28 mar 2019

Lennie CD Shu⭐zo

- Ale co mogę opowiedzieć? - zapytał, wzruszając ramionami.
- No nie wiem, zaskocz mnie - uśmiechnął się uroczo, na co westchnąłem. Przez chwilę milczałem, zastanawiając się, co mogę o sobie powiedzieć. Moje życia nie było jakieś super ciekawe, przynajmniej nie dla mnie, chociaż z punktu widzenia zwykłego człowieka, historia o małym dzieciaku, który czarował, mogłaby być interesująca... 
- Wiem. Opowiem ci krótką historyjkę - powiedziałem w końcu, uśmiechając się. Wspomnienie to należało do przyjemnych i bardzo zabawnych przeżyć, których jednak bym nie powtórzył. Przynajmniej skromną jej część.
- Zamieniam się w słuch - powiedział przyglądając mi się i prawię potykając o kamień.
- Miałem wtedy chyba 15 lat. Był dzień wiosny, więc wraz z kolegami postanowiliśmy się zabawić. Uciekliśmy ze szkoły i chodziliśmy po mieście, w poszukiwaniu ciekawych rozrywek. To zaczepialiśmy ludzi, robiliśmy kawały... takie tam bzdety, które wpadną do łba takiego nastolatka, który nie ma co ze sobą zrobić. Mimo wszystko było bardzo przyjemnie. Potem rozeszliśmy się do domów, ze mną ruszył mój przyjaciel, na którego wołaliśmy Łaczykoń. Nie pamiętam, skąd miał ten przydomek. Miałem go odprowadzić do domu, ale zboczyliśmy z trasy. Chcieliśmy sprawdzić, czy stary dom na pustym cmentarzu naprawdę straszy. Było trzeba przejść przez dawno nieużywany most, który okazał się dość... suchy i kruchy. Od razu wpadliśmy do rzeki pod nami, nie mam pojęcia, jakim cudem wyszliśmy z niej cało, prąd był silny, a my machaliśmy kończynami jak szaleni. Gdy usiedliśmy pod drzewem, od razu zasnęliśmy - spojrzałem na Shuzo, którego wyraz twarzy wskazywał na smutek i strach. Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco. - To będzie zabawne - pocieszyłem go, czochrając po włosach. - Łaczykoń oparł się o moje ramie, a ja we śnie straciłem równowagę i przewróciłem się na bok, on razem ze mną. Dalej spaliśmy. A wiesz co mnie obudziło? Łaczykoń ugryzł mnie pośladek - na te słowa zaczęliśmy się śmiać. - Gdy zapytałem, czemu to zrobił, powiedział, że śniło mu się jego ulubione jedzenie: pieczone ziemniaki - dokończyłem. Ze śmiechu nie mogliśmy nabrać tchu.
- Masz tam teraz jakiś ślad? - zapytał Shuzo, biorąc wdech.
- Był wtedy straszny upał, więc miałem na sobie spodenki. Więc tak, mam bliznę po jego zębach - odpowiedziałem z uśmiechem. Prawie byliśmy w mieście.
- Przez ubranie?
- Też się dziwiłem. Jak się okazało, ze mi je podwinął, bo "nakładałam sobie ziemniaki na talerz", więcej nie poruszyliśmy tego tematu. A gdyby reszta kumpli się o tym dowiedziała - machnąłem ręką zrezygnowany. - Domyślasz się - powiedziałem, widząc pierwsze budynki.

