29 gru 2019

Riddle CD Robin&Vivi

Fatum... Jedno z ulubionych słów Riddle'a. Nie da się go zmienić, uciec przed nim, a głupotą byłoby je poznawać. Nigdy nie był i nie jest w stu procentach przekonany, że jego plany się powiodą, że świat uklęknie przed nim na kolanach i odda się całkowicie w jego ręce. Nie chciał poznać całej prawdy. Świadomość końca mogłaby go jedynie zgubić tak samo, jak wiadomość o własnym zwycięstwie. Szczęście i tak bywa obrotne, a demony doskonale kłamią. Tym razem jednak postanowił po uprzątnięciu bałaganu, spotkać się z powodem teraźniejszych własnych niepewności i pohamowań w stosunku do dobrze przemyślanego przekrętu. Chciał zaspokoić własne myśli, a w zasadzie poznać odpowiedź na jedno błahe pytanie i kto wie... Może też w pewien sposób się zabezpieczyć.
- Bóg nie jest lalkarzem z teatrzyku kukiełkowego, który ciągle pociąga za sznurki i dzięki temu decyduje o wszystkim, co się dzieje. Taki "mistrz marionetek" jak ty, kieruje kukiełkami z zewnątrz, więc jest "zewnętrzną przyczyną" ruchu wszystkich swoich lalek. Jakikolwiek bóg nie w taki sposób kieruje światem, kieruje nim przez prawa przyrody. Dlatego bóg albo przyroda są "wewnętrzną przyczyną" wszystkiego, co się tu dzieje. Oznacza, że cokolwiek się dzieje, jest konieczne. Tak samo, jak nasze spotkanie. - przerwał, zaciągając się swoją fajką, a potem w spokoju wydychając dym w stronę Riddle'a. - Chociaż mało mnie obchodzą wasze przekomarzania. Jestem po swojej własnej stronie. - oświadczył. Riddle za bardzo go nawet nie słuchał. Typ zawsze pieprzył od rzeczy. Pewnie w tej fajce oprócz zwykłego tytoniu było coś więcej, a poza tym lekki rausz przecież nikomu jeszcze poważnej krzywdy nie wyrządził. Chociaż to tylko naiwne spekulacje, bo dowodów nie ma, nie było i pewnie też nie będzie.
- Dlaczego znowu postanowiłeś się ujawnić? - spytałby jako tako coś z niego przydatnego wyciągnąć. - O twoim worku pcheł w moim namiocie nawet nie będę wspominać.
- Hotaru ma ostatnio dziwne zachcianki oraz swoje humorki. - odpowiedział i wzruszył ramionami. - Co do mnie... Wszystko ma swoją przyczynę, potem wychodzi z tego wydarzenie, a wszystko kończy się jakimś skutkiem. Tak teraz uczą na historii w szkołach, nie? - zaśmiał się cicho, a potem znów zaciągnął się błogim dymem ze swojej długiej fajki. Riddle jedynie zaczął się zastanawiać jakim cudem taki idiota mógł się stać czymś w rodzaju wszystko widzącej istoty. Nawet jeśli większość tego, co mówi to żałosne wygłupy i zgrywa z siebie nie wiadomo jak wielkiego oszołoma, w rzeczywistości dobrze wiedział, co robi.
- Uśmiałem się. - mruknął w odpowiedzi. Czy dalsza konwersacja w ogóle miała sens?

Niedługo później Riddle opuścił gościnne progi swojego znajomego, a ten został sam na swym zacnym tronie, rozkładając się na poduszkach oraz rozkazując na lewo i prawo swoim królewskim paluszkiem. Wszystkie dziwy, jakie ganiały nerwowo na wszystkie strony w jego posiadłości miały bardzo dużo roboty. Niektóre tylko były na tyle głupie i próbowały mu się przypodobać, zamiast pracować. Takich delikwentów z chęcią wykopywał na zbity pysk, ale nie jest on taki okrutny jak inne istoty mroku. Potrafi się "zlitować" we własnym tego słowa znaczeniu. Nie zdążył się nawet rozkręcić, a tu znów się okazało, że miał kolejnych gości.
- Znaleźliście ją, wspaniale... A już miałem jej szukać. - oznajmił, bez zbędnego przywitania, patrząc na swojego zwierzaka. - Hotaru, chodź do mnie. - poklepał swoje kolano, prostując się na tych poduszkach. Misiu, od razu ruszył w jego stronę. Wszystkie świetliki z jej futra wyleciały w jednym momencie. Gdy całe stadko odsłoniło zwierzątko, złota obroża padła z hukiem na posadzkę, a w miejscu, gdzie była ogromna niedźwiedzica, był mały niedźwiadek, który od razu pobiegł do demona z fajką. - Moja malutka. - podrapał swoją małą pociechę za uszkiem, a potem dał jej do łapek ciasteczko. - Trochę się spóźniłeś Artemis. - zwrócił się do starszego z gości. - Fiodor wyszedł już jakiś czas temu.
- Miałem dość istotną sprawę na głowie. - odparł brunet, gładząc jeden z ogonów. - A twoja niedźwiedzica akurat mi o tym przypomniała. - na te słowa blondasek jedynie się uśmiechnął.
- Macie pytania, a ja odpowiedzi. - wstał. - Ale przeprowadzenie tutaj rozmowy bywa czasem dość ryzykowne. - przeniósł wzrok w bok na parę karłów o diabelskich ogonach, chowających się po kątach sali. - Mam bardzo pracowity dzień, a leni mi tu nie brakuje. - na te słowa istotki rozpłynęły się w powietrzu, a blondyn znów zwrócił się do swoich gości. - Poza tym nie ma niczego za darmo. - stwierdził, podchodząc do nich spokojnym krokiem. - Ostrzegam. - nagle zniknął i pojawił się tuż za Robinkiem, który momentalnie odskoczył. - Im większa desperacja, tym drożej liczę. A szczególnie ty mi wyglądasz na kompletnego desperata. - nachylił się do Robina. Nie da się ukryć, że był dość wysoki. - Jak bardzo zależy ci na poznaniu prawdy, utrzymaniu przyjaźni i ocaleniu świata? - spytał. Jak na razie odpowiedziała mu jedynie cisza. - Wszystko leży na twoich barkach, ale... - przerwał i zmierzył chłopca wzrokiem. - Straszny z ciebie ciamajda.

(Robin~?Vivi~?)

Vivi CD Robin&Riddle

Pogoda nawet dopisywała. Słońce powoli zachodziło za drzewami, przez co wszystko wokoło było oświetlone pomarańczowo złotą poświatą. Chmury nabrały różowo-fioletowej barwy a cały świat wydawał się jakiś weselszy. Delikatny wiatr powiewał, rozrzucając włosy spacerowiczów. Niedźwiedzica nie sprawiała większych kłopotów, chociaż co jakiś czas się zatrzymywała, by obwąchać krzak, kępę trawy czy też kwiaty. W sumie dzięki temu Robin i Vivi mieli okazję zatrzymać się, porozglądać i napawać się naturą wokół nich. Białowłosy wydawał się już spokojniejszy, chociaż nadal nie odpowiedział nic na wyznania demona. Nie, żeby go to specjalnie martwiło... Przynajmniej to sobie wmawiał. To tylko człowiek, takich jak on jest wielu. A mimo to całkiem mu zależało na tym, aby mu wybaczył. Nie mógł się jednak odezwać, żadne słowo nie chciało mu nawet przejść przez gardło. Droga do miasta jednak minęła, szybciej niż by chciał. Słońce już prawie schowało się za horyzontem, promieniejąc na czerwono. Krwawy blask mocno rzucał się w oczy, zabarwiając wszystko wokół, od drzew po budynki. Było w tym coś wzniosłego, lecz także coś niebezpiecznego. David rozejrzał się po miasteczku i pytająco zerknął na demona. Ten jedynie się uśmiechnął i pociąg, ale niedźwiedzicę za sobą kierując się do starego, małego sklepiku, znajdującego się na obrzeżach. Gdy otworzyli drzwi, zabrzmiał dzwonek, a staruszka siedząca za ladą od razu się podniosła.
- Oh witam szanownych klientów. Jak sądzę, szukacie czegoś wyjątkowego. Skoro zaglądacie aż tutaj.
Vivienne oddał łańcuch Robinowi i podszedł do lady, opierając o nią ręce. - A owszem, owszem. - ukradkiem uniósł jedną rękę, a z jego palców wystrzeliły malutkie, błękitne ogniki.
- Chcemy obejrzeć zaplecze.
Starsza kobieta zaraz się uśmiechnęła i otworzyła im przejście za ladę.
- A więc zapraszam panów. - wskazała drzwi za sobą. Lis podszedł do drzwi i odwrócił się do chłopca.
- Chodź, chodź — Uśmiechnął się ciepło. - I nie zapomnij o misiu ~ - nacisnął na klamkę, gdy tylko chłopiec stanął przy nim, po czym odwrócił się jeszcze raz w stronę właścicielki sklepu. - Jeszcze raz dziękujemy — przeszedł przez drzwi. Kompletnie nie przejmując się czernią znajdującą się za nimi. A jego podopieczny po chwili wahania zrobił to samo. Na moment pochłonął ich mrok. I nagle stali we trójkę przed czerwoną salą z jadeitową posadzką, wyglądająca jakby była zrobiona z wody, na której środku była ogromna i okrągła złota płyta. Lis spokojnie wszedł do środka i stanął na pozłacanej ozdobie wyciągając zachęcająco rękę w stronę towarzysza. Młodzieniec szybkim krokiem podszedł do niego, a niedźwiedzica podążyła za nim, swoim własnym tempem. W momencie, gdy cała trójka znalazła się na złotym kole posadzka wokół platformy, zaczęła zachowywać się już normalnie jak woda. Platforma zaczęła się przechylać na bok coraz bardziej, zanurzając się w wodzie. Gdy obróciła się o całe 180°, zatrzymała się a 'woda' wokoło wróciła do stanu początkowego. Tak właściwie to teraz głowami w dół, co trochę zaskoczyło chłopca jednak ani niedźwiedź, ani jego demoniczny przyjaciel nie wydawało się tym, ani trochę przejęci. Platforma delikatnie zaczęła lewitować w dół, a może jednak w górę? Wszystko wokół otaczała zielono złota mgła, przez którą co rusz przemykały jakieś cienie. Platformę pochłonął biały dym przypominający chmury, a jak się wynurzyła, wokoło znajdowała się ogromna pozłacana sala, przepełniona przeróżnymi osobami i głosami. Oczywiście żadne z nich nie wyglądało nawet trochę jak człowiek. Niektóre istoty miały tylko jedno oko, inne rogi, dwie głowy, uszy, ogony, skrzydła, kły, węże zamiast włosów. Wszystko, czego by sobie nie wyobrazić. Vivi chwycił Robina za rękę i pociągnął za sobą przez tłum, do wielkiego tronu wypełnionego poduszkami, na którym siedział jeden z bardziej ludzko wyglądających osobników. Krótkie, falowane blond włosy. Ciemne okulary i dość intrygujący strój. W dłoni trzymał złotą fajkę, z której kłębiły się chmurki srebrzystych oparów. - Znaleźliście ją, wspaniale. A już miałem jej szukać... - oznajmił, spoglądając na niedźwiedzia.

(Riddle? Robin? )

28 gru 2019

Lennie CD Shu⭐zo

Lekko się uśmiechnąłem. Dobrze mieć przy sobie osobę, która widzi świat w różowych okularach. Mnie już ta podróż męczyła, miałem ochotę wyjść z tego pociągu i pokonać resztę trasy piechotą, tyłek mnie bolał od siedzenia, nogi drętwiały od jednej pozycji, a nie było mowy o wstaniu i przejściu się, ponieważ inni ludzi już zajęli cały korytarz, a ja nie miałem ochoty się przez nich przeciskać. 
- Byłeś kiedyś w Toronto? - chłopak pokręcił głową. - Może jak znajdę czas, pozwiedzamy sobie? - zaproponowałem z lekkim uśmiechem.
- Jasne – odparł zadowolony, po czym usiadł obok mnie. - Pójdziemy nad wodospad Niagara? Zawsze chciałem je zobaczyć – pokiwałem głową.
- Nie mogę się doczekać – westchnąłem.
Kolejne dwie godziny upłynęły nam dość szybko i bez problemów. Po pierwszej godzinie skończyły nam się tematy to rozmowy, dlatego rozpoczynałem kolejny pierwszymi lepszymi pytaniami, jakie pojawiły się w mojej głowie. „Jakim zwierzęciem chciałbyś być?” Oczywiście dla śmiechu, ja stwierdziłem, że chciałbym być ważką. „Jakby ludzie wyglądali, gdyby zamiast stóp mieli dłonie?” Ja osobiście chciałbym mieć skrzydła. Czas płynął w miłej atmosferze, kiedy pasażerowie wokół nas zasnęli, Shuzo zamienił się w psa, prezentując, jakby ludzie wyglądali z uszami i ogonem. 
Zostało jeszcze jakieś siedem godzin, pół dnia i będziemy na miejscu. Nikt jednak nie przewidział, że pociąg się nagle zatrzyma. 
Gdy to się stało, akurat rozmawialiśmy o najdziwniejszych minach, jakie kiedykolwiek ujrzeliśmy. Wszyscy ludzie się obudzili, zaczęli rozmawiać i nikt nie ukrywał obawy z tej sytuacji. Także wstałem i wyszedłem z wagonu, ponieważ z naszego okna nic nie było widać, ale większość ludzi postanowiła zrobić to samo co ja, przez co korytarz był cały zatłoczony.
- Co się dzieje? - usłyszałem pytanie Shuzo, ale tylko mogłem wzruszyć ramionami. Wtedy w głośnikach rozległ się głos: Bardzo przepraszamy, jednak pociąg uległ awarii i nie możemy kontynuować drogi. Na chwilę zamilkł, a wokół rozległ się szmer niezadowolenia. Głośniki znowu zabrzmiały: Jesteśmy zmuszeni poprosić was o opuszczenie pociągu. Za godzinę przyjedzie autobus, który zabierze was do najbliższego miasta, niestety jeden kurs nie zabierze wszystkich. Jeszcze raz przepraszamy.
Odwróciłem się do chłopaka i pomogłem mu zdjąć bagaż. Dobre pół godziny zajęło nam wyście z pojazdu, ponieważ wszyscy się pchali, aby zająć najlepsze miejsce i pierwszemu wejść do pociągu. Kiedy już byliśmy na zewnątrz i udało nam się trochę odejść od tego tłumu, usiadłem na walizce. Przyjaciel rozglądał się wokół, zatrzymaliśmy się w jakimś lesie. 
- Czekamy na autobus? - zapytał Shuzo, siadając obok mnie. Zerknąłem na niego.
- Sam nie wiem. Jeden autobus może pomieścić do pięćdziesięciu osób, a zobacz ilu tu ludzi. Jakoś nie chce mi się przeciskać na chama – stwierdziłem.
- Więc czekamy do nocy? - zerknąłem na niebo, rzeczywiście do wieczora zostały jakieś trzy godziny.
- Wiesz, jeśli nam się nie uda wsiąść za pierwszym razem, poczekamy kolejne dwie do następnego kursu i tak kolejne… A jeśli autobusowi zajmuje godzina na dojechanie z miasta do nas, to może nam wystarczą te trzy godziny? - pomyślałem głośno.
- Sugerujesz, żebyśmy poszli piechotę? - pokiwałem głową.
- Droga jest, słońce jest, czas jest, a mi tyłek zdrętwiał od siedzenia.

<Shuzo?>

16 gru 2019

Shu⭐zo CD Lennie

Było dość szaro i ponuro. Znowu wróciłem do wspomnianej szkoły z mojego ostatniego "koszmaru". Miałem znów na sobie mundurek, liście we włosach oraz brudne policzki, po których w pewnym momencie zaczęły płynąć łzy. Siedziałem schowany pod drzewem za jakimiś krzakami, trzymając na otwartych dłoniach moją połowę serduszka. Byłem sam, wokół głucha cisza, nie było ani jednej żywej duszy. Patrzyłem na dłonie załamany, a po chwili bezsilnie oparłem się o pień, unosząc głowę ku liściastej koronie i głęboko westchnąłem. Bezsilnie przechyliłem głowę w bok na krzaki, tuż obok mnie. Za nimi przez krótką sekundę zobaczyłem Lenniego. Od razu odwróciłem głowę, starając się szybko otrzeć łzy z jednego z policzków własnym ramieniem. W końcu nie chciałem, żeby mnie widział w takim stanie. Niestety nie zdążyłem się za bardzo ogarnąć, a on dość szybko mnie zauważył. Obszedł krzaki, a potem uklęknął przede mną na jednym kolanie, trzymając tak samo, jak ja, na otwartych dłoniach swoją połowę tego serduszka. Gdy tylko zbliżył dłonie do moich, drgnąłem lekko, odwracając wzrok, a on od razu na ten gest cofnął ręce i patrzył na mnie spokojnie oraz cierpliwie czekając, co zrobię. Parę razy niepewnie przeniosłem wzrok na niego, aż w końcu wyciągnąłem dłonie w jego stronę. Lennie od razu położył na nich drugą połowę serduszka, a potem obie moje dłonie delikatnie bardziej przycisnął do siebie, serduszko magicznie się scaliło i było takie jak wcześniej. Gdy tylko zobaczyłem, że wszystko z nim w porządku, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Lennie w tym czasie usiadł tuż koło mnie pod drzewem i obaj patrzyliśmy na serduszko. Dość szybko bez opamiętania, oparłem się o chłopaka, który od razu objął mnie ręką. Szczęśliwy spojrzałem na niego, a konkretnie prosto w jego oczy. To spojrzenie za każdym razem jest takie czarujące. Nasze twarze były coraz bliżej siebie. Dosłownie już za parę sekund miałem poczuć jego usta na swoich, ale...

Musiałem się już obudzić. Nie wiem, dlaczego i po co. Nie chciało mi się wstawać. Dalej czułem się zmęczony, a w dodatku niezadowolony z przerwanego snu. Był taki piękny i... Strasznie nierealny. Czy w ogóle przyjdzie taki czas, że będę mieć okazję go tak szczerze pocałować? Nadejdzie taki moment, gdy bez wahania wygarnę mu wszystko, co czuje i najwyższej zostanę wyśmiany? Gdyby wszystko było prostsze, zrobiłbym to już dawno temu i przynajmniej nie żyłbym samymi złudzeniami, że kiedyś naprawdę mogę być z kimś szczęśliwy. Otworzyłem w końcu jedną powiekę, zamknąłem. Otworzyłem dwie, zamrugałem, a potem znów zamknąłem porażony światłem. Ten moment w stawaniu jest dla mnie najgorszy, a szczególnie po jakiejś drzemce. Nie lubię w taki sposób przerywać sobie całego dnia. Noc jest od spania, a w dzień się pracuje albo przynajmniej coś robi. Jednak wciąż siedziałem w pociągu, a w nim nie ma nic kompletnie do roboty. Po raz kolejny spróbowałem otworzyć oczy. W sumie efekt był ten sam. Ostre światło i znów je zamykam. Mruknąłem coś dodatkowo pod nosem, a potem już się podniosłem. Jestem świadom, że leżałem cały czas na kolanach Lenniego, w dodatku czułem, że trzymał mnie cały czas za dłoń. To w sumie było bardzo miłe z jego strony, ale plecy bolały mnie teraz strasznie, nie mówiąc o tym, że wszystkie kości mi zdrętwiały. Nie miałem mentalnej siły, żeby się ucieszyć, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zaraz wszystko mi przejdzie. Z moich ust wydostało się ciche ziewnięcie, a potem już bez problemu otworzyłem oczy. Czułem to czarne siano rozwalone w wielkim nieładzie na głowie. Poza tym bez zbędnego zastanowienia przetarłem ręką jedno oko, więc zaczynałem powoli żałować, że pomalowałem oczy. Usłyszałem cichy śmiech, a potem poczułem czochrającą moje włosy dłoń. Już wiem, że muszę się obowiązkowo uczesać.
- Jak się spało? - spytał Lennie, a ja bezsilnie się o niego oparłem.
- Miałem piękny sen i z chęcią bym go dokończył. - odpowiedziałem od razu i zdecydowałem się wyjrzeć przez okno. Pociąg akurat zatrzymał się na kolejnej stacji. - Gdzie jesteśmy? - wręcz zerwałem się z miejsca i wpakowałem się na kolana magika, wyglądając przez okno. Tak. W parę sekund zrobiło mi się o wiele lepiej. Trudno to wyjaśnić. Po prostu tak mam. Uśmiechnąłem się sam do siebie. - Aha... Jeszcze dobre paręnaście godzin. - oświadczyłem, a potem odkleiłem się od okna, a potem ze szczęśliwą miną spojrzałem na mojego towarzysza. - Ale super. - odpowiedziałem przesłodzonym tonem. Lenniemu jedynie zrzedła mina. - Heeeej, kochany. - dałem mu pstryczka w nos. - Trzeba patrzeć na pozytywy. To tylko jeszcze paręnaście godzin, a nie aż paręnaście godzin.

(Lennie~?)

13 gru 2019

Robin CD Riddle&Vivi

O to czemu nienawidził ludzkiego świata, nienawidził wracać do bycia człowiekiem i nienawidził innych ludzi – uczucia. Nie miał pojęcia co się stało w przeszłości, ale teraz u c z u c i a stanowiły dla niego największy problem. W jednej chwili był wściekły, złość zamieniała się w bezsilność i płacz, a potem wszystko znikało dzięki jednego osobie, która wywoływała w nim burze emocji. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego z jednej strony chciał, by sobie poszedł, ale z drugiej chciał, by został. Słowa i myśli ze sobą nie współgrały, a najgorsza była wiedza, że chociaż może wrócić do lasu i żyć tak jak wcześniej, teraz tego nie zrobi, z kilka powodów: będąc w lesie, odczuł strach, co nie jest dobrą oznaką, bał się tych motyli, zamieniających się w dzieci i na odwrót, samego Riddle, do tego chciał się dowiedzieć, co się stało w przeszłości, gdzie są jego wspomnienia (gdy rozpoznał sklep, którego nie pamiętał, zrozumiał, że czegoś zabrakło w jego umyślę), do tego teraz nie potrafił zostawić Vivi’ego, stał się jego pierwszym, ludzkim przyjacielem, chociaż nie miał pojęcia, jak powinna wyglądać prawdziwa ludzka relacja – a mimo to nic mu nie przeszkadzało. 
Nim zdołał zareagować na jego słowa, do namiotu ktoś wszedł: był to sporej wielkości niedźwiedź ze złotą obrożą przy szyi. Jednak pierwsze, co zwróciło uwagę chłopaka, były świetliki, które oświetliły całe pomieszczenie. Gdy usłyszał hałas, wrócił wzrokiem do zwierzęcia, które pożarło ciasteczka ze stołu, przewracając go, by po chwili ruszyć w ich stronę. Lekko się uśmiechnął i położył nogi na ziemi. Najpierw zajął się Vivim, którego zmusił do oddania słodyczy, kiedy podszedł do młodszego, ten się szeroko uśmiechnął.
- Ja nic nie mam – powiedział cicho się śmiejąc i kładąc dłoń na jego łebku. Niedźwiedź chcąc się przekonać, zaczął go obwąchiwać, tym samym go łaskocząc. Robinowi humor się poprawił, kiedy od śmiechu zaczęły mu się wytwarzać endorfiny. Gdy w końcu mógł złapać oddech, położył dłoń na jego obroży i przesunął po niej palcem, by dotknąć małej zawieszki. David chciał przeczytać, co tam było napisane, ale misiek po chwili się odwrócił i podszedł do leżącego stołu, znowu go wąchając.
- Trzeba go odprowadzić, inaczej dalej będzie tu szukał ciastek – odezwał się demon. Chłopak wstał i skinął głową, zgadzając się.
- Wiesz czyj on jest? - Vivi spojrzał na niego i lekko się skrzywił.
- Tak. Wiem też, gdzie mieszka, chodźmy, póki jeszcze jest widno – oznajmił i ruszył do niedźwiedzia, któremu chciał przekazać, że pokażą mu drogę do domu, ale zwierzę nie było tym zainteresowane i ruszyło przegrzebać pozostałe miejsca w przyczepie. - Robinku, możesz mu przemówić do rozsądku? - zwrócił się do chłopca, który pokiwał głową i podszedł do niedźwiedzia. David odchrząknął i ryknął krótko, zwracając na siebie jego uwagę. Potem zaryczał dłużej, przeciągle, zmieniając tonację, a kiedy skończył, stworzenie mu odpowiedziało i ruszyło do wyjścia. Gdy David znalazł się obok demona, usłyszał pytanie: Co mu powiedziałeś?
- Że znajdzie ciastka w domu – oboje się lekko uśmiechnęli i ruszyli do miasta.

<Vivi? Riddle?>

10 gru 2019

Queen Chie CD Fenneko

Głupi zwierzak! Powiedziałam do siebie w myślach, goniłam ją przez cały czas. Mogła już sobie zatrzymać mój tablet, ale niech odda mi kartę pamięci. Chłopak zatrzymał mnie w pewnym momencie. Zagwizdał, a zwierzak zatrzymał się, mogłam odetchnąć z ulgą, ale nie na długo. Chłopak wziął mój tablet, po czym go upuścił na ziemię. Zezłościłam się i to bardzo.
- Mój... mój... - zaczęłam prawie płakać. - Mój tablet... - łzy popłynęły mi po polikach. Wzięłam go z rąk chłopaka, mocno przytuliłam go do siebie, następnie odeszłam, mówiąc tylko na zakończenie. - To nie wasza wina, wybaczcie ale wrócę do cyrku.
Szłam wolnym krokiem mając opuszczoną głowę w dół. Schowałam swój tablet do mojej torebki.
- Poczekaj chwilę - usłyszałam głos chłopaka.
Jednak ja nie miałam ochoty go słuchać. Kątem oka zobaczyłam, że jego przyjaciółka lisiczka zaczęła biec w moją stronę. Wyjęłam jedną ze swoich przezroczystych kart.
Narysowałam motyle, które miały odwrócić uwagę chłopaka jak i jego pupila. Spojrzałam się za siebie, aby sprawdzić czy mi się udało odwrócić ich uwagę, niestety tak się nie stało. Zaczęło mnie to bardzo intrygować. Jak to w ogóle jest możliwe, że nie zatrzymali się ani na chwilę. Dlaczego? No powiedzcie mi dlaczego?  
- Czego chcecie ode mnie? - odwróciłam się w ich stronę i zapytałam zdenerwowana, podnosząc delikatnie swój głos. 

<Fenneko?> wybacz, że takie beznadziejne opowiadanie 

Ozyrys CD Esther

Czuł się, jak ofiara. Ktoś go śledzi, obserwuje, widzi jego każdy ruch, a może nawet odczytuje jego myśli, wie, że się boi, że nic nie zrobi, nie ma szans, to coś tylko z tego korzysta i bawi się jego strachem i niepewnością. Mimo wszystko dalej najgorsze było to, że nie mógł tego czegoś zobaczyć. Gdy usłyszał, że Tirith znowu wrócił, starał się uspokoić umysł. Nie mógł ciągle się bać i zastanawiać, gdzie to coś jest, jak wygląda, czego chce i czemu nie może go zobaczyć, musiał się z tym oswoić, przyzwyczaić do tego. Tak jak małe dzieci trzeba przyzwyczaić do wstawania o szóstej rano, aby poszły do szkoły. Nie wiadomo czemu, Ozyrys nagle sobie przypomniał o tych dniach, z początku pięknych i radosnych, głowa była wypełniona pozytywnymi myślami na temat szkoły, do której chciał chodzić. Szkoda, że to stare czasy, ale mimo wszystko, dalej miłe, kiedy nie wspomina starszych zdarzeń. 
Słysząc pytanie, spojrzał na towarzyszkę, która pochłaniała swój posiłek. Ile tu był? Ciężkie pytanie… zawsze starał się pilnować czasu, sprawdzał jak długo tu był i jak długo nie potrafił się zaklimatyzować, czasami liczył dni na palcach, zaglądał do kalendarza i starał się wspomnieć jakiś charakterystyczny dzień, który porówna do ilości czasu spędzonego na tym terenie. Teraz też tak zrobił: chwilę myślał, na pewno powyżej miesiąca, nie dłużej niż trzy. Gdy był tu nie całe dwa tygodnie, podpalił teatrzyk lalek (ta rzecz zapadła w jego umyśle nie dlatego, że coś zniszczył, to mu się zdarzało bardzo często, ale dlatego, że wtedy naprawił go z bardzo miłym chłopakiem), potem nie wychodził przez tydzień, kolejny starał się unikać ludzi… miesiąc… potem po trzech tygodniach śnił mu się stary koszmar z rodzicielką w roli głównej…
- Nie całe dwa miesiące – odpowiedział w końcu, na chwilę zapominając o stworzeniu.
- Krócej niż ja – stwierdziła, na co przytaknął. - Jesteś cyrkowcem? - chłopak przytaknął głową, potem jednak nią pokręcił, a potem znowu przytaknął.
- Em – zakłopotał się. - Uczę się – przyznał w końcu. - A ty?

<Esther?>

8 gru 2019

Riddle CD Robin&Vivi

- Żyje od wielu wieków... W oczach niedźwiedzia, szczura... I lisa... Widziałem upiory z piekieł atakujące świat w poszukiwaniu pożywienia... Widziałem cierpienie w ciemnościach... Widziałem też piękno kwitnące mimo zagrożenia z zewnątrz... Widziałem książkę... Książkę, która obróciła wspominaną ciemność w światło. - głuchą ciszę przerwał ryk bestii, która domagała się podrapania po wielkim puchatym brzuszku. - Masz już ponad dwa tysiące lat, a wciąż zachowujesz się jak dziecko, Hotaru.

Stara legenda mówi, że gdy podczas samotnej tułaczki napotka się niedźwiedzia ze złotą obrożą, można się zwrócić do niego po imieniu, a on w zamian podaruję ci kawałek przyszłości, a właściwie jego właściciel. Tego wkurzającego wredzielca, który akurat podczas przerwanej rozgrywki musiał się pojawić. Nikt tak nie irytował Riddle'a jak właśnie ten gość i Vivienne. Nie da się tego wytłumaczyć. Obaj mają w sobie coś takiego, co wewnętrznie działa mu na nerwy, a teraz musiał się jeszcze poważnie zastanowić nad własnymi działaniami. Kolejna znajoma twarz nie oznaczała nic dobrego. Mijały godziny, czas uciekał mu przez palce i nic nie mógł z tym zrobić.
Postawił wrócić do cyrku i zaciszu własnego namiotu zwyczajnie odpocząć. Jednak stanął jak wryty, widząc niedźwiedzi tyłek, wystający dokładnie z wejścia do jego namiotu. Riddle jedynie przeklął pod nosem w swoim ukochanym języku rosyjskim, a potem pstryknął palcami i pojawił się w namiocie. Niedźwiadek zżerał jego lalki. Dosłownie dobra połowa jego kolekcji była w strzępach, a aktualnie misiek przeżuwał pluszową głowę Artemisa, ale szybko ją wypluł wyraźnie zdegustowany i potrząsnął łbem, a potem wydał z siebie ciche ryknięcia, rozglądając się po namiocie i węsząc po wszystkich zakamarkach, zaczynając wszystko inne przewracać, deptać i tak dalej. Tak jakby czegoś szukał. Pytanie tylko czego? Riddle jedynie westchnął i przewrócił oczami. Wiedział, że misiek nic ciekawego tu nie znajdzie i pójdzie dalej, a sam nie da rady go wywalić. Nawet z pomocą swoich demonicznych zdolności. Rzeczywiście nie trwało wszystko długo. Niedźwiedź szybko zrozumiał, że nie ma tu nic, czego by szukał i zwyczajnie opuścił namiot, jak gdyby nigdy nic.
- Z chęcią załatwiłbym sobie nowe futro. - mruknął, patrząc za niedźwiedziem poirytowany, a potem w miarę możliwości skupił się, aby doprowadzić swój namiot do stanu używalności.
Niedźwiedź natomiast kontynuował swoją wycieczkę. Zjawił się z wizytą w sąsiednim namiocie pielęgniarza, zrobił to samo co u Riddle'a. Po raz kolejny nie znalazł tego, co chciał i poszedł zwyczajnie dalej w stronę następnych namiotów. Trzeci namiot okazał się strzałem w dziesiątkę. Wyczuł zapach ulubionych ciasteczek. Ostrożnie zajrzał do środka, rozglądając się za słodkościami. Szybko je znalazł, a razem z nimi dwie osoby. Jedna była małym chucherkiem i siedziała na łóżku, natomiast druga była o wiele większą i wydawała się misiowi bardzo znajoma. Za nim jednak się przywitał, wszedł do środka, przewrócił stolik z herbatą i ciasteczkami, a potem zaczął się zajadać w najlepsze. Vivienne od razu zwrócił na niego uwagę.
- O proszę mamy gościa.
Niedźwiedź w odpowiedzi ryknął, a z jego futerka zaczęły wylatywać świetliki, które rozświetliły całą przestrzeń delikatnym zielonkawym światłem, latając wolno w różne strony. Światło również bardzo ładnie odbijało się od jego złotej obroży, która była dość skrzętnie ukryta pod jego zadbanym futerkiem. Misiu, dość szybko skończył swoją ucztę i usiadł, niezadowolony tą wiadomością. Chwycił stół obiema przednimi łapami i podniósł, rozglądając się po ziemi, czy czasem jeszcze nie ominął jakiegoś ciasteczka. - Nie mamy więcej. - dodał Vivi, widząc zachowanie niedźwiadka, który odstawił stolik tam, gdzie leżał. Zawiedziony wstał i przyszedł do lisiego demona, który pogłaskał go z ciepłym uśmiechem po głowie, a w drugiej dłoni trzymał ciastko, które w końcu dał misiaczkowi. Spryciarz wiedział, że je dostanie. Z racji tego, również myślał, że Robin zrobi mu tę samą niespodziankę. Spojrzał na chłopca i przechylił łebek, a po dłużej chwili zbliżył się bardziej do łóżka i grzecznie usiadł, czekając na ciasteczko. Vivienne jedynie się cicho zaśmiał, czując determinację misia oraz widząc zdziwioną minę Robinka. - Głupiutki miś.

(Robin~? Vivi~?Trzeba odprowadzić Puchatka do stu milowego lasu. )

Vivi CD Robin & Riddle

Drgnął, sięgając ręką za człowiekiem. Zabolało go to. Nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej było znacznie gorsze od fizycznego bólu. Chciał coś powiedzieć, jednak jego głos z nim nie współpracował. Mógł jedynie otworzyć usta i zaraz je zamknąć. Nie chciał go urazić. Chciał go tylko chronić. Czy on tego nie rozumiał? Zagłębianie się w to wszystko jedynie by go bardziej naraziło, na powrót jakiejś traumy. Powinien mu to powiedzieć, a nie siedzieć tu bez słowa jak idiota. Jednak nie potrafił, sam powiedział, że chce pozostać samemu. A mimo tego coś podpowiadało demonowi, że to jedynie połowa prawdy. Nie spuszczał chłopca z oczu, co jakiś czas nasłuchując czy nic się nie zbliża.
- Robin... Posłuchaj...
- M... Mówiłem coś! - głos chłopca delikatnie drżał.
Vivi głęboko westchnął. Może jednak zrobił coś złego w stosunku do niego. Przecież w takiej sytuacji potrzebował wsparcia, a nie wmawiania, że wszystko jest jak najbardziej w porządku. Nie zważając na słowa chłopca, dosiadł się do niego i zaczął go gładzić po głowie. Ciemnoskóry delikatnie drgnął.
- Masz rację, zasłużyłem sobie. Przecież w takiej sytuacji każdy potrzebowałby wsparcia. Musiałeś być bardzo przerażony, hm? - zapytał, nachylając się do Davidka, tak by mógł mi spojrzeć w twarz. Jednak ten momentalnie się odsunął, odwracając głowę od bruneta i zaciskając oczy.
- Nie zdziwiłbym się tym. - Vivienne się tym nie przejął, zaczynając się bawić jednym z loczków Robina. - Każdy by był... Ale mogę cię zapewnić, że już nie ma się czego bać. Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić — pokrzepiająco się uśmiechnął, delikatnie ściskając ramię dzieciaka. - Cokolwiek się wtedy wydarzyło, nie ma w tym momencie znaczenia. Co się stało, to się nie odstanie... Lecz teraz już nie jesteś sam. Mogę ci to obiecać, że nigdy już nie będziesz. A co do tej sytuacji, ja nie powinienem udawać, że nic się nie wydarzyło. To było okrutne z mojej strony. Na moją obronę mam tylko to, że chciałem cię chronić. Ale tak naprawdę nie mogę cię trzymać pod kloszem, jak w jakiejś klatce. Musisz być samodzielny, przecież nie jesteś jakimś zwierzątkiem domowym. Bardzo cię za to przepraszam. - lisi demon potrząsnął głową. - Przyznałem się do błędu, więc czy mi wybaczysz leży teraz w twoich rękach... - podniósł się, chowając dłonie w rękawach kimono.

(Riddle? Robin? )

Esther CD Ozyrys

Praktycznie natychmiast podniosłam głowę znad swojego posiłku, kiedy usłyszałam pytanie Ozyrysa. Ile już tu jestem? Szczerze to nawet przestałam liczyć, ale łatwo się mniej więcej zorientować ile czasu minęło, jeśli pamięta się zmianę pór roku.
- Ze trzy miesiące już będzie, może kilka dni więcej. Nie liczę tego, nie służy mi to w niczym, tak sądzę - odpowiedziałam biorąc w ręce kubek, który również wzięłam do swojego posiłku. Obserwowałam otoczenie, być może mając cichą nadzieję, że Tirith znowu się pojawi. Chociaż pewnie nie wpływa to zbyt dobrze na Ozyrysa, a poza tym najwyraźniej ten kot boi się większości ludzi. Nie obawia się tylko tych, których sobie wybierze. A bufet był przepełniony osobami należącymi do trupy cyrkowej, o rozmaitych funkcjach i zawodach. Całkiem dużo było cyrkowców, o wiele mniej pracowników, a przynajmniej tak mi się zdawało. Raczej nie ma żadnej cechy, dzięki której można by było rozróżnić tych ludzi - Jest tutaj, najwyraźniej ciągle za tobą chodzi - dodałam po chwili kiedy zobaczyłam znajome stworzenie na stoliku niedaleko nas. Mimo, że było tu mnóstwo ludzi, mało z nich siadało na miejscach, co pewnie nieco go ośmieliło. Kątem oka zauważyłam również jak na te słowa Ozyrys nieznacznie drgnął i natychmiast odwrócił wzrok w stronę, w którą patrzyłam - Po prostu patrzy i obserwuje, pewnie kiedy wyjdziemy to on zrobi to samo. Ale powracając do tematu, pozwól, że zadam to samo pytanie. Ile już czasu należysz tutaj? - powiedziałam, odwracając prawie całą uwagę chłopaka od Tiritha. Chyba będzie musiał się po prostu przyzwyczaić, że jest coś, co za nim chodzi, a on nawet tego nie widzi. Niestety nie potrafię sobie wyobrazić jakie to mogłoby być uczucie, chociaż była by to miła odmiana.

<Ozyrys?>

4 gru 2019

Lennie CD Shu⭐zo

Uśmiechnąłem się lekko. Chłopak rzeczywiście był zakręcony, nawet bardzo, szybko się przejmował i oddawał swoje ciało uczuciom, nie kontrolował ich, przez co z jego ust wychodził kompletny bełkot. Mimo tego czy warto uważać takich ludzi za wariatów? Przyglądałem się czarnowłosemu, zastanawiając się, czemu jest psem i co się stało w jego życiu, że nic nie pamięta? Przynajmniej ja tak to odczuwałem, po jego pytaniach. Nic nie pamiętał? To było dziwne, ale gdy sobie przypomniałem o jego rozdwojeniu jaźni… może w tamtych czasach to tamten władał tym ciałem? Pogładziłem jego dłonie, ciepło się uśmiechając. Cieszyłem się, że był tu ze mną.
- Uważam, że jesteś szalonym chłopakiem o bujnej wyobraźni, który ma talent modowy i do poprawiania mi humoru – powiedziałem szczerze. Shuzo także się uśmiechnął, a nawet lekko się zarumienił, cicho podziękował i wrócił do swojego posiłku, napychając nimi usta. Zrobiłem to samo, wtedy temat rodziny się zakończył.
Gdy skończyliśmy jeść, wróciliśmy do naszego przedziału, który okazał się pusty. Byliśmy tak najedzeni, że nie mieliśmy na nic sił. Zajęliśmy swoje miejsca obok siebie i oboje wpatrywaliśmy się przez okno. Znowu zacząłem się zastanawiać, jak to będzie, jak dalej się potoczy ta historia. Zobaczyć ojca po tylu latach… czy to dobry wybór? A jeśli jest już za późno, by naprawić przeszłość? Czy nie winił mnie za śmierć matki? Jak sobie z nią poradził? W mojej głowie krążyło tyle pytań, tak bardzo chciałem już znać na nie odpowiedzi, że nie mogłem się doczekać, aż dojedziemy na miejsce. A niestety nasza podróż miała trwać jeszcze bardzo długo. Westchnąłem zrezygnowany, na myśl o wspomnieniach ogarnęła mnie melancholia. Chciałem zasnąć, aby droga szybciej minęła, ale wiedziałem, że tego nie zrobię, mój umysł już za bardzo się rozszalał jeśli chodzi o szukanie odpowiedzi, że nie było szans go uśpić. 
Po chwili poczułem jak coś napiera na moje ramię. Odwróciłem głowę w bok i zobaczyłem, jak Shuzo opiera się o mnie i ma zamknięte oczy. Jego klatka piersiowa spokojnie się unosiła i opadała, a on sam wyglądał bardzo niewinnie. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok, po czym zabrałem rękę i pozwoliłem mu położyć się na moich kolanach. Ujrzałem na jego twarz delikatny uśmiech, gdy opadł na nie. Odgarnąłem z oczu jego czarne włoski i długo przyglądałem się jego ślicznej twarzyczce, pogrążonej w głębokim śnie. Pogładziłam go po policzku, a potem położyłam na nim rękę, tym samym go obejmując. Oparłem głowę o siedzenie i bezczynnie wpatrywałem się w okno, pogrążony we własnych myślach.
 Bardzo się cieszyłem, że był mnie. Zostawił wszystko co zna, ruszył za mną, jak przyjaciel… jak ktoś więcej… znowu spojrzałem na niego. Gdy jego brwi zmarszczyły się w grymasie niezadowolenia, pogładziłem go po włosach, a na jego twarz ponownie wstąpił spokój. Zacząłem się zastanawiać, co nim kieruje, co czuje w stosunku do mnie. Jeśli to spotkanie zakończy się dobrze, chyba spróbuje rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu.
Chwyciłem jego dłoń i podniosłem ja do swojej twarzy. Lekko ją ucałowałem, po czym splotłem nasze palce.
- Wyśpij się – powiedziałem bardziej do samego siebie i wróciłem wzrokiem do krajobrazu za szybą.

<Shu?>

1 gru 2019

Shu⭐zo CD Lennie

Nie spodziewałem się w ogóle tego pytania. Mało co się nie zakrztusiłem.
- Moi rodzice? - aż powtórzyłem zaskoczony tym, co usłyszałem. Lennie jedynie pokiwał głową. Trudno było mi cokolwiek o nich powiedzieć. Dawno o nich nie myślałem.
- Wiesz... Sądzę, że nie chciałem i nie chce dalej o nich pamiętać. Urodziłem się i wychowałem w mieście Osaka, więc oni też tam mogą być. - stwierdziłem i przez następne parę chwil zająłem się jedzeniem.
- Ale... Dlaczego nie chcesz o nich pamiętać? - spytał, nie za bardzo to rozumiejąc. - Stało się coś?
- To pewnie dość długa historia. - uśmiechnąłem się smutno pod nosem. - Tylko nie jest ona moja. - wzruszyłem ramionami. - Mam wrażenie, że moje życie zaczęło się od kłótni z byłą miłością i wyjeździe. - odparłem, a potem przerwałem na chwilę, aby się zastanowić. Jak to w ogóle brzmi? Mógłbym się już po prostu zamknąć. Jak można paplać takie głupoty? W dodatku w wagonie restauracyjnym, gdzie i za tobą, przed tobą i obok jest pełno ludzi, ale już trudno. Zacząłem, to wypadałoby skończyć i dopowiedzieć wszystko do końca. - Reszta jest za mgłą. Wiem, że byłem całe życie sam i w tym pokoju, ale dlaczego tak się zachowywałem, dlaczego ciągle tam siedziałem, dlaczego nikt po prostu nie przyszedł się przytulić i porozmawiać? Dlaczego pamiętam jedynie małych braciszków, którzy jako jedyni do mnie zaglądali? Dlaczego wychodząc do szkoły, nie pamiętam, żeby ktoś jeszcze był w domu? Kto mnie w ogóle do niej zapisał? Z czyjego nakazu grzecznie tam chodziłem? Jak to możliwe, że od tak bez problemu wyjechałem? Z kim zostawiłem braci? Są teraz sami? Oni w ogóle istnieją, czy coś mi się wydaje? Jakim cudem w ogóle jestem w połowie psem? - w sumie mówiłbym dalej na jednym oddechu, coraz bardziej się nakręcając i pewnie sam bym przestał, gdybym już zemdlał od braku powietrza, ale Lennie na szczęście postanowił mi przerwać wcześniej, łapiąc mnie za dłoń, która leżała na stole.
- Shuzo, uspokój się. - odpowiedział stanowczo, bym już zamknął jadaczkę. Zadziałało od razu. Zamilkłem, wpatrując się w niego, kładąc po sobie te psie uszy, a po chwili już spojrzałem w bok na osoby przy stoliku naprzeciwko i nagle zrobiło mi się strasznie głupio, wstyd... Chciałem się zapaść pod ziemię i żeby chociaż trochę móc nie patrzeć na tych wszystkich ludzi, zsunąłem się trochę z własnego miejsca, a potem westchnąłem, chwilę siedząc cicho. Nie trwało to długo, bo dość szybko znów się wyprostowałem z delikatnym uśmiechem. Nie mogę się przejmować czymś takim przecież... Wszystko da się logicznie wytłumaczyć, a ja przecież nie jestem normalną osobą. Nie dość, że pół psem, to jeszcze siedzi we mnie jakaś drugie oblicze. Sam nie wiem jak to w ogóle możliwe.
- W sumie teraz to nie jest takie ważne. - wymruczałem w końcu. - Sory, ja po prostu... Nawet trudno mi to wytłumaczyć. Taki to już jestem dziwny. - dodałem z niepewnym uśmiechem, a potem zapchałem usta jedzeniem, żebym w końcu przestać gadać, ale nie pomogło. - Kiedyś ktoś mi powiedział, że coś mnie opętało, a innym razem, że jestem jakiś chory psychicznie... Może rzeczywiście coś w tym jest? - spytałem bardziej samego siebie i równocześnie w odpowiedzi wzruszyłem ramionami. - A ty co o mnie sądzisz? - przeniosłem wzrok na Lenniego, kończąc już swoje śniadanie.

(Lennie~?)

Ozyrys CD Esther

Przez chwilę patrzył się na dziewczynę nieco ogłupiały, ponieważ jego myśli dalej krążyły wokół tego czegoś, czego nie widział i miał wielką ochotę, nadzieję, a nawet i marzenie, aby to coś do niego więcej nie podeszło. Jeśli tak bardzo chce go podglądając, niech to robi tak, aby Ozyrys nie odczuwał jego obecności. Myśl, że istnieje coś, czego nie widzi, napawała go strachem. 
- Mogę się przejść z tobą – powiedział w końcu. Miał nadzieję, że jeśli będzie przy niej, ta da mu znać, kiedy coś podobnego znowu się wydarzy i będzie mógł się jakoś przygotować, że zaraz coś go może dotknąć, albo nagle zobaczy ślady. Esther skinęła głową i ruszyła przed siebie, a chłopak zaraz do niej dołączył, nie mając kompletnie pojęcia, dokąd idą. Jednak się nie odzywał, co jakiś czas się rozglądał, jakby szukał czegoś, co mu pozwoli się domyślić, że coś za nimi idzie. Niczego jednak nie zobaczył.
W końcu dotarli do bufetu. Było w nim kilka osób. Chłopak się na chwilę zatrzymał, gdy wydawało mu się, że coś się poruszyło z boku, ale gdy okazało się, że to tylko zwykły cyrkowiec, a on sam dostaje paranoi, postanowił się uspokoić. Podszedł do dziewczyny, która stała przy stole.
- Coś bierzesz? - usłyszał jej pytanie. Spojrzał na bufet.
- Chyba herbatę – jak powiedział, tak zrobił. Wziął kubek i zaczął sobie zaparzać napój, kiedy dziewczyna brała coś na śniadanie. Gdy skończyła, poszła do wolnego stoliczka, a po chwili podszedł do niej Ozyrys. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, aż postanowił rozpocząć temat.
- Długo już tu jesteś?

<Esther?>

27 lis 2019

Lennie CD Shu⭐zo

Zamyślił się na chwilę. Najpierw się zastanawiał, co zrobić, kiedy dojadą do Toronto. Nie mógłby od razu pójść pod adres ojca, musiał się przygotować psychicznie, a jeśli będzie zajęty i nie będzie mógł przyjąć syna? A może nie chciał go widzieć? Najpierw należało znaleźć nocleg, co w sumie nie powinno być trudne, zabrał ze sobą dużo kasy, więc na pewno starczy na kilka nocy w hostelu. Potem – się zobaczy. Drugą myślą, jaka krążyła w jego głowie, była wizja Toronto: podróż cyrku przespał przez chorobę i nie pamięta, kiedy ostatnio był w wielkim mieście. Chciał sobie wyobrazić jak się poczuje, jak to będzie wyglądał, ale jego umysł ograniczał się tylko do nie dużego miasta i zamazanych wspomnień z dzieciństwa. Krótko mówiąc; będzie miał niespodziankę. Na koniec długo i głęboko rozmyślał o ojcu, czy się zmienił, jaki jest teraz, czy go nie nienawidzi? Tyle pytań i chociaż chciał znać odpowiedzi jak najszybciej, trochę bał się je poznać. A jeśli go już nie kocha? Jeśli go woli wydziedziczyć? Jeśli tylko zwyzywa go i zamknie mu drzwi przed nosem? Mimo wszystko najgorsza wizja opierała się na tym, że go wcale nie pamięta. To byłoby gorsze od nienawiści – zostać zapomnianym przez własnego ojca.
- Lennie – usłyszał głos czarnowłosego. Zamrugał kilka razy i spojrzał na niego, uśmiechał się lekko i wpatrywał się w rudowłosego swoimi niebieskimi oczkami. Zawsze, gdy je widział, czuł się spokojniej.
- Słucham? - zapytał wracając do rzeczywistości.
- Pytałem jak jest twój ojciec – zapytał spokojnie, jakby wcale nie musiał tego powtarzać.
- Przepraszam, zamyśliłem się – wyjaśnił i się wyprostował, kiedy plecy zaczęły go boleć od garbienia się. - Jaki był? - Lennie się zamyślił, mając zamiar odpowiedzieć na jego pytania. Wyobraził sobie mężczyznę, który go wychowywał, chociaż to było dość ciężkie. - Wiesz… nie za często bywał w domu, a ja już, to dużo odpoczywał – powiedział w końcu.
- Gdzie pracował? - zapytał Shuzo. Lennie się lekko uśmiechnął.
- Był w więzieniu – na te słowa czarnowłosy się zmieszał, ale nic zdążył coś powiedzieć, chłopak się szybko poprawił. - Był klawiszem – na twarzy towarzysza wpełznął lekki śmiech. - Ciężko była znaleźć porządnego ochroniarza, więc pracował dłużej niż normalnie – dodał.
- To chyba miałeś w nim niezły wzór do naśladowania – magik znowu się uśmiechnął.
- Jeśli chodzi o prawdziwą męskość, to owszem – przyznał. - Ale był bardzo surowy – powiedział trochę smutniej. - Często się z nim kłóciłem, bo strasznie chciał, aby wyszedł na ludzi, miał poważną pracę, dobre stanowisko… a ja wówczas sobie latałem z różdżką i wyciągałem z kapelusza króliki – powiedziałem lekko się śmiejąc, wyobrażając sobie siebie małego, biegnącego przed dom i trzymającego w małych rączkach króliczka, a z tyłu biegnącego za nim ojca, trzymające książki do nauki.
- Lepszy taki niż żaden – skomentował towarzysz, a on skinął głową.
- Mam tylko nadzieje, że mnie pamięta – Shuzo położył rękę na jego dłoni i uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Na pewno nigdy by nie zapomniał – odwzajemnił ten delikatny gest. Wtedy do naszego stolika podeszła kobieta, która przyniosła nasze zamówienie. Podziękowaliśmy i zaczęliśmy jeść.
- Shuzo – odezwał się. - A gdzie są twoi rodzice? - zapytał wkładając do ust sałatkę.

<Shuzo?>

25 lis 2019

Shu⭐zo CD Lennie

Spojrzałem na niego z uśmiechem.
- Od dzisiaj będziesz się tak ubierać zdecydowanie częściej. - odparłem, a po chwili już wstałem. - Trzeba się zbierać, jeśli chcemy zdążyć. W pociągu coś zjemy, a jak coś mam Donaty w torbie. - oznajmiłem zadowolony, obwiązując sobie mój ukochany fioletowy szalik wokół szyi. - Mają różowy lukier i kolorową posypkę, czyli wszystko, co najlepsze. - dodałem, na co Lennie się cicho zaśmiał, zapinając już swoją walizkę. Ja jeszcze szybko założyłem na głowę okulary przeciwsłoneczne i poprawiłem swoją ciemnozieloną kurtkę, pod którą miałem zwykłą ciemną bluzkę. Wszystko tak pięknie się zapowiada. Na pewno podróż do Toronto przebiegnie bez zarzutów. Czuję, że spędzę z Lenniem po prostu miło czas i wszystko będzie cudownie. Złapałem za uchwyt swojej walizki i od razu ją podniosłem, a potem już opuściłem namiot. Trudno mi ot, tak zniknąć z tego miejsca. Dopiero w nim poczułem się naprawdę szczęśliwy i znalazłem kogoś, kto stał się bardzo bliski mojemu sercu. Przeniosłem swój wzrok na telefon.
- Mamy godzinkę, więc w sam raz, żeby dojść i załatwić bilety, a potem w spokoju wsiąść do pociągu. - oznajmiłem zadowolony.
- To świetnie. - usłyszałem dość niemrawy głos Lenniego, który stał parę kroków za mną. Od razu na niego spojrzałem. Rozglądał się na wszystkie strony i wzdychał cicho pod nosem.
- Hej, Lennie. - złapałem go za wolną rękę. - Uśmiechnij się. Czeka nas nowa przygoda. Będzie fajnie. - aż podskoczyłem, na co magik się uśmiechnął. - Nawet jeśli coś by się stało, to przecież zawsze w każdym momencie możemy wrócić. Zawsze istnieje jeszcze jakieś inne wyjście. - wzruszyłem ramionami i puściłem jego dłoń.
- Masz rację. - odpowiedział od razu.
- To idziemy. Czas nas goni. - ruszyłem przodem zadowolony. - Już już już. Będziemy w Toronto raz-dwa.

Nie musieliśmy długo czekać na pociąg, wjechał na stację z lekkim dziesięciominutowym spóźnieniem, ale to nic. W sumie nawet się tego spodziewałem, dlatego w planie mojej podróży spokojnie mamy dwie godziny w zapasie, jakby coś się nieoczekiwanego stało. Po wejściu do wagonu pasażerskiego, bez problemu znalazłem nasz przedział. Od razu odstawiłem walizkę na miejsce i wyjrzałem przez okno. Już zaraz będziemy odjeżdżać. Widziałem parę osób na stacji, które machały do jakiś innych pasażerów z wagonu dalej.
- Przed nami długa droga. - odezwałem się bez konkretnego powodu, wciąż patrząc na świat za szybą. Magik coś robił za mną. Nawet nie zwróciłem na to uwagi. Czekałem, aż pociąg ruszy. Nie wiem, ale zawsze podobał mi się najbardziej ten moment. Zawsze wtedy mogłem sobie w spokoju odetchnąć i w duchu pożegnać dawne troski. Otworzyć się na nowy etap w życiu, na nowych ludzi, na nowe miejsca i nowe przygody. Dzisiaj jest to wyjątkowy dzień. Pierwszy raz nie odjeżdżam sam i nie po to, aby uciec przed własną przeszłością. To bardzo miła odmiana. Gdy pociąg zaczął powoli ruszać, usiadłem, patrząc na przemijającą stację, a potem inne budynki, drzewa. Jednak nie trwało to długo. Jestem trochę zmęczony, ale nie wyobrażam sobie bezczynnego gapienia się przez okno, ani spania w biały dzień. Odwróciłem głowę na magika i od razu się uśmiechnąłem.
- To co? Idziemy coś zjeść? - spytał, ja skinąłem głową, a potem już wspólnie wybraliśmy się do wagonu restauracyjnego.
Siedzieliśmy przy stoliku i czekaliśmy w spokoju na jedzenie. Oczywiście upragnioną herbatę dostałem wcześniej i zadowolony raczyłem się jej smakiem, błądząc wzrokiem raz na okno, raz na innych ludzi przy stolikach przeciwko. Bardzo uroczy był mały dwulatek, który chodził wzdłuż stolików z zabawką. Śmieszne to było, jak kelnerzy go wymijali, a on jedynie się później uśmiechał, patrząc za nimi. Potem to już jedynie wziąłem kolejnego łyka herbatki i spojrzałem na magika, który siedział dokładnie naprzeciwko mnie.
- Hej, a powiedz mi. - zamyśliłem się. Chciałem znaleźć jakiś ciekawy temat do rozmowy, a jednocześnie poznać odpowiedź na jakieś nurtujące pytanie albo dowiedzieć się czegoś ciekawego. Spojrzałem znów kątem oka na tego uroczego maluszka. Właśnie w tym momencie przyszedł po niego jego tatuś i wrócił z nim do stolika. Tak oto również do mojej głowy wpadło dość interesujące pytanie. - Jaki jest twój tata? Sądzisz, że bardzo się zmienił po tylu latach? - spytałem magika, odkładając herbatę.

(Lennie~?)

24 lis 2019

Esther CD Ozyrys

Tirith zniknął gdzieś w krzakach i tym razem nie pojawił się ponownie, jak to robił ostatnio. Może kiedyś uda się go całkowicie oswoić, ale na razie jakoś się nie zapowiada, aby to nastąpiło niedługo. Poprawiłam zmierzwione przez kota ubranie, po czym ponownie przeniosłam wzrok na Ozyrysa.
- Raczej nie będzie cię męczył, wątpię, aby to kiedykolwiek było jego zamiarem. Myślę, że po prostu potrzebuje uwagi, jak większość stworzeń tego typu. Chyba wystarczy jedynie traktować go jak pierwszego lepszego kota, jak się znudzi to przestanie być złośliwy. Wierz mi, mam z tym doświadczenie, to czasami ich sposób na zwrócenie na siebie uwagi ludzi. Fakt, że nikt ich nie widzi i w sumie nikt nie zwraca na nich uwagi, strasznie źle wpływa na ich samopoczucie. Pewnie tak samo byłoby z człowiekiem, gdyby nagle wszyscy zaczęli go ignorować - powiedziałam podnosząc jednocześnie torbę z ziemi i zakładając ją sobie na ramię. Miałam zamiar wrócić do miejsca, w którym spałam, ponieważ nie do końca potrafiłam to nazwać domem czy mieszkaniem. Chyba minie trochę czasu zanim całkowicie się przyzwyczaję do życia w trupie cyrkowej. Chcąc nie chcąc, pierwszy raz w czymś takim uczestniczę i na razie podoba mi się na tyle, że nie chce z tego rezygnować.
- Chyba nie ma już co się łudzić, że Tirith ponownie się pojawi, więc raczej nie ma sensu tutaj dłużej stać. Myślę, że najlepszą opcją będzie ruszenie się stąd. Przy odrobinie szczęścia on pójdzie za którymś z nas - dodałam po chwili i zrobiłam parę kroków do przodu - Zapomniałam się zapytać, poszedłbyś ze mną, mimo, że jeszcze nie do końca wiem gdzie, zostajesz tutaj czy może idziesz w swoim własnym kierunku? - zapytałam odwracając się w stronę Ozyrysa.

<Ozyrys?>

Cal CD Rose

Cała ta sytuacja była dziwna, a ta kłócąca parka była irytująca. Rose ma być moją dziewczyną? Błagam. Nie wiem, jak mocno musiałoby mi paść na mózg, żebym się w niej zakochał. W dodatku to mało możliwe. Ta niewychowana dziewka rży ze śmiechu z byle powodu. Nic w tym atrakcyjnego. Jedynie przewróciłem oczami, starając się zachować spokój i nie dać się pochłonąć wewnętrznej irytacji. Jeszcze bym zrobił coś, czego bym później żałował. Chociaż pozbycie się jej mogłoby być zbawieniem dla świata, a nie jakąś wielką stratą. Jednak nie mogę tego zrobić. Westchnąłem cicho. Zostały jeszcze we mnie resztki moralności. Poza tym zostanie okrzykniętym mordercą własnego ojca, nie jest przyjemne. Nie zniósłbym jeszcze oskarżeń, w których rzekomo pozbyłem się zwykłej i niczego winnej wróżbitki. Mój braciszek jedynie by się ucieszył. Po dłużej chwili Rose się uspokoiła, a tamta parka już dawno sobie poszła dalej. Przeleciał mnie delikatny dreszcz, gdy dotarło do mnie, że Rose dosłownie na mnie spadła. Nasze ciała się dotknęły... Okropność. Westchnąłem, tłamsząc w sobie uczucie nadchodzących mdłości i zaczesałem włosy ręką do tyłu.
- Może już pójdziemy dalej? - spytałem obojętnym głosem, zerkając kątem oka na dziewczynę, która zajmowała się już poprawianiem swojej fryzury, zamiast durnego śmiania się z byle głupiego tekstu jakiejś wkurzonej przechodzącej babki, skierowanego do mnie. Jednak łaskawie na mnie spojrzała.
- Oczywiście. - odpowiedziała i stanęła tuż przy mnie. Nie zamierzałem oferować jej swojej dłoni ani tym bardziej szlacheckiego ramienia. Każdy inny dżentelmen (którym już od jakiegoś czasu nie jestem) z pewnością by to uczynił. Dlatego w spokoju w lekkim odstępie od siebie poszedłem wraz z nią do miasta. Nie zamierzałem z nią rozmawiać, ona z resztą intensywnie nad czymś myślała. Stwierdziłem, że nie będę aż taki wścibski i nie będę jej teraz szperał po głowie. Jednak nie dawała mi spokoju jedna sprawa. Zauważyłem, że gdy się teleportowała, wtedy, gdy tamta parka nas potrąciła, coś... Trudno mi to ubrać w słowa i opisać w jakikolwiek sposób. Po prostu to, co się wtedy jej stało, jej zdziwiona mina, usta, na które nasuwała się masa pytań, to było naprawdę dziwne. Pewnie właśnie teraz o tym myśli. Nie muszę używać swoich zdolności, żeby bez problemu to odgadnąć. W końcu to oczywista oczywistość. Tylko co to było? Nawet nie zamierzałem pytać. Pewnie się sam dowiem w niedługim czasie, dlatego postanowiłem porozglądać się za odpowiednią restauracją, ewentualnie cukiernią, bądź kawiarnią. Szukałem czegoś na uboczu z małą ilością oczu, które ot, tak mogą mnie rozpoznać i potem jedynie ściągnąć tutaj mojego brata, który z chęcią uciąłby mi głowę, a moja macocha jedynie by się temu przyglądała, napawając się słodkim smakiem zwycięstwa. Westchnąłem cicho, trochę poirytowany. Przeszłość nigdy nie przestanie do mnie wracać. Czas najwyższy wziąć się poważnie za plan zemsty. Przynajmniej ten głupi demon nie zawraca mi już głowy. Z tego, co zauważyłem, skupił się zupełnie na kimś innym, ale mało mnie to obchodzi. W końcu w zasięgu mojego wzroku znalazł się idealny lokal, jednak zastygłem w bezruchu, gdy zobaczyłem stojący koło niego wóz wojskowy. Koło niego stała dwójka uzbrojonych żołnierzy, ale z pewnością było ich tutaj więcej. Po rejestracji wozu i umundurowaniu żołnierzy, a głównie wyszytej fladze na prawym ramieniu, wiedziałem, że mam przerąbane, jeśli mnie rozpoznają. Od razu stanąłem po drugiej stronie ulicy, za jakąś zaparkowaną osobówką i zatrzymałem Rose, patrząc wciąż na tamtych gości, a dokładnie grzebiąc już jednemu z nich w głowie. Co mój braciszek kombinuje?
- Stój tu na chwilę. - mruknąłem cicho do dziewczyny, która od razu wyrwała się z zamyślenia i spojrzała również na żołnierzy.
- O co chodzi?
- Bądź cicho na moment. - starałem się znaleźć wszystkie najważniejsze informacje. Szkoda, że nie widzę żadnego dowódcy. Jednak i tak co po chwilę coś mi przeszkadzało. - Mówiłem cicho.
- Przecież jestem cicho. - odpowiedziała dość podniesionym głosem Rose.
- Może i nie mówisz, ale głośno myślisz, a to mnie teraz rozprasza. - oznajmiłem cicho i spokojnie, na co dziewczyna jedynie westchnęła już trochę poirytowana. Przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Wyszła zza osobówki i stanęła po mojej lewej. Niestety potem już przegięła. Połączyła niektóre fakty i co?
- Ależ Tyberiaszu, to jest wręcz prostackie zachowanie. Nie wypada tak robić prawdziwemu księciu. - odezwała się do mnie z niewinnym uśmiechem na twarzy, zdecydowanie za głośno, zwracając przy tym na siebie uwagę żołnierzy. Za nim tamci zdążyli zareagować, kucnąłem, chowając się za samochodem i pociągnąłem Rose w moją stronę. Dziewczyna wylądowała na klęczkach, a nasze twarze były jedynie parę milimetrów od siebie.
- Mówiłem ci już, że jesteś okropna? - spytałem chłodno, nie zamierzając się teraz denerwować, ani przejmować się tym, że ona zdecydowanie narusza moją przestrzeń prywatną. Zapadła chwila ciszy, wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem bezdusznym wzrokiem. Ani mnie, ani jej nie było do śmiechu i żadne z nas nie zamierzało się poddać, odpuścić w tej chwili i spuścić haniebnie wzrok choćby na sekundę. Rzecz jasna nie mogło to trwać w nieskończoność i oczywiście zwycięzca jeszcze teraz nie został rozstrzygnięty. I mnie i ją rozproszył głośny strzał, który został oddany w naszym kierunku. Przechodnie zaczęli panikować i uciekać we wszystkie strony. Miałem okazję, by uciec, w końcu Rose zaraz mnie tu pewnie zostawi. Żadna nowość. Już szukałem wzrokiem najprostszej drogi ucieczki, gdy nagle, poczułem czyjąś dłoń na swojej. Przed oczami zobaczyłem trzy dziwne karty, a parę sekund później już dość obskurny zaułek. Automatycznie uwolniłem swoją dłoń, za którą trzymała mnie Rose. Westchnąłem cicho i poprawiłem rękawiczkę na rękach, przy okazji przenosząc wzrok na dziewczynę.
- Mówiłem, żebyś była cicho, to co ty wyrabiasz?
- Nie będę się słuchać rozkazów byle szczyla.
- Że przepraszam, jak mnie nazwałaś? To jest szczyt wszystkiego. W dodatku bezpodstawne określenie. - mruknąłem, starając się zachować spokój. - Nie tak miał wyglądać ten wieczór. Poza tym, co to miały być za karty?
- Jakie znowu karty?
- Gdy złapałaś mnie za rękę, zobaczyłem jakieś trzy karty. - wzruszyłem ramionami, Rose momentalnie złapała mnie za fraki.
- Powiedz, jakie były. - widać było, że bardzo jej zależy, aby odkryć, co one znaczą. W sumie mnie to też zaciekawiło. Jedynie lekko się uśmiechnąłem i spojrzałem na zdeterminowaną dziewczynę, nie dając się zeżreć własnej fobii.
- Po pierwsze to mnie puść, kochana.

(Rose~?)

22 lis 2019

Fenneko CD Queen Chie

Zdębiałem spoglądając na mojego (już nie całkiem) aniołka. Mała złodziejka... Kucnąłem przy lisicy i pogładziłem ja po głowie, ostrożnie sięgając po to, co trzymała w pyszczku. - Bardzo za nią przepraszam, czasem jest dość nieprzewidywalna. - stwierdziłem już, chwytając urządzenie. Aż tu nagle wymknęło mi się z rąk. Lisiczka pobiegła w stronę miasta.
- Zelda! H...hej! Wracaj... - bezsilnie wyciągnąłem rękę za zwierzątkiem.
- ... I co tak stoisz?! Pomóż mi ją złapać! - krzyknęła dziewczyna, biegnąc za lisem.
- Nie goń jej! Proszę! Ona chce się tylko bawić, a w ten sposób będziecie się gonić przez całe miasto i nic ci to nie da. - nie zatrzymała się. Westchnąłem i chcąc nie chcąc musiałem ruszyć za nimi. Gdy wreszcie dogoniłem dziewczynę, w którą wpadłem, chwyciłem ją za ramię i zatrzymałem.
- Stój, mówiłem coś przecież. - zagwizdałem na futrzaka, a ona gwałtownie wyhamowała. - Chciała się pobawić i na pewno nie miała zamiaru ci robić na złość, a to twoje gonienie jej jedynie prowokowało ją do dalszego biegu. - usiadłem na ziemi i pogładziłem tego małego rzezimieszka po głowie, wyjmując jej z pyska elektryczne urządzenie.
Wyciągnąłem do niej dłoń z urządzeniem i nagle wyślizgnęło mi się ono z ręki. Upadło na ziemię z trzaskiem, zastygłem w bezruchu, bojąc się wziąć nawet oddechu. Zmroziło mnie, tak samo, jak właścicielkę. Zerwałem się i podniosłem urządzenie i zacząłem oglądać. Na ekranie pojawiła się mała jednak dość nie estetycznie wyglądająca pajęczynka z pęknięć.
- O...o matko przepraszam. J-ja nie chciałem go upuścić. Naprawdę mi przykro, oddam ci pieniądze... - drgnąłem, gdy wyrwała mi tablet z rąk. - Naprawdę mi strasznie przykro.
Cofnąłem się o krok, o mały włos nie potykając się o Zeldę.

< Chie?>

Robin CD Vivi&Riddle

Nie wiedział od czego zacząć. To, co go spotkało, było jednocześnie tak nierealne, że trudno w nie uwierzyć, ale Robin czuł i wiedział, że to zdarzyło się naprawdę. Nie potrafił tylko wyjaśnić, dlaczego to zobaczył i kim było to ciało. Gdzieś głęboko w podświadomości łączył wątek grobem z tym ciałem, ale nawet bał się pomyśleć, że to mogło być jego ciało. Było w okropnym stanie, wręcz niemożliwym do przeżycia i było przerażające.
Nie potrafił się teraz śmiać, jego myśli ciągle krążyły wokół tego, co widział, nawet żart z gałkami ocznymi nie do końca do niego dotarł. Nie miał ochoty jeść, a nawet opowiadać o tym, ale czuł, że jeśli to zrobi, poczuje się trochę lepiej. Miał przed sobą osobę, której ufał i której nie bał się dotknąć, a trzeba pamiętać, że chłopiec jest bardzo strachliwy i nienawidzi żadnego dotyku. Nie pamięta momentu, w którym się przełamał, na pewno pomagała mu lisia forma Vivi’ego; zwierząt się nie bał, więc w pewnym sensie od początku go lubił i się nie bał. Musiało minąć trochę czasu, nim chłopak mógł to zrobić w ludzkiej formie i gdyby miał wybrać jeden moment, w którym się przełamał… była rzekoma śmierć demona, w której Robin był świecie przekonany, że straci przyjaciela. Wtedy ta granica pękła jak bańka mydlana, nie dając nawet znać, kiedy. 
Milczał dłuższą chwilę, aż w końcu podniósł wzrok na lisa.
- Bo… - jęknął, starając się w końcu coś powiedzieć. - Mam dwadzieścia lat i na nazwisko Kingsway – powiedział w końcu, te informacje bardzo ciążyły mu na sercu. Miał je brać na poważnie? Vivi był nieco zdziwiony, ale po chwili lekko się uśmiechnął.
- Przypomniałeś sobie? - w odpowiedzi chłopiec pokręcił przecząco głową, a zaraz potem się potrafił i pokiwał twierdząco.
- Widziałem swój grób – powiedział w końcu. Uśmiech z twarzy słuchającego zniknął, jakby nie wierzył własnym uszom.
- Gdzie? - David napił się herbaty i wtedy opowiedział mu wizje. Zaczął od oślepiającego światła, przeszedł do martwego ciała za drzwiami i skończył na grobie. Opowiadając to, czuł się, jakby znowu tam był. Znowu czuł zapach miasta, słyszał samochody, na ziemi leżała krew, a przed oczami stał jego pochówek. Nazwisko i daty wręcz świeciły. Dwadzieścia lat… ostatnie, jakie pamięta, to jedenaste. Pamięta tą liczbę, dwie jedynki stojące obok siebie, w końcu jedynek dzieci uczą się najszybciej. I to nazwisko… znaczy, że musiał mieć rodzinę.
- Wydaje mi się, że ci się to śniło – powiedział Vivi, kiedy chłopiec przestał opowiadań. Ten popatrzył na niego jak na zbrodniarza.
- Nie, zobaczyłem jeszcze Potwora z Lasu, ze strachu nigdy bym nie poszedł spać – mówił głośniej, był nieco oburzony, że chłopak mu nie wierzył, nawet bardzo. On tu się przed nim otwiera, opowiada o nienaturalnych zjawiskach, mając nadzieje, że uzyska jakieś wsparcie, a jedyny przyjaciel mu nie wierzy.
- Może to też był tylko sen? - Robin zmarszczył brwi. Nie miał więcej argumentów i nie potrafił go przekonać do swej racji, jednak też nie chciał sobie wmawiać jego słów. Na pewno nie spał i dobrze o tym wiedział. Musiał sobie z tym poradzić sam. David odwrócił głowę i spojrzał na podłogę. Przez głowę przeszła mu myśl, że naprawdę rzadko tu bywał.
- Idź sobie – powiedział cichutko, bardziej do siebie. - Chce być sam – dodał już głośniej. Wstał z krzesła i… normalnie by uciekł do lasu, ale zamiast tego podszedł do łóżka i usiadł na nim po turecku, plecami do przyjaciela. Z jednej strony poczuł się zraniony, że mu nie uwierzył, z drugiej zaś nie chciał, aby szedł, mimo wszystko bezpiecznie dalej się czuł tylko przy nim. 

<Vivi? Riddle?>

Vivi CD Riddle&Robin

Gdy tylko wyszedł na brzeg już na własnych nogach, zaraz pobiegł do chłopca. Jego człowiek był cały roztrzęsiony. Vivi delikatnie go objął, gładząc po włosach.
- Co Ci się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczył... - zaciął się na moment, gdy kątem oka wyłapał złocisty błysk po drugiej stronie jeziora. Odwrócił się w tamtą stronę i zmarszczył brwi. - Ducha...
Robin podniósł głowę, powoli łapiąc oddech. Spojrzał w stronę, w którą patrzył się lis.
- Czy coś jest nie tak?
- Wybacz, że tak odpłynąłem. Nic się nie stało. Najzwyczajniej w świecie przypomniało mi się, że będę musiał złożyć wizytę staremu znajomemu. - przycisnął czoło do czoła białowłosego chłopaka, kładąc ręce na jego policzkach. - A ty się nie martw. Cokolwiek się tam stało, możesz mi powiedzieć. Oczywiście jak będziesz gotowy. - szepnął i zrobił krok w tył, spoglądając na Robina. - Możemy już wracać.
David podniósł głowę, zerkając na wyższego i podążył za nim. Spacerowali w ciszy, bacznie obserwując otoczenie. Artemis przerwał ciszę.
- Wiesz, że prawie bym go pokonał...? Już był szach i nic by z tym nie zrobił — westchnął głośno Vivienne.
- Że co proszę?
- Grałem z tą cholerą Riddlem w szachy i nie udało się nam zakończyć tej partii.
Ciemnoskóry odrobinę się speszył.
- Nie chciałem wam przerwać...
- To nie twoja wina Robin. - posłał mu ciepły uśmiech. - Tak już wyszło, iż los tego chciał. Nie poznamy zwycięzcy naszego starcia, przynajmniej nie teraz.
Odprowadził go aż do przyczepy, po czym delikatnie ujął jego dłoń.
- 'Zaparzę herbatę' a ty usiądź i odpocznij. - musnął noskiem jego dłoń, a następnie wszedł do środka. - Za dużo tu nie masz. To pewnie przez fakt, że preferujesz las od budynków i innych im podobnym. - machnął ręką i na środku pojawił się przystrojony stolik z herbatą i słodyczami.
Odsunął sobie krzesło i usiadł. Gestem zaprosił człowieka do stołu. Niższy dość sceptycznie usiadł przy stole, a Artemis od razu zaoferował mu talerzyk ze słodkościami.
- Spróbuj, na pewno ci zasmakują. Spokojnie są w całości zrobione przez ludzi. Czyli żadnych gałek ocznych czy też pajęczyn. - zażartował, ale spoglądając na coraz bardziej sceptyczną minę chłopca, speszony położył po sobie uszy. - Tylko żartuję, nie spożywam takich rzeczy... Rozluźnij się i oddychaj. Przy mnie już nic ci nie grozi, żaden pomniejszy demon się do ciebie nawet nie zbliży. Więc skoro to już ustaliliśmy. Co cię tak wystraszyło w tym lesie.
Zmarszczył brwi. Poważnie wpatrywał się w młodożeńca siedzącego naprzeciw. Ludzie naprawdę byli delikatnie, fizycznie oraz psychicznie.

( Robin? Riddle? )

21 lis 2019

Informacje + Czystka

Hejcia!

Wiem, iż ostatnio jestem mało aktywna, ale staram się w obecnej chwili wszystko nadrobić. Tym samym przyszedł czas na małe porządki na blogu.
1. Jako pierwszą rzeczą która będzie zmieniona na blogu to szablon, który pewnie już zauważyliście.
2. Punkt w regulaminie 2.3 został zmieniony, na jedno opowiadanie co 3 tygodnie. 
3. Do eventu halloween'owego dostałam kilka prac, pojawią się one do końca tygodnia w zakładce Off Topic 
4. Osoby wymienione poniżej są osobami zagrożonym, nie będę pisała wiadomości prywatnej, gdyż robiłam to bardzo dużo razy więc tym razem czekam na odpowiedź do niedzieli 24/11/'19r. 

Grupa Zaawansowana:
Cal 
Le Bleut

Uczący się:
Blue 
Esther 
Fenneko

Pracownicy:
Spektr 
Powder 

19 lis 2019

Ozyrys CD Esther

Popatrzyłem na nią jak na wariatkę, chociaż to ja się tak czułem. Przez chwilę milczałem, zastanawiając się, czy ona mówi na poważnie. Wymyślić imię czemuś, czego nie widać? Zwariowała… albo to ja zwariowałem. Może należałoby się wycofać, szybko, zwinnie i po cichu, jakby mnie tu nie było. Ale Esther patrzyła na mnie i oczekiwała odpowiedzi. Zacisnąłem palce u jednej ręki i spróbowałem się odezwać.
- No… można – spuściłem wzrok.
- Tylko jakie – dziewczyna zaczęła się zastanawiać, wyglądała, jakby sprawiało jej to radość, ja zaś dalej marzyłem o tym, aby był to tylko sen. - Może Sheol? - zaproponowała.
- Skąd wiesz, jakiej jest płci? - zapytałem ciekawy. Spojrzała na mnie, jakby dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Spojrzała w niewiadomym kierunku i przez chwilę milczała.
- To może Tirith? Jest takie neutralne – pokiwałem głową, nie mając zamiaru się z nią kłócić o imię dla czegoś, czego nie widzę. Z drugiej strony im dłużej to wszystko trwało, tym mniej się bałem, chociaż dalej nie podobał mi się fakt, że nie widziałem tego czegoś.
- Ładnie – odezwałem się po dłuższej chwili milczenia, podczas których Esther przyglądała się stworzeniu. Po chwili poczułem, jak to coś wspina się po mojej nogawce, a potem ląduje na ramieniu. Odsunąłem głowę, na chwilę przestając oddychać. - Czy… to jest… na mnie?
- Tirith – poprawiła mnie spokojnie.
- Tirith – powtórzyłem. - Siedzi na moim ramieniu? - zapytałem, a ona pokiwała głową. Zacząłem drżeć.
- Spokojnie, nic ci nie zrobi – zapewniała mnie i chociaż rzeczywiście nie czułem, że stworzenie nie próbowało mnie ugryźć lub coś podobnego, jakoś dalej nie mogłem się do tego przyzwyczaić.
- Ale możesz go zabrać? - poprosiłem cicho, wysuwają w jej stronę bark. Esther wyciągnęła rękę, ale wtedy stworzenie zeskoczyło ze mnie. Powędrowała za nim wzrokiem, aż w końcu spojrzała na mnie.
- Zniknął w lesie – oznajmiła. 

<Esther?>

Lennie CD Shu⭐zo

Okropnie mi się tej nocy spało. Miałem wyjechać, zostawić to wszystko co kocham, zostawić wszystkich… Ciągle mi się śnił cyrk, jak występuje, jak spędzam czas ze znajomymi, jak wychodzę na miasto… i za każdym razem śnił mi się Shuzo, ten blondyn, którego spotkałem po raz pierwszy. Kiedy chłopak się dowiaduje o wyjeździe, nagle przemienia się w tego pesymistycznego i mnie nienawidzi…
Więc kiedy się obudziłem, a przez oczami miałem przyjaciela, myślałem, że to sen. Jeszcze ten buziak w usta… nie wiedziałem co się dzieje. Podniosłem się na łokciach i spojrzałem na szczęśliwego chłopaka, który merdał ogonem jak szalony.
- Ale jak to – powiedziałem zdezorientowany. - Nie możesz – chłopak pokręcił głową.
- Mówiłem, nie przyjmuje sprzeciwu – jeszcze dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie całej tej sytuacji.
- To sen? - Shu się cicho zaśmiał i pokręcił głową. Dopiero wtedy jego informacja do mnie dotarła, a razem z nią konsekwencję. Chociaż nie podobało mi się, że chłopak sam podjął tak ważną decyzję, z drugiej strony cieszyło mnie, że go tu nie zostawię, inaczej nie wiedziałbym, kiedy go znowu spotkam. W końcu wstałem z łóżka. - Niech ci będzie – odparłem lekko się uśmiechając, ten w odpowiedzi wyszczerzył uradowany zęby.
- Więc się streszczaj, bo wkrótce mamy pociąg – na te słowa znowu się zdziwiłem.
- Jak to – Shuzo mi wytłumaczył, że wszystko załatwił. W jedną noc… - Jakim cudem? - podszedłem do niego. - Jesteś niesamowity – mocno go przytuliłem.
- No wiem – powiedziałem dumnie i także mnie objął. Kiedy się odsunęliśmy od siebie, zacząłem się pakować.
- Przyniesiesz mi kawę? - poprosiłem, bo mimo wszystko bez niej średnio funkcjonowałem. Czarnowłosy pokiwał głową i po chwili zniknął z namiotu. Ja w tym czasie znalazłem walizkę i wpakowywałem do niej najważniejsze rzeczy. Rozmyślałem nad tym, jaki Shu jest kochany. Jedzie w nieznane mu tereny, zostawiając wszystko, co zna, dla mnie. Nie mogłem się przestać uśmiechać. Jeśli moje spotkanie z ojcem nie zmieni za bardzo mego trybu życia, może spróbuje nawiązać głębsze relacje z przyjacielem? W końcu czułem, że jest dla mnie czymś więcej, jednak nie potrafiłem tego jeszcze okazać. To chyba nie ten moment.
- Proszę – z zamyślenia wyrwał mnie jego słodki głos. Przyjąłem kawę, upiłem łyk.
- Pyszna. Rozmawiałeś z Pikiem? - kontynuowałem pakowanie. Chłopak przytaknął i przez resztę czasu opowiadał mi, jak dojedziemy do Toronto. Byłem mu za to bardzo wdzięczny, planowanie tej podróży zajęłoby mi bardzo dużo czasu i pewnie jeszcze bym się zgubił po drodze.
- Jestem gotowy – oznajmiłem, kiedy byłem pewny, że wszystko miałem. Ubrania, telefon, portfel, dokumenty… Do tego ubrałem się w zwyczajny strój; jeansy i szara bluza. - Już dawno się tak nie ubierałem – przyznałem przeglądając się w lustrze. Dziwnie mi było bez kapelusza, który schowałem do torby.

<Shu? ^^>

18 lis 2019

Shu⭐zo CD Lennie

... Przecież zawsze istnieje jeszcze jakieś wyjście. Westchnąłem cicho, nie wiedząc co począć. Odwróciłem głowę, obejmując własne ramiona, a po chwili pokiwałem głową i spojrzałem na magika.
- Rozumiem... Rodzina jest najważniejsza. - uśmiechnąłem się. - A tutaj w sumie nic cię nie trzyma. Zdecydowanie lepiej wrócić do bliskich i znów się zobaczyć po tylu latach. - podszedłem do Lenniego. - To czeka cię długa droga, przyjacielu. - westchnąłem cicho, patrząc na niego. Pomyśleć, że to już ostatnie chwile, gdy mogę zwyczajnie przed nim stanąć i spojrzeć w te cudowne oczy. Za niedługo już go w ogóle nie będzie. - Musisz się wyspać, spakować, pożegnać, wyjechać... Rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. - warga mi lekko zadrżała na te ostatnie słowa. Już się bałem, że się tam rozpłacze. To smutne, ale jak to mawiają... Jeśli coś kochasz... Musisz pozwolić temu odejść. Nie chciałem dalej ciągnąć tej rozmowy. - Na pewno będzie fajnie. Nowe miejsce, nowi ludzie. Życzę wszystkiego dobrego. - przytuliłem się do niego, chyba już ten ostatni raz. Jednak nie trwał długo. - Miłych snów, pogadałbym w sumie dłużej, ale padam z nóg. Pewnie ty też. - tak jakoś na siłę zaciągnąłem go do wyjścia i odesłałem do siebie, nie dając mu dojść do słowa. Chwilę stałem tyłem do wyjścia, a gdy byłem pewny, że magik poszedł, chciałem się już zwyczajnie położyć i wmawiać sobie, że to tylko jakiś głupi sen. Westchnąłem ciężko, a w moich oczach stanęły łzy. To głupota, żeby płakać przez coś takiego, ale... Co ja poradzę? Nie uczę się na błędach i potem jest, jak jest. Wyszedłem z namiotu, starając się nie rozpłakać. Cicho usiadłem gdzieś na trawie niedaleko obozowiska i zrobiłem to, co zawsze, gdy czułem się samotny, spojrzałem w górę na moje ulubione niebo usłane miliardem gwiazd. Ono zawsze jest piękne i zawsze będzie ze mną. Od razu zrobiło mi się lepiej, ale nie przestałem myśleć o Lenniem i jego wyjeździe.
- Nie mów, że nie ma innego wyjścia... Los ciągnie cię mile stąd, poza zasięg moich rąk. - westchnąłem i położyłem się na trawie. - Ale będziesz zawsze w moim serduszku... - zamyśliłem się na chwilę. - Co mnie powstrzyma, jeśli zdecyduję, że to właśnie ty jesteś moim przeznaczeniem? - podniosłem się. Pomińmy fakt, że zaczynałem gadać sam do siebie i w sumie wyszedł z tego marny bełkot zdesperowanego pół psa. - Co, jeśli zmienię to, co jest zapisane w gwiazdach? - automatycznie spojrzałem jeszcze raz w górę. - To się tak nie skończy. - od razu pobiegłem znów do swojego namiotu.

Cudem ogarnąłem wszystko w całą noc. Nie przespałem się ani chwilę, ale było warto. O godzinie ósmej już siedziałem na własnej walizce w namiocie Lenniego. Zdążyłem nawet porozmawiać z Pikiem i ogarnąć mapę oraz ułożyć prowizoryczny plan podróży prosto do Toronto. Mam w tym wprawę już raz na szybko wyjechałem z rodzinnego miasta i załatwiłem sobie udaną wycieczkę po Europie. Magik już powoli zaczął się budzić.
- Wiesz co moja kochana mordko? - nachyliłem się nad nim z wesołym uśmiechem. Lennie zamrugał zdziwiony.
- Shuzo?
Szybkim ruchem dałem mu buziaczka w te niczego niespodziewające się usta, a potem z ciągłym uśmiechem na twarzy, wyprostowałem się. Sam już nie wiem, co wyrabiam.
- Tak szybko się mnie nie pozbędziesz. - powiedziałem rozbawiony, znów siadając na walizce. - Gdzie ty, tam i ja. Wyjeżdżam z tobą i nie przyjmuje słowa sprzeciwu. To już postanowione. - byłem tak szczęśliwy, że mój ogon machał jak szalony z radości.

(Lennie~?)

17 lis 2019

Lennie CD Shu⭐zo

Kiedy skończył opowiadań, zaśmiałem się. Rozbawił mnie jego powód do takiego stopnia, że przez chwilę nie potrafiłem się opanować. Shu popatrzył na mnie zdziwiony, a zaraz się speszył, pewnie myśląc, że mam go za kompletnego idiotę. W sumie, to miałem go po części za głupka, ale z drugiej strony było to urocze, nawet bardzo. 
- Nie sądziłem, że ktoś jest w stanie dla mnie się przebrać za druga płeć – powiedziałem, gdy w końcu przestałem się śmiać. Uśmiechnąłem się do niego szczerze. - Jesteś kochanym przyjacielem – przytuliłem go. Czułem, jak się spiął, a potem jakoś niemrawo odwzajemnił uścisk. Gdy się od niego odsunąłem i spojrzałem na jego twarz, coś mi nie pasowało. Nagle ten błysk w oku zniknął…
- Ciesze się, że nie jesteś na mnie zły – po chwili sam się uśmiechnął, starając się udać, że wszystko gra.
- Jak bym mógł. Po za tym, nie potrzebnie się martwiłeś, naprawdę – poczochrałem go po słowach. Odwróciłem się do niego plecami, aby podejść do łóżka i na nim usiąść. - Do tego Michaił to był mój najlepszy przyjaciel w dzieciństwie.
- Nie wyglądał dziś na takiego – powiedział uszczypliwie.
- Co cóż… W przeszłości zdarzyło się coś, co zmieniło moje życie – powiedziałem smutno. Nigdy nie lubiłem wracać do tych wspomnień, ale najwidoczniej nie mogę od tego uciec.
- Wiem to – odezwał się nieśmiało. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Skąd?
- Tak jakby podsłuchałem waszą rozmowę w namiocie – słysząc to, zrobiłem się jednocześnie zły i zawstydzony. Nie sądziłem, że ktokolwiek się dowie tego w taki sposób. - To był przypadek, nie chciałem cię zostawiać samego, więc czekałem i… - pokręciłem głową.
- Shuzo, nie możesz tak się mną przejmować, podsłuchiwać i śledzić – powiedziałem trochę ostro. Widząc jego zawstydzenie, dałem spokój z wygłaszaniem mowy, westchnąłem tylko zrezygnowany. - Więc wiesz, że zabiłem człowieka i uciekłem. Michaił jako mój przyjaciel, został oskarżony o pomoc w ucieczce, a nawet o zmuszenie mnie do tego, nic więc dziwnego, że był dla mnie taki oschły. Dlatego proszę cię, nie czepiaj się już go, narobiłem tyle przykrości jemu, moim rodzicom – na wzmiankę o nich, momentalnie zaschło mi w gardle. Przypomniałem sobie coś, co postanowiłem kilka minut wcześniej.
- Dobrze – powiedział cicho, kiedy chciał coś jeszcze dodać, podniosłem się.
- Wyjeżdżam – oświadczyłem. Shuzo wyglądał, jakby ta informacja do niego nie dotarła, w sumie, ja jej także nie przyjąłem do końca.
- A-ale jak to – zapytał, nie rozumiejąc.
- Z matką nie zdążyłem się pożegnać, więc chce chociaż przeprosić za wszystko ojca, a on mieszka w Toronto. Muszę tam jechać – wyjaśniłem. - Nie mam wyjścia – dodałem trochę ciszej, smutniej. Spojrzałem na Shuzo. Nie chciałem stąd odjeżdżać, bo nie wiedziałem, czy wrócę, a najbardziej nie chciałem zostawiać Shuzo. Mimo, iż nazwałem go przyjacielem, to tylko dlatego, aby się nie przywiązywać, skoro muszę stąd wyjechać. 

<Shuzo?>

Riddle CD Robin&Vivi

Musiał w końcu nadejść czas na rozmowę i nikt nie mógł w niej przeszkadzać. Riddle odesłał swoich podwładnych jednym machnięciem ręki i sam udał się na środek jeziora, niczym najprawdziwsze bóstwo, stąpając delikatnie po tafli wody. Rozgwieżdżone niebo, księżyc w pełni, delikatna śnieżnobiała mgła oraz relaksująca partia szachów na środku jeziora. Spod wody wyłoniła się kamienna altana, oświetlona przez krążące wokół niej lampiony, a na środku niej znajdował się stół z dwoma krzesłami i rozłożonymi szachami. Zapowiadała się bardzo ciekawa noc. Riddle od razu zajął swoje miejsce i w tym samym momencie biały pionek po przeciwnej mu stronie się poruszył.
- Usiądź, Vivienne. - westchnął, a lisi demon pojawił się na krześle naprzeciwko.
- Wolałbym czarny kolor. - mruknął pod nosem, patrząc na plansze. - W końcu to ty wszystko rozpocząłeś, więc dzisiaj też powinieneś zacząć. - pstryknął palcami i kolory pionków się zamieniły.
- I również zakończę. - dodał znudzonym tonem Riddle, nie zamierzając czepiać się koloru figur szachowych jak jego dziecinny znajomy i od razu rozpoczął całą rozgrywkę.
- Szybko odwołałeś bandę swoich szczurków. - zaczął temat Vivienne, bez zbędnego zastanowienia ruszając kolejną z figur.
- A ty równie szybko zabrałeś stąd tego swojego człowieka. - przyznał Riddle. - Ale nie myśl, że to by było na tyle.
- Nie śmiem nawet. - odparł rozbawionym tonem. - Poza tym też masz swojego człowieka. Spektr mu było, o ile się nie mylę. - oparł łokcie o stół, splótł dłonie razem, a na nich oparł swój podbródek ze złośliwym uśmiechem. Riddle'a ani trochę nie ruszyły jego marne słówka. Po chwili ciszy spokojnie wykonał swój ruch.
- Nie mogę już z nikim normalnie porozmawiać? Podejrzewasz mnie o coś? - spytał, wygodnie się opierając o krzesło i układając ręce w kształcie wieży.
- Wiedząc, co kombinujesz. - wzruszył ramionami w odpowiedzi i spojrzał na planszę, po czym szybko ruszył kolejną z czarnych figur.
- Nic nie wiesz. - odparł krótko Dostojewski i od razu zbił jeden z czarnych pionków. Nastała głucha cisza. Vivi przyjrzał się swojemu przeciwnikowi z poważną miną.
- To oświeć mnie. O czym nie wiem? - zapytał. - Nie sądzę, aby twoje plany na temat nowego świata jakkolwiek się zmieniły. - dodał jeszcze i ruszył kolejnym z pionków, odwdzięczając się pięknym za nadobne.
- Wiedząc, że możesz mi w każdej chwili przeszkodzić i wszystko zrujnować. - wzruszył ramionami. - Inaczej wszystko by się potoczyło, gdybyś nas nie zdradził. Już dawno rządzilibyśmy tymi brudnymi szczurami.
- Miau.
Fiodor jedynie przewrócił oczami i ruszył kolejną ze swoich figur. Nastała długa chwila ciszy gdzie obaj skupili się jedynie na rozgrywce.
- Szach. - odezwał się w końcu Vivi, kończąc swój ruch. Riddle jedynie uśmiechnął się pod nosem. Gdy już wyciągnął dłoń w stronę szachów, pod stolikiem wyrosły śnieżnobiałe kolce, które momentalnie przebiły cały stół, rozrzucając wszystkie figury, a potem gwałtownie urosły i zniszczyły całą altanę. Vivi szybkim ruchem zmienił się w syrenkę i z czystą gracją wskoczył do wody. Riddle zwyczajnie zniknął i pojawił się parę metrów dalej, stojąc spokojnie na wzburzonej wodzie.
- Tak oto zwycięzca nie został rozstrzygnięty. - stwierdził demon, przenosząc wzrok w kierunku sprawcy. Vivienne już był dawno przy nim. W końcu to był jego człowiek. Na samą myśl o tym, chciało mu się jedynie śmiać. Niedługo wszystko może się zmienić. Rozważał, czy jeszcze bardziej nie popsuć całej nocy, ale w tym momencie poczuł dość znajomy mocny zapach. Od razu spojrzał w stronę lewego brzegu jeziora. Leżała tam dość przerośnięty niedźwiedź brunatny ze złotą obrożą, a tuż koło niego stała pewna postać z długą fajką w dłoni. Wokół nich latała masa złotych świetlików. Postać jedynie pomachała na przywitanie, a potem świetliki zgasły, a dym wydobywający się z fajki zasłonił cały brzeg. Riddle opuścił jezioro, wiedząc, że w niedługim czasie będzie musiał kogoś odwiedzić.

(Vivi~? Robin~?)

16 lis 2019

Rose CD Cal

Totalnie mnie zatkało. Ten Wielki Egoista przeprosił, a nawet podziękował. Nie wiedziałam co powiedzieć. Jeśli się zgodzę czeka mnie spędzenie czasu z gościem, który wyraźnie na początku naszej znajomości oznajmił, że mam się do niego nie zbliżać, a tu nagle sam z siebie mnie zaprasza na miasto. Doskonale wiem, że zrobił to tylko po to, żeby wkurzyć mojego brata za powiedzenie kilku słów na temat jego występu. Z drugiej strony, jeśli się nie zgodzę będę musiała wytrzymać z moim bratem - potworem. W sumie... To na jedno wychodzi, nie ważne, jaką podejmę decyzję. Spędzę czas z osobą o podobnych charakterze. Jedyną różnicą to jest wiek. Jest wieczór, więc pewnie pójdziemy na kolację... Czułam w mojej głowie, jak Cal próbuje się czegoś dowiedzieć. O nie! Koniec z grzebaniem w mojej głowie!
-Jasne, czemu nie? Skoro chcesz to wszystko naprawić to dam ci szansę - powiedziałam, idąc w stronę chłopaka. Muszę pamiętać, że on tak naprawdę nie chce naprawiać naszej relacji i zrobił to, bo jego ego jest zbyt wysokie.
-NIE! Masz tu spędzić razem za mną czas. Ja się na to nie godzę - krzyknął mój brat, po czym zaczął płakać. Jezu... Podjęłam dobrą decyzję, uciekając z domu.
Powoli z nastolatkiem zaczęliśmy się oddalać od cyrku. Nie miałam co robić, więc podsłuchiwałam cudze rozmowy. Nagle wpadła prosto na nas jakaś młoda, kłócąca się para.
-Ty Idioto, jak mogłeś tak pomyśleć? Czemu wszyscy faceci są tacy sami?- powiedziała jakaś brunetka, nie zauważając, że wpadnie prosto na Cala. Chciałam ją jakoś powstrzymać, dlatego wbiegłam prosto na nich i wszyscy upadliśmy na chodnik. Akurat się złożyło, że upadłam na kogoś, lecz niestety walnęłam się w głowę. Kiedy usiadłam i masowałam głowę, zapomniałam, że na kimś siedzę.
- Złaź ze mnie!!! - warknął wkurzony książę. Byłam tak obolała, że ledwo mogłam wstać, a doskonale wiedziałam, że prędzej czy później zostanę popchnięta lub kolejny raz dostanę w łeb, czego bardzo bym nie chciała. Użyłam swojej mocy, by się przenieść kilkadziesiąt centymetrów dalej. Musiałam uważać, żeby nikt nie zobaczył czegoś nadprzyrodzonego.
Po jakimś czasie, gdy już każdy w miarę się uporządkował po upadku, zobaczyłam, że już tamtej dwójki nie było. Dziwne... Nagle też zrobiło się jakoś ciszej. Rozejrzałam się po ulicy i nikogo nie było, nawet Cala nie było przy mnie. Chociaż bardzo mnie to cieszyło, byłam jednak zaskoczona. Dziwne... Lekko przerażona szłam przed siebie momentami spoglądając na boki, mają nadzieję, że kogoś jednak zobaczę. Po przejściu kilkuset metrów, usiadłam na jakiejś ławce. W sumie mogłam się czegoś spodziewać nienormalnego, no bo po co pójść na miasto coś zjeść i przez chwilę pożyć jak każdy normalny człowiek? Naprawdę nie wiedząc, co się dzieje byłam zdenerwowana. Jeszcze przez kilka minut próbowałam usiedzieć w miejscu i czekać, aż może ktokolwiek się pojawi. Kiedy zrezygnowana miałam iść w stronę cyrku, wykryłam jakiś ruch. Czy być może już ten koszmar się skończył? Pobiegłam za tą osobą. Nie mam do końca pojęcia czemu, ale wydawała mi się dziwnie znajoma. Ten sam chód, wzrost, włosy i styl ubioru... To niemożliwe... Moja babcia? Zaskoczona przyspieszyłam i biegłam ile mam sił w nogach, ledwo oddychając.
- Babciu? - krzyknęłam, zmniejszając odległość pomiędzy nami. Na szczęście kobieta się zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. To naprawdę była ona! Zatrzymałam się i próbowałam wyrównać oddech, łapiąc się za kolana.
-Przepraszam, Kruszynko... - szepnęła babcia, płacząc.
- Ale za co? Nie rozumiem? - spytałam, bo nie wiedziałam o co może chodzić. Przecież niczego sobie nie przypominam, że mogła mnie czymś zranić. Zawsze mówiła prawdę.
- Bo cię okłamywałam, jeśli chodzi o Twoje wróżby. Częściowo nie mówiłam prawdy, ale widząc ciebie w tej sytuacji, wiem, że sobie radzisz - powiedziała, uśmiechając się. Obok niej pojawiło się coś w rodzaju wspomnienia. Obie siedziałyśmy w kuchni oraz jak zawsze, kiedy ją odwiedzałam bawiłyśmy się kartami. Młodsza ja gdzieś sobie poszła, a staruszka, przerażona tym co zobaczyła, pozmieniała delikatnie karty.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo byłaś jeszcze za młoda, by się o tym dowiedzieć... Karty pokazywały, że kiedyś spotkasz pewnego chłopaka, który... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ wszystko zaczęło się rozmazywać i trafiłam z powrotem do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło.
- Bardzo przepraszam za to, że na was wpadliśmy!- przeprosiła nas ta dziewczyna ze swoim chłopakiem. Mieli już iść, gdy jeszcze do Cala powiedziała:
- Dbaj o swoją dziewczynę, żeby nie było żadnych kłótni, jak u nas!
Nie mogłam wytrzymać i się roześmiałam. Próbowałam ukryć to co mnie spotkało. Chciałam również nie myśleć o tym, co babunia chciała mi przekazać... Ale teraz muszę wytrzymać ze Szczylem w jednym pomieszczeniu, najlepiej bez żadnych sprzeczki.

(Cal?)

14 lis 2019

Smiley DO Mika

Zobaczenie Pik'a z samego rana niczego dobrego nie zanosi, zwłaszcza gdy przerywa mi moją próbę. Jak się okazało, powiadomił mnie, że Vogel musiałam wyjechać w bardzo ważną podróż i to natychmiastowo. Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegłam zza Vogel'em. Widziałam jak już chciał wsiadać do taksówki, ale w ostatniej chwili udało mi się go zatrzymać. Nie dostałam żadnego wytłumaczenia, ale obiecał mi, że będzie wysyłał listy, aby mnie informować o tym gdzie się znajduje i jak się czuje. 
To było dokładnie dwa miesiące temu. Dzisiaj otrzymałam kolejny list od Vogel'a. Chciałam go jak najszybciej przeczytać, ale po drodze napotkałam Pik'a. Poprosił mnie, abym pomogła w grupie uczącej. Miałam im pomóc jak się współpracuje ze zwierzętami na występach. Wszystko było przygotowane w namiocie do prób, więc udałam się tam od razu. Weszłam do środka namiotu. Widziałam tam dużo nowych twarzy co mnie bardzo uszczęśliwiło. Jak mogłam się spodziewać Boni i Berg znaleźli sobie towarzyszy, ale Szafir jak to Szafir, swoim charakterem nie pozwolił nikomu do siebie się zbliżyć. Jedna z dziewczyn bardzo przykuła mi moją uwagę. Boni & Berg bardzo ją polubili co mało kiedy się zdarzało. 
- A więc dzieciaki słuchajcie mnie - rozpoczęła Gatta. - Ja jestem Gatta, treserka zwierząt w cyrku, koło mnie jest Light który zajmuje się sztuczkami z ogniem oraz połykaniem niebezpiecznych przedmiotów. My będziemy was obserwować i oceniać. Bliźniaki Black & Night zajmą się asekuracją natomiast Smiley pokaże wam kilka sztuczek oraz to jak się obchodzi ze zwierzętami. Tak więc zaczynajmy - Gatta jak zawsze była opanowana i trochę przerażająca. 
- Kai! - powiedziałam stanowczo, a niedźwiedź podszedł pięknym krokiem do mnie i ukłonił się przede mną po czym ja się ukłoniłam w jego stronę. - Zawsze zaczynam od przywitania się ze zwierzęciem z którym akurat mam mieć występ. Jest to bardzo potrzebne, aby zbudować więź pomiędzy wami oraz pokazać szacunek. - Każdy zaczął powitania z wybranym przez siebie zwierzakiem. Boni i Berg byli bardzo posłuszni blond dziewczynie. Zauważyłam również, że dużo osób próbowało zbliżyć się do Szafira, ale on nie pozwolił na kontakt z nimi. Nawet blond dziewczyna próbowała, ale nie udało się chociaż miałam przez chwilę wrażenie jakby mój czarny wierzchowiec chciał się przekonać do niej. 
- Przepraszam, ale jak mamy zbliżyć się do tego czarnego konia? - usłyszałam pytanie od jakiegoś chłopaka.
- Niestety, ale do niego nikt nie potrafi się zbliżyć - Gatta podeszła do Szafira, ale on zignorował ją. - Widzicie, nawet ja nie mogę nic zrobić. Tylko jedna osoba w cyrku to potrafi. 
- Szafir do mnie! - powiedziałam głośno, a on od razu podszedł do mnie. Pogłaskałam go po głowie po czym weszłam na niego. 
- Smiley pokaże wam na koniec małą prezentację - zapowiedziała Gatta, a ja poklepałam Szafira po czym zaczęliśmy. Szafir o dziwo wolniej się dzisiaj poruszał więc skróciłam pokaz. 
- Coś nie tak Smiley? - zapytał Black.
- Szafir musi zacząć więcej trenować i przy okazji trzeba mu skrócić jedzenie. Przytył i nie porusza się już tak szybko. - kary koń spojrzał się na mnie. - No już grubasie, czas wziąć się za siebie. Inaczej więcej nie wystąpię na tobie - klepnęłam go w zad i odeszłam. Wszyscy zaczęli się rozchodzić. 
- Poczekaj chwilę - zatrzymałam blondwłosą dziewczynę. - Chcesz potrenować ze mną dzisiaj lub jutro? Albo jak będziesz miała trochę czasu? - zapytałam się z szerokim uśmiechem na twarzy. 

<Mika?>