31 lip 2019

Lennie CD Shu⭐zo

Dobrze przeczuwałem, że należało go znaleźć. Zbyt długo go nie było, a po ciemku ciężej szukać. Nie sądziłem jednak, że kobiety przechodzące obok mnie, powiedzą na głos, że „słodki był ten czarnowłosy chłopak z pasemkami”. Automatycznie się zatrzymałem i do nich zagadałem. Opisali mi go jako uroczego chłopaka o niebieskich oczach i śmiesznych uszach, które na pewno były sztuczne. Podziękowałem im za informacje i ruszyłem do klubu, w jakim go widziały. Rzadko bywałem w takich miejscach, ponieważ pijani ludzie albo cię obmacywali, albo zachęcali do bójki. No i ceny był czasem nieziemsko wysokie, ale to już szczegół. Mimo to zapamiętałem, że po wejściu usłyszysz głośną muzykę i poczujesz smak potu, wymieszany z alkoholem. Tak było i teraz. Od razu zobaczyłem tłum, który się zebrał przy stołach, ponieważ jakaś osoba tak bardzo wczuła się w zabawę, że zaczęła się rozbierać. Od razu rozpoznałem w nim Shuzo oraz fakt, że był pijany. Głowa latała mu na wszystkie strony, uśmiechał się głupio, był bez koszulki, a teraz zdejmował spodnie. Szybko przedarłem się przez tłum wyperfumowanych ludzi i ściągnąłem go stamtąd. Szykowałem się na uderzenie w twarz, kopnięcie, cokolwiek, co by sprawiło mi ból, a jemu pozwoliło kontynuować zabawę, ale się myliłem. Zamiast tego, on mnie pocałował…
Na chwilę mnie zamroczyło, w końcu jeszcze rano mnie nienawidził. Kiedy się odsunął, wyglądał, jakby na czymś rozmyślać, ale szybko pozbył się zdziwionej miny z twarzy. Szeroko się uśmiechnął i się we mnie wtulił, a ja go wyprowadziłem z pubu, ignorując zasmucony tłum, który stracił swego „bohatera zabawy”. Różnica pomiędzy temperaturą w środku, a na zewnątrz była ogromna, tym bardziej, że zrobiło się już późno, a chłopak był bez koszulki. Ściągnąłem swoją bluzę i mu nałożyłem, by się nie rozchorował.- Pszeceż mi cepło… - wymruczał. Pokiwałem głową, po czym wziąłem go na plecy. Napity chłopak był dość ciężki, jego głowa opadła na moje ramie, tak jedna ręka, druga zaś wisiała mu gdzieś z boku. Trzymałem go za uda, aby mi nie spadł. Byłem trochę zły na niego, że doprowadził się do takiego stanu, ale nie odezwałem się ani słowem, aż dotarliśmy do cyrku. Tak zaniosłem go do jego namiotu, ale kiedy chciałem go położyć spać, on nagle się ożywił. Spadł z moich pleców, wylądował na ziemi i zaczął się śmiać. Kiedy próbowałem mu pomóc wstać, pociągnął mnie do siebie (dlaczego pijani ludzie zawsze mają więcej siły?). Wylądowałem na nim i nagle znalazłem się nad nim, kiedy usiadł mi na biodrach i splótł nasze ręce, nie pozwalając mi wykonać żadnego ruchu. Przez chwilę trwał w bezruchu, z lekko przymrużonymi oczami, aż się pochylił i mnie pocałował. Nie powiem, było to dość przyjemne, na jakiś czas oddałem się chwili, ale kiedy smak alkoholu stał się nie przyjemny, zepchnąłem go z siebie. Przygwoździłem go do ziemi, a on znowu się zaczął śmiać.

- Shuzo, chodź się położysz – ale on pokręcił głową stwierdzając, że ma ochotę na coś innego, po tym poruszył dwuznacznie biodrami. Podniósł się do siadu i próbował mnie pocałować. Był taki podniecający… ale nie chciałem z nim tego robić, kiedy był nietrzeźwy. Wstałem i go podniosłem, oparł się o mnie i zaczął śpiewać. Były to nie wyraźne słowa, ale melodie zapamiętał dobrze. Zataszczyłem go na materac, odsuwając po drodze leżące ubrania. Kiedy chłopak poczuł swoje łóżko, okręcił się i rzucił mnie na nie. W efekcie końcowym to ja znowu wylądowałem pod nim. Shuzo położył się na mnie; głowę położył na moim torsie, siadając okrakiem na biodrach, a dłońmi chwytając mój materiał koszulki. Przez chwilę patrzył na mnie pijackim spojrzeniem, aż przechylił głowę w bok.- Spis ze mnom – powiedział ziewając. Przez chwilę się nie ruszałem, a kiedy usłyszałem, jak zasypia, nie zostało mi nic innego, jak okrycia nas i objęcie go, bo… mimo wszystko, jego ciepło było dość przyjemne, jak na napitego faceta.



Shu? ღ

26 lip 2019

Shu⭐zo CD Lennie

Trudno od czegokolwiek zacząć. Całą noc dręczyły mnie dziwne sny, chęć do życia już dawno uciekła, łzy non stop spływały policzkach. Byłem wkurzony, ale jednocześnie pełen żalu i smutku. Chciałem się parę razy zwyczajnie z czegoś pośmiać, by choć odrobinę uśmierzyć ten narastający ból w moim sercu. Jednak okazało się, że pomysł był daremny. Z czego się tu teraz śmiać? Nie mam się nawet po co uśmiechnąć, co dopiero jeszcze śmiać. Gdy otworzyłem na dobre oczy, w całym namiocie było już dość jasno. Pewnie już ranek i zaraz wszyscy tu będą przechodzić, gadać coś i będą szczęśliwi. Wszyscy tylko nie ja. Jakby tego było mało, to nie da się nie wspomnieć o pewnym rudzielcu, który kleił się do moich pleców, jakby były jakąś poduszką! W dodatku jakoś głośno oddychał. Nie dało się tego zignorować. Myślałem, że się obudziłem jedynie po to, aby znów zasnąć, a tu co? Każdego dnia muszę przeżywać jakieś męczarnie. Westchnąłem ciężko, zaczęło mi się robić gorąco. W końcu nie wytrzymałem. Zdecydowanym ruchem zepchnąłem z siebie rudzielca, a z racji tego, że zaczął się budzić, to dodatkowo jeszcze skopałem go z łóżka.
- Czemu mnie tak boli biodro? - wymruczał zaspany magik. Pewnie trochę mu zajęło rozumienie, że leży na ziemi, a nie we własnym łóżku. W sumie nawet nie wiem, po cholerę mnie tu zostawił. Mogłem równie dobrze spać w spokoju w tym namiocie pełnym ciuchów albo na durnej ścieżce w lesie. Jedynie westchnąłem, przewracając oczami i wstałem na równe nogi z łóżka.
- Zaczynasz mnie poważnie wkurwiać. - mruknąłem, z wyższością patrząc na magika pod moimi stopami. Naprawdę był to żałosny widok. Gdyby nie mój smętny humor na pewno bym coś jeszcze powiedział, pośmiał się, może nawet i go kopnął. Na razie tylko czułem złość oraz przytłaczający smutek, który za nic nie chciał mnie opuścić. Miałem wrażenie, że znów się popłaczę, więc wyszedłem stamtąd jak najszybciej. Od razu oślepiło mnie to poranne słońce. Czemu nie może dzisiaj padać czy coś? Gówniana pogoda. Jak zawsze wszystko przeciwko mnie. Poszedłem niezadowolony w stronę namiotu tego pajaca. Potrzebowałem forsy.

***

- Chwilo trwaj wiecznie. Jesteś piękna. - aż łezka spłynęła mi po policzku, gdy uniosłem kolejny kieliszek, a parę sekund później duszkiem wypiłem jego zawartość. Cudownie było. Nie pamiętam, ile wypiłem, ale czułem się tak zajebiście, jak nigdy dotąd. Cały świat stał się kolorowy, grała muzyka, wszyscy tańczyli i pili, a ja znów byłem szczęśliwy. Wszystkie problemy zniknęły w momencie. Ciągle się z kimś śmiałem, ale sam nawet nie wiem, o czym gadaliśmy. W sumie nawet nie wiem z kim dokładnie. Siedziałem na krześle z łokciami na barze i przed stertą pustych kieliszków, a dosiadali się do mnie co po chwilę inni ludzie, czasem też sam gawędziłem z barmanem. Koniec z końców postanowiłem się ruszyć z miejsca. Z jakimś drinkiem w ręku wszedłem w tłum tańczących ludzi. Powiedziałbym, że to był błąd, bo oblałem jakąś laskę, ale mówi się trudno. Zacząłem tańczyć, coś tam krzyczeć, aż koniec z końców wlazłem na ten sam bar, od którego odszedłem niedawno. I co? Zacząłem coś krzyczeć i na pewno było mnie słuchać aż na ulicę pomimo tej głośnej muzyki. Trochę mnie poniosło, ale w porównaniu do innych tu zebranych nie zrobiłem nic nadzwyczajnego. Każdy robił coś zwariowanego, a ja na tyle się schlałem, że o mało co nie spadłem z baru. Procenty zaczęły już uderzać mi do głowy. W dodatku zacząłem coś bełkotać i totalnie zrobiło mi się gorąco. Nagle to już tam stałem bez koszulki i znów coś zacząłem krzyczeć do ludzi pod moimi stopami. Jednak wciąż było mi gorąco i gdy już miałem zdejmować spodnie, ktoś mnie złapał i ściągnął na dół. - Hola hola, kto tak dybie na moją cnotę? - odwróciłem głowę w stronę osoby, która aktualnie trzymała mnie na rękach. Świat mi się trochę rozmazał. Trudno mi w ogóle było stwierdzić, kto to był, ale wyobraźnia podpowiadała, że jakaś ładna dziewczyna. Wzięło mnie na drobne miłostki, więc bez zastanowienia przycisnąłem swoje wargi prosto do jej. Nawet mi się podobało. Szczerze to pierwszy raz w życiu coś takiego zrobiłem i nie mam co narzekać. Po chwili spokojnie odsunąłem głowę i położyłem na jej ramieniu. - Toooo co będziemy robić księżniczkooo? - zaśmiałem się cicho, a gdy jej się bardziej przyjrzałem, okazała się facetem... W dodatku Lenniem.

<Lennie~?>

La Bleuet CD Powder

Być może rzeczywiście dobrze się stało, że mój namiot się zawalił? Przynajmniej nie musiałem nie legalnie jechać furgonetką. Generalnie to raczej wątpię w to, abym trafił na kontrolę i musiał okazać prawo jazdy, ale lepiej dmuchać na zimne i cieszyłem się, że nie musiałem się jednak narażać. Autem jeździłem dobrze, ale od kiedy pamiętam wyłącznie bez prawka, ale wydaje mi się, że miałem większe poczucie odpowiedzialności za siebie i innych niż niektóre osoby, które to prawo jazdy posiadały. Obecność mężczyzny mi nie przeszkadzała. Od powrotu dużo czasu lubiłem spędzać z innymi lub na pracy i przede wszystkim robiłem wszystko, aby być maksymalnie zmęczonym i jak najmniej myśleć o tym, co już za mną. Rozpamiętywanie tylko sprawiłoby mi więcej cierpienia.
Targ od rana żył własnym życiem. Głośno jak na kleparzu. Kobiety ledwo rozpakowały towar do sprzedania, a już krzyczały i wykłócały się między sobą. Mężczyźni zmęczeni tym biadoleniem uciekali na pobocze czekając na otwarcie pierwszych barów i karczm. Sprzedawano owoce, jarzynę, wyroby ręczne i oczywiście zwierzęta. W oddali w końcu zobaczyliśmy prawdopodobnie mężczyznę, od którego miałem zakupić konie do cyrku. Tak jak było ustalone, czekał na poboczu tak, aby nikt go nie zaczepiał w sprawie kupna, bo już miał swoich kupców. Wydawał się być bardzo zniecierpliwiony, mimo że spóźniliśmy się tylko pięć minut. Wydawało mi się, że jest zdenerwowany i zestresowany. Miał około 40 lub 50 lat, wydawał się być doświadczony w swoim fachu, ale nie wiało od niego dobrą aurą. Wyglądał na takiego, który lubi przekręty, ale to było dopiero wrażenie optyczne. Miałem nadzieję, że się pomylę. Zobaczyliśmy też dwa rosłe i zgrabne wierzchowce pstrokatej maści. Takie właśnie chciałem kupić, żeby wyróżniały się na scenie. Popatrzyłem na Powder’a porozumiewawczo i podeszliśmy bliżej.
- Dzień dobry – powiedziałem pierwszy. Mężczyzna wzdrygnął się lekko i spojrzał na mnie z lekkim przerażeniem i wolą walki. Wydawało mi się, że był cholernie spięty, jednak jak zobaczył naszą dwójkę lekko złagodniał.
- Witam, panowie po konie? – upewnił się.
- Tak, jestem Le Bleuet, trener zwierząt – podałem mu rękę, on ją energicznie uścisnął. Wydawało się, że wrócił do siebie. Na twarzy zagościł sympatyczny uśmiech i rozluźnienie – A to przedstawiciel cyrku, Powder – przedstawiłem, a on również jemu podał rękę.
- Bardzo mi miło – odpowiedział handlarz – Ale dość uprzejmości, przejdźmy do interesów – zagaił. Znów poczułem jego stres – Nie będę ukrywał, że troszkę mi się spieszy – dodał.
- Gdzie mu się tak spieszy? – pomyślałem, ale nic na ten temat nie odpowiedziałem – Rozumiem, to w takim razie chciałbym się im dobrze przyjrzeć – spojrzałem na konie.
- Ale przecież wszystko było ustalone – powiedział mężczyzna – Przecież widać, że są zdrowe i młode. Mi się naprawdę spieszy – ponaglał. Skrzywiłem się. Od czasu powrotu byłem dosyć drażliwy. I nie lubiłem się z niczym spieszyć, szczególnie z tak ważnym zakupem.
- Proszę Pana, nic mi Pan o tym ostatnim razem nie powiedział. Gdybym był świadomy, że Pan będzie się spieszył umówiłbym spotkanie wcześniej. Nie kupię kota w worku – powiedziałem ostro. Mężczyzna skrzywił brwi i odpowiedział agresywnie.
- Bez łaski! Znajdę sobie innego kupca – obruszył się.
- Jak Pan znajdzie kogoś kto da Panu za te konie 50 tysięcy Oru, to dla mnie nie ma problemu. Jestem w stanie wytrenować nawet konie kupione prosto od rolnika – prychnąłem i odszedłem od koni z zamiarem powrotu do cyrku. Nie mogłem sobie pozwolić na szybki i pochopny zakup. Albo dokładny albo żaden. Powder patrzył na mnie trochę zdezorientowany, ale widać było, że rozumie moje decyzje.
- Nie no… nie, dlaczego się Pan tak unosi? – zapytał już spokojnym i miłym tonem, oczywiście wymuszonym – Nie wątpię, że jest Pan uzdolnionym treserem, ale z pewnością łatwiej tresuje się konie przystosowane do cyrku – wyjaśnił. Spojrzałem na niego wymownie.
- Jeśli chce Pan dobić ze mną targu, mam mieć czas na to, aby koniom się przyjrzeć. W przeciwnym razie ich nie kupię, a Pan znajdzie na nie kupca, który da zaledwie 20 tysięcy Oru – fuknąłem. Widać było po nim, że jest wściekły, ale założył maskę niewiniątka, abym kupił po prostu te konie.
- Ile Pan potrzebuje czasu? – zapytał nie ukrywając tego, że gdzieś się spieszy.
- Potrzebuję 20 minut – odrzekłem, zaś handlarz zrobił wielkie oczy.
- Aż tyle?! – uniósł się. Spojrzałem na niego wściekle i już nic się nie odezwał. Jak tylko ciężko westchnąłem i zabrałem się do oględzin. Konie nie miały żadnych widocznych wad w posturze, były młode i dobrze odżywione. Naprawdę ktoś włożył wiele trudu w opiekę nad nimi. W końcu próbowałem z nimi rozmawiać, ale okazało się, że mówią w innym języku, który dla mnie był kompletnie nie zrozumiały. Ciekawostka – zwierzęta też mają dialekty i inne języki, jednak było ich mniej niż ludzkich. Brzmiał bardzo egzotycznie, co mnie zdziwiło, ale i tak postanowiłem je nabyć. Miałem nadzieję, że w zrozumieniu ich pomoże mi ktoś z cyrku, kto jeszcze rozumie zwierzęta.
- Kupujemy – oznajmiłem już mocno zniecierpliwionemu mężczyźnie. Wyglądało to dla niego jak zbawienie z nieba – Czy transporter też Pan sprzedaje? – zapytałem.
- Nie! Oczywiście, że nie. Potrzebuję go do transportowania innych kon… - tu urwał – Mam jeszcze 3 konie na sprzedaż, ale one są już stare, więc pewnie pójdą na rolę – dopowiedział. Nie podobało mi się jego zachowanie. Wyglądał jakby coś ukrywał, ale nie mogłem się tym kierować, dlatego że cyrk potrzebował się rozwijać i nie będę go tego pozbawiać dlatego, że mam jakieś nie poparte dowodami przeczucie.
- W porządku. Mamy swój – powiedział Powder, kierując wzrok głównie na mnie – Teraz załadunek? – spytał.
- To może po rozliczeniu? – spytał handlarz. Naprawdę ten jego pośpiech mi się nie podobał.
- A przepraszam, dokąd się Pan tak spieszy? – wkurzyłem się – Jestem skłonny pomyśleć, że te konie nie są pańskie? Ma Pan papiery na te konie?
- Oczywiście, że mam! – żachnął się – Co Pan mi w ogóle zarzuca?! Spieszę się na pociąg, bo jadę do żony i dziecka, ale taki żółtodziób nie zna czegoś takiego jak odpowiedzialność za rodzinę – uniósł się. Miałem już dość tej relacji i w ogóle tej dyskusji. Chciałem to zakończyć jak najszybciej.
- Powder, możesz przygotować pieniądze? – spytałem, na co mężczyzna skinął głową – My szybko wykonamy formalności – powiedziałem do kupca. Na furgonetce podpisaliśmy umowę kupna sprzedaży, do mnie trafiły rodowody i papiery na ogiera i klacz. Do mężczyzny trafiły pieniądze w walizce. Przeliczył szybko i pobieżnie. Pożegnał się bardzo szybko, wsiadł do swojego grata i odjechał z piskiem opon. Skrzywiłem się i westchnąłem, ponieważ miałem przeczucie, że to była zła decyzja, ale już od jakiegoś czasu miałem gdzieś swoje przeczucie, bo tak czy siak życie i tak mi się nie układało.
Miałem zły humor, ale musiałem go jakoś stłumić. Odetchnąłem głęboko i zabrałem się za wprowadzanie koni do transportera. Pierwsze podejście było bardzo ciężkie. Klacz za nic nie chciała wejść i miałem pewne wątpliwości co do tego czy na pewno pierwsze skrzypce grał tutaj strach przed wejściem do ciasnego pomieszczenia. Wydawało mi się, że ta dwójka w ogóle nie chce nigdzie jechać, ale musiałem jakoś zachęcić je, żeby weszły do przyczepy. Powder chciał pomóc, ale nie było jak. Siłą nie chciałem tego robić. W końcu nie miałem wyjścia, musiałem iść szybko na targ i kupić dwa kawałki materiału, żeby zwierzętom zawiązać oczy. Pozostawiłem Powder’a na uboczu, a sam zajrzałem do pasmanetrii i za ostatnie grosze jakie miałem wtedy przy sobie kupiłem dwa kawałki czarnej muślinowej tkaniny. W pośpiechu wiązałem je na oczach zwierząt i na szczęście dało to jakiś efekt, choć i tak było trudno. Szczególnie, że ani ja ich nie rozumiałem, ani one mnie. Jednak dotyk i spokój były rozumiane w każdym języku, dlatego z czasem miałem nadzieję, że konie nabiorą zaufania. Może i były zdrowe, ale bardzo strachliwe. Bałem się, że będzie z nimi więcej pracy, niż mogłem się spodziewać.
W końcu oboje wsiedliśmy do furgonetki. Byłem znów wyciszony. Myślałem o tym, co powiedział mi mężczyzna. Żółtodziób, dobre sobie. Dla miłości mojego życia mogłem zrobić wszystko, ale on… wybrał kobietę, swoją pierwszą miłość i miał zamiar założyć z nią rodzinę. Ja zostałem sam, zupełnie sam. I myślałem o tym, jak człowiek człowieka może skrzywdzić nie myśląc o tym, że absolutnie każdy z nas ma plaster albo nawet kilka plastrów na sercu. Nie ma na świecie kogoś kto nie przeżył jakiejś tragedii, a mimo to sami sobie wyrządzamy krzywdę. Zbyt było to dla mnie zagmatwane…
 
< Powder? ;3 >

25 lip 2019

Powder CD Le Bleuet

Mężczyzna zaniepokoił się trochę, nic nie wiedział o tym ważnym zakupie. Bardziej jednak trafiło do niego następne zdanie. Ktoś chciał go odciążyć? Kto? Dlaczego? Myślał on, że spisuje się on przecież całkiem nieźle.
- Z przyjemnością - oznajmił Powder. Chłopak wydawał się być bardzo miłym człowiekiem, co odnotował mentalnie. Dostęp do finansów, a owszem - miał. 
- Co do pieniędzy, myślę, że Pik nie obrazi się jak wyjaśnimy sytuację na kartce, pójdziemy do jego biura, weźmiemy ile trzeba i możemy iść. Broń mam u siebie, więc w razie czego ją wyciągnę. - odparł.
- Brzmi jak plan! - odpowiedział ciepło Le bleuet. Oboje udali się w stronę biura, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Gdy dotarli na miejsce młodszy z nich został na zewnątrz, gdy starszy wszedł i otworzył sejf. Wziął ile trzeba i zgarnął z biurka jedną samoprzylepną karteczkę. Napisał "Namiot się zawalił, Le bleuet nie ma jak wziąć na chwilę obecną pieniędzy, dlatego biorę tą sumę z sejfu i idę z nim do miasta - Powder". To powinno wystarczyć. Dorysował jeszcze uśmiechniętą buźkę, taki odruch. Zamykając za sobą drzwi dołączył do bruneta. Jako, że mieli oni kupić zwierzęta oczywisty był fakt, że pojadą do miasta. Był to dobry powód by zabrać cyrkowego pickup'a. Konie same z siebie nie przyjdą. Zakładał, że sprzedawca użyczy im transportera, który później odwiozą... choć może lepiej byłoby wziąć ich własny, na wszelki wypadek. Nigdy niewiadomo na kogo się trafi. Zazwyczaj chłopak do miasta szedł pieszo, relaksując się przechadzką w przyrodzie i podziwiając widoki, gdy nie musiał zdobyć czegoś w dużych ilościach. Mimo to tym razem ominie to mężczyzn. Szkoda. Powder lubił chodzić do miasteczka, głównie z tego powodu - cisza, spokój, papieros i tyle mu starczy do błogiego stanu. Zawitali jeszcze w namiocie starszego, aby jak powiedział wcześniej, wziął broń (i prawo jazdy, ale to swoją drogą) oraz klucze, które zatrzymał po wczorajszej wizycie po zapasy żywności.
- Weźmiemy jeszcze przyczepę dla koni, mamy podwójną po Boni i Berg, ale zakup kolejnej będzie potrzebny - powiedział, trochę sam do siebie.
- Może handlarz sprzeda je również z nim? - odparł brunet. Miał on rację, jeśli były to jego jedyne konie to jest to bardzo prawdopodobnie. Powder przytaknął mu rację. We dwójkę doczepili przyczepę do pickup'a i wsiedli do szarego wozu. Chłopak przekręcił kluczyk w stacyjce i byli juz w drodze po nowe pupile.
- W sumie dawno z nikim nigdzie nie jechałem
- Ah? Czemu?
- Zazwyczaj robię to sam, w sensie chociażby moje wycieczki po zapasy odbywam zazwyczaj w tylko obecności moich śmiercionośnych patyczków - zaśmiał się lekko - miło czasem mieć towarzystwo.
Reszta przejażdżki minęła w komfortowej ciszy, z paroma zdaniami tu i tam. Zaparkowali i udali się na główny plac, który mimo wczesnej godziny już tętnił życiem. Stoiska targowe rozkładały się lub kończyły ten żmudny proces i zaczynali pojawiać się pierwsi klienci. Idąc tagiem pod jego koniec oboje zauważyli mężczyznę pod przyczepą transportową, który z niecierpliwością patrzył na zegarek. Nie dawał on dobrego pierwszego wrażenia, choć zdecydowanie może być ono mylne. Cyrkowcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Zakładam, że to nasz człowiek?

< Le Bleuet? >

23 lip 2019

Le Bleuet CD Powder

Od mojego powrotu mija już tydzień. Ile mnie tu nie było? Około trzy lata. To bardzo długo. Przez pierwszą chwilę wszyscy myśleli, że zginąłem w pogoni za Midasem, ale na szczęście wujek Pik znał prawdą. Nie wiem skąd, wiem tyle, że nie pozwolił mojej mamie umrzeć z chorej tęsknoty i niepewności. Nie chciałem, aby tak wyszło, ale cóż… miłość nas zaślepia. Jesteśmy wtedy jak konie w bryczce, widzimy tylko to co przed nami, a nie dostrzegamy niebezpieczeństwa czającego się zaraz obok nas. Ta podróż jednak zmieniła mnie. A raczej cierpienie towarzyszące mi cały czas zmieniło mnie, choć nikt jak na razie nie zdołał tego dostrzec… no, może widać, że trochę wydoroślałem, zmężniałem, ale poza tym nikt nie domyśla się, co teraz mieszka w moim sercu, a na pewno nie jest to coś dobrego. Będę jednak musiał zmierzyć się z tym zupełnie sam. Na kolejny kredyt zaufania nie było mnie stać.
Mój powrót wywrócił cyrk do góry nogami. Często nie mogłem odpędzić się od ciągłej chęci rozmowy, od pytań i ciekawskich spojrzeń. Nie było to dla mnie przykre, raczej męczące. Chciałbym wrócić do wiru pracy, on pomaga człowiekowi przetrwać najtrudniejsze momenty, ale nie miałem za bardzo jak. Proces przekwalifikowania zajmował sporo czasu, co wykorzystywali moi znajomi z cyrku, dlatego też za wszystkimi ważnymi sprawunkami musiałem chodzić wcześnie rano bądź późną nocą.
Tak było i wtedy. Wstałem rano razem z ptakami, które nie omieszkały się wlatywać do mojego uchylonego namiotu i robić sobie czad imprezke. Głównie wróble lubiły moje towarzystwo. Zawsze dostały niezły okruch z mojego śniadania. Napiłem się zimnej wody z cytryną z rana i zabrałem się do przygotowania szybkiego posiłku, na który składał się czarny chleb z pastą z soczewicy i sałatka grecka, którą uwielbiałem. Starałem się przejść na dietę wegańską albo chociaż wegetariańską. Dziwnie czułem się z faktem, że gdybym znalazł się w rzeźni to słyszałbym zawodzenie tych wszystkich istot, które nie koniecznie chciały oddawać życie, aby stać się moim obiadem, jednak Matka Natura ciągle mówiła do mnie, że takie są jej prawa. Nie miałem zdania.
Po śniadaniu z ptakami chciałem się iść wykąpać do wspólnej łaźni, jaką mieliśmy w cyrku. O tej porze nikogo tam zazwyczaj nie było, w każdym razie tłumu brak. Słońce już zaczynało mocniej świecić. Od mojego namiotu odbijały się promienie wschodzącego dnia. Zrobiło się bardzo rześko, ale nie zimno… powiedzmy, że idealnie. Cud świeżego powietrza z rana, to jest coś! Zabrałem wszystkie niezbędna akcesoria do kąpieli i świeże ubranie i poszedłem do łaźni.
Miałem wtedy ważny sprawunek mianowicie miałem się zająć kupnem dwóch nowych koni do cyrku. Mieliśmy na to fundusze, aby powiększyć nasze stado pupili, ponadto dwa konie już zdecydowanie nie wystarczały. Wszyscy wiedzieli, że dostanę to przekwalifikowanie, więc papiery to była kwestia czasu. Trochę się stresowałem. Po mojej podróży raczej nie ufałem handlarzom. Byli to ludzie parający się nie lada przekrętami, często oszukiwali swoich kupców i bywali bezwzględni. Na szczęście ja również nauczyłem się okazywać tą cechę, kiedy należy. Bez niej niejednokrotnie mógłbym zginąć.
W łaźni świeciło pustkami, więc bardzo prężnie się wykąpałem i chciałem wrócić do namiotu. Nie mogłem się spóźnić na to spotkanie. Sam fakt, że miało się ono odbyć tak wcześnie wkurzyło handlarza. Nie domyślałem się jednak, co w tym czasie mogło się wydarzyć w moim namiocie. Dzień jak co dzień, ale jednak czekała mnie niespodzianka…
Wracałem już gotowy, umyty i ubrany do namiotu po swoją torbę i pieniądze na zakup koni. Idę szpalerem namiotów wypatrując czubka mojego z charakterystyczną flagą w kształcie szpulki, na znak, że jest to mieszkanie krawca, ale i to miało się niedługo zmienić na flagę z głową lwa i konia, jako symbol mieszkania tresera zwierząt. Nic jednak nie wypatrzyłem, jednak idą tropem od góry do dołu zobaczyłem moja mieszkanko w całkowitej ruinie. Leżało jak kawał jakieś szmaty rzuconej przez olbrzyma. Jedno wielkie pogorzelisko. Podszedłem bliżej i nie ukrywałem zdenerwowania, ponieważ no… nie miałem jak wejść do środka, żeby przypadkiem nie dostać belką w łeb. Wyobraźcie sobie drodzy państwo namiot z Harry’ego Potter’a. Wszystko fajnie, ale jak się zawali to wejść tak czy siak się nie da – musi być idealnie rozłożony. Kiedy leżał zrujnowany, czar pryskał i w środku nie było zupełnie nic. Nagle usłyszałem hałas skaczących po skrzynce narzędzi. Odwróciłem się i zobaczyłem znaną mi już nieco twarz mężczyzny, którego widzę dosłownie wszędzie o każdej porze dnia i nocy. W duchu zaśmiałem się z tego faktu, że ja go widzę wszędzie, a on zapewne mnie niekoniecznie. Powróciła jednak myśl o tym, że mam swoje załatwienie za jakąś godzinę z czego dotarcie na miejsce pieszo zajmuje przynajmniej 20 minut. Zatem? Ponad pół godziny na to, aby ponownie postawić namiot, wszystko zabrać i wybiec.
- Co tu się stało?! – zapytałem, choć było to głupie pytanie, bo przecież co? No, namiot się zawalił jak widać, ale jak człowiek jest w szoku to zadaje wiele głupich pytań. Ponadto widok bardzo przystojnego kolegi mógł mi trochę namieszać w głowie. Elegancka koszula i spodnie o tak wczesnej porze? Niecodzienny, ale przyjemny widok. Poinformował mnie, że usłyszał tylko hałas, a to co ja zastałem zastał i on jak przyszedł na miejsce. I miał rację w jednej kwestii – dobrze, że mnie nie było w środku.
- No to mam problem – powiedziałem do siebie. Zapewne mężczyzna spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, bo przecież do wieczora namiot zostałby naprawiony, a było wtedy rano. W głowie kotłowały mi się myśli, jak dostać się chociaż po pieniądze. I przede wszystkim potrzebowałem też broni.
- Nie ma się co martwić, za chwilę będzie stał jak wcześniej – zapewnił pocieszająco – Ale jednak nie wiadomo dlaczego się tak stało. Nie ma sensu go ponownie stawiać, jeśli okaże się, że belki są już nie pierwszej młodości albo materiał jest przeciążony wilgocią – wytłumaczył.
- Ja sobie zdaję sprawę, jednak za jakieś… - spojrzałem na zegarek - … pół godziny muszę być w mieście z kupą kasy i pistoletem – wyjaśniłem. Poczułem ten niepokój i cholerne zdziwienie kolegi – Jadę kupić konie od handlarza z miasta. Za grosz nie ufam szumowinom – dodałem i od razu poczułem lżejszą atmosferę.
- Jednak nic nie wiem o naszych zakupach – zdziwił się, ja również.
- A skąd miałbyś wiedzieć skoro nie zajmujesz się tresurą – odpowiedziałem całkiem spokojnie i przyjaźnie.
- Można powiedzieć, że jestem od jakiegoś czasu menadżerem – zaśmiał się – Więc wydatki na zwierzęta to również moja działka – dodał. Nagle wszystko stało się dla mnie jasne, dlaczego widzę mężczyznę zawsze i wszędzie. Chora praca menadżera… skąd ja to znam? Jednak jego nie wiedza na temat mojego dzisiejszego wypadu mnie zmartwiła.
- Skoro tak to powinieneś o tym wiedzieć. Dostałem nawet pieniądze od Vogel’a i wszystkie inne wytyczne od wujka Pik’a. Śmiem nawet twierdzić, że powinniśmy się udać razem, żeby dokonać tej transakcji. Dziwiłem się trochę, że to ja dostałem pieniądze, ale je przyjąłem i obiecałem domknąć sprawę – chłopak słuchał mnie z uwagą, każde moje słowo myślę dokładnie odbiło się w jego głowie i analizowało. W końcu mi odpowiedział.
- Myślę, że miałem się o tym dowiedzieć rano. Ostatnio było sporo pracy…
- Lub ktoś chciał Cię trochę odciążyć – zasugerowałem – Ja tydzień temu wróciłem z wakacji, więc mogłem to zrobić za Ciebie, a ty miałbyś dzisiaj wolne, powiedzmy. Menadżer i wolne to trudny duet – zaśmiałem się pod nosem. Trzymałem jedną ręką swoje rzeczy, drugą miałem w kieszeni i myślałem, co zrobić w tej sytuacji – Masz zapewne dostęp do naszych finansów. Wujka Pik’a raczej nie ma, wszyscy śpią, a jak spróbuję obudzić Vogel’a to dostanę sztyletem między oczy. Co więcej jak nie kupię tych koni to dostanę jeszcze kulkę w łeb – zaśmiałem się – Masz jakiś pomysł, Panie Menadżerze? – uśmiechnąłem się nonszalancko.
- Powder jestem – podał mi rękę z serdecznym uśmiechem i lekką dozą rozbawienia.
- Le bleuet, repatriant cyrkowy we własnej osobie – uśmiechnąłem się i energicznie uścisnąłem mężczyźnie dłoń – A więc? Jak będzie?

< Powder? ;3 >

Le Bleuet

Dobro i zło są jak domino. A jego częścią jest każdy z nas. Ty wybierzesz, co poślesz. Bóg nie ma na to wpływu. Bóg to człowiek, który tylko patrzy. Jest dla Ciebie zadanie: zatrzymuj falę zła ...

Vivi CD Robin

To miało sens, musiał mu to przyznać. Cofnął się o krok, nadal wpatrując się w niedźwiedzia niezadowolony. 
- Dobrze, masz rację... To ja byłem w błędzie. Ale mógłbyś dla mnie odejść odrobinkę od tego stworzenia? 
- Mówiłem już, to mój przyjaciel. Nie musisz się go obawiać, a on mi też nic nie zrobi. Demon przechylił głowę, niespokojnie machając ogonami. 
- Okej... Okej... - Moment potem przeczesał włos i wzdychając, usiadł na jakimś konarze drzewa. - Czyli to z nim spędzasz najwięcej czasu? 
- Znaczy się... - Robin zamyślony spojrzał na niedźwiedzia, gładząc jego łeb. - Możesz to tak ująć. 
- I jesteś absolutnie pewien, że on ci... - Robin mu przerwał, za nim ten zdążył skończyć. 
- Tak jestem stuprocentowo pewien, już ci to przecież mówiłem. 
- Taaak, tak... Ja się tylko martwię... Wybacz... Jesteś dużym chłopcem i w ogóle... Już was zostawię samych sobie. Nie czekając, demon odszedł od niedźwiedzia i chłopaka, nadal jakiś nieswój. Szedł lasem, a po głowie krążyły mu różne myśli. Nie był pewien, co tak właściwie czuł. Coś było nie tak. Czy sytuacja mogła się znowu powtórzyć? Przecież ludzie to tak słabe istoty. Nawet opiekowanie się jedną z nich nie koniecznie gwarantuje im dłuższe życie. Czy też jakiekolwiek szanse? Powinien się trzymać z daleka i nie zawierać żadnych bliższych kontaktów. Sprowadza na ludzi tylko kłopoty. Niektórych rzeczy nie powinni wiedzieć, to tylko ściąga niepotrzebne niebezpieczeństwo. Tak rozmyślając, udało mu się wrócić do cyrku. Zatrzymał się i odwrócił w stronę lasu. Nagle żałował, że zostawił chłopca samego... Ah nie... Przecież był z tym... Niedźwiedziem. Kopnął jakiś kamyk i wrócił do siebie. Jak zmęczony pies padł na kanapę. Zamknął oczy i jakoś nie miał siły, by znów je otworzyć. Po chwili pochłonął go mrok. Ocknął się, słysząc świst wiatru. Jeszcze ospały podniósł się, stawiając uszy i nasłuchując. Musiało zacząć padać, gdy spał. Zwlókł się z sofy i podszedł do okna. Nie wyglądało to tak źle. Przeciągnął się i ziewnął. Już się zaczęło ściemniać. Nastawił wodę, żeby sobie zrobić herbatę. I nagle coś mu przemknęło przez myśl. Czy Robin już wrócił? Znowu spojrzał za okno. Powinien. Ale czy tak się naprawdę stało...? Nerwowo zaczął się przechadzać przy oknie, obserwując krople deszczu. Na pewno zdążył się schować przed deszczem... A co jeśli nie? A co jeśli zmoknie i się przeziębi. Całkowicie zapominając o nastawionej na herbacie wodzie, chwycił parasol i wyszedł na zewnątrz. Rozłożył parasol i szybko się rozejrzał. W taką pogodę nikt normalny nie wściubiałby nosa za drzwi. Powolnym krokiem ruszył do lasu. Wziął głęboki oddech. Powietrze było świeże i rześkie. Było jakoś dziwnie spokojnie. Może trochę zbyt spokojnie. Ale jedno było pewne, w deszczu go nie wytropi. Instynktownie poszedł do jaskini, w której zamieszkiwał ten jego cały niedźwiedź. Już stojąc w wejściu do jaskini, wiedział, że chłopca tam nie znajdzie. Przez myśl przemknęła mu straszna myśl. A co jeśli... Ten miś jednak nie był taki przyjazny. Ale nie... Robin faktycznie znał to zwierzę lepiej... Poza tym nie czuć było zapachu gnijącego, ludzkiego ciała. Wycofał się z jaskini, spoglądając na zachmurzone niebo. - Gdzie mogłeś się podziać Robin...? Poszedł dalej w las, obserwując malutkie błędne ogniki, które co jakiś czas wychylały się zza konarów drzew, obserwując go i jakby prowadząc. Deszcz im wcale nie przeszkadzał, nadal migotały swoim błękitnym blaskiem, prowadząc mężczyznę dalej i dalej w las. Gdy się zatrzymał na skraju jakiejś polany, zauważył na niej we mgle dwie postacie. I nagle zamarł, rozpoznając obie te postacie. Robin siedział na ziemi, a tuż przed nim stał ten demon, Dostojewski. Momentalnie się przemienił i podbiegł do chłopca, czule go szturchając łebkiem. Chłopiec chwycił łeb lisa i się do niego przytulił. 
- Nie martw się... Teraz jestem z tobą... Nic ci nie będzie.... 

(Robin? Riddle? )

18 lip 2019

Smiley CD Vogel

Wręczyłam prezent Vogel'owi. Bałam się, że będzie chciał go od razu otworzyć, ale schował go do kieszeni. Zrobił tak jak go poprosiłam. Ucieszyłam się bardzo. Dotarłam do swojego namiotu, przez pierwszą chwilę zostaliśmy staranowani przez Yuki'ego i Bisce, ale gdy odpuściły, Vogel odłożył moje torby i żegnając się z uśmiechem na twarzy, skierowała się w stronę swojego namiotu. 
- Bisca, Yuki wiecie dzisiejszy dzień był naprawdę wspaniały! - byłam bardzo podekscytowana przez co nie chciało mi się spać. Dałam jedzenie swoim pupilom oraz przysmaki w ramach nagrody za to, że były takie grzeczne. Poszłam pod prysznic, nie minęło kilka długich minut, a ja w piżamie zaczęłam rozpakowywać zakupione przeze mnie rzeczy. 
- Mam nadzieję, że prezent się mu spodoba - Bisca już spała więc jedyną osobą jaka mi pozostała do pogadania był Yuki. On spojrzał się na mnie tym swoim uroczym wzrokiem. Nie mogąc się powstrzymać dałam mu małą przekąskę. - Tylko nie wygadaj się Bisce - gdy to usłyszał, położył się na moim łóżku. Dołączyłam do niego oraz Biscy. Oboje byli tacy ciepli, jak zawsze sprawiali, że przestałam się martwić. Spojrzałam się na swoją sukienkę oraz buty przy których we wyborze pomógł mi Vogel. Wróciłam wspomnieniami do dzisiejszego dnia. Jego uśmiech był najlepszym prezentem jaki dostałam od dłuższego czasu. Nim się spostrzegłam odpłynęłam w świat snów. 
Osoba która stała tuż obok mnie była taka ciepła. Pomimo tego, że byłam sama w ciemnym miejscu, osoba ta dotknęła mojej twarzy, wyciągnęła pomocną dłoń w moją stronę. Przyjęłam niepewnym ruchem jego dłoń. Ciemne miejsce zniknęło, a na jego miejscu pojawiło się ciepłe, pełne kwiatów miejsce... Pośród kwiatów stało drzewo wiśni, które nie było daleko od nas. Stałam na nogach, a osoba przede mną właśnie coś do mnie powiedziała, gdy nagle kwiaty z drzewa wiśni zostały skierowane w moją stronę poprzez mocny podmuch wiatru. Nie usłałam co ta osoba powiedziała, widziałam tylko ruch jego ust jak wymawia kilka słów.
Otworzyłam oczy, gdy usłyszałam jak ktoś woła mnie. Otworzyłam delikatnie swoje oczy, a przede mną stał Pik. 
- Pik czy ty jesteś zdrowy, kto budzi taką osobę jak mnie o takiej godzinie - spojrzałam się kotem oka na zegar, który był przede mną. 
- Wiesz jakbyś Księżniczko nie wracała ze swoim Księciem o tak późnej porze to bym nie musiał ci dawać kary - na samo słowo kara już mi się nie chciało wstawać z łóżka. Jednak nie byłam jedyną osobą, która dostała karę. Vogel za pewne również dostał. Wstałam z łóżka i po przeciągnięciu się, poszłam się przebrać. 
- A ty gdzie idziesz? - zapytał się lekko zdezorientowany Pik. 
- Przecież masz dla mnie karę, no to jestem gotowa na nią - chyba nie spodziewał się z mojej strony takiej odpowiedzi. 
- Czy ty może jesteś chora? Przeziębiłaś się może? - podszedł do mnie bliżej i zaczął się dokładnie przyglądać. 
- Nie, chyba ty się źle czujesz. No już, powiedz jaka czeka mnie kara - spojrzałam się na niego z uśmiechem na twarzy. 
- Księżniczko, Smiley - usłyszałam głos bliźniaków, którzy od razu wzięli mnie w swoje ramiona. 
- Czy on się również na tobie znęca? Wiesz, zawsze możemy ci pomóc w wykonaniu kary - jak zawsze byli uroczy, ale ja nie miałam zamiaru od nikogo przyjmować pomocy. 
- Tym razem podziękuję, sama mam zamiar odbyć swoją karę, a więc Pik jaka jest moja kara? - spojrzałam się na niego, a on wręczył mi do rąk listę z moimi zadaniami. Gdy spojrzałam się na nią, zrobiłam jedną rzecz nim wyszłam z namiotu. Zostawiłam pupilom jedzenie i wyruszyłam w pierwszy punkt. 
Sprzątanie nie było moją najmocniejszą stroną, ale skoro musiałam to musiałam. Zajęłam się wszystkimi zadaniami z mojej listy. Gdy tylko ktoś do mnie podchodził i się pytał czy ma mi pomóc odmawiałam. Założyłam słuchawki na uszy i nucąc sobie każdą jedną usłyszaną piosenkę pod nosem, praca jakoś szybciej mi szła. Nie miałam dzisiaj okazji spotkać się z Vogel'em. Gdy skończyłam wszystkie kary jakie były mi dane na liście, spojrzałam się na godzinę. Była już trzecia w nocy. Chwyciłam się za brzuch, gdy tylko przypomniał mi o tym, że domaga się jedzenia. Wzięłam kilka ocalałych owoców z kuchni po czym poszłam do swojego namiotu. Tam wzięłam kąpiel, nie mogąc spać wyszłam na krótki spacer. Idąc powolnym krokiem przed siebie, nagle się zatrzymałam. Przede mną ukazała się przepiękna sceneria, którą zawsze lubiłam oglądać. Wschód słońca. Wschody słońca, zachody słońca, blask księżyca oraz oglądanie gwiazd. Moje najbardziej ukochane scenerie. Wszystkie one przypominają mi o moich przygodach jakie przeżyłam wraz z Vogel'em. Nie mogłam już iść spać, bo powinnam się przygotowywać do występu.
Zaczęłam się przygotowywać, gdy nakładałam za sceną swój makijaż, nagle zobaczyłam w lustrze jak leci mi krew z nosa. Szybko chwyciłam za chusteczkę i przyłożyłam ją do nosa. Nim ktokolwiek mnie zobaczył, ukryłam się za pewnymi kartonami. Gdy Pik wywołał moje imię, odłożyłam chusteczkę i modląc się w duszy, aby nikt nic nie zauważył wyszłam na scenę. Moje przedstawienie zaczęło się wraz z tym jak publiczność zaczęła bić brawa. Pośród całej publiczności zauważyłam Vogel'a. Mega się ucieszyłam na jego widok w dodatku miał założony mój prezent. Dzisiejszy dzień nie mógł być jeszcze lepszy. Moje przedstawienie zakończyło się sukcesem. Gdy tylko wszystko zakończyło się, poszłam od razu do Vogel'a, który czekał już na mnie za sceną. Przebrałam się tak szybko jak mogłam, że nie zauważyłam, iż niektóre ozdoby na moich włosach jeszcze pozostały. 
- I jak ci się podobało? - zapytałam podekscytowana. 
- Było... - nim zdążył coś powiedzieć, Pik się wtrącił.
- Czyżbyście znowu chcieli otrzymać ode mnie karę? - widząc Pik'a, jego żart nie był już śmieszny. 
- Może czas, aby ci dać karę Pik! Tylko potrafisz się wyręczać innymi osobami, a sam się obijasz i zarywasz do wszystkich dziewczyn - chciałam coś dopowiedzieć, gdy nagle bliźniaki jak i Dague wyśmieli się z Pik'a. 
- Zostaw już ich. Księżniczka jak i Vogel dobrze się spisali, zwłaszcza nasza Smiley. Co jak co, ale zrobiła wszystko sama i nie wymigała się od niczego - obronił mnie Liray. - Poza tym widziałem jak się wczoraj obijasz, więc mam dla ciebie trochę pracy - Liray chwycił Pik'a i zaczął ciągnąc za sobą. 
- Co powiesz na to, abyśmy udali się w trochę cisze miejsce niż to? - zapytałam się czarnowłosego chłopaka, który chciał się wyśmiać ze sytuacji jaka właśnie nas napotkała, ale powstrzymywał się co szło mu dość dobrze. 
- Z miłą chęcią - odparł z delikatnym uśmiechem. 
- Zasypał ciebie papierkową robotą co nie? - podpytałam się delikatnie.

<Vogel?> wybacz, że to opowiadanie jest takie se 

Vogel CD Smiley

Ciemność, która ogarniała nas ze wszystkich stron, wyglądała na o wiele groźniejszą przez gęsty las, w którym to aktualnie się znajdywaliśmy. Na szczęście jednak w trakcie drogi towarzyszył na księżyc i jego nieodłączni pomocnicy -gwiazdy, co sprawiało, że chciało się przystanąć na moment, by spoglądać tylko w ich stronę. Musiałem skupić się na innej rzeczy. Była nią moja towarzyszka, która powoli wyglądała na zmęczoną, choć czemu by się tu dziwić? W końcu spędziliśmy większość dnia w mieście i to głównie na zakupach. Na samą myśl o tym ogarnęło mnie przytłaczające uczucie. Niby to nic, zwykłe zakupy, ale jednak było to coś naprawdę męczącego. Otrząsnąłem się, gdy tylko dziewczyna stanęła przede mną z delikatnym uśmiechem goszczącym na delikatnie oświetlonej przez księżyc, twarzy. Postąpiłem jak ona, przyglądając jej się uważnie.
- Dziękuję ci bardzo za dzisiaj oraz za uratowanie mnie -przerwała trwającą już od jakiegoś czasu ciszę, podając mi w swoich dłoniach małe, ładnie owinięte pudełeczko -Otwórz go, jak już będziesz u siebie w namiocie -kontynuowała z uśmiechem.
Zaskoczyła mnie tym trochę, bo w końcu ja nic dla niej nie miałem, a okazji by mi go wręczała, także nie było. Zamrugałem kilka razy, po czym niepewnie wyciągnąłem o niego swoje dłonie. Objąłem go, delikatnie muskając skórę dziewczyny, na co ta się wzdrygnęła. Czując to, zabrałem go o wiele szybciej, niż to zaplanowałem. Okręciłem go, a następnie z delikatnym uśmiechem schowałem go do kieszeni.
- Dziękuję, chętnie go obejrzę.
Smiley odrobinę zaróżowiły się policzki po moich słowach, dlatego czym prędzej zwróciła się w drugą stronę, stojąc tym samym do mnie plecami.
- Lepiej się pośpieszmy, robi się naprawdę późno -mimo iż stała do mnie tyłem, bardzo wyraźnie ją słyszałem, jak i jej delikatny śmiech, na który sam szerzej się uśmiechnąłem.
Podszedłem do niej i trącając ją o ramię, wznowiłem nasz spacer, lecz tym razem szliśmy o wiele wolniej niż poprzednio.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na terenie cyrku, co nas bardzo uszczęśliwiło, gdyż w lesie traciliśmy powoli widoczność. Odprowadziłem Smiley do jej namiotu, pozostawiając tuż przy wejściu jej torby z zakupami. Było to nie lada wyzwaniem, gdyż jej mali przyjaciele bardzo się na nas rzucali, po jakimś czasie pozwolili mi jednak odstawić, co należało do ich właścicielki. Odchodząc, skinąłem głową w geście powiedzenia "dobranoc" po czym odszedłem spod jej mieszkania, kierując się do tego właściwego, mojego. Wchodząc do środka, ściągnąłem z siebie wierzchnią odzież, odkładając przy tym swoje torby z zakupami. Poszedłem pod prysznic, a gdy wróciłem, przypomniało mi się o prezencie od mojej niedawnej towarzyszki. Sięgnąłem do kieszeni po beżowy pakunek. Mając go w dłoniach, usiadłem na krawędzi łóżka, uważnie mu się przyglądając. Nie wiedząc dlaczego, bałem się go. W sensie nie był to normalny strach, raczej niepokój czy zdenerwowanie pojawiające się wraz z myślami, które tylko nasuwały mi pomysły, co może się tam znajdować. Odganiając te głupie myśli, ściągnąłem z pudełka wstążkę, po czym podniosłem wieczko. Przez chwilę trwałem w bezruchu, aż w końcu przy pomocy palców wyciągnąłem srebrny naszyjnik z grawerowanym pierścieniem. Widząc go, sięgnąłem po niego drugą ręką, oglądając go uważnie. Widniał tam napis, lecz niestety nie potrafiłem go rozczytać, był w jakimś innym języku. Zmarszczyłem brwi i zacząłem oglądać cały prezent.
- Mógł kosztować krocie -wyszeptałem, obracając go po raz kolejny -Oszalała -westchnąłem, oczami wyobraźni patrząc na Smiley.
Zamknąłem oczy i położyłem się na łóżko. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Było mi zarówno źle, jak i bardzo miło. Leżąc tak przez jakiś czas, nim się spostrzegłem, zanurzyłem się w świat snów.
Obudził mnie czyiś głos dochodzący zza zamkniętych drzwi od mojej przyczepy. Od niechcenia wstałem i podszedłem do nich, otwierając je powoli. Niestety, osoba, która za nimi stała bardzo chciała się do mnie dostać, dlatego też popchnęła je z ogromną siłą, powodując, że z ledwością utrzymałem się na nogach. Przecierając oczy, w końcu rozpoznałem tę osobę.
- Co ty tu robisz? -westchnąłem, zamykając za nieproszonym gościem drzwi.
- Przyszedłem dać ci trochę pracy, abyś się nie nudził -zaśmiał się, odkładając trzy teczki na i tak już zawalone papierami biurko.
- Żebym się nie nudził? -podszedłem do niego, a właściwie do łóżka, gdzie znajdywał się telefon -Ty wiesz, jaka jest w ogóle godzina -zapytałem, przykładając mu urządzenie do twarzy.
- Oczywiście, że wiem -odpowiedział, odtrącając moją rękę -Ale wiem także, że jeżeli byłeś w stanie wrócić tutaj z naszą kochaną kruszynką w środku nocy, to i też powinieneś mieć siły na pracę z samego rana -zaśmiał się, unosząc do góry ręce, jakby chciał pokazać, jak olbrzymi jest to problem.
- I właśnie dlatego przyszedłeś tutaj o wpół do siódmej? -uniosłem jedną brew, upewniając się najgorszego.
- Dokładnie -pstryknął palcami -Ale nie martw się, Mała także dostanie karę -ponownie usłyszałem jego śmiech.
Zmarszczyłem brwi, gdy tylko usłyszałem jego słowa. "Mała"? Ma chyba na myśli Smiley. Westchnąłem ciężko i sięgnąłem po wisiorek, który po krótkiej chwili został mi brutalnie zabrany.
- Fiu, fiu jaki ładny -zaczął się mu przyglądać ze wszystkich stron, po czym spojrzał na mnie kątem oka -Ona ci go dała? -wygiął usta na znak uśmiechu, unosząc przy tym jedną brew.
- Tak, ale mam zamiar go zwrócić -westchnąłem, zabierając mu go -Jest piękny, ale nie chcę, by marnowała pieniądze na takie rzeczy, tym bardziej dla mnie.
- Uwierz mi, ale dla niej to nie jest marnowanie pieniędzy i to tym bardziej dla ciebie! -powiedział, czochrając mnie przy tym po głowie, co wydawało mi się co najmniej dziwne -Może jeszcze kiedyś to zrozumiesz... Może to ona właśnie przyczyni się do twojego powrotu... Któż to wie? Na pewno nie ja, co najwyżej wasza dwójka -mówiąc to, podszedł do drzwi i zanim wyszedł, dodał -Zanim do niej pójdziesz, chociaż przejrzyj te papiery. Na pewno znajdziesz tam coś ciekawego -mrugnął do mnie, po czym zniknął.
- Pik, czekaj! -krzyknąłem za nim, lecz ten nawet nie myślał, żeby się zatrzymać, ani tym bardziej się zawrócić.
Westchnąłem przeciągle, po czym zasiadłem przy papierach, raz jeszcze przyglądając się prezentowi. Może ma rację? Sam nie wiem. A to, co powiedział... Że może ona przyczyni się do mojego powrotu... Ciekawe co miał na myśli. Przymknąłem na chwilę oczy, po czym zabrałem się do pracy. Chciałem to szybko skończyć, by czym prędzej pójść do dziewczyny. Nie wiedząc czemu, nagle zaczęło mnie do niej ciągnąć. Tak jakbym sam był ciekaw tego wszystkiego.

<Smiley?> Po pierwsze przepraszam, że tak długo. Po drugie -przepraszam, że takie, a nie inne XD

OD Powder'a

Nastał nowy dzień. Chłopak sam z siebie otworzył oczy i spojrzał na godzinę - 5:13. Przeciągnął się, nastawił wodę i poszedł się ubrać. Wyciągnął saszetkę instant-kawy i zalał, znajomy zapach taniego napoju szybko wypełnił jego skromny namiot. Wyszedł z kubkiem na zewnątrz, słońce już świeciło, ptaki śpiewały, całkiem niezły poranek. Wyjął z paczki papierosa i zapalił jak co rano. Kawa z prawdopodobnie przyczyną jego śmierci łączyły się w znajomą mu całość, część jego porannej rutyny. Poranki były dla chłopaka jego azylem, oazą, codziennie niby niezmienne, a tak różne w zależności od pór roku czy pogody. Niebo było prawie bezchmurne. Powder napawał się tym widokiem dłuższą chwilę, dopóki w kubku nic nie było i skończyło się zdradliwe źródło nikotyny. Uśmiechnął się sam do siebie, większość rezydujących w cyrku jeszcze spała, postanowił więc udać się najpierw do zwierząt. Większość z nich ignorowała jego obecność, jako że to nie on dawał im jedzenie czy też czesał. Jedyne co od nich dostał to spojrzenia w jego stronę, często tylko na krótką chwilę. Udał się on za klatki i sprawdził ilość jedzenia. Na szczęście było jeszcze dużo siana, liści i innych roślinnych mixów, a w mini-lodówce nie zabrakło mięsa oraz ryb.
- Starczy wszystkiego na co najmniej cztery dni - powiedział do siebie i ogarnął ręką włosy, które lekko opadły podczas kucania przy lodówce. Wychodząc, podszedł na chwilę do Sunny. Ta jako jedyna chciała uznać jego obecność, ale bądźmy szczerzy, zauważy każdego, kto chciałby poświęcić jej chwilę uwagi. Żyrafa obniżyła głowę tak, aby chłopak mógł jej sięgnąć. Pogłaskał ją chwilę zza krat i po cichu wyszedł. Było dziś jeszcze sporo do zrobienia, ale nic nie było pilną sprawą. Dzisiejszy dzień zapowiadał się być jednym z tych spokojniejszych... przez jakieś pięć minut. Nagle jego uszy przeszył straszny dźwięk. Był to pisk i huk? Nie dał on rady stwierdzić. Powder pobiegł w stronę dźwięku, miał tylko nadzieję, że nie było to nic poważnego. Wiedział, że dotarł na miejsce po kompletnym bałaganie, który zapanował w mgnieniu oka. Stała się jedna z gorszych rzeczy - zawalił się namiot... w sumie jedna z najgorszych, jedyne co przychodziło mu do głowy, co mogłoby to pobić to ucieczka zwierząt. Namiot, a (właściwie wielka płachta na ziemi) wydawał się być nienaruszony, padła konstrukcja od środka. Chłopak chwycił za miejsce, gdzie znajdowało się wejście.
- Halo? Jest tu kto? - cisza. Nic pod namiotem się nie ruszało, ale wolał on sprawdzić, na wszelki wypadek. Westchnął sam do siebie. Świetnie. Nie przepadał on za rozkładaniem namiotów, sam wiele razy się pod nimi znalazł i nie było to nigdy nic przyjemnego, mimo tego nabrał on wprawy w ich rozstawianiu. Zapadła konstrukcja wydawała się być namiotem mieszkalnym, więc naprawa go szybko trafiła na jego listę priorytetów. W sumie, czemu nie zacząć teraz? Wrócił szybko do swojego lokum i wziął narzędzia, na wszelki wypadek. Wątpił, że ktoś z załogi technicznej był teraz na nogach, a sam miał doświadczenie z tym zdradliwym materiałem. Gdy wrócił na miejsce, zastał on domniemanego lokatora.
- Co tu się stało?! - na twarzy osóbki nie widniało zmartwienie, tylko lekkie zdenerwowanie.
- Sam nie wiem, usłyszałem tylko głośny dźwięk i - przechylił głowę w stronę namiotu - tak to zastałem. Dobrze, że cię tu nie było, nie wiem jak mogło się to skończyć. Czy były już wcześniej jakieś dziwne dźwięki? - spytał. Miał nadzieję na szybkie znalezienie powodu tego problemu, no i wolałby spać spokojnie, wiedząc, że osoba ma gdzie się podziać.

<ktoś coś?>

Powder

"Krótkie momenty tworzą lawinę, którą nazywamy życiem"

15 lip 2019

Robin CD Riddle

Był przerażony, kiedy duchy napierały na niego, a nieznajome twarze mówiły. Pytały się o coś, czego Robin nie rozumiał, na początku nie potrafił nawet rozróżnić słów. Stał prosto i przylegał do drzewa, mając nadzieje, że ten koszmar szybko zniknie. Zamknąłem oczy i zaczął uważniej słuchać głosów. Prosiły go o słodycze, o pieski, o odnalezienie starej zabawki, o kupienie nowej lalki, o pobawienie się z nimi, o wymyślenie ciekawej zabawy, a potem wszystkie, jak jedno, zaczęli się pytać o rodziców. Robin czuł się coraz bardziej przytłoczony, ta sprawa była zbyt dziwna, by mógł myśleć racjonalnie. Zamknąłem oczy, mocno zacisnął powieki, aż łzy zaczęły mu spływać po policzkach. Głowa zaczynała go boleć, nie rozumiał skąd te dusze się wzięły i czego od niego chciały. Udało mu się wydusić z siebie jedno słówko, które w takim hałasie mogłyby się wydawać nic nieznaczące.
- Przestańcie – ale jego głos, albo słowo podziałało. Duchy przestały się odzywać, stały w miejscu i uważnie mu się przyglądały, chłopiec czuł na swoim ciele ich przeszywający wzrok. Zrobiło mu się bardzo zimno, otworzył powoli oczy. Blade twarze spoglądały na niego łagodnie, dopiero wtedy potrafił rozróżnić dzieci w jego wieku, niektóre starsze i inne młodsze. Wszystkie milczały i czekały, za nimi stał mężczyzna, który wszystkiemu się tylko przyglądał. Żadne z dzieci nie zwróciło na niego uwagi, a Robin żałował, że był w jej centrum. W końcu jednak wziął się w garść i próbował stad odejść. Kiedy dotknął jednej duszyczki, ona nagle zaczynała się kurczyć, jaśniała białym blaskiem i na końcu zmieniła się w białego motylka. Chłopak był tak zdziwiony tym, co się stało, że nie potrafił się ruszyć. Po chwili wszystkie osóbki, znajdujące się przy nim, dotknęły go i zamieniły się w tego samego owada, co ich towarzysz.
- Uratujesz nas – usłyszał cichy szept, kiedy wszystkie zaczynały krążyć nad nim. Zestresowany David przestał oddychać, po czym ruszył biegiem przed siebie, zostawiając za sobą białe motyle oraz strasznego mężczyznę. Biegł nie zwalniając ani na chwilę, aż znalazł się z dala od lasu. Usiadł na polanie i przez chwilę przyglądał się drzewom, mając wrażenie, że wyjdą z niego zaraz kolejne białe dzieci. Gdy tak się na szczęście nie stało, położył się na miękkiej trawie i starał zrozumieć sytuację. Mimo to wszystko, co przytrafiło mu się w tak krótkim czasie, było zbyt dziwne i szokujące, by mógł na cokolwiek wpaść. Jedyna opcja, jaka mu została, to podzielenie się tym z Vivi. Tym bardziej, że straszny mężczyzna, którego się bał, był w jakiś sposób powiązany z tymi duszami, a do tego znał lisa. Miał nadzieje, że dowie się czegoś od swojego przyjaciela, jednak kiedy podniósł głowę, niedaleko niego stał ciemnowłosy. W dłoni ciągle trzymał czaszkę, na którą chłopiec nie mógł patrzeć. Znowu poczuł zimno, zebrał się do siadu i uważnie mu się przyglądał.
- Czego chcesz? - wyjąkał po chwili.
- Chyba nie sądzisz, że dam ci tak po prostu uciec. Ledwo co się poznaliśmy. Nie zostawię cię teraz samego – słysząc to, chłopiec się objął i przestał na niego patrzeć. Nie rozumiał mężczyzny i tak właściwie, nie wiedział co zrobić. Siedział przez chwilę w ciszy, nawet się nie poruszywszy, aż zerknął kątem oka na cierpliwie czekającego osobnika, niedaleko niego.
- Skąd znasz Vivi’ego? - zapytał prawie szeptem, miał nadzieje, że mężczyzna go usłyszał, gdyż nie chciał się powtarzać i słyszeć, jak mu głos drży.

<Riddle? Zaciew go>

12 lip 2019

Riddle'a do Vivi'ego

W ostatecznym rozrachunku była to wina kobiety. Młody mężczyzna nie powinien jej wpuszczać do swojego domu i oferować pomoc. Niestety na tym właśnie polegał problem nawet z pomniejszymi demonami. Pukają do drzwi, odziane w aksamitne suknie, uchylają przystrojone parasolki, uśmiechają się uwodzicielsko, popisują dobrymi manierami przy stole, wkręcają naiwnych ludzi i nigdy nie pokazują ogona. Nawet jednego z dziewięciu.
Kobieta zjawiła się tam pod pretekstem problemów z powozem. Chciała przenocować. Zapewniała, że nie sprawi żadnych problemów. Mężczyzna długo się nie zastanawiał i zaprosił ją w swoje skromne progi. Akurat był w trakcie spożywania kolacji wraz z piątką sierot, które przygarnął i postanowił wychować dobre parę lat temu. Kobieta nie kryła swojego zdziwienia. Obecność tylu małych dzieci znacznie komplikowała prawdziwy powód jej wieczornej wizyty.
Mężczyzna nie posiadał żadnej legalnej pracy. Nie należał też do osób z pokaźnym majątkiem. Robił i wciąż robi złe rzeczy, ale jego marzeniem jest z tym skończyć. Niestety ktoś musi w jakiś sposób zdobyć pieniądze, by móc godnie żyć wraz z dziećmi. W okolicy nikt nie chciał go zatrudnić. Wszyscy tam żyli na granicy biedy. Doszło do tego, że człowiek okradał drugiego człowieka, by mieć coś do jedzenia albo okrycia podczas ostrej niemiłosiernej zimy.
Kobieta była wysłanniczką z piekła. Nie miała konkretnego powodu. Czysta natura demona każe jej wykorzystywać naiwnych ludzi. Naciągnąć ich na sprzedanie duszy albo wyssać z nich całą energię życiową poprzez kontakt seksualny. Tej nocy obrała sobie za cel właśnie tego mężczyznę, ale po przeprowadzeniu z nim na pozór prostej rozmowy nie mogła tego uczynić. Była ona dość zagubiona w swoim życiu po życiu. Na swoich znajomych wywierała wrażenie zmęczonej wieczną tułaczką między światami. Jednak była też jedną z najlepszych w swoim fachu. Odbierała ludziom duszę ot, tak. Za sprawą zwykłego pstryknięcia palcami. To co się tym razem stało? Czemu postanowiła oszczędzić tego szarego człowieka?
Gdy dzieci już pobiegły do swoich łóżek i zasnęły przy wieczornej bajce o Kopciuszku. (Główna bohaterka o dziwo nie zgubiła szklanego pantofelka, tylko zjadła zatrute jabłko) Mężczyzna wrócił do jadalni, z której przeszedł do małego saloniku i usiadł w fotelu przy palącym się kominku. Spojrzał na tlący się ogień i westchnął, dotykając opuszkami palców delikatny zarost na podbródku. Kobieta nie miała zamiaru się jeszcze kłaść, dlatego korzystając z okazji przyszła towarzyszyć swojemu zbawicielowi. Rozmowa zaczęła się od tego, że pomieszał kompletnie bajki, a skończyła wczesnym rankiem przy temacie życia i ludzkiej egzystencji. Temat urwały dzieci, które domagały się śniadania.
Kobieta długo myślała nad tą całą sprawą. Postanowiła zostać z mężczyzną, który słysząc jej propozycje, od razu się na to zgodził. Pomagała mu przy jego małych pociechach. Od rana do zmierzchu była przy nim. Uwielbiała z nim rozmawiać. W końcu on jej nie krytykował, nie oceniał, po prostu rozumiał. Właśnie dlatego tak nagle stał jej się taki bliski. Nie chciała go stracić. Sama się zastanawiała nad uczuciem, które w ostatnim czasie ogarnęło jej ciało. Nie wiedziała, jak nazwać ten stan. Co niby mogła czuć do zwykłego śmiertelnika?
Minęło już trochę czasu, odkąd kobieta pierwszy raz zjawiła się w tym domostwie. Dzieci ją lubiły, ale to ze swoim 'tatą' bawiły się i wygłupiały na okrągło. Słońce chyliło się ku zachodowi. Nadszedł najwyższy czas skończyć zabawę i wracać do domu na kolację. Niestety dzieci nalegały na jeszcze parę minut zabawy. Zwykłe pięć minut zmieniło się w pół godziny, a potem w całą godzinę, a potem słońce zdążyło na dobre schować się za horyzontem. Byli skazani na powrót do domu w totalnych ciemnościach. W sumie nie było tak źle. Na niebie szybko pojawił się księżyc wraz z gwiazdami. Kobieta szła przodem na równi z mężczyzną, a za nimi cała piątka dzieci. Trudno powiedzieć, jak to się stało, ale gdy przechodzili koło lasu, dzieci nagle zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu. Mężczyzna słyszał różne plotki na temat znikających dzieci w nocy przy lasach, ale nigdy nie brał tego na poważnie. Może i zniknięcia się zdarzały, ale w tej okolicy? W dodatku wtedy, gdy był razem z nimi? Od razu chciał iść do lasu. Miał nadzieję, że jeszcze uda mu się uratować dzieci. Kobieta za nic nie chciała go tam wpuścić. Błagała, żeby tego nie robił. Wiedziała, kto jest sprawcą tych zniknięć i nie chciała, żeby coś się stało jeszcze jemu. Starała się go jakoś zatrzymać, jednak na próżno. Nie zdołała go zatrzymać. Mężczyzna wbiegł w sam środek lasu. Krzyczał za dziećmi, rozglądał się na wszystkie strony, gdy nagle jego wzrok wychwycił w oddali małe światełko. Od razu pobiegł w tamtą stronę, mając nadzieję, że znajdzie tam też piątkę dzieci. Szybko dotarł na miejsce i się nie mylił. Znalazł tam dzieci, ale jedynie ich martwe ciała, leżące przy świecącej lampie naftowej. Załamany opadł na kolana, a parę kroków przed nim pojawiła się czarna postać. Czyli sprawca tego wszystkiego. Kolejny demon, ale tysiąc razy gorszy od samego diabła.
Gdy kobieta dotarła na miejsce, było już za późno. Dopadła do leżącego ciała mężczyzny zrozpaczona. Nie mogła go uleczyć ani w żaden inny sposób pomóc. Było za późno. On natomiast przez zrozumienie samotności kobiety i żal spowodowany tym, że nie mógł już nic z tym zrobić, skłoniły umierającego do pozostawienia po sobie ostatnich słów, które stały się impulsem dla niej, aby porzuciła nawyki demona na rzecz wyrzeźbienia dla siebie jaśniejszej ścieżki. Co prawda on sam nie miał bladego pojęcia, jaka była naprawdę. Umarł w nieświadomości, a jego dusza utkwiła już na zawsze w jednym z upiornych drzew.
Kobieta pomogła niedługo później małemu chłopcu, a obecnie opiekuje się zagubionym dzikusem z lasu. Zmieniła się, ale dalej gnębi takiego jednego księcia i za wszelką cenę chce otrzymać jego duszę.

- Ale jakoś jej to nie wychodzi i trwa zdecydowanie za długo. - skończył lalkarz, trzymając w dłoni pacynkę lisa o dziewięciu ogonach. Identyczny pojawił się za jego plecami. Oczywiście był żywy i o wiele większy nawet od normalnego lisa. W dodatku był jakiś wkurzony. Riddle od razu odwrócił się do tej bestii. - Twój synuś opróżnił moją skarbonkę. Wiesz, co to oznacza?

(Vivi~? Bo choć dobro ma moc, by zwyciężyć, jego tryumf zawsze jest ciężko okupiony)

11 lip 2019

Riddle CD Robin

Tak jak przypuszczał od samego początku. W sumie nie przypuszczał. On już to zwyczajnie wiedział. Nie miało to możliwości zadziałania, a przynajmniej nie tak jak zazwyczaj. Roślina jak oparzona puściła Robina i wróciła do postaci zwykłego łysego drzewa. Tylko nie na długo.
- Było? - demon parsknął śmiechem, a potem spojrzał za siebie. - To nie jest koniec, a zaledwie początek.
Gdy tylko skończył to zdanie, zerwał się mocny wiatr, gęste chmury zasłoniły niebo, a cały las pogrążył się w ciemnościach. Jednak szybko wszystko ucichło. Wiatr ustał, dało się jedynie usłyszeć bicie własnego serca. Robin nie miał dokąd uciec. Poza tym nie miał po co. Nic mu przecież nie grozi, a Riddle nie może mu nic zrobić. Nagle coś rozświetliło mały skrawek tej ciemnej nicości. Było to małe światełko, wydobywające się z lampy naftowej, która pojawiła się między demonem a chłopakiem. Robin zrobił niepewny krok w tył, przyglądając się lampie. Natomiast Riddle stał gdzie wcześniej, gładząc dłonią ludzką czaszkę.
- Co tu się dzieje? - wydusił z siebie w końcu Robinek, gdy dostrzegł za sobą świecące się na biało oczy. Tylko tyle było widać w tej ciemności. Niedługo później okazało się, że mieli o wiele więcej gości. Tysiące świecących się oczu, otoczyło ich i zaczęło się powoli zbliżać w ich kierunku.
- Uwolniłeś ich. Dorobek całego mojego życia po życiu. - odpowiedział w końcu demon, o dziwo nie kryjąc swojego zadowolenia. Chyba mu odbiło. Kto normalny się cieszy, gdy straci wszystko, co zbierał od stuleci? Cała ta sytuacja była dziwna. Czemu duszę są tutaj? Czemu nie trafiły do piekła albo nieba? Były wcześniej drzewami. Czemu nagle są zwykłymi duchami? Tyle pytań i tak mało odpowiedzi. Goście znaleźli się dość blisko Robina i Riddle'a. Można się im było spokojnie przyjrzeć. Jednak były to po prostu szare małe duszyczki w długich białych koszulach. Zdecydowana większość była mała, a mówiąc wprost, były to dzieci, które nie miały nawet dziesięciu lat. Szły z wyciągniętymi rączkami w stronę Robina.
"Gdzie jest moja mama?"
Spytała mała dziewczynka z dwoma kucykami, która wbiegła do lasu po swoją piłkę, podczas zabawy z przyjaciółmi.
"Daj mi cukierka."
Odezwała się siedmioletnia panienka o długich czarnych włosach, która uciekała przed groźnym psem i utknęła na drzewie na skraju lasu.
"Przytulisz mnie?"
Zapytał pięcioletni maluch, który przez nieuwagę rodziców wszedł do lasu, gdy tamci pakowali rzeczy z kempingowe do samochodu.
"Śmiesznie wyglądasz."
Stwierdził dziewięcioletni brunet, który wiele lat temu pasł kózki na jednej z polan i pobiegł za jedną do lasu.
"Skończ nasze cierpienia."
Odezwała się dwójka bliźniaków, którzy zaginęli podczas powrotu ze szkoły w jednym z lasów.
Reszta próśb, pytań i zwykłych zdań zmieszała się ze sobą. Dzieci było za dużo i każde coś chciało od biednego, zaczynającego już panikować Robinka. Demon natomiast był tam zbędny. Pomimo tego, że to on był ich oprawcą, żadna zjawa nie ośmieliła się do niego odezwać czy nawet zbliżyć bardziej niż na metr. Tylko czego one tak naprawdę chciały? To były przecież tylko dzieci, które nigdy nie powrócą do swoich ciał. Czemu skupiły się na Robinie? Co z tego, że je uwolnił, skoro teraz są skazane na wieczną tułaczkę między niebem i piekłem? Może sądzą, że on ich odeśle do raju gdzieś wysoko albo do ognistej otchłani w piekle? Może twierdzą, że zwróci im życie?

(Robin~?)

10 lip 2019

Rose CD Cal

Od kiedy zobaczyłam przypadkowo mojego młodszego brata, który biegał wśród naszych namiotów, dość mocno spanikowałam. Uciekłam od nich, bo nie mogłam z nimi wytrzymać. A jak będą chcieli, żebym wróciła? Nie... To się nigdy nie wydarzy. Szybko przebrałam się w strój wróżbitki i zrobiłam tą samą fryzurę co zwykle. Tyle razy to robiłam, że aż doszłam do perfekcji. Zabrałam jedynie swoje karty i ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz, czy przypadkiem braciszek gdzieś się oddalił. Kiedy upewniłam się, że raczej już jest z rodzicami w sali, w której miał zacząć się występ, przeszłam bardzo szybko do mojej budki. Starałam się iść tak, żeby nie przykuwać niczyjej uwagi. Czułam wzrok Cala na sobie. No tak, kłóci się ze mną o jakiś miecz i teraz mnie wypatruje? Pewnie się już domyślił, że to moi rodzice. Nagle wpadła mi jedna bardzo ważna myśl. Co jeśli Arthur będzie chciał po występie zajść do wróżbitki? Nie mogę go wygonić, bo to w końcu ważni goście. Pewnie firma ojca się nieźle rozrosła, skoro cyrk aż tak się przygotowywał. W trakcie moich rozmyśleń zdążyłam dojść do mojego małego kącika i potasować porządnie karty. Należało teraz czekać na zakończenie występu...

-Mamo! Ten występ tego gościa od węży jest nudny!- usłyszałam dziecięcy głos. Pomimo stresu, cicho zachichotałam. Pewnie księciunio będzie wkurzony. W końcu nadają na tych samych falach, ale skoro Arthur się znudził jego występem to pewnie wyjdzie i... Pójdzie do mnie. Zaczęłam przegryzać dolną wargę... Zastanawiałam się czy nie użyć swojej mocy, by przenieść się do namiotu, lecz kiedy miałam użyć swojej mocy, klient wszedł do środka.
-Dzień dobry! Chcę, aby...- przerwał zdanie, gdy mnie ujrzał- Rose!?- krzyknął zdziwiony. Boże, czemu? Niepewnie się na niego spojrzałam, ponownie tasując karty. Po chwili pobiegł do mnie i się przytulił. Odwzajemniłam uścisk, lecz bałam się na jaki pomysł teraz wpadnie. Był nieprzewidywalny. Był... Demonem w ludzkiej skórze.
-Witaj Arthur, trochę czasu minęło, prawda?- powiedziałam, drżącym głosem.
-Prawda, z rodzicami jesteśmy tutaj na tydzień, bo jakieś sprawy mają do załatwienia, dlatego ten tydzień chcę spędzić z tobą- powiedział oddalając się ode mnie, by usiąść na krześle naprzeciwko mnie. Jeszcze tego brakowało. Myślałam, że odpocznę kilka dni od osób, które mnie ostatnio wkurzają, lecz nie jest mi to dane.
-Choć, pokażę ci mój namiot- rzekłam, biorąc go za rękę. Niech to będzie przynajmniej mile spędzony czas. Idąc w stronę mojej prywatnej przestrzeni, natknęliśmy się na Cala, który był wyraźnie wkurzony. Pewnie przez komentarz Arthura na temat jego występu. Chciałam pójść inną ścieżką, lecz nie zdążyłam i Egoista do nas się przypałętał.

(Cal?)

4 lip 2019

Cal CD Rose

Miałem tego wszystkiego serdecznie dość. Miecz zniknął. Nie zmrużyłem oka od wczoraj. Przez te ciągłe rany, czuję się wyczerpany i wszystko mnie boli. Jeszcze teraz miałem nosić jakieś durne skrzynie. Od czego oni tu mają pracowników, żeby ja, członek trupy cyrkowej, miał nosić za nich durne pudła?! To jest istny skandal. Gdy tylko Rose zadała mi to jakże idiotyczne pytanie, poprawiłem rękawiczkę na dłoni i coś mruknąłem pod nosem.
- Od czegoś mam tę moc, nie? Muszę jej używać od czasu do czasu. - odpowiedziałem po chwili. - To nie ma w ogóle związku z tobą. Przyjmij do wiadomości, że świat nie kręci się tylko i wyłącznie wokół ciebie. - przewróciłem oczami i od razu się podniosłem.
- To, czemu akurat szukasz czegoś w mojej głowie?
- Odpowiedź jest bardzo prosta moja droga. - chcąc nie chcąc spojrzałem na dziewczynę. - Pierwsza stanęłaś w zasięgu mojego wzroku i wiesz o wiele więcej od innych na mój temat.
- Podejrzewasz mnie o coś? - spytała po chwili zastanowienia. Od razu parsknąłem śmiechem.
- Jedynie czegoś szukam. Jak tego nie znajdę, to pogadamy. - oznajmiłem, a potem znowu wniknąłem w jej umysł. Coś mi mówiło, że znajdę tam odpowiedzieć i swoją zgubę. Ona musiała być w to zamieszana. Nie ma innej możliwości. W końcu, który to już raz muszę być skazany na jej towarzystwo? W pośpiechu zacząłem skakać między jej wspomnieniami, aż nareszcie natrafiłem na coś interesującego. Jakiś koleś oddał jej mój miecz zeszłego wieczoru. - Co z nim zrobiłaś? - spytałem stanowczo, wbijając w nią rozwścieczone spojrzenie.
- Z czym niby? - zapytała zdziwiona, nie rozumiejąc, czemu tak zareagowałem.
- Nie zgrywaj idiotki. Co to był za koleś? Po cholerę zabrałaś od niego ten miecz?
- Dał mi go po prostu i kazał schować. Nie wiedziałam, że należy do ciebie. - starała się mi to wszystko wytłumaczyć, ale zaczęło ją powoli irytować moje zachowanie.
- Nie? Oczywiście. - przewróciłem oczami. Ani przez chwilę nie wierzyłem w jej naiwne tłumaczenia. Każdy może zdradzić każdego, a ona zdecydowanie już wiedziała za dużo. Nie ma się co dziwić, że zaczęła pomagać jakiemuś typkowi z Luksemburga. Pewnie to wysłannik mojego braciszka. Muszę znaleźć tego gościa i odzyskać miecz. - Gdzie go schowałaś? Gadaj. - rozkazałem, blokując jej moc. Skubana chciała mi zwiać. Czułem, że nie utrzymam jej długo. Byłem zbyt osłabiony, a moja moc wymaga koncentracji, której przez brak snu trochę mi brakuje. W dodatku sam siebie powstrzymywałem od kazania jej ciału, popełnienia samobójstwa. Wkurzyła mnie porządnie.
Koniec z końców zdołałem szybko z niej wydusić miejsce, w którym schowała moją zgubę. W sumie mogłem to znaleźć w jej głowie, ale nie mogę jednocześnie blokować jej mocy i grzebać jej we wspomnieniach. Gdy tylko oddałem jej władze nad ciałem i zdolnością, momentalnie zniknęła. Nie zaprzątałem sobie nią głowy. Od razu poszedłem do jej namiotu, aby odzyskać miecz. W środku było pusto, a na materacu było widać nie zbyt dokładnie zszytą dziurę. Szybko ją rozerwałem i wyjąłem miecz.
Nie zwlekając długo, wróciłem do siebie. Muszę go schować w jakimś lepszym miejscu. Rozejrzałem się po bałaganie, jaki panował w moim namiocie. Dalej nie posprzątałem po tym intruzie. Po cholerę mu on był? Gdzie się teraz schował?

Sprawca tego całego zamieszania siedział na tyłku przywiązany do krzesła. Nie było trudno go znaleźć. Można nawet powiedzieć, że sam mi się podłożył. Miałem zamiar wydusić z niego wszystkie informacje. Chociaż bez użycia moich mocy się nie obejdzie.
- Może mi powiesz, o co tutaj chodzi? - spytałem, oglądając telefon, który wyjąłem z kieszeni temu złodziejowi. Ten rzecz jasna nie chciał gadać. Jedynie uważnie obserwował, co robię. Usiadłem za swoim biurkiem i zacząłem grzebać w tym telefonie znudzony. Miał ze sobą w dodatku torbę, ale nic w niej nie było ciekawego. Parę noży, pistolet i list gończy w moim rodzimym języku z moją podobizną. Znalazłem też paszport i pieniądze. Był albo jakimś łowcą głów i zwyczajnie chciał zgarnąć forsę za moją głowę, albo po prostu wysłannikiem mojego braciszka. Tylko dalej nie wiem, po co był mu mój miecz. Nie zdążyłem się nad tym porządnie zastanowić, gdyż do mojego namiotu zaglądnął Pik. Już od razu wiedziałem, że nie zbyt jest zadowolony z pracy mojej i Rose, ale teraz głównie chodziło mu o wstęp, który miał się już lada moment zacząć. A przyszedł po to, aby zagonić mnie do roboty. W końcu wszyscy są gotowi tylko nie ja. Było mi zostawać członkiem zaawansowanej grupy. Mogłem zostać kolejnym pracownikiem. Miałbym przynajmniej spokój. W końcu pracowników jest tu trzy razy więcej od samych artystów. Na szczęście w namiocie panował półmrok. Pik zauważył gościa na krześle, ale nie było widać, że jest związany, więc nawet tego nie komentował. Jedynie kazał mi się pośpieszyć, bo na widowni zasiedli dzisiaj bardzo ważni goście. Szybko go spławiłem i zabrałem swój strój na występ, a zbrodniarza zostawiłem w namiocie. Może było to dość ryzykowne, ale nie sądziłem, że będzie w stanie się uwolnić.
Po drodze do głównego namiotu minąłem Rose, która już była w swoim stroju wróżbitki. Nie potrzebowałem mocy, by zobaczyć, że dość dziwnie się zachowuje. Była jakaś poddenerwowana. Od razu zacząłem podejrzewać, kim są ci ważni goście. Tylko po co jej rodzinka tu się zjawiła? Czyżby byli na jakiś wakacjach? Długo się nad tym nie zastanawiałem. Gdy tylko wyszedłem na scenę, miałem okazję pogrzebać im wszystkim w główkach i bez problemu doprowadzić mój pokaz do końca. Wiedziałem już wszystko.

(Rose~? 865 słów)

3 lip 2019

Robin CD Vivi

Dostał olśnienia. Dzisiaj jego przyjaciel miał się wybudzić z hibernacji, a Robin nie chciał tego przegapić. Całą zimą spał, chłopiec zdążył za nim bardzo zatęsknić, dlatego nic nie mówiąc towarzyszowi, poleciał w stronę jaskini. Bardzo szybko się w niej znalazł, a kiedy już był w środku, kucnął przy niedźwiedziu. Ten powoli otwierał swoje ślepa, szeroko ziewając. Robin zaryczał jak miś, tym samym się z nim witając, przyjaciel mu zawtórował, a jego oddech śmierdzący starymi rybami, uderzył w chłopczyka niczym młot. Szybko się odsunął, podrapał go po głowie, a następnie wlazł na jego grzbiet, aby szybciej się ruszył. Kiedy zwierzę podniosło się na wszystkie cztery łapy i rozciągnęło, wyszli z jaskini. Robin zaczął mu opowiadać w jego języku o cyrku i nowym znajomym, który pojawił się przed nimi po paru minutach. Był wystraszony i oszołomiony, widząc chłopca na grzbiecie „niebezpiecznego” niedźwiedzia, ten jednak słysząc jego słowa, przechylił główkę w bok i przyjrzał mu się nic nie rozumiejąc. Wtedy niedźwiedź zaryczał na lisa.
- David! - krzyknął jeszcze raz, gdy misiek ruszył w jego stronę. Robin zawisnął na jego uchem i zaryczał informację, że ten lis to jego przyjaciel. Momentalnie zła mina zwierzęcia złagodniała i przestał kroczyć ku Vivi’emu, by go pożreć.
- Vivi, to mój przyjaciel. Chodź, poznasz go – powiedział uśmiechając się radośnie, jednak jego ludzki towarzysz najwidoczniej nie podzielał jego entuzjazmu.
- On cię zaraz pożre! - krzyczał dalej. - Już! Złaź z niego! Liczę do trzech! - Robin zmarszczył brwi, nie potrafiąc go zrozumieć. Dlaczego przyjaciel miałby go zjadać? Przecież nie był jedzeniem, niedźwiedź wolał ryby, a nie ludzi, a tym bardziej towarzyszy. Mimo to posłuchał się lisa, który wrócił do ludzkiej postaci, kiedy chłopiec zszedł ze zwierzęcia. Nim jednak odszedł od niego, podrapał go po głowie.
- Nie martw się, nie zna cię po prostu – wyjaśnił mu, a misiek zaryczał. Vivi wyglądał, jakby zaraz miał wyjść z siebie, przerażenie malowało się na jego twarzy, a Robin zaczął do niego iść. Gdy już zbliżył się do chłopaka i zapytał „o co ci chodzi”, ten raptownie go złapał za rękę i pociągnął za siebie. Wystraszony David krzyknął piskliwie, a na ten dźwięk niedźwiedź ruszył w ich kierunku, w końcu nie mógł pozwolić, by jego przyjacielowi działa się krzywda. Niestety naprzeciw zwierzęciu ruszył także Vivi, który chciał go chronić.
Aby uniknąć niepotrzebnego konfliktu, złapał lisa za rękę i pociągnął. Gdy się zatrzymał i spojrzał na niego oszołomiony, David stanął między nimi i zatrzymał niedźwiedzia.
- Vivi! - tym razem to on krzyczał. - Ja mieszkam w lesie i moimi przyjaciółmi są zwierzęta, niedźwiedź także! - oznajmił głośno i aby poprzeć swe sowa, podszedł do misia i położył na nim rękę. 

<Vivi? :3>

2 lip 2019

Vivi CD Robin

Mimowolnie się uśmiechnął, widząc przerażenie w oczach chłopaczka. 
- Wiesz, powinieneś być ostrożniejszy. - Przechylił głowę, nadal się w niego wpatrując. - Takie zatracenie w myślach czasem prowadzi do tego, że twoja dusza może opuścić ciało i nawet tego byś nie zauważył, a wtedy jakiś zły duch dostanie okazję, by nim zawładnąć... - Robin odsunął się jeszcze kawałek, zmieszany wbijając wzrok w swoje zaciśnięte ręce, które trzymał na kolanach. Vivi tylko czekał na taką właśnie chwilę. Jego uśmiech się jeszcze bardziej poszerzył, a on przykucnął i skoczył. Niestety białowłosy chłopak w porę się zorientował co się świeci i zdążył się odsunąć, przez co lisi demon bezceremonialnie spadł prosto na twarz. Cicho stęknął, powoli wstając. 
- Rooooobin, a to za coooooo....? - Spojrzał, na Davida z taką miną jakby ten go zdradził. Chłopak nie odpowiedział, jedynie wstał, starając się nie roześmiać na widok miny towarzysza. 
- Ha... Ha... Ha... Bardzo śmieszne widzę, że chcesz się śmiać. - Zaczął strzepywać z siebie trawę. Robin w tym czasie się rozglądnął i nagle doznał olśnienia, nie czekając, aż lis się pozbiera, pobiegł prosto do lasu. Gdy Vivi się zorientował, co się stało, młodzieńca już nie było. 
- .... Robin? - Nagle zaczął się martwić. Przez ostatnie dni powietrze wydawało mu się jakieś dziwne, przypominało mu ciszę przed burzą. Przemienił się w lisa i z nosem przy ziemi podążył za śladem chłopaka. Doprowadził go do znajomego miejsca. Przystanął, wpatrując się w zionący czernią otwór prowadzący do jaskini niedźwiedzia. Mimowolnie sierść mu się zjeżyła na karku. Cóż ten śmiertelnik wyprawiał?! Już raz mu tłumaczył, że dzikie zwierzęta to nie przyjaciele. Ostrożnie wkradł się do środka, podniósł głowę i niuchnął powietrze. Wyczuwał zapach chłopaka, ale już wiedział, że go tu nie było. Wycofał się parę kroków w tył. Znów zaczął szukać tropu ludzkiego szczeniaka. Wreszcie go znalazł, jednak jedno mu się nie podobało, zapach chłopca był zmieszany z ostrym zapachem niedźwiedzia. Od razu przyśpieszył, nie podnosząc głowy znad ziemi. Tak przemykał między drzewami i krzewami, aż tu nagle nie wpadł w coś wielkiego. Mrugając podniósł głowę i zamarł. Zobaczył Robina leżącego na niedźwiedziu widocznie z siebie zadowolony. 
- D... David... Natychmiast złaź z tego stworzenia! - Odskoczył, wygięty w łuk jak kot. - Co ja ci mówiłem!? Ty chyba naprawdę chcesz się zabić!! 

( Robinek? )

Informacja -> Czystka

Poniższe osoby dostały na howrse wiadomość ode mnie jak i od naszej Pande. (z discorda) czyli Lennie o informacji czy poniższe osoby wciąż chcą należeć do naszego bloga. Jako, że zwlekałam z czystką i dałam szansę tak o to dzisiaj nastaje dzień w którym musimy się pożegnać z poniższymi osobami.
Osoby poniższe mogą wrócić na bloga jednak przed ponownym dołączeniem ja jak i reszta uczestników bloga damy każdej osobie do napisania dodatkowego opowiadania oraz regulamin z opowiadaniami zostanie zaostrzony dla tych osób. 
Ace
Akuma
Anubis
Cal
Husky
Joker
Mefoda
Pullsatilla
River
Rivus
Shine
Yin

~ Smiley & Lennie 

P.S: Dziękuję ci Pande. za to co zrobiłaś dla mnie podczas mojej nieobecności.