<Shuzo? xd>

Robin CD Vivi

Zrobił, jak kazał. Usiadł w kącie, podciągnął do siebie nogi i patrzył, jak chłopak wychodzi. Gdy drzwi się zamknęły, jego wystraszona ptaszyna podleciała do niego. Robin wziął ją na ręce.
- Strasznie palą – powiedział szeptem i schował Shani czując, jak jego znaki na ciele nie tylko świecą, ale zaczynały być gorące. Wiedział, że się nie podpali, to nie możliwe, nie sprawiały mu one także bólu, czuł jednak zbyt dużo ciepło, od którego zaschło mu w gardle. Mimo tego nie wstał i nie poszedł do kuchni, chociaż bardzo chciało mu się pić. Deszcz i burza nagle przestały mieć znaczenie, skupił się myślami na dziwnej postaci za oknem. Czyżby Vivi znał tego osobnika? Czy poszedł na spotkanie z nieznajomym? Jednak każąc mu siedzieć cicho, brzmiał tak pewnie, jakby w stu procentach wiedział, co robić.  Szkoda, że Robin nie był taki pewny siebie. Chociaż siedział cicho, starał się nawet oddychać płynnie i spokojnie, nie wydając przy tym dosłownie żadnego dźwięku, słyszał, jak serce mu bije i miał wrażenie, że to go zdradzi, ale nic się nie działo. Miał nadzieję, że medyk zaraz wróci, obcy zniknie, a on będzie mógł wrócić do lasu. Niestety plan ten poszedł w siną dal, kiedy ściana, gdzie było okno, dosłownie została zniszczona, a niebezpieczeństwo, od którego jego znaki zaczęły parzyć, stało przed nim. Czuł, jakby czas się zatrzymał; wstrzymał oddech, wbijając wystraszony wzrok w obcego, które ze zmarszczonym czołem mu się przyglądał. Po chwili zrobił jeden krok w jego kierunku, z tyłu brzmiały głosy medyka, który wołał nieznajomego, ale on był głuchy na jego słowa. Szedł w kierunku Robina, który wcisnął się w ścianę, czując ból w łopatkach. Przytulił do siebie ptaszynę, która cicho zaćwierkała. Dzięki temu czas znowu zaczął płynąć, a wróg się zatrzymał. Nim zdołał coś powiedzieć, do przyczepy wszedł Vivi, który zaczął krzyczeć na obcego.
- Kto to? - zignorował jego wyzwiska i wskazał na chłopca, siedzącego w kącie. On zaś zamknął oczy mając nadzieję, że ciepło, jakie rozpływało się po jego ciele i zaczynało go parzyć, zniknie, tak jak przyczyna tego. - Spytałem, ktoś ty! - krzyknął, Robin czuł, jak pomieszczenia napełnia się dziwną mroczną aurą. 
- Nazywam się Robin - wydał z siebie cichutki dźwięk, gdy do przyczepy wszedł Vivi. 
- Zostaw go - wysyczał. Chłopczyk otworzył oczy i spojrzał na mężczyzn. Ten z uszami stanął pomiędzy nimi, nie dając obcemu przejść do Davida. - Wynocha! Rozwaliłeś mi przyczepę! - krzyknął.
- A co mnie to obchodzi? Daj mi przejść do tego smarkacza! - zza pleców obcego pojawiły się znowu te same macki, które rozwalały wszystko na swojej drodze. Wystraszony chłopiec znowu zamknął oczy, czuł tylko trzęsienie przyczepią, trzaskanie i rozbijanie wszystkiego, co tu było oraz krzyki. Tak bardzo chciał, by ta walka się skończyła... Wiedział, że to przez niego.
Coś owinęło się wokół jego szyi, gdy zacisnęło, chłopiec otworzył oczy. Obcy uniósł go do góry swoją macką, Robin stracił podłoże i zaczął się dusić. Machał nogami i łapczywie próbował nabrać powietrza, ale zaciśnięte gardło mu to uniemożliwiało. Jego znaki nie mogły zaświecić mocniej, do tego dosłownie parzyły. Pierwszy raz czuł ból i nie wiedział, czy gorsze było by podpalenie, czy uduszenie.
Gdyby nie Vivi, udusił by go i zabił. 
Lis uderzył go w głowę i w tym momencie wróg stracił równowagę, puścił Robina, który wylądował na stole, łamiąc go. Wtedy pielęgniarz ponownie uderzył obcego.

<Vivi?>

26 mar 2019

Vogel CD Smiley

Jej opowieść była dosyć smutna, nie mogę zaprzeczyć, że po wysłuchaniu jej, poczułem jakieś dziwne ukłucie. Pokręciłem głową, po czym chrząknąłem cicho, zakrywając przy tym pięścią usta.
- Nie jakoś specjalnie, ale chętnie coś z tobą zjem -odpowiedziałem, delikatnie się uśmiechając.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, a następnie lekkim ruchem głowy wprawiła w ruch krótkie końcówki włosów, które po chwili zakryły częściowo jej twarz. Wyglądała przez to na niewinną, ale również na nieco zagubioną. Schowałem dłonie do kieszeni i wtedy, dotykając miękkiego materiału, przypomniałem sobie, co miałem zamiar zrobić, zanim na siebie wpadliśmy. Spojrzałem na nią z powrotem, gwałtownie wyciągając szalik z kieszeni. Przylgnąłem dłonią, w której go trzymałem, do ramienia dziewczyny, na co ta się odwróciła. Napotykając jej niebieskie oczy, trochę się zakłopotałem. Zdziwiło mnie to bardzo, lecz szybko się otrząsnąłem.
- Prawie zapomniałem -powiedziałem w końcu, poprawiając chwyt -Oddaję ci go i... jeszcze raz dziękuję, że mi go dałaś -mówiąc to, bez namysłu odwróciłem od niej głowę, jak gdybym się czegoś wstydził.
Smiley po zrozumieniu moich słów od razu stanęła, przez co i ja się zatrzymałem. Patrzyłem na nią zdezorientowany. O co jej teraz chodziło? Przecież szal był jej, więc w czym problem? Może tylko ja go nie widziałem. Uniosłem nieznacznie brew w pytającym geście.
- Coś nie tak? Jest gdzieś brudny? -zacząłem wypytywać, obracając go przy tym w dłoniach. Po chwili dziewczyna w końcu zabrała głos.
- Nie, nie, to nic tylko... -na chwilę się zatrzymała, po czym przyglądając się zawiniątku, dodała -Nie musiałeś mi go oddawać -mówiąc to, zauważyłem delikatny róż na jej twarzy.
Zmarszczyłem brwi. Doprawdy, chyba nigdy nie zrozumiem innych ludzi. Westchnąłem przeciągle, po czym podchodząc do niej, wolną dłonią złapałem jej rękę, by następnie przekazać jej szalik. Po zakończonym akcie ponowiłem swój chód w stronę cyrku. Miałem jednak nadzieję, że nie będzie się o to w jakiś sposób wykłócała czy coś w tym stylu. Po krótkiej chwili różowo włosa podbiegła do mnie i zrównując ze mną krok, rozpoczęła rozmowę.
- Ale jesteś uparty -uśmiechnęła się do mnie, na co ja tylko chrząknąłem cicho.
- Postąpiłem tylko jak ty -powiedziałem bez namysłu i właśnie wtedy przez moje ciało przeszło dziwne uczucie jakby porażenie prądem. To uczucie było podobne do tego, w którym zbierałem szczątkowe informacje o swojej przeszłości. Szybko jednak odgoniłem tę myśl i od razu zmieniłem temat -Ciekawe czy dużo ludzi będzie na jadalni.
Dziewczyna najwidoczniej wyłapała moje zmartwienie, ponieważ ciągnęła zarzucony przeze mnie temat. Rozmawialiśmy jeszcze długo, zanim dotarliśmy do stołówki. Gdy już byliśmy na miejscu, wzięliśmy swoje porcje śniadań i zasiedliśmy przy jednym z wielu wolnych stolików. No tak, w końcu jeszcze jest wczesna pora, a o ile dobrze pamiętam, dzisiejszy dzień nie zapowiadał żadnych poważniejszych wydarzeń, to też większość ludzi ma dzisiaj wolne. Złapałem za widelec, który zatopiłem w omlecie. Wziąłem pierwszy kęs, który poprawiłem dobrze spieczonym tostem, a to wszystko popiłem sokiem pomarańczowym. Zdecydowanie ten posiłek wystarczy mi na dłużej. Wtedy spojrzałem w stronę Smiley, która również kosztowała swojego dania. Kiedy zauważyła, że się jej przyglądam, uśmiechnęła się miło.
- Dobre? -zapytała cicho, lecz nie na tyle, że nie mógłbym usłyszeć.
- Bardzo -odpowiedziałem równie spokojnie, biorąc kolejną porcję do ust.
Zadziwiające jak dobrze czułem się w jej obecności. Kiedy jesteśmy razem, czuję się bardziej żywy. Szczególnie kiedy spotykamy się po takiej na przykład rozmowie z Pikiem, czy po wypełnianiu męczących papierków.
- Masz coś dzisiaj do zrobienia? -napomknąłem, wpatrując się w talerz pełen omletu. Niby zabrałem małą porcję, a jednak nadal był sporych rozmiarów.

<Smiley?>

24 mar 2019

Smiley CD Vogel

Toż to gorzej nie mogło być. Nie dość, że ten zwierzak ukradł moją szklaną kulkę to jeszcze upuścił ja do tej dziupli. Powoli załamywałam się i nie potrafiłam podnieść się na duchu. Gdy już chciałam zrezygnować zachowanie Vogel'a przypomniało mi to jak kiedyś sam mi powiedział, że nie powinnam się poddawać. Dołączyłam do poszukiwań ale to Vogel ją znalazł. Kiedy otrzymałam kulkę z powrotem zaczęłam się jej dokładnie przyglądać. Nic się jej na szczęście nie stało. 
- Dziękuję ci bardzo! - uśmiechnięta zawisłam na Vogelu. Przytuliłam go tak mocno jak się dało w ramach podziękowania. 
- To nic takiego - odparł lekko się rumieniąc na twarzy. 
- Przeze mnie jesteś cały pobrudzony - spojrzałam się na jego ręce oraz ubrania. - Przepraszam... 
- Nie masz za co przepraszać... - skierowaliśmy się w stronę powrotną. 
Wyjęłam z kieszeni szklaną kulkę i przyjrzałam się jej dokładnie. 
- Jeżeli mogę się ciebie zapytać, to dlaczego ta szklana kulka jest tak ważna dla ciebie? - spojrzałam się na chłopaka. Na samo wspominanie przychodził mi uśmiech. 
- Dostałam ją od bardzo ważnej osoby. Bardzo ceniłam tą osobę i wciąż tak jest... Mogę powiedzieć szczerze, że ta osoba to była jedną z osób która wiedziała mój sekret, poznała moje gorsze strony, razem się śmialiśmy, płakaliśmy, pocieszaliśmy,...
- Rozumiem... a gdzie ta osoba jest? 
- Odeszła z cyrku z powodu ważnych spraw. Trochę się obwiniam, że przeczytałam ten list tak późno i nie poszłam wraz za tą osobą. Obiecał mi, że kiedyś wróci do mnie i razem będziemy spędzać wspólnie tak samo czas jak kiedyś, ale...
- Czy coś się mu stało? - wtrącił chłopak, który najwidoczniej był zainteresowany całą tą historią. 
- Wrócił, ale zapomniał o mnie i jest zupełnie kimś innym. Co prawda część niego jest ta sama, ale się zmienił. 
- Czyli darzyłaś tą osobę specjalnym uczuciem?
- Tak można to powiedzieć - uśmiechnęłam się w stronę chłopaka. - Jesteś może głodny? - zapytałam się chcąc zmienić temat.

<Vogel?>

22 mar 2019

Cal CD Rose&Vivi

Już miałem dość tego klona. Miałem dość demona, miałem dość tej całej Rose. Czemu ja nie mogę mieć, chociaż na chwilę spokoju? Po minięciu się z tym durnym pomiotem szatana udało mi się zgubić klona. Nie wiem na jak długo, ale przynajmniej mogę na chwilę odsapnąć. Usiadłem na jednej ze skrzynek za którymś z ostatnich namiotów. Moja chwila odpoczynku nie trwała za długo. Rose mnie znalazła. Miałem się znowu rzucić biegiem przed siebie, jednak to nie był klon. Dziewczyna od razu stanęła przede mną:
- Już wiem, jak się pozbyć tego klona. - oznajmiła, widocznie dumna z siebie. Ja jedynie przewróciłem oczami.
- Więc jak? - spytałem dość niechętnie. To na pewno nie było nic prostego ani przyjemnego. Dziewczyna od razu zrobiła jakąś nie zbyt entuzjastyczną minę. Wręcz taką, jakby się czymś brzydziła. Gdy tylko usłyszałem, o co jej chodzi, to się w ogóle jej nie dziwię.
- ... Musimy się pocałować. - odpowiedziała. Oboje się w tym momencie skrzywiliśmy, patrząc na siebie nawzajem.
- Nie ma takiej opcji. Nie będę całować byle wieśniary, która uciekła z domu, bo ją ignorowali. - stwierdziłem, odsuwając się bardziej od niej. Rose była jednocześnie zszokowana i zirytowana. Wiem, może trochę przesadziłem, ale NIE ZGODZĘ SIĘ na to nigdy. Nasze usta miałyby się dotknąć. Już mi się robiło niedobrze na samą myśl o tym.
- A ja nie będę całować byłego księciunia, który po nocach łazi po lasach w dodatku nago. - oznajmiła, dumnie unosząc głowę. Niech se nie myśli, że wygrała. Nie po to tu jestem, żeby się z nią przegadywać. Dlatego jedynie przewróciłem oczami i postanowiłem zignorować jej odpowiedź.
- Skoro tak to nie mamy już o czym rozmawiać. Na pewno istnieje o wiele lepsze wyjście. - stwierdziłem i spokojnie od niej odszedłem. Udałem się do tego demona. Po raz kolejny utrudnia mi pracę, a jak przychodzi co do czego, to narzeka. Jak mam się skupić na planie, skoro ciągle mi zawraca głowę?

(Rose?Vivi?)

21 mar 2019

Shu⭐zo CD Lennie

Byłem prze szczęśliwy. Wreszcie ten cały koszmar zaczął się kończyć. Lennie wracał do zdrowia, wszystko się znowu zaczęło układać. Teraz jeszcze muszę dopilnować, żeby tak już zostało i by ten spacer przejść bez zakłóceń. Na dworze nie było za ładnie. Słońce schowało się za chmurami, wiał lekki wietrzyk, a na ziemi można było zobaczyć resztki śniegu. Słaba pogoda, ale w sam raz na mały spacer.
- Super pomysł na takie schodki. Ładnie się komponują z otoczeniem. - stwierdziłem zadowolony, schodząc w dół po drewnianych stopniach. - W Japonii też takie są, ale zamiast tylu liści z drzew się sypią różowe płatki. To takie romantyczne, gdy idzie się takimi schodami z ukochaną osobą. - westchnąłem cicho rozmarzony, kątem oka zerkając na magika. - Kiedyś miałem okazję przeżyć taki spacerek. - gdy tylko to powiedziałem, od razu wróciłem do rzeczywistości. Czemu te bolesne wspomnienia zawsze muszą wracać w takich momentach? Mogę teraz jedynie żałować.
- Ach tak?
- Byłem jeszcze wtedy zaślepiony miłością do jednego mięśniaka i gorzej nie mogłem trafić. Tyle czasu nie umiałem rozumieć, że był wrzecionem zamiast mojego wymarzonego księcia. - westchnąłem niezadowolony. Znowu poczułem tę samą irytację, gdy zacząłem się z nim kłócić. - Nie tęsknię za nim... Ale... - już sam nie wiedziałem, co powiedzieć. W sumie lepiej już skończyć ten temat. - Nie ważne. Godzinami mógłbym gadać o dawnym życiu. Na praktykach nikt za bardzo nie chciał ze mną rozmawiać, dlatego nie zdążyłem się wygadać.
- Ja zawsze z chęcią posłucham. - odpowiedział z uśmiechem.
- Kochany jesteś, wiesz? - od razu przytuliłem się do jego zdrowego ramienia. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Jednak wolę cię tym nie dręczyć. Nudny temat, a ja za bardzo dramatyzuje. - stwierdziłem, a po chwili się puściłem jego ramię. - Wycierpiałeś się wystarczająco. - westchnąłem cicho, ale szybko znowu się uśmiechnąłem. Zeszliśmy ze schodów prosto na leśną ścieżkę. Za niedługo już powinniśmy być na miejscu. - Może tak dla odmiany teraz ty opowiesz coś o sobie? - spytałem, zerkając na magika.

(Lennie~?)

20 mar 2019

Vivi CD Robin

- Tam ktoś jest. - Mówiąc to, Robin odsunął się od szyby.
Brunet upił łyka kawy i się uśmiechnął. 
- No cóż. Ktoś chyba się prosi o chorobę. - Podszedł do okna, cicho się śmiejąc. - A więc co za idiota wybiera się na spacer w taką pogo... - Urwał, z niedowierzaniem wpatrując się w postać za oknem.
Na moment zamarł, nie potrafiąc odwrócić wzroku od ubranej na czarno osoby. Uśmiech zniknął z jego twarzy. David wpatrywał się w niego zmieszany, po czym przeniósł wzrok na istotę, która miarowo zbliżała się do okna. W tym momencie zza pleców nieznajomego wystrzeliło coś czarnego i przebiło się przez okno akurat między głowami obu chłopaków. Po tym zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, zostawiając po sobie tylko przedziurawione okno. Demon nawet nie drgnął.
- Robin... Słuchaj mnie teraz uważnie... Zostań tutaj i pod żadnym pozorem nie zwracaj na siebie uwagi... - Wysyczał, nadal patrząc się w okno.
Chwilę później ruszył do wyjścia.
- A i staraj się nie poruszać, a co najważniejsze... Siedź cicho. Choćby nie wiem, co się działo... Ja zaraz wrócę.
Wyszedł. Sierść na jego ogonach i uszach była zjeżona, gdy stanął przed drugim demonem. Mężczyzna, który stał przed nim, był chorobliwie blady i szczupły. Miał czarne krótkie włosy. Na sobie miał czarny poszarpany płaszcz sięgający do kolan. 
- Co ty tu robisz hm? - Brunet okrążył czarnowłosego. 
- Zjawiłem się, by sprawdzić, czy wykonałeś dane ci zadanie. 
Vivi jedynie przewrócił oczami. 
- Nie zapominaj, że to ja jestem twoim byłym przełożonym...
Lewe oko spowitego w czarny płaszcz drgnęło, a wokół niego zmaterializowało się coś przypominające czarne macki złożone z czegoś, co wyglądało jak czarna materia. Jeden z nich powoli zbliżył się do szyi lisiego demona, żeby w ułamku sekundy ją chwycić i się wokół niej owinąć. Vivi zamrugał zdziwiony, po czym się uśmiechnął do demona, a czarna materia zniknęła w błysku światła. 
- No, no, no... Nie ładnie tak... - Uśmiechnął się. - Wstydziłbyś się.
Młodszy jedynie przewrócił oczami, nie bardzo przejmując się tym, co mówi lis.
- Nie zapominaj, że wcale nie jesteś nietykalny... Łatwo cię zranić.
Vivienne się roześmiał.
- Ohoho, to musiałeś nieźle awansować podczas mojej nieobecności.~ No, ale wiesz Aku muszę ci powiedzieć, że wychowywanie cię to była istna męczarnia, gorsze od piekła! Już nawet kamień miał większe IQ od ciebie a poza tym, jaki ty nieposłuszny byłeś. Słabo się robiło. - Wrednie się uśmiechnął.
Twarz Aku pociemniała, zacisnął, drżące ręce. Starając się powstrzymać, przed uduszeniem, stojącego przed nim młodzieńca. Nagle jego uwagę zwróciło światło wydobywające się przez okno, które zniszczył. Bez słowa minął Vivi'ego i poszedł do okna.
- Hej! Zdaje się, że do ciebie mówiłem! Nic a nic się widać nie. - Vivi urwał, odwracając się i patrząc za nim. - Wracaj tutaj, już! 
Jednak młodszy demon już stał przy oknie zainteresowany, zerkając do środka. Przy nim zmaterializowała się cienista istota, która zniszczyła ścianę. Blady chłopak przechylił głowę, obserwując Robina, który również się w niego wpatrywał. Wszystko trwało w bezruchu, tak jakby czas się zatrzymał.

( Roooobin? ^^")

9 mar 2019

Robin CD Vivi

Czując uderzenie w ramie, odsunął się na bok. Zatrzymał swój wzrok na twarzy chłopaka.
- Przepraszam, zapomniałem, że nie można cię dotknąć - cofnął ręce w geście obronnym.
- Czy ten magik wyzdrowieje? - zapytał, dalej idąc w kierunku przyczepy Vivi.
- Tak, bądź o niego spokojny - zapewnił, a David pokiwał głową. Spojrzał na niebo, słońce już zaszło, niebo robiło się granatowe z szarymi ciężkimi chmurami. Nagle usłyszeli grzmot, a niebo rozbłysnęło na ułamek sekundy. Nawet Shani podskoczyła na ramieniu Robina. - Burza? O tej porze? - powiedział Vivi, a Robin patrzył się w niebo. Nie bał się burzy, po prostu jej nie lubił, bo było niebezpieczna i to często przez nią lasy płonęły. Przyspieszyli kroku, gdy znaleźliśmy się blisko przyczepy, znowu zobaczyli błysk, grzmot, a do tego piorun. Jak na zawołanie, lunął deszcz. - Chodź Robin! - chłopiec wybudził się z transu, spojrzał na towarzysza, który stał przy drzwiach i machał do niego ręką. Długo nie myśląc, podszedł do niego i wszedł do środka, gdzie było przyjemnie ciepło i sucho. - Jeszcze trochę i bylibyśmy cali mokrzy - stwierdził lis, który wszedł do kuchni i nastawił wodę. - Może jeszcze jedną herbatę? Albo kawę? - zaproponował, ale Robin go nie słuchał. Patrzył się przez okno na szalejący deszcz, wiatr, jaki się zerwał i niebezpieczne niebo. Jego mała towarzyszka w tym czasie usadowiła się na parapecie.
- Mogę u ciebie zostać? Przynajmniej aż burza zniknie - zapytał, nie odwracając głowy od szyby.
- Oczywiście - usłyszał odpowiedź, a Vivi korzystając z momentu, że go jeszcze słucha, ponowił pytanie o napój.
- Nigdy nie piłem kawy - stwierdził Robin, dopiero teraz patrząc na bruneta. 
- A chcesz posmakować? - chłopiec wzruszył ramionami, wstał i podszedł do lady, utrzymując bezpieczny odstęp od chłopaka. Patrzył, jak Vivi wsypuje do dwóch szklanek dwa inne proszki, a potem zalewa wodą. - Tobie wleje jeszcze mleko, będzie lepsze na początek - gdy to zrobił, pielęgniarz podsunął kubek do Robina, który wziął go niepewnie do ręki. Powąchał, a potem powoli zamoczył usta, pamiętając o gorącej herbacie. Siorbnął trochę i lekko się uśmiechnął. - Smakuje? - chłopiec pokiwał głową. 
- A ty co masz?
- Też kawę, ale prawdziwą. Chcesz spróbować? - chłopiec z myślą, że ten rodzaj także będzie smaczny, pokiwał głową. Gospodarz postawił kubek na stole, a drugi go wziął i posmakował. Szybko wykrzywił usta w niesmaku, a Vivi na to się zaśmiał.
- To nie jest kawa.
- Jest, ale inna. Są różne rodzaje, ty dostałeś sypaną - szybko wrócił do swojego kubka i zapił gorzki smak tym słodkim. Robin wrócił na swoje miejsce przy oknie, jego ptaszyna zdążyła zasnąć, cieszył się, że nie musi moknąć na zewnątrz. Chłopiec spojrzał, co się działo za oknem i chociaż cała szyba była zamazana po drugiej stronie, zobaczyłem ludzką postać, kroczącą w ich stronę.
- Tak ktoś jest - powiedział do chłopaka, odsuwając się od szyby. Kto by w taką pogodę wychodził na zewnątrz? I jeszcze szedł tak spokojnie?

<Vivi?>

Lennie CD Shu⭐zo

Spało mi się nieco lepiej. Śniłem, że byłem tym psiakiem z opowieści Shuzo i znalazłem swą miłość, która potem zniknęła. Nie mogłem jej odnaleźć, a gdy się obudziłem, nawet nie pamiętałem twarzy. Shuzo rano przyniósł mi śniadanie, potem obiad i kolacje. Jadłem mało, bo nie miałem apetytu. Co śmieszniejsze, chłopak mnie karmił, ponieważ sparaliżowaną miałem prawą rękę, czyli tą, którą robiłem wszystko. Gdy spróbowałem wziąć łyżkę lewą, wszystko wylądowało na kocu. Chłopak często dotrzymywał mi towarzystwa, domyślałem się też, że nie śpi po nocach, przez jego wory, które z dnia na dzień się pogłębiały. Raz był tak zmęczony, że zasnął obok mnie. Tak mijały dni, podczas których miałem zakaz wychodzenia z łóżka, aż do zbicia gorączki i innych objawów zatrucia. Medyk odwiedzał mnie co drugi dzień, obserwując mój stan. Shuzo zawsze zadawał to samo pytanie, a Vivi odpowiadał zawsze to samo:
- I co?
- Jest lepiej.
Po jakichś dwóch tygodniach gorączka całkowicie spadła do normalnej temperatury, paraliż trochę osłabł, mogłem poruszać ręką, ale w nieznacznym stopniu. Wiedziałem, że bez ćwiczeń i tak zwanej rehabilitacji nie wrócę w pełni do zdrowia. Ale najważniejsze było to, że nareszcie mogłem wyjść z łóżka.

*

- Jeszcze to - powiedział Shuzo, naciągając na moją głowę niebieską czapkę. 
- Zaraz się ugotuje - stwierdziłem rozbawiony, jego matczyną opieką. 
- No wiem, chodź - po tych słowach wyszliśmy z namiotu, nareszcie mogłem poczuć świeże powietrze i wiatr na skórze. Odetchnąłem głęboko, uśmiechając się.
- Nareszcie - westchnąłem i poprawiłem szalik. Chłopak widząc moje niedbałe ruchy, sam go poprawił. - Jak będziesz mnie we wszystkim wyręczał, nie wrócę do zdrowia - na twarzy chłopaka pojawiły się delikatne rumieńce.
- Wiem, przepraszam, ale... - nie dokończył, zabrakło mu słów. Poczochrałem go po głowie; każdą czynność starałem się wykonywać sparaliżowaną ręką.
- Chodźmy się przejść, po dwóch tygodniach nogi wrosły mi w zadek - stwierdziłem. - No i zwiedźmy nareszcie Avalon - dodałem, na co Shuzo szybko przytaknął głową. Ruszyliśmy w kierunku miasteczka, do którego trzeba było zejść po schodach, a potem przejść leśną ścieżką.

<Shuzo? Zdałam sobie sprawę, ze Avalonu nie zwiedziliśmy xd>

7 mar 2019

Queen Chie CD Charlotte

Było już prawie południe, tak jak zawsze miałam zamiar trochę pofilmować Smiley i dowiedzieć się kilku rzeczy o niej. Co jak co, ale to była moja ulubiona część dnia. Weszłam niezauważalnie do namiotu w którym trenowała. Włączyłam nagrywanie na swoim tablecie, a przy pomocy telefonu robiłam zdjęcia. Po upłynięciu trzydziestu minut musiałam się wymknąć z namiotu. Ludzie zbierali się, aby potrenować a ja nie chciałam zostać nakryta. Schowałam swoje rzeczy do mojej torebki. Nie mogłam wyjść głównym wyjściem dlatego miałam zamiar przedostać się przez uniesienie delikatnie jednej ze stron namiotu, aby wyjść. Na czworaka wykrakałam się na zewnątrz niezauważalnie, no tak jakby prawie. Uderzyłam w coś głową. Gdy powędrowałam wzrokiem w górę, zobaczyłam przed sobą nieznaną mi twarz. Nigdy jej nie widziałam jej w cyrku. Oznaczać to musiało, że jest nowym członkiem albo co jest mało prawdopodobne, ale można wziąć to pod uwagę, złodziejem lub  jakimś szpiegiem. 
Co prawda obstawiałam to, że jest nowym członkiem i się zgubiła, ale ostrożności nigdy nie za wiele. Będąc wciąż na zimnej podłodze, postanowiłam wstać. Moje ręce prawie przymarzły do podłoża, zrobiły się czerwone od zimna, a nie chciałam się przeziębić. Chciałam ominąć dziewczynę jak najszerszym łukiem i wrócić do siebie, ale coś mi nie pozwoliło. 
- E...e... Czy potrzebujesz może pomocy? Jak coś to robię to tylko dla tego, abyś nie powiedziała nikomu, że wychodziłam z tamtego namiotu tym sposobem, dobrze? - jak ja nie lubiłam rozmawiać z innymi osobami. Jednak nie chciałam, aby ona przypadkiem komuś powiedziała o tym jak wychodziłam z namiotu w taki sposób.

<Charlotte?> 

5 mar 2019

Vivi CD Robin

Brunet zamrugał odrobinę zbity z tropu.
- Że... Ja? - Podniósł głowę. - W sumie... Czuję się w porządku. Mam trochę wolnego więc korzystam. Hm? Ostrożnie, bo się jeszcze poparzysz. - Wziął jego filiżankę, stawiając ją na stoliku.
Robin wytarł sobie usta i przełknął ślinę. 
- Nie było tak źle. - Wymamrotał chłopak.
Pielęgniarz go jednak nie posłuchał i wpatrywał się w swoją szklankę zamyślony. Aż tu nagle do przyczepy wpadł zapłakany blondyn. Demon postawił uszy, podnosząc głowę, po czym zaraz odłożył filiżankę i podszedł do szlochającego blondyna. 
- Oddychaj... Oddychaj — Posadził go na fotelu i podał mu chusteczki, które blond-włosy bez namysłu wziął. 
Vivi odczekał chwilę, aż chłopak się uspokoił. 
- No dobrze to powiedz, co się stało... 
- B...bo ja... Nie ch..chciałem. Ten wąż to był wypadek. 
Na twarzy pielęgniarza odmalowało się zdziwienie.
- Jaki znowu wąż?
Spojrzał na David'a zmieszany. 
- W..wyciągnąłem go z kapelusza — Wymamrotał chłopak z uszami. - I spanikowałem... Ten.. Ten wąż... On ugryzł Lenniego!
Nastała chwila ciszy. Oboje wpatrywali się z niedowierzaniem w Shu. 
- Takie rzeczy mówi się od razu! - Brunet jako pierwszy przerwał ciszę, zaczynając nerwowo czegoś szukać w szafce. - Musimy iść i to w tym momencie... Robin weź opatrunki i idziemy. - Wyciągnął jakąś fiolkę, obejrzał ją pod światło i wyszedł, nawet nie czekając na odpowiedź od Davida. 
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 
Po zażegnaniu kryzysu z ukąszeniem węża zaczęło już się robić szaro. 
- No cóż, wybacz, że musiałeś mi pomagać... Ale hej nawet sobie poradziłeś. - Poklepał Davidka w ramię. 

( Robin? )

4 mar 2019

Shu⭐zo CD Lennie

Nie mogłem za nic zasnąć. To była dla mnie katorga. Gdy tylko zamykałem oczy, widziałem Lennie'go, węża, a potem nagle nagrobek. Jednak byłem tak padnięty, że nie miałem nawet sił otworzyć oczu albo chociażby zacząć o czymś innym myśleć. Takie bezczynne czekanie jest okropnie męczące. Nie wiem, ile przeleżałem na tej ziemi. Nie wiem też, ile razy Lennie mnie wołał, za nim zareagowałem. Wolno otworzyłem oczy i spojrzałem centralnie na niego.
- Nie mogę spać. - wyjęczał. Od razu zmieniłem się w człowieka i sekundę później, już klęczałem przy jego łóżku, mając łzy w oczach. Ach, chciałbym już nie mieć czym płakać. Położyłem palce na jego dłoni. W ogóle nie zareagował.
- Coś na to poradzimy. Mogę ci coś poczytać albo iść do pielęgniarza po coś na sen. - wzruszyłem ramionami. - Zrobię wszystko. - pogładziłem go delikatnie po głowie ze stroskaną miną. Cały był rozpalony i obolały. Na jego miejscu też chciałbym, jak najszybciej zasnąć... I jeszcze szybciej wyzdrowieć. Nie mogłem nigdzie znaleźć książki. Nie chciałem też zostawiać Lennie'go, dlatego sam wymyśliłem dość ciekawą historię. Była ona o takim jednym małym piesku, który po wielu latach odnalazł swoją wielką i prawdziwą miłość. Początki były trudne. Znajomość zmieniła się w przyjaźń, a potem jego ukochaną osobę dotykały same nieszczęścia z jego winy. Jednak koniec z końców oboje dali radę. Piesek wyznał miłość swojej ukochanej i żyją teraz szczęśliwe razem. Osobiście jednak nie jest to dla mnie odpowiednie zakończenie, ale to tylko zwykła historyjka. Uśmiechnąłem się lekko, gdy skończyłem całą historię, a Lennie słodziutko spał. Oczywiście pomijając fakt, że miał gorączkę i tą sparaliżowaną rękę. Przykryłem go dodatkowym kocykiem. Potem, nie mogąc się powstrzymać, dałem mu delikatnego buziaka w głowę.
- Miłych snów. - szepnąłem. - Wszystko będzie dobrze. Wierzę w to całym serduszkiem. - po tych słowach cicho wyszedłem z namiotu i znowu poszedłem podręczyć pielęgniarza w sprawie Lennie'go. Chodziłem za nim, dopóki mi wszystkiego nie powiedział. Plusem jest to, że zapewnił mnie, że magik wyzdrowieje i jego ręka też będzie normalnie funkcjonować. Byłem prze szczęśliwy, ale odetchnę, dopiero gdy tak się stanie. Zmusiłem go też, by mi coś powiedział na ten temat. Chciałbym pomóc. Jednak prosto z mostu mi powiedział, że najwięcej pomogę, nie wtrącając się i dając mu pracować. Pomimo tego, dalej ciągnąłem temat. Pielęgniarz już się widocznie zaczął irytować, ale co ja poradzę? Jedyne co potem zrozumiałem z jego odpowiedzi to, było to, że jakby coś się niepokojącego działo to mam go zawołać. Nie była to odpowiedź, jakiej oczekiwałem, ale zawsze to lepsze niż nic. Potem już dałem mu święty spokój i wróciłem do Lenniego. Chłopak wciąż spał, więc cicho sobie usiadłem i podparłem głowę na rękach. Coś czuję, że będę mieć za niedługo oprócz tuszu to jeszcze wory pod oczami. Choć bym nawet i chciał, to nie ma szans, żebym zasnął.

(Lennie~?)

2 mar 2019

Vivi CD Cal & Rose

Znudzony leżałem na sofie z słuchawkami na uszach. Coś tam sobie nuciłem, aż mi nagle ktoś zerwał słuchawki z głowy. Znudzony podniosłem głowę. 
- Ojeju, coś sie stało? - Uśmiechnąłem się uroczo, machając przy tym ogonen.
- Nie udawaj, że nie wiesz! - Syknęła rzucając moje słuchawki na półkę obok. - Jak mamy się pozbyć tego klona!
- Ależ, ależ nie trzeba się tak denerwować - Przewróciłem oczami podnoszą się. - Po za tym czemu miałbym ci mówić? Hm? 
Na moment za niemówiła. Jedynie się uśmiechnąłem widząc jej minę.
- No, ale wiesz nie po to wymyśliłem sposób na zniszczenie go, żeby się nim nie dzielić, prawda?
Zmieszana skinęła głową obserwując mnie uważnie. Zrobiłem pare kroków w stronę wyjścia, a dziewczynka aż podskoczyła.
- Możesz być spokojna, nic Ci jużnie zrobię... - Zatrzymałem się przy niej wpatrując się w wyjście. - Co do sposobu.... Wiesz wydaje mi się, że jeden całus jak to w ludzkich bajeczkach powinken starczyć.
Nie czekając na reakcję wyszedłem nazewnątrz. Na spektaklu chłopaczka zjawiła się ciekawa osobistość. Widać los lubił mi dawać wyśmienite okazje. Rozgladnąłem się. Wiedziałem, że go tutaj też kiedyś znajdą to była tylko kwestia czasu. Chcieli go zabrać spowrotem cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności, czyż nie? Jednym pstryknięciem palców, unormalniłem swój wygląd, ukrywając uszy i ogony oraz sprawiając sobie nowy komplet ubrań. Teraz pozostało odnaleźć pana detektywa... W pewnym momencie wpadł na mnie mój ulubiony chłopaczek.
- Tyyyy....
- Ooooh Cal mamusia cię nie nauczyła, że mówi się przepraszam?
- Nie zasługujesz na jakiekolwiek przeprosiny. - Wysyczał obserwując mnie z czystą nienawiścią w oczach.
- No, no spokojnie tygrysie. Żebyś mnie zaraz nie rozszarpał~... Przy okazji sądze, że powinieneś już pomykać - Wskazałