo nie były specjalne jedynie przysparzały mi problemów i nic więcej. Hanamaru podeszła do mnie bliżej, aby dodać mi więcej pewności siebie. Trochę mi to pomogło, ale nie za bardzo. Wstydziłem się rozmawiać na swój temat. W dodatku gdy Onee-sama zaczęła rozmawiać o jedzeniu przez co właśnie wtedy sobie przypomniałem, że jeszcze nic nie jadłem. Hanamru również była głodna. Mogłem to zauważyć po jej wywijaniu ogonem. Zgodziłem się od razu gdy tylko Onee-sama mi zaproponowała. Hana również się ucieszyła gdy tylko się zgodziłem.
Podczas drogi do namiotu czułem jak każdy członek cyrku wpatruje się we mnie. Byłem tutaj od niedawna, a wszyscy do okoła patrzyli się na mnie tak jakbym coś złego zrobił. Każdy plotkował o mnie, nawet nie wiedziałem dlaczego. Hanamaru zauważyła, że czuję się niezręcznie dlatego szła tuż obok mnie, abym nie widział innych mijanych osób. 
- Dziękuję ci Hana - powiedziałem bardzo cicho pod nosem. A ona zamerdała ogonem. W taki sposób pokazywała mi, abym niczym się nie przejmował. 
Gdy doszliśmy na miejsce wziąłem największą miskę jaką można było dostać, następnie nałożyłem do miski wszystko co kochała jeść Hanamaru. Ja i Onee-sama usiedliśmy na słomie. Miło patrzyło się gdy ta dwójka wspólnie jadła. Spojrzałem się na Onee-sama która spojrzała się na mnie zezłoszczona. 
- Wybacz, nie chciałem... Bo... - chciałem się tłumaczyć ale nie miałem po co. Osoby siedzące za Lycoris śmiali się i zaczęli obgadywać nas. Zresztą tak jak każdy inny w namiocie. Wszyscy mówili, że przyniosę jej pecha i lepiej by było gdyby się ze mną nie zadawała. 
- Co jest? - zapytała się stanowczo, a ja spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem. 
- Bo widzisz na twoim ramieniu jest kawałem słomy... dokładnie był bo spadł przed chwilą... - wymyśliłem w ostatniej chwili coś. - Chciałem ci jakoś powiedzieć, ale nie wiedziałem jak... Przepraszam Onee-sama... - zniżyłem swój wzrok. Trochę głupio mi było. 

<Onee-sama?>

20 maj 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Chłopak zachowywał się dziwnie. Ocierał się o łapy, meble, podłogę, a potem o mnie. Nie miałem pojęcia, co mu się dzieje, a niestety jako pies nie mógł mi nic przekazać. Trzymałem go na rękach, pozwalając mu się ocierać o mnie. Dopiero po chwili zauważyłem, że za każdym razem wycierał się łbem, konkretniej, to uszami. Usiadłem na ziemi i podniosłem go na chwilę do góry. Wyglądał uroczo, chociaż miał zmarszczony nosek. Znowu zaczął machać łapkami przy uszach, więc postawiłem go na ziemi.
- Swędzą cię? - zapytałem, zaczynając go drapać w uszy. Uspokoił się, ale to najwidoczniej mu nie pomogło, ponieważ ocierał się o moje ręce. W pewnym momencie poczułem, że ma mokre futerko przy uszach. Dostałem olśnienia. - A może woda ci się nalała do uszu – podniósł zamknięte powieki i spojrzał na mnie spojrzeniem „Zrób coś!”. - Poczekaj tu – wstałem i ruszyłem do swoich rzeczy. Zacząłem w nich grzebać w poszukiwaniu patyczków do uszu. Gdy znalazłem pudełko, wziąłem trzy egzemplarze i wróciłem do psiaka, który się niecierpliwił. Usiadłem przed nim po turecku, a on wszedł między moje nogi. Pogłaskałem go i zacząłem czyścić mu uszy patyczkiem.
Położył się na moich nogach, a ja zacząłem go także głaskać. Po niecałych pięciu minutach jego uszka były czyste, nie miał już wody, a nawet spał. W psiej formie wyglądał lepiej niż milion dolarów na tle świeżo zakwitniętych kwiatów. Małe łapki skulił pod sobą, ogon zwinął wzdłuż ciała, miałem nawet wrażenie, że się uśmiechał. Dalej go delikatnie głaskałem, nie chciałem nawet się podnosić, aby go nie obudzić. Chciał dzisiaj pracować, a prawda była taka, że było już późno, a on powinien dużo odpoczywać. Wiedziałem, że następnego dnia może być na mnie zły, że go nie obudziłem, jeśli jednak to zrobię, będę zły na siebie. Powoli go podniosłem do góry i poszedłem z nim do łóżka. Położyłem go na nim, przebrałem się w pidżamę i sam się ułożyłem obok niego. Nie budziłem go nawet po to, aby zmienił postać, bałem się, że naprawdę pójdzie pracować. Nie miałem nic przeciwko jego zdaniu, że musi pracować, nie podobało mi się jednak, że chciał się zapracować na śmierć. Jeszcze mi pracoholikiem zostanie. Okryłem się kołdrą i zasnąłem blisko zwierzaka, dalej go głaszcząc.
Gdy się obudziłem, macałem łóżko dłonią, nie poczułem jednak żadnego oporu, czy wzniesienia. Podniosłem oczy, Shuzo już nie spał. Słyszałem za to maszynę do szycia, która doszła do mojego umysłu dopiero teraz. Uniosłem się na łokciach i się rozejrzałem. Pierwsza noc w namiocie chłopaka przebiegła dobrze, nie czułem różnicy między tym miejscem, a swoim, co było dobrym znakiem. 
- Wreszcie wstałeś, jest po dziesiątej – powiedział. Uśmiechał się i był wgapiony w swoją pracę. W końcu wstałem na równe nogi i się rozciągnąłem. Podszedłem do niego i spojrzałem na to, co robił.
- Dawno wstałeś? - zapytałem. Trzymał w dłoni jakaś szmatkę, a na niej robił wzory.
- Coś koło ósmej. Poszedłem od razu coś zjeść, byłem strasznie głodny. A że wczoraj poszedłem przez ciebie wcześniej spać, teraz mam dużo energii i chce nadrobić wczorajszy dzień – wytłumaczył, odkładając materiał na bok. - Na razie sprawdzałem, czy jeszcze pamiętam, jak jej używać. Wzory jak malowane – wskazał na swoje dzieło. Uśmiechnąłem się, widząc wyszyte wzory kwiatów, których ja w życiu nie potrafiłbym zrobić. 
- Cały ty – ucałowałem go w czoło. - Jak twoje uszy? - pogłaskałem go po psich częściach.
- O wiele lepiej. Następnym razem chyba włożę czepek, nie chce mieć więcej wody w uszach, okropne uczucie – wzdrygnął się, po czym wrócił do maszyny. - Jeszcze pójdę do Pika, zapytać się, gdzie możemy zrobić wesele – powiedział, na co ja pokręciłem głową.
- Ty sobie szyj, ja to załatwię. Nie zapominaj, że ja też organizuje ten ślub – odwróciłem się do niego, aby się przebrać.

<Shu? ^^>

18 maj 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Okej. Muszę przyznać, że Lennie miał wyśmienity pomysł z tą kąpielą i cieszę się, że zaciągnął mnie siłą ze sobą. Miałem wrażenie, że tego mi właśnie brakowało. Jednak to też nie oznaczało, że odpuszczę sobie na dzisiaj prace. O nie nie nie. To w ogóle nie wchodziło w grę. Nie ma nic gorszego niż bezproduktywny dzień. Warto to sobie zapamiętać i powtarzać jak mantrę. Wtedy nic ani nikt nie pokusi do przeleżenia kolejnej godziny w łóżku. Czas jest naprawdę cenny, a ja codziennie się staram i będę się starać wypełnić swoje obowiązki względem pracy, Lenniego, a później również dziecka na sto procent. Wszystko jest do ogarnięcia, jeśli się tylko chce czyż nie?
- Mój ogonek? - spytałem tak dla pewności. Równocześnie też spojrzałem na Lenniego trochę zaskoczony. W zasadzie nie byłem pewny czy się zgodzić. Skąd w ogóle tak nagle ta propozycja? Jakoś nigdy nie interesował się moimi zwierzęcymi kończynami, co i tak jest okropne, bo o własnego psa należy zadbać, ale warto docenić, że nagle coś mu w tej łepetynie zaświtało poza denerwującymi mnie tekstami.
- A czyj inny, hm? - spytał rozbawiony, a ja już go puściłem.
- Jak sobie chcesz. - postanowiłem zignorować to pytanie i odwróciłem się do niego tyłem, opierając się klatką piersiową o krawędź tego jakby basenu, a ręce położyłem na płytkach i na nich oparłem brodę, jednocześnie bardziej wypinając się tyłkiem do Lenniego. - Tylko nie skołtuń mi go. - mruknąłem, gdy poczułem, że ma już go w dłoniach. - Ciężko go potem wyczesać. - dodałem, przymykając oczy. Mogłem się na razie odprężyć. Wygodnie mi było w tej pozycji.
- Dobrze. Możesz być spokojny. - zapewnił, po czym zajął się moim ogonem. Nie było to jakieś specjalne uczucie, gdy tak mi go macał. Nawet muszę przyznać, że jest o wiele lepiej, jak po prostu mnie głaszcze. Był to teraz mokry szczurzy ogon, więc czemu chciał go dotykać? W ogóle miałem wrażenie, że to tylko spowodował temat dziecka. Z jednej strony mnie to nie cieszyło, ale z drugiej bardzo. Może uda mi się go nawet namówić do czesania? Dawno nikt mnie nie czesał.
Po opuszczeniu łaźni nie miałem na nic innego ochoty, jak zjeść coś ciepłego i iść spać. Jednak denerwował mnie mój wciąż trochę mokry ogon. Tak się obijał o moje nogi, gdy szedłem przy Lenniem. Już i tak się usyfi od tego kurzu z drogi, a takiego mokrego oraz zimnego nie miałem zamiaru nosić w rękach, więc za nim się położę, minie trochę czasu. Może nawet ta chwilowa senność przeminie? Oby tak. Chciałem się jeszcze dzisiaj zająć strojami na ślub.
- Będziesz coś jeszcze robił dzisiaj? - spytałem, przytulając się do ramienia mojego ukochanego, kładąc po sobie uszy.
- Przede wszystkim muszę się przespać, więc liczę na to, że będziesz mi towarzyszył. - odpowiedział, uśmiechając się i całując mnie w czoło.
- Najpierw muszę się jeszcze ogarnąć. Czuję się jak jakieś czupiradło. - westchnąłem cicho. - Poza tym jestem głodny i chciałem jeszcze porobić parę rzeczy na maszynie do szycia. - po tym na chwilę się zamyśliłem, żeby się upewnić czy czasem czegoś nie pominąłem.
- To chodźmy najpierw razem coś zjeść, a później już sam zdecydujesz, co chcesz robić. - od razu pokiwałem głową z uśmiechem, a mój plan dalej był w idealnym porządku. Zdążę się zająć wszystkim.
Będąc już w bufecie, nie pożałowałem sobie skosztować ani jednej rzeczy, która akurat była wystawiona. Wchłaniałem do siebie wszystko dosłownie jak czarna dziura, a później już tylko czekałem na moment, gdy zacznę tego żałować. Aż się dziwiłem, że mój brzuch jest w stanie tyle zjeść i w dodatku tak szybko. Nawet nie wiem, czy czasem Lenniemu nie zrobiło się wstyd, gdy musiał siedzieć przy takim obżartuchu, jakim jest jego narzeczony. Jeszcze się może rozmyślić w kwestii tego ślubu... Najbardziej chyba tego się właśnie bałem. Czuję, jakbym z każdym dniem tracił w jego oczach. Co będzie, jeśli już razem dotrwamy do momentu, gdzie przez brzuch będzie mi trudno nawet wstać? Co ludzie będą mówić? Jak będą patrzeć na mojego Lenniego? Przez pryzmat tak brzydkiego partnera nie będzie mógł normalnie żyć. Tyle pytań i z każdym zaczynam się coraz bardziej stresować tą ciążą.
Słyszysz maluchu? Będziesz najcudowniejszym berbeciem na tym świecie, powiedział. Może i wtedy mnie to rozbawiło, ale teraz... To w zasadzie nie wiem, co myśleć. Co jak będzie zupełnie odwrotnie? Co jak to dziecko nie będzie dla niego takie cudowne, gdy już je zobaczy na żywo? Otępiały wpatrywałem się w pusty talerz, dopijając herbatę. Najgorsze jest to, że takie myśli dopadają mnie w najmniej odpowiednim momencie. Choćby i teraz. Czy to nie głupie, że kończąc posiłek, myślę o tym, co mnie może czekać w przeszłości? Nie jest idiotyczne, że boję się czegoś, na co i tak nie będę mieć wpływu? Może serio lepiej byłoby nie mieć tego dziecka... Podniosłem wtedy wzrok na Lenniego, a ten trochę zdziwiony się mi przyglądał.
- Wszystko dobrze, Shuzo? - spytał. Wyglądał na trochę zmartwionego, ale ja od razu się do niego uśmiechnąłem. Muszę w końcu jakoś się ogarnąć i przestać przejmować. Co będzie, to będzie.
- Znowu zaczęło mi się kręcić w głowie. - odpowiedziałem, co trochę nawet i było prawdą, ale szczerze bardziej dobiły mnie własne myśli. Ileż można myśleć o jednym i tym samym temacie?! Ciąża, otyłość, dziecko i tak w kółko! Już miałem tego dość, ale jak mam kazać sobie samemu przestać się tym zadręczać? Niewykonalne, a Lenniego tym bardziej nie chce tym obciążać. Już starczy, że tyle jakoś ze mną wytrzymuje.
Będąc już w namiocie, nie mogłem się wziąć za pracę. Lennie już zdążył się położyć, a mnie zaczęło dręczyć coś dziwnego, co było związane z moimi psimi uszkami. Nie mogąc sobie jako człowiek z tym poradzić, zamieniłem się w pieska. Machałem łebkiem na lewo i prawo, a dziwny szum w uszach i wrażenie ich jakby zatkania, nie znikał. Nawet zacząłem się nimi ocierać o biurko, by tylko wróciły do normalności. Wyprawiałem naprawdę różne rzeczy, na co w końcu zwrócił uwagę mój ukochany.
- Hej, co robisz? - spytał, cicho się śmiejąc. Naprawdę nawet zacząłem ocierać się tymi uszami o ziemię, ale to dziwne uczucie dalej nie znikało. Zacząłem cicho skamleć, kładąc się na ziemi, brzuszkiem do góry i z podkulonymi łapkami, spoglądając z dołu na rudowłosego. Narzeczony słysząc moje smutne odgłosy, od razu spoważniał i wziął mnie na ręce. - Co się dzieje pieskowi? - spytał, po czym połaskotał mnie po puchatym brzuszku, na co cicho kichnąłem, a potem zacząłem się o niego ocierać jednym uchem. Nic nie pomogło.

(Lennie~? Zajmij się pieskiem)

17 maj 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Nie miałem innego wyjścia, jak zaciągnąć go tam siłą. Dopiero przyjechaliśmy, a on już chciał pracować. Rozumiałem, że było dużo roboty, ale bez przesady, zaraz mi tu popadnie w pracoholizm i strace swojego Shuzo. Zabrałem go do łaźni, która mieściła na obrzeżach miasta i tam załatwiłam nam osobne pomieszczenie. Chłopak już nie był tak naburmuszony jak na początku, wyglądał nawet na rozluźnionego, kiedy wszedł do gorącej wody. Oparłem się o krawędź i odetchnąłem z ulga, woda miała wyciągać wszelkie zmęczenie i problemy, czy jakoś tak. Shuzo przez chwilę pływał w niewielkim zbiorniku, aż w końcu sam usiadł i dał sobie odpocząć. Podpłynąłem do siebie i oparłem się o jego klatkę piersiową.
- Tak bardzo nie chciałeś iść, a teraz się uśmiechasz – stwierdziłem patrząc w jego słodkie oczka.
- Mogę zmienić zdanie – powiedziałem niczym obrażony królewicz, któremu właśnie wytknięta, że nie korzysta poprawnie z serwetki.
- Zaraz mi popadniesz w wir pracy i nie będziesz miał czasu dla mnie – stwierdziłem zamykając oczy i go przytulając. Nie mam pojęcia od kiedy stałem się taką przylepą, ale chciałem go mieć zawsze przy sobie, nawet, jeśli potrafił mnie zdenerwować i zirytować. 
- Dla ciebie miałbym nie mieć czasu? To niemożliwe – położył dłoń na mojej głowie i zaczął bawić się moimi włosami. 
- Teraz musiałem cię wyciągać siłą – powiedziałem trochę oburzony. Niby ma mieć dla mnie czas, ale jednak wiedziałem, że te miesiące będą najcięższe. Ślub, ciążą… najpierw obowiązki, potem przyjemności, ale czy to wszystko nie miało być przyjemnością?
- Myślałem, że sobie wszystko ustaliliśmy – przewrócił oczami. - W obecnej chwili czasu nie miałem, ale później bym znalazł o wiele więcej. Musisz być bardziej cierpliwy – westchnąłem i objąłem go w brzuchu. Umiałem być cierpliwy, ale byłem mniej, jeśli chodziło o jego uwagę. 
- Później będziemy mieli dziecko i mniej czasu – dalej mówiłem, z jednej strony smutny, z drugiej jednak podekscytowany tym wszystkim.
- A wcześniej ślub, na którego w ogóle nie jesteśmy przygotowani. Najpierw praca, a potem przyjemności – przewróciłem oczami, ale po chwili się podniosłem na wysokość jego oczu.
- Wiesz co? Ty rób swoją kreację i mój garnitur, a ja się zajmę resztą – przez chwilę milczał, jakby mu coś nie pasowało.
- Ale tego jest tak dużo, dekorację, miejsce, tort, goście, zaproszenia – zaczął wymieniać, dlatego uciszyłem go głębokim pocałunkiem. Przez chwilę się opierał, w końcu znowu mu przerwałem, po chwili jednak oddał mi się, a temat został zamknięty. Kiedy odsunąłem się od niego, oparłem się o krawędź i go objąłem, a on oparł się o mnie. Położyłem mu dłoń na brzuchu.
- Jak nazwiemy nasze dziecko? - zapytałem, przerywając ciszę. Chłopak chwilę milczał.
- Nie wiem. Chciałbym, żeby było ono wyjątkowe, z resztą tak jak to dziecko – lekko się uśmiechnął.
- Wyjątkowe na pewno będzie – cmoknąłem go w policzek, aby rozwiać jego wszelkie wątpliwości. - Może dostanie po tobie uszy i ogon? - spojrzałem na mokry ogonek, wystający spod wody. Wyobraziłem sobie takiego małego malucha, w psich uszkach i małym, puchatym ogonku. Shuzo się cichutko zaśmiał, ale zaraz spoważniał.
- Lepiej gdyby nie.
- Dlaczego? - zapytałem od razu, spoglądając na niego zdziwiony. - Mi się bardzo podobają – złapałem go za delikatnie za uszka, na co się skrzywił i zaczął błądzić wzrokiem po tafli wody.
- Przyniosło mi to same problemy. Nie chcę żeby też go to spotkało – przez chwilę milczałem. Miał w sumie rację, gdyby jakieś dzieciaki miały mojego malucha obrzucić kamieniami… połamałbym im wszystkie rączki.
- No dobrze, nie będę się z tobą kłócił – powiedziałem spokojnie. - Ale z uszkami czy bez i tak będzie najwspanialszym dzieckiem – odsunąłem się na bok, po czym przysunąłem twarz do jego brzuszka. - Słyszysz maluchu? Będziesz najcudowniejszym berbeciem na tym świecie – powiedziałem z uśmiechem, a Shuzo się roześmiał.
- Głupek – odsunął dłonią moją głowę, dalej się uśmiechając, a ja złapałem go za tą rękę i ucałowałem ją.
- Który potrafi cię rozbawić – stwierdziłem, a on już nic nie odpowiedział, tylko przewrócił oczami, uśmiech mu jednak nie zszedł z twarzy, dlatego przysunąłem się do niego i zacząłem składać pocałunku na jego klatce piersiowej, a potem na szyi. Podniosłem go delikatnie, a ten oplótł mnie nogami w pasie. Położyłem mu dłoń na plecach, odsunąłem się na chwilę od jego ciała i uśmiechnąłem się szeroko. Przez chwilę patrzyłem się na niego.
- Co mi się tak przyglądasz? - zapytał po chwili.
- Wiesz, że rumieńce pasują do twoich pasemek? - zaśmiałem się cicho, a on dał mi za to pstryczka w nos i mocno przytulił. - Szkoda… - westchnąłem nagle, a Shuzo się ode mnie odsunął.
- Co? - wskazałem palcem na tabliczkę, wywieszoną przy drzwiach, która wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie wolno w tym miejscu uprawiać stosunku.
- Szkoda, miałem na ciebie ochotę – przejechałem mu palcem po kręgosłupie, od czego dostał gęsiej skórki. - Umyje ci ogonek, co? - zaproponowałem, zdając sobie sprawę, że rzadko dotykam jego psich części.

<Shu? Nie możesz mu zabronić>

15 maj 2020

Robin CD Vivi

Słuchałem jego historii, starając się sobie to wszystko wyobrazić, niestety nie byłem w stanie zobaczyć go w tej postaci, jakiej się opisywał. Nie chodziło o to, że mu nie wierzyłem, tylko o to, że poznałem go jako innego człowieka, całkowicie kogoś innego niż z tej opowiedzianej historii. Z początku mu współczułem, w końcu miał powody, aby to wszystko zrobić, kiedy jednak stwierdził, że robił gorsze rzeczy niż wyrywanie paznokci i łamanie kości, to uczucie gdzieś uciekło. W głębi duszy czułem, że zasłużył na takie okropieństwa, postanowiłem mu jednak tego nie mówić, w końcu w tej chwili był kimś całkowicie innym. Nie byłem na niego zły ani obrzydzony, w sumie, to nie czułem niczego, prócz satysfakcji, że coś o nim wiem. W dalszym ciągu był dla mnie tym kochanym medykiem, który się mną zajął, chociaż nie musiał i prawdopodobnie nie chciał, a ja byłem mu bardzo wdzięczny za pokazanie świata, w którym żyłem, a którego zapomniałem.
- Robin… powiesz coś? - usłyszałem wręcz jego błagający ton. Posłałem mu ciepły uśmiech i zniżyłem się do niego. Może nie mogłem w to wszystko uwierzyć, bo był taki mały? Maluśki, jak taki słodziak mógłby komuś zrobić krzywdę?
- Dziwny z ciebie człowiek-demon – odezwałem się w końcu. W jego oczkach ujrzałem strach, po chwili bardzo delikatnie go ucałowałem w czoło, po czym się lekko rozluźnił.
- Więc nie jesteś zły? Ani obrzydzony? - chciał się upewnić, a ja pokręciłem głową.
- Wiesz co? Może i dobrze się stało, inaczej pewnie bym cię nie poznał – po tych słowach na jego twarzy pojawił się uśmiech. - A ty? Co czujesz? - chciałem porozmawiać o nim. Przez chwilę milczał, zastanawiając się.
- W sumie… to nie wiem. Ale już od dawna nie czułem się tak, jak wtedy – zrobił chwilę przerwy. - No może gdy myślałem, że cię straciłem – w tym momencie zwierzak podskoczył, aby przejść przez zwalone drzewo. Vivi, który stracił czujność i nie trzymał się już futra, przeturlał się po boku miśka i prawie spadł. Złapałem go w ostatniej chwili, sadzając go sobie na ramieniu.
- A chciałbyś wrócić do tamtego życia? Jak jeszcze nad wszystkim panowałeś? - wróciłem do tematu.
- Nie... Błagam, nie... Byłem strasznym człowiekiem.
- Czyli tego żałujesz? - znowu chwilę milczał.
- Tak... Potem poznałem kogoś, kto otworzył mi oczy i pokazał co takiego zrobiłem nie tak. Miałem się dla niego poprawić.... Alee... Nie wiem czy się udało – to mnie zaciekawiło, z drugiej jednak strony nie chciałem go męczyć. Sam się już przekonałem, jak człowiek się czuje, kiedy wspomina te stare, przykre dzieje ze swego życia, o których chciałby zapomnieć.
- Chcesz mi o tym opowiedzieć? Czy innym razem? 
- Na razie chyba starczy jestem cały roztrzęsiony – pokiwałem głową i pogłaskałem go po główce. Po chwili niedźwiedź się zatrzymał na skraju lasu. Z jednej strony rozciągała się polana, a z drugiej miasto. Spojrzałem w kierunku tych szarych budynków.
- Może pójdziemy na lody? - zaproponowałem demonowi. Niedźwiedź usiadł, a ja ześlizgnąłem się z jego grzbietu. Podszedłem do jego pyska i go pogłaskałem. W tym czasie Vivi mi przytaknął i wtulił się w mój policzek. Spojrzałem na zwierzę, które także domagało się pieszczot, więc trąciło mnie nosem. Po chwili wydał z siebie cichy ryk, dając mi do zrozumienia, że zaczyna lubić tego mikrusa na moim ramieniu. Odpowiedziałem mu ryknięciem i mocno przytuliłem. Znowu ryknąłem, oświadczając mu, aby szybko stąd znikał, póki go nikt nie widzi. Misiek wstał i pożegnawszy się, wrócił do lasu. Ja za to skierowałem się do miasta.
- O czym rozmawialiście? - zapytał zaciekawiony demon.
- Lubi cię – wszedłem na drogę. - Na jakie lody masz ochotę?
Miasto się nie zmieniło, odkąd tu ostatni raz byłem. Zmieniłem się za to ja, nie przeszkadzali mi już ci wszyscy ludzi, chociaż w dalszym ciągu starałem się, aby na mnie nie wpadali i mnie nie dotykali. Znalazłem lodziarnią, stanąłem w kolejce i wybraliśmy sobie ciekawy smak. Gdy zamówiłem słodkość w małym, papierowym kubeczku, wyszliśmy na zewnątrz i usiedliśmy na ławce, obok parku dla zwierząt. Vivi siedział na moim ramieniu, był w stanie używać swoich mocy do małych rzeczy, dlatego wyczarował sobie malutką łyżeczkę do lodów, co bardzo uroczo wyglądało w jego wykonaniu. Zajadaliśmy się lodami, kiedy obok mnie nie pojawił się tajemniczy cień. Zadarłem głowę do góry i ujrzałem uśmiechniętą twarz… jak on się nazywał… 
- No cześć, pamiętasz mnie Robinie? - odezwał się Yukito, a ja przytaknąłem głową. Tak jak za pierwszym razem wzbudzał we mnie strach, tak teraz czułem się spokojny, prawdopodobnie przez zieloną przestrzeń, jaka nas otaczała.

<Vivi? Czas go uświadomić>

Shu⭐zo CD Lennie

Cieszę się, że przeżyliśmy ten lot. Cieszę się, że Lennie mi tam nie zszedł na zawał, a przede wszystkim cieszę się, że już za parę chwil będziemy na miejscu. Nie mogę się doczekać własnego powrotu do pracy i w miarę normalnej rzeczywistości, która nie będzie mi sprawiać za wiele niespodzianek. Chciałbym się już zająć kreacjami do ślubu. Mam parę pomysłów i przydałoby się je jak najszybciej zrealizować.
- Innym razem kochanie. Wiesz, ile jest do zrobienia? - spytałem, nie odrywając wzroku od szyby. Lennie od razu westchnął.
- Jeszcze nawet nie dojechaliśmy, a ty już chcesz coś robić. - mruknął niezbyt zadowolony, nie przestając się bawić jednym z moich pasemek.
- Ślub sam o siebie nie zadba.
- Ślub, nie zając. Nie ucieknie. - wymamrotał, wciąż się o mnie opierając. Gdyby to było takie proste. Niech już lepiej teraz idzie spać, a nie mnie denerwuje.
- A moja figura tak, a raczej z grubym mną ślubu nie będziesz chciał.
- Mamy wystarczająco czasu.
- A uwierz, że właśnie nie. To jest zdecydowanie za mało. - westchnąłem niezadowolony z założonymi rękami. Mógłby chociaż raz się ze mną zgodzić, to nie. Ciągle tylko "mamy czas", "bez pośpiechu" albo zacznie się śmiać. Czemu nie może, chociaż tej sprawy wziąć na poważnie?
- Musimy się o to przegadywać?
- Sam zacząłeś.
- Okej. - wyprostował się. - To nie było tematu. - puścił mnie, zsunął swój kapelusz na oczy i już do końca drogi się nie odezwał. W ogóle się nie ruszał, tylko oddychał. Rzuciłem mu jedynie niezadowolone spojrzenie. Tak mnie bardzo kocha, pomyślałem i przewróciłem oczami.
Oczywiście z autobusu wyszliśmy w mieście, a przejść do cyrku już musieliśmy sami. W drodze nie rozmawialiśmy za bardzo. Napięta atmosfera z autobusu trwała aż do tej pory. Jednak trochę się to zmieniło, gdy już na horyzoncie ukazało mi się cyrkowe obozowisko.
- I wróciliśmy. - podekscytowany puściłem swoją walizkę, rzuciłem się Lenniemu na szyję i go pocałowałem. - Wróciliśmy. Wróciliśmy. - podskoczyłem parę razy, by później od niego odbiec i jako pierwszy znaleźć się przy obozowisku. Mimo mojego wcześniejszego zmęczenia teraz czułem się świetnie. Rozpierała mnie energia. Jestem przekonany, że gdybym tylko chciał, obiegłbym dookoła ten cyrk z trzy razy. Jednak to nie jest odpowiedni czas na takie głupoty.
- Shuzo, a walizka?! - słyszałem za sobą, ale nie zamierzałem się zatrzymywać ani wracać. Nie teraz. Na pewno nie w tej chwili. W końcu wróciłem do domu i tylko to się liczyło. Pierwszą osobę, jaką w ogóle tam zobaczyłem, serdecznie uściskałem, a później bez słowa odszedłem, by załatwić wszystkie formalności. Znalezienie Pika nie było za bardzo trudne. Przesiadywał tam gdzie zwykle. Ja cieszyłem się na jego widok, on na mój, a następnie i Lenniego, który dołączył do nas parę chwil później.
- Lennie, co tak długo? - spytałem rozbawiony, gdy go zobaczyłem z dwoma walizkami. Nie mogłem się powstrzymać od cichego śmiechu.
- Racja. Następnym razem powinienem ją zostawić, byś sam się wracał. - odpowiedział złośliwie z uśmiechem na twarzy. Pokazałem mu jedynie język, a później wróciłem do rozmowy z Pikiem. Musieliśmy dogadać sprawę namiotów, gdyż chciałem, aby Lennie ze mną zamieszkał. Chociaż... Do tej pory nie wiem, czy to taki dobry pomysł. W kawalerce średnio nam szło to wspólne mieszkanie. Mieliśmy siebie nawzajem dość. Może warto od razu zaznaczyć, że jak coś to Lennie wróci do swojego namiotu? Pik rzecz jasna nie dopytywał, czemu chcemy tak, a nie inaczej. Ja z Lenniem również nie specjalnie chcieliśmy się z tego tłumaczyć.
Załatwianie formalności przebiegło bez przeszkód. Zostało nam tylko przeniesienie rzeczy Lenniego do mojej kolorowej graciarni. Musiałem mu tam zrobić miejsce, choć nie byłem do końca pewny jak. Ten mój bałagan nie bez powodu tak wygląda. Pomimo tego chaosu, jaki tam panuje, wszystko i, tak czy siak, posiada swoje określone miejsce. Mój kochany na szczęście nie ma za dużo rzeczy, a ja i tak muszę się zacząć znów powoli odnajdywać. W namiocie pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, była moja maszyna do szycia. Czułem się, jakbym od wieków nie trzymał igły w dłoni. Będę w stanie w ogóle znowu z niej zacząć korzystać? Na szczęście już niedługo się to zmieni i się przekonamy, o ilu rzeczach zdążyłem zapomnieć. Zacząłem wszystko wyciągać na wierzch, sprawdzać, czy jest w miarę na swoim miejscu. Nie zajęło to jakoś dużo czasu. W międzyczasie Lennie przyniósł swoje graty oraz nasze walizki. Gdy ja starałem się wszystko ogarnąć i jak najszybciej wszystko przygotować, by rozpocząć swoją pracę, ten położył się na łóżku. Myślałem, że pójdzie spać, ale się pomyliłem. Przez ten cały czas przyglądał się, co robię. Czasami zarzucał jakimś tematem do rozmowy, ale za bardzo nie umiałem się skupić. Jak dobrze jest wrócić na stare śmieci.
Nie wiem, ile nad tym przesiedziałem, ale gdy już skończyłem nas rozpakować, z szerokim uśmiechem na twarzy usiadłem koło maszyny. Chciałem już coś zacząć szyć. Jednak najpierw muszę znaleźć odpowiednie materiały i narysować całą ślubną kreację, by wszystko wyszło idealnie. O dziwo czułem się teraz i tutaj bardzo dobrze. Nawet nie czułem za dużego głodu, co wydało mi się trochę dziwne, ale zupełnie się nad tym nie zastanawiałem. Najważniejsze było to, co mogę zaraz zacząć robić. Niestety albo i stety Lennie w końcu trochę pokrzyżował moje plany. Gdy grzebałem w mojej jakże już słynnej szafie (w której choćby i wylądował mój były), by znaleźć moje stare cyrkowe ubranie, mój kochany podszedł mnie cicho od tyłu.
- O, mam. - odwróciłem się z tym pięknym niebieskim płaszczem w dłoniach. Zacząłem go oglądać. Wtedy mój narzeczony niespodziewanie mnie podniósł i przerzucił sobie przez ramię. Od razu puściłem ten płaszcz, a mina mi trochę zrzedła. Co on odwala?! - Lennie! Postaw mnieee. - zacząłem machać nogami, by jak najszybciej to zrobił.
- Miałeś czas dla siebie. Teraz idziemy się kąpać. - odpowiedział zadowolony, zabierając ręcznik z łóżka. A myślałem, że to już mamy obgadane.
- Nieeeee. Zostaw mnie. - za wszelką cenę chciałem znaleźć się na ziemi, a poddałem się, dopiero gdy już wyszedł ze mną na zewnątrz. Nie miałem innego wyjścia, jak już dać się mu tam zanieść.

(Lennie~?)

Lennie CD Shu⭐zo

Moje pierwsze myśli: czy tak powinno być? Szybko wspomniałem nasz pierwszy lot, podczas którego lądowanie było o wiele bardziej spokojniejsze i delikatniejsze. Drugie myśli: na pewno zginiemy. Nadchodził już nasz koniec, samolot się trząsł dokładnie tak samo, jak w tym historiach, w których te cholerne maszyny spadały do oceanu. Ale my byliśmy nad lądem, sam nie wiedziałem, czy to lepiej, czy gorzej. Tutaj całkowicie się rozbijemy, spłoniemy, nasze ciała zamienią się w połowie w proch… ale będzie też co chować w grobie, ciała w oceanie ciężko odnaleźć. Trzecia myśli: dlaczego w takich chwilach tak bardzo chce iść do łazienki opróżnić pęcherz? Zacisnąłem dłonie na fotelu i zacząłem głębiej oddychać. Starałem się skupić na pięknej przyszłości, wyobraziłem sobie siebie, Shuzo i naszego małego berbecia na placu zabaw. Jednak gdy samolotem znowu potrząsnęło, tą piękną wizję zastąpiła okropna rzeczywistość, w której oboje umieramy, a razem z nami reszta pasażerów. Czwarta myśl: chociaż umrzemy razem. Tak, zaczynałem się uspokajać myślą, że nikt po nas nie będzie płakał, że mamy tylko siebie i żaden z nas nie straci drugiego, bo zginiemy oboje. Piąta myśl uderzyła we mnie jak fala prądu: co ja powiem ojcu? W sumie, to nic, jeśli będę martwy, ale co on sobie pomyśli? A jeśli dostanie zawału i także umrze? W sumie to jemu chyba też nikt już nie pozostał…
Przez moją głowę przeleciały jeszcze setki podobnych myśli, w jednej z nich dziwiłem się, że ludzki umysł w tak krótkim czasie, jest zdolny do takiej ilości przemyśleń. Rozumiałem już, co oznacza „życie przeleciało mi przed oczami”, w chwili, gdy sądziłem, że samolot już nie wyląduje, tylko się rozbije, naprawdę oczami wyobraźni ujrzałem swoje całe życie, od podstawówki, te wszystkie problemy z magią i rodzicami, potem ten wypadek, następnie cyrk i wspaniałe chwile z Shuzo. Czy śmierć jest aż tak straszna?
Gdy maszyna wylądowała, byłem cały blady, palce mnie bolały od ściskania fotelu, kręgosłup mnie piekł od utrzymywania pionowej postawy, pęcherz niemiłosierni naciskał i gonił mnie do ubikacji, ale ja tylko siedziałem. Nie mogłem uwierzyć, że Shuzo to przespał! Prawie zginęliśmy, a on sobie smacznie spał… Nagle zapragnąłem też być w ciąży, ale szybko pozbyłem się tej myśli, tego było za dużo.
- Lennie, chodź, bo tu zostaniesz – czarnowłosy musiał po mnie zawrócić, ponieważ ja, jak i większość pasażerów, nie mogłem się ruszyć. Dopiero gdy pociągnął mnie za ramię, chwyciłem nasze torby i wysiedliśmy z samolotu. Nogi miałem jak z waty, chłopak musiał mnie prowadzić i trochę podtrzymywać, inaczej wylądowałbym plackiem na ziemi. Kiedy już dotknąłem stopami ziemi, na nowo mnie zmroziło. Słońce zaczynało zachodzić. - Ej, ziemia do Lenniego, bo zostaniesz tu na noc – znowu mnie pociągnąłem. Kiedy znaleźliśmy się w budynku i przedstawiliśmy swoje dokumenty, pierwsze co zrobiłem, to poleciałem do łazienki, aby opróżnić pęcherz. Po wyjściu Shuzo zaczął się ze mnie nabijać, że jeszcze trochę, a bym zsikał się w spodnie. Nie odpowiedziałem, byłem jeszcze wstrząśnięty tym lotem na tyle, że mogłem wyłącznie pójść z nim na autobus.
- Nigdy więcej nie lecę samolotem – oświadczyłem, kiedy usiedliśmy na przystanku.
- Nie chce odwiedzać ojca? - jego to najwyraźniej bawiło, ja za to byłem śmiertelnie poważny.
- Popłyniemy statkiem – wymruczałem.
- Jaaasne. Naczytasz się, jak statki spotykają sztorm i lądują na dnie – spojrzałem na niego.
- Wiesz co? Zostańmy w cyrku już na dobre – objąłem go. Po chwili przyjechał nasz autobus, wsiedliśmy do środka i zajęliśmy miejsca z tyłu. - Jestem wykończony – westchnąłem. - Pierwsze co zrobię, to pójdę spać – oparłem się o niego. - Chyba, że weźmiesz ze mną kąpiel – zacząłem bawić się jego kolorowym pasemkiem.

<Shuzo?>

14 maj 2020

Vivi CD Robin

Cicho się zaśmiałem, gdy wspomniał ową historię.
- Interesujący miał żywot ten jego pra... Pra... Pra, ile tam było pra? Nie ważne! Dziadek, ale pytałeś mnie o moją przeszłość... No chyba mógłbym uchylić rąbka tej tajemnicy. Nawet jeżeli słucha misiek. - zaraz otrzymałem oburzone spojrzenie od Robina. - Bez urazy... - zaznaczyłem szybko. - To chcesz posłuchać? Gdyż wcale nie muszę nic mówić.

- Vivi! Przecież chcę wiedzieć więcej! - ponownie zbeształ mnie wzrokiem. - Więc mów, bo naprawdę chcę cię lepiej poznać.
Głęboko westchnąłem. Był naprawdę taki dobry i uroczy. Jak mógł mnie tak... Nasza więź naprawdę była niesamowita.
- To ci opowiem... - wymruczałem cicho. - Jak już zacząłem... Moich rodziców nigdy nie poznałem. Od początku byłem sam tak jak bezpański kundel, błąkający się po ulicy. Świat był dla mnie szary, nudny i cały czas szukałem sensu dla mojego istnienia. Jakiegoś usprawiedliwienia na to okrucieństwo, które mnie spotykało. Na ulicy każdy żył dla siebie. Aby przetrwać, trzeba było się zaadaptować. A ja nadal nie umiałem. Szukałem miejsca, gdzie mógłbym przynależeć. Po wielu próbach wreszcie je znalazłem. Trafiłem do kryminalnego półświatka. Tam rozpoznali mój niesamowity talent strategiczny. Chyba pierwszy raz w życiu czułem się, jakbym gdzieś przynależał. Czułem się na miejscu. Chciany. Po tym w zastraszającym tempie zacząłem się wspinać na coraz to wyższe pozycje. Już w wieku osiemnastu lat byłem jedną z najważniejszych osób w całej organizacji. To wszystko tylko dzięki mojej bezwzględności i tego, iż odbieranie życia było dla mnie tylko świetną zabawą. Grą, w której jak widać, byłem dobry. Najwyraźniej za dobry... Każda z osób, które zabiłem śni mi się teraz po nocach, lecz wtedy nie zwracałem na to żadnej uwagi. To były tylko środki do osiągnięcia celu. Władzy. Tak to już działa, gdy nasz umysł zostanie omamiony tym poczuciem, iż mogę decydować o losie innych. Byłem pijany władzą... I nie zauważyłem nawet, co się działo pod moim piedestałem. Z góry rzucałem cień na innych. Raczej nikt nie lubi, jak ktoś zabiera mu, możliwość patrzenia w słońce. To wszystko musiało się kiedyś skończyć. W taki czy też inny sposób. W moim przypadku niestety uznali, że ściągną mnie na ziemię siłą. Zaczęto kombinować za moimi plecami, tak żeby się mnie pozbyć. Nie mogłem uwierzyć w ich śmieszne próby, by mnie stracić w dół... W otchłań, która rozciągała się poniżej... Przecież nie posiadali żadnej władzy. A ja... Ja mogłem wszystko. Szef traktował mnie jak syna. Przecież mogłem zasiąść za tym biurkiem po nim... Albo, gdyby mu się przytrafił wypadek. - westchnąłem głęboko. - Niestety byłem zbyt pewny siebie. Nie obchodziła ich ranga, czy tam stanowisko. Nie obchodziła ich kara. Widać zadarłem z niewłaściwymi ludźmi. Chociaż gdy ośmielisz się skrzywdzić czyjąś rodzinę za niesubordynację, to tak się to kończy. Nie sądziłem, że się ośmielą... To przypominało stado hien próbujących obezwładnić lwa... Jednak jak się okazało. Moje stanowisko, bezwzględność oraz wyrachowanie nie były w stanie mi tu pomóc. Ci ludzie chcieli mojej głowy. Nie mieli już nic do stracenia. Nawet życie było im obojętne. I tak właśnie wpadli na mnie, gdy wracałem. Oczywiście nie przypadkiem jak twierdzili na początku. Ponieważ było ich więcej, a ja byłem tylko dzieciakiem, który zadarł głowę zbyt wysoko, udało im się mnie obezwładnić i gdzieś zabrać. Obudziłem się w ciemnym pomieszczeniu, przywiązany do krzesła. Jak się pewnie spodziewasz, wyjaśnili, co ja tu robię oraz, że mają zamiar mnie osądzić za moje „grzechy". Dość fanatycznie to brzmi, jak na to patrzę z perspektywy czasu. Wracając, zrobili tak, bym poczuł ich ból. Obcinanie palców, wyrywanie paznokci, zębów. Nawet wydłubywanie oczu... Sam dobrze znałem takie metody i nie były mi obce. Jednak jaki ból sprawiały. Mogłem się wtedy sam przekonać. Nawet prądem mnie popieścili. W końcu mieli mnie zamiar zabić, co oznaczało, że mogli mnie krzywdzić do woli. Wolę nie opisywać reszty potworności, które robili. Jednak pamiętaj, że robiłem gorsze rzeczy... - dorzuciłem, spoglądając przed siebie jakimś takim otępiałym wzrokiem. Naprawdę zacząłem to wszystko odczuwać na nowo. Tak jakbym rozdrapał jakieś blizny i na nowo zaczęły krwawić. - Przejdę od razu do rzeczy... Już całego pokiereszowanego przymocowali mnie do stołu, tak bym nie mógł się ruszyć... Nade mną znajdowało się wahadło... Ostrze bujało się na boki, na początku nawet nie pojąłem, co się stało i nagle usłyszałem szczęk i metal opadł odrobinę niżej. Wtedy poczułem po raz pierwszy w swoim życiu jakąś emocje. Był to strach. Podobno tak bardzo chciałem umrzeć, ale gdy śmierć była na wyciągnięcie ręki... Zacząłem się cholernie bać. Nie chciałem, by mnie bolało. Nie chciałem umierać powoli. A...a przecież nie miałem teraz już na to wpływu. Szarpanie się nic nie dawało. Czas płynął nieubłaganie, a ostrze w ciągu paru minut dotknęło mojego brzucha. Najpierw uczucie było, jakbym zaciął się kartką. Moment później poczułem znacznie mocniejszy ból, gdy faktycznie trafiło w ciało. Już czułem, jak się ten zimny metal dobiera się do moich wnętrzności. Zrobiło mi się słabo. Zacząłem krzyczeć, płakać i błagać wszystkich możliwych bożków i innych takich by to się skończyło. Ból był potworny. A do tego widok sączącej się z rany krwi... MOJEJ KRWI. Cały czas się wtedy zastanawiałem, ile to mogło jeszcze trwać... Kiedy się wykrwawię na dobre? Na moje szczęście czy też nieszczęście nagle usłyszałem jakiś głos. "Chłopcze co byś zrobił, gdyby kota zaoferował ci wieczne życie oraz możliwość zemsty na tych, co stracili cię z nieboskłonu i zgotowali ten haniebny koniec?" Wtedy wiele nad tym nie myślałem, wydzierając się, że byłbym gotów zrobić wszystko. Padło kolejne pytanie: "A oddałbyś duszę, stając się demonem w imię tego celu?" Co miałem powiedzieć, człowiek w takiej sytuacji zgodzi się na każdy cud. Choćbym miał stać się potworem i posłańcem zła. Złość, strach i rozpacz wraz z bólem przyćmiły wszystkie zmysły. Nie wiem, na co wtedy czekałem. Na cud? Nic się nie działo, nadal czułem to ostrze w ciele, lejącą się krew. Czułem nawet jej zapach. Więc pomyślałem, że to wszystko mi się tylko wydawało. Aż tu nagle wszystko wokoło zaczęło blaknąć. Nagle poczułem, że coś pociągnęło mnie w górę. Przestałem czuć kończyny i stałem się niezwykle lekki. Robin nie masz pojęcia, jak wtedy się cieszyłem, że już nic nie czuję... - zaśmiałem się nerwowo. - Wtem uświadomiłem sobie, że tak naprawdę znajdowałem się tuż nad moim własnym ciałem. Nadal leżało na stole, skrępowane, z ostrzem w brzuchu. Nadal broczyło krwią. Aż się musiałem skrzywić na jej widok. Potem znowu usłyszałem tam sam głos co poprzednio... "Więc skoro tak sądzisz, to dobiliśmy targu chłopcze." Ponownie poczułem potworny ból. Tyle że nawet nie miałem kończyn, by wiedzieć, skąd go czuję. Moje ręce zmieniły się w szpony. Z "kręgosłupa" wyrósł ogon, najpierw jeden. Potem jeszcze kilka innych. Po tym poczułem, jak coś chyba próbuje rozsadzić mi czaszkę. Pojawiła się para uszu. Do tego poczułem jakieś dziwne mrowienie w całym tym astralnym ciele. Stwierdziłem nagle, że stałem się potężny. Potężniejszy niż każdy z tych ludzi, którzy MYŚLELI, iż mają nade mną władzę — urwałem. Naprawdę wolałem, nie mówić co się potem stało. Jaka masakra nastąpiła. Co sprowadziłem na całe miasto. Wszystko płonęło. A dla moich potrzeb nawet przejąłem kontrolę nad jakimś człowiekiem, żeby chociaż na moment mieć ciało. Tak w sumie odkryłem, że potrafię przemienić się w bestię. Co wcale nie polepszyło ich szans na przeżycie. - Czyli tak stałem się tym, czym jestem... Odrażającym potworem, który powstał z desperacji i bólu. - przeciągnąłem się. - No to....co o tym sądzisz...

( Już wszystko wiesz Robin~ )

13 maj 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Tego wszystkiego było już za dużo. Czemu nie mogę mieć choć jednego spokojnego dnia? Znowu te psy, a potem jeszcze Morgan... Trudno mi było przestać się trząść. Na samą myśl, że te dwa psy, w dodatku psy Morgan, mogły mnie przelecieć, była przerażająca. Po co jej w ogóle dwa psy?! Od kiedy?!
Działanie pod presją nie jest moim ulubionym zajęciem. Na pewno nie chce lecieć w jakiejś klatce. Wdech i wydech... Wdech i wydech, Shu. Jestem tu tylko ja i mój ukochany. Nie muszę panikować. Dla dziecka, dla siebie i dla Lenniego muszę się uspokoić. Za niedługo będziemy w cyrku. W domu. Odpoczniemy. Wszystko już będzie dobrze. Tulaski oraz dobre nastawienie, zawsze działają. Przestałem się trząść i to był dobry znak. Niedługo później już mogłem się zmienić w człowieka. Siedziałem znów na kolanach Lenniego i mocno go obejmowałem. Za nim w ogóle zabrałem się za wstawanie, spojrzałem na niego, lekko się uśmiechnąłem, a potem pocałowałem.
Gdy wyszliśmy z kabiny, stało się to samo, co w pociągu. Czekał za drzwiami jakiś koleś, chciał wejść, ale zrezygnował po zobaczeniu naszej dwójki. Cóż. Tak to już czasem bywa. Potem już bez problemu i bez Morgan na horyzoncie, obaj przeszliśmy przez całą odprawę. Co prawda paru pracowników czepiało się moich uszu i ogona. Wszyscy twierdzili, że są sztuczne i parę razy nawet kazali mi je zdjąć, co było wręcz komiczne. Jednak finalnie dali mi z tym spokój.
Z bagażami nie było problemu, dokumentami również. Do wylotu mieliśmy jeszcze niecałą godzinę. Usiadłem sobie z Lenniem gdzieś z boku przy wielkim przeszklonym oknie, z którego był idealny widok na lądowisko. Od razu oparłem się wygodnie i wyłożyłem nogi na walizkę. Dalej byłem zmęczony. Na szczęście przynajmniej nie doskwierała mi uporczywa chcica na różne dziwne potrawy czy przekąski. Mój brzuch mógł odpocząć od ciągłego trawienia, a ja się chwilę zdrzemnąć. Chociaż na początku było to trudne. Widziałem, jak Lennie trochę zaniepokojony spogląda przez szybę na jeden z samolotów. Od razu z uśmiechem położyłem dłoń na jego.
- Myślmy pozytywnie. Wypadki bardzo rzadko się zdarzają. - odezwałem się spokojnie, trzymając drugą dłoń na brzuchu. Oparłem się bardziej o ramię Lenniego. Miałem wrażenie, że już był spokojny.
- Masz rację.
- Dlatego dziś nic się nie stanie. Wróćmy cali do cyrku i będziemy mieli ślub jak z bajki. - wziąłem głęboki oddech, wyobrażając to sobie. Musiałem w końcu zacząć myśleć nad kreacją, którą sobie uszyje. Lennie na pewno życzy sobie zwykły garnitur, ale ja musiałem mieć coś odjechanego.
Na pokładzie samolotu dopadły mnie małe obawy. Już się bałem tego okropnego uczucia podczas startu, gdy tak wciska cię w fotel. W dodatku te zatykające się uszy. Nic fajnego. Gdy znalazłem nasze miejsce, okazało się, że siedzę przy oknie, Lennie w środku, a przy nas jeszcze jakaś osoba. "Będzie ciekawie", pomyślałem jedynie i usiadłem już na swoim miejscu, od razu zapinając się pasem bezpieczeństwa. Niedługo później okazało się, że siedzimy razem z jakąś młodą blondyneczką, o dość pokaźnych krągłościach. Gdy tylko Lennie mnie znalazł, dziewczyna od razu się uśmiechnęła, gdy go zobaczyła. Co on ma w sobie, że tyle kobiet na niego leci?
- Cześć kochanie. - od razu również się uśmiechnąłem, a gdy tylko usiadł na swoim miejscu, to się do niego przytuliłem. Dziewczyna zdegustowana na nas spojrzała i od razu dała sobie spokój. Poczułem z tego taką małą satysfakcję i wtedy już spokojnie mogłem puścić Lenniego. Nie sądziłem, że może być taka jak Morgan i będzie chciała mi go i, tak czy siak, odebrać. Również wtedy dostałem olśnienia. Może dlatego sobie załatwiła te dwa psy. Pewnie sobie wymyśliła, że Lennie aż tak lubi pieski i dwoma na pewno się bardziej zainteresuje. Ha! Coś jej nie wyszło. On już za niedługo ślub weźmie i to ze mną. Czułem teraz podwójną satysfakcję i pogrążony we własnych myślach, nie byłem w stanie słuchać tego, co mówiła i pokazywała stewardesa odnośnie do tych pasów i co robić, gdyby coś tam się stało z samolotem. Zauważyłem, że Lenniemu już trochę zaczęły drżeć ręce. Pewnie już sobie wyobrażał, jak będziemy spadać prosto do oceanu. Czuję, że pewnie nie był jedyną osobą, która się o to bała.
Start był okropny, ale gdy już byliśmy w powietrzu, wszystko się uspokoiło. Starałem się spać i przestać myśleć o całym locie, mówiących ludziach oraz chodzących stewardessach. Ku mojemu zdziwieniu udało się to zrobić. Co prawda moje sny wciąż nie były jakieś bardzo przyjemne i normalne, ale przynajmniej lot mi szybciej minie.

Nasz mały odrzutowiec twardo uderzył w pas lądowiska. Uniósł się trochę w powietrze i znów uderzył. Pewnie nawet i sam pilot zastanawiał się, czy zdoła utrzymać dwudziestopięciotonowy samolot na asfalcie. Wszystko dlatego, że przy silnym wietrze jakiś świeżo upieczony kapitan spróbował podejść do lądowania pod ostrzejszym kątem i z większą prędkością, niż na pewno zalecał jego niezawodny podręcznik linii lotniczych. W ostrych porywach wiatru, skrzydła odrzutowca kołysały się w górę i w dół. Drugi pilot zdążył ostrzec wszystkich pasażerów, że czeka ich, delikatnie mówiąc, mało komfortowe lądowanie. Dobrze pamiętam jego głos.
Oczywiście miał rację.
Za drugim razem tylne koła podwozia złapały przyczepność, a przednia opona dopiero chwilę później. Na skutek gwałtownego i stromego schodzenia do lądowania więcej niż kilkunastu z ponad czterdziestu pasażerów, siedzących w tych dwóch ciasnych rzędach, zacisnęło dłonie na poręczach foteli, tak mocno, że skóra na knykciach im zbielała, niektórzy bezgłośnie szeptali modlitwę, a komuś nawet zrobiło się strasznie niedobrze i nerwowo szukał torebki, żeby do niej zwymiotować. Kiedy hamulce i ciąg wsteczny sprawiły, że zmniejszyła się znacznie prędkość samolotu, wszyscy podróżni odetchnęli z ulgą. W zasadzie sam za dobrze tego nie pamiętam. Byłem pół przytomny, a gdy tylko otworzyłem oczy, samolot się zatrzymał. Lennie był blady jak ściana. W dodatku wciąż mocno trzymał się fotela. Chyba za bardzo do niego nie dotarło, że już po wszystkim. Od razu nachyliłem się do niego zaspany i pocałowałem go w policzek.
- Jak mogłeś to przespać?! - spytał z niedowierzaniem. - Życie mi przeleciało przed oczami, a ty... - od razu zacząłem się śmiać.
- Ciąża jest aż tak wyczerpująca. - wstałem już. - Bierz nasze walizki. - dodałem, nie mogąc się przestać śmiać. Na długo to zapamiętam.

(Lennie~? Jak tam lot?XD)

Lennie CD Shu⭐zo

- Zaraz będziemy siedzieć kilka godzin – objąłem go jednym ramieniem. Kolejka jak kolejka, jakoś to szło. Czasami nachodziły mnie złe myśli o wypadkach samolotowych, ale postanowiłem tym razem nic po sobie nie dać po znać, aby nie straszyć dodatkowo Shu, który i tak był przez tę ciążę kłębkiem nerwów. Zastanawiałem się, co jeszcze się zmieni podczas tych kilka miesięcy.
- Chce już do domu – wymamrotał przekładając ciężar ciała z nogi na nogę. Zaczął się rozglądać, a ja dalej patrzyłem, w jakim tempie rozchodziła się kolejka. Nagle poczułem, jak chłopak się spina. W ciągu jednej sekundy podskoczył, zamienił się w psa i wylądował w moich ramionach. Zaczął cicho skomleć i chciał się skryć. Nie miałem pojęcia co się dzieje, więc zacząłem się rozglądać. Wtedy moje oczy dostrzegły te same psy z pociągu, które chciały się z nim „bawić” (że tak łagodnie to określę). Stały w miejscu, gotowe do skoku. Nie spuszczały wzroku z mojej psiny, która schowała łepek i nie chciała się ruszyć.
- Czyje są te bezpańskie psy?! - zapytałem głośno, aby ludzie mogli mnie usłyszeć. Najpierw spojrzeli na mnie, a potem na zwierzęta. Przez chwilę nic się nie działo, stworzenia stały gotowe do „zabawy”, kiedy Shuzo się trząsł, a kolejka się dalej ruszała. Trzymając go jedną dłonią, jakimś cudem złapałem nasze dwie walizki i utrzymywałem tempo z całym rzędem ludzi. Nagle psy zaczęły się do nas zbliżać… Jeszcze będę musiał je na oczach innych kopnąć, no co jest, gdzie jakiś ochroniarz czy coś, zaczynałem się denerwować. Gdy były już blisko, podbiegła do mnie jakaś kobieta ze smyczami.
- Bardzo pana przepraszam! Nauczyły się ściągać smycz – wyjaśniła czarnowłosa kobieta, która właśnie zajmowała się swoimi psami. Przez chwilę milczałem, wydawało mi się, że znam ten głos… Kobieta wstała i ujrzałem Morgan, tę dziewczynę z porwania. - Lennie?! - zapytała radosna, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Morgan? Co ty tu robisz? - zapytałem spokojnie, odwzajemniając uśmiech. Shu słysząc to imię, wystawiłem łeb w jej stronę. Wiedziałem, że nie spodobała mu się jej obecność.
- Przyjechałam pociągiem do brata, zaraz ma lądować - czyli jechała nawet tym samym pociągiem, pomyślałem, ale nie zamierzałem tego mówić na głos. 
- Dobrze jest się zobaczyć z rodziną – przyznałem, a ona pokiwała głową, pociągając za smycz, kiedy jeden z psów chciał sobie pójść. Morgan spojrzała na zwierzaka, którego trzymałem na rękach, w tym samym momencie postąpiłem krok do przodu, zaraz była nasza kolej do przeprawy. Dziewczyna dotrzymała mi kroku.
- Cześć Shuzo – przywitała się z nim, on pomachał uszami i zaraz wtulił się mocniej we mnie. - Czemu zamienił się w psa? - wskazała na niego. Bo twoje psy go chciały przelecieć.
- W tej pozycji wygodniej się śpi.
- Gdzie lecicie? - spojrzała na kolejkę.
- Do domu, do Europy – kobieta była wyraźnie zdziwiona, ale pokiwała głową.
- Szkoda, pewnie więcej się nie zobaczymy – westchnęła. - W dalszym ciągu nikogo nie znalazłam lepszego od ciebie – posłała mi sugestywne spojrzenie, miałem wrażenie, że mówiła to już wielu facetom. Poczułem, jak Shuzo wbija mi pazurki w dłoń, pewnie gdyby był człowiekiem, powiedziałby coś wrednego.
- Więc życzę ci powodzenia, ja będę zajęty własnym ślubem – pokazałem jej pierścionek na dłoni. Przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w niego. Ogarnęła ją zazdrość, ale starała się nie dać po sobie nic poznać.
- Ciesze się – powiedziała sztucznie. - Więc żegnaj Lennie, życzę ci dobrego życia z tym kundlem – powiedziała niezadowolona, odwróciła się napięcie i odeszła z tymi dwoma, wrednymi psami. Odetchnąłem z ulgą. W tym samym momencie nadeszła nasza kolej, aby wejść na pokład. Gdy chciałem postawić walizki na taśmę, pracownik mnie zatrzymał.
- Psy muszą być w klatkach – przez chwilę go nie rozumiałem. Dopiero kiedy wskazał palcem na Shuzo, udałem głupa.
- O rany, ale ze mnie idiota! - uderzyłem się w czoło. - Zapomniałem go oddać, zaraz wracam. Od razu zabiorę swojego przyjaciela z łazienki, bo się jeszcze spóźni – wyszedłem z kolejki z walizkami i poszedłem do toalety. Tam wszedłem do pustej kabiny, zamknąłem drzwi, usiadłem na zamkniętym klozecie i posadziłem sobie psa na kolanach. Musiał się uspokoić, na razie był kłębkiem nerwów, najpierw te psy, potem Morgan… - Musisz się zamienić – szepnąłem mu cichutko do uszka, aby ludzie z boku niczego nie usłyszeli. Zacząłem go głaskać i przytulać, posyłając mu ciepły uśmiech, aby się zrelaksował.

<Relaks z publicznej toalecie XD>

12 maj 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Czuję się jak jakiś pan obrażalski. Ciągle się tylko dąsam na Lenniego, a niedługo później wszystko mi przechodzi i obaj jesteśmy szczęśliwi. On naprawdę lubi mnie wkurzać, a ja się wkręcam ku jego uciesze. Może na początku strasznie mnie te jego teksty oburzają i czasem po prostu mam dość tych mało dojrzałych reakcji. Jednak to już jest takie dla mnie typowe, że gdyby Lennie przestał to robić, to bałbym się, że jest z nim coś nie tak. Na początku naszej znajomości w ogóle nie sądziłem, że może taki być. W zasadzie nie przyszłoby mi do głowy, że możemy się aż tak dobrze dogadać i tak zżyć ze sobą. Teraz nie widzę świata poza nim i naprawdę jestem w stanie wszyściutko mu wybaczyć. Jednakże warto zaznaczyć, że tak łatwo nie przestanę się dąsać. Niech sobie nie myśli, że mnie to nie ruszyło. Mój wygląd to drażliwy temat. Dziecku nic nie będzie.
Gdy już próbował zmienić temat, postanowiłem trochę odpuścić. Czy mogłem mieć jakieś teorię na temat zmian w miejscu mojej ukochanej pracy? W sumie zdarzało mi się zastanawiać, jak to będzie, gdy wrócimy. Jednak aż tak dużo czasu nie minęło, żeby zaszły jakieś gwałtowne zmiany. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Mam po prostu nadzieję, że wrócę na swoje stare stanowisko. - odpowiedziałem po chwili namysłu, nie odgrywając wzroku od szyby. - Nie umiem specjalnie nic innego robić. Poza tym w tym stanie siedzenie za maszyną do szycia będzie najlepsze. - stwierdziłem i spojrzałem na magika, tuląc swoje kolana. - Szczególnie gdy mój brzuch urośnie do nieprawdopodobnych rozmiarów. - dodałem niezbyt zadowolony i znów uciekłem wzrokiem do okna.
- Mówiłem ci, że nie możesz się tym tak przejmować. - powiedział, a ja przewróciłem oczami. Miałem dość takiego gadania. Łatwo powiedzieć nie przejmuj się, gdy samemu się nie jest w takiej sytuacji.
- Ciekawi mnie jakbyś ty się zachował w takiej sytuacji. - mruknąłem jedynie. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że więcej narzekam i o wiele więcej rzeczy mi się nie podoba. Ciąża naprawdę jest męcząca. Więcej ganiasz do toalety, reagujesz bardziej emocjonalnie, wszystko cię wkurza i zasmuca. Nie ma w tym nic fajnego.
- Załatwię sobie sztuczny brzuch i sam się przekonasz, że dla mnie to nie byłby jakiś koniec świata. - odpowiedział rozbawiony. - Poza tym wesprę cię w tym trudnym okresie.
- A raczej ponabijasz, ty mój śmieszku. - wymamrotałem, bardziej do siebie. - Humor ci jakoś ostatnio dopisuję.
- Bo mam ciebie przy sobie, a przy tobie jestem szczęśliwy. - na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Widziałem go nawet w odbiciu szyby. To było w sumie trochę miłe z jego strony. - Chodź tu do mnie. - powiedział, po chwili wyciągając ręce w moją stronę. Chciałem być twardy i nieugięty, zostając po swojej stronie, ale trochę mi nie wyszło. Już po niedługiej chwili bicia się z myślami, znów usiadłem przy nim i bez słowa się do niego przytuliłem. Jestem słaby. Trudno. Może kiedy indziej mi wyjdzie.
- Kocham cię. - wymamrotałem, tak bez konkretnego powodu, zamykając oczy.

Gdy pociąg zatrzymał się na naszej stacji, dopiero co wstałem z miejsca. Pomimo tego, że spałem i jadłem większość drogi, czułem się padnięty. Miałem dziwaczne sny: uciekłem spod ołtarza w trakcie ślubu w bardzo bufiastej sukience; dziecko, które dopiero co przyszło na świat, zmieniło się w jakiegoś gremlina; jakiś pedofil z siekierą, co buszował po moim namiocie, szukając dziecka, które w ogóle się jeszcze nie urodziło... Przynajmniej ta głupia dziewczyna, której Lennie rzekomo uratował życie, dała mi spokój. Również były to sny, które nie męczyły mnie na temat własnego wyglądu, ale były odleciane i mega zwariowane. Chyba już wolałbym płakać za swoją figurą, niż kolejny raz wpatrywać się w zielonego niemowlaka, którzy rozwścieczony rzuca się na lekarza.
- To teraz musimy się dostać na lotnisko. - odezwałem się, biorąc swoją walizkę i wychodząc z przedziału. Lennie wyszedł chwilę po mnie.
- Taksówka?
- Najpierw sprawdźmy, gdzie ono w ogóle jest. - zaproponowałem i cicho westchnąłem, kierując się do wyjścia na stację. Naprawdę było mi słabo. Miałem dość tego przemieszczenia się. Gdy tylko wyszedłem na peron, rozejrzałem się dookoła. Świeże powietrze, znowu jakieś nowe miejsce. Przynajmniej zbliżamy się ku kresowi naszej podróży. Gdy tylko zauważyłem jakąś ławkę niedaleko, poszedłem na niej usiąść. Ogólnie prawie się na niej położyłem.
- Tęsknię za łóżkiem. - wymamrotałem, gdy tylko Lennie nade mną stanął. Wtedy też już usiadłem na tej ławce normalnie, a ten z uśmiechem poczochrał mnie po głowie.
- Już niedługo. - odpowiedział, a ja oparłem o niego głowę. Czekał nas jeszcze lot. Ostatnio nie czułem się na pokładzie za dobrze. Tyle się działo. Ciągle te stewardessy chodziły między fotelami. Większość ludzi rozmawiała. Potem jakieś turbulencje, a najgorsze były te zatkane uszy. Nie mogłem przez to usiedzieć na miejscu, ale widząc, jak Lennie był wtedy poddenerwowany, postanowiłem jako tako zachować spokój. Dzisiaj, a w zasadzie zaraz czeka mnie to samo. Chyba że nagle zmienił swoje podejście, w co trochę wątpię... Mówiłem mu, żeby dał sobie spokój z czytaniem o tych wypadkach, ale oczywiście nie chciał mnie słuchać, to teraz ma. Mam nadzieję, że dziecko jakoś razem z nami przeżyje ten lot i nic się nie stanie. Niedługo później już zmobilizowałem się do wstania. Wyszedłem stamtąd razem z Lenniem, a od kasjerek ze stacji dowiedzieliśmy się, że lotnisko jest około pół godziny drogi stąd. W sumie miałem gdzieś, czy będziemy iść, czy jechać. Osobiście miałem dość tego siedzenia i wolałem rozprostować nogi. Sam Lennie również stwierdził, że mu nogi wchodzą do dupy, dlatego wspólnie zdecydowaliśmy się przejść. Mieliśmy dużo czasu, więc uprosiłem, żebyśmy jeszcze na moment stanęli coś zjeść. Już nawet nie dbałem o to, że potem będę gruby, jak nie wiem co. Mój żołądek zachciał i ja musiałem jakoś tę pustkę zapełnić.
Już na samym lotnisku nie chciało mi się jeść. Czekała nas cała odprawa, a później pewnie jeszcze trochę będziemy musieli poczekać na samolot. Aż trudno mi uwierzyć, ile tam było ludzi w środku. Znowu musieliśmy się przeciskać, a kolejka na samą kontrolę bagażu wydawała się nie mieć końca.
- Nie ustoję tyle. - mruknąłem, opierając się o ukochanego. Czemu aż tyle ludzi teraz podróżuje? Chociaż może jednak trochę przesadzam? Nawet szybko to idzie...

(Lennie, skarbie~?)

Lennie CD Shu⭐zo

Siedziałem w wagonie i czekałem na jego powrót. W tym czasie wyobraziłem sobie nasze wesele; może rzeczywiście nie potrzebowaliśmy niczego dużego, ale chciałem, by był to wspaniały dzień i najpiękniejszy w życiu Shuzo. Wszyscy z cyrku byliby zaproszeni, zamówilibyśmy ogromny tort… nie mogłem się tego wszystkiego doczekać, chociaż jeszcze nawet nie byliśmy w domu. Pomarzyć jednak można. 
Zacząłem się martwić, kiedy nie przychodził. Rozumiem, że od ciąży oddaje się dużo moczu i wymiocin, ale według mnie minęło już za dużo czasu, dlatego wstałem i wyszedłem z kabiny. Nie mam pojęcia jakim cudem tylu się namnożyło  ludzi. Wszyscy stali z bagażami na korytarzu i ciężko było przejść, dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że oni po prostu przygotowali się do wysiadki. Ruszyłem w kierunku ubikacji, była jednak pusta. Stwierdziłem, że chłopak musiał pójść do tej po drugiej stronie, dlatego ponownie się przeciskając przez ten rząd ludzi, którzy zaczynali na mnie narzekać, przedostałem się do drugiej ubikacji. Ta jednak też była pusta… na pewno się minęliśmy, innego wytłumaczenia nie było. Po raz trzeci się przeciskałem, a jakaś kobieta uderzyła mnie nawet torebką, abym się zdecydował, gdzie idę. W moją stronę poleciało kilka bluzg, ale nie zwracałem na to uwagi. Nagle ludzie zaczęli się przewracać i nim się zorientowałem, psy przebiegły mi po nogach. Nie zdążyłem zauważyć co to były za zwierzaki, naliczyłem ich jednak trzy. Zignorowałem je i kontynuowałem swoją drogę do przedziału. Kiedy stanąłem przed zamkniętymi drzwiami, za którymi nie widziałem Shuzo, dostałem olśnienia, które kopnęło mnie w tył głowy. Zacząłem biec w stronę tych psów, mając nadzieję, że zdążę. Nie zwracajać większej uwagi na ludzi, niektórych nawet wywróciłem. Pociąg zaczął hamować i kiedy stanął na stacji, na dobiegłem do końca wagonu. Zobaczyłem dwa ciemne i jednego jasnego psa. Jeden czarny pochylał się nad jasnym i… machał tyłkiem, kopulując. Między jego nogami zobaczyłem ogonek z jasnymi pasemkami, więc szybko podszedłem i odepchnąłem czarnego psa. Jego kolega na mnie zawarczał i chciał ugryźć, więc jego także odetchnąłem. W międzyczasie podniosłem leżącego psiaka, którym był mój narzeczony i go przytuliłem. Trząsł się. Ludzie zaczęli wychodzić z pociągu, dlatego musiałem wejść do toalety, aby mnie nie zmiażdżyli tymi swoimi walizkami. Usiadłem na klozecie i posadziłem sobie psiaka na kolanach.
- Czemu się nie zamieniłeś z powrotem w człowieka? - zapytałem spokojnym głosem, głaszcząc go. Popatrzył na mnie smutnymi oczkami i tylko leżał. Po dłuższym czasie poczułem, że pociąg znowu rusza, a psina się uspokoiła. Nagle zwierzę zamieniło się w człowieka i siedząc mi na kolanach, mocno mnie przytulił.
- Co za wredne psy! - jęknął. - W takim stresie nie potrafię się przemieniać, a zmieniłem się w psa, bo nie mogłem przejść przez tych ludzi – wyjaśnił szybko. Zamknąłem go w uścisku i poklepałem po plecach.
- No dobrze, chodźmy do wagonu – po chwili mnie puścił i oboje wyszliśmy z ubikacji, za drzwiami stała starsza kobieta, która zmierzyła nas spojrzeniem pełnym obrzydzenia i zrezygnowana z korzystania z ubikacji. Shuzo trzymał moją rękę, jakby się bał, że te psy zaraz na niego skoczą, ale ich tu nawet nie było. Wróciliśmy do swojego przedziału, w którym na nasze szczęście jeszcze nikogo nie było. Usiedliśmy obok siebie, on przy oknie. Przytulił się do mnie, a ja objąłem.
- Myślały, że jestem suczką! - pisnął cichutko. Mimowolnie się uśmiechnąłem, w pewien sposób było to zabawne.
- A mówiłem, że jesteś najśliczniejszy na świecie? - podniósł głowę i spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
- Bawi się to? - zapytał ostro, na co pokręciłem głową.
- Nie obrażaj się – chciałem go znowu przytulić, ale on wstał i usiadł po drugiej stronie.
- Wypchaj się – mruknął i skulił się na siedzeniu.
- Nie mam czym – usiadłem bliżej okna i wpatrzyłem się w niego. - Nie złość się, to nie zdrowe dla dziecka – spojrzał na mnie oburzonym wzrokiem, ale nic nie odpowiedział. Zamiast tego wpatrzył się w okno. - Jeszcze kilka godzin i będziemy w samolocie. Cieszysz się z powrotu do domu? - zmieniłem temat. - Ciekawe, czy dużo się zmieniło, masz jakieś teorię? 

<Shu? Poprawię się jeszcze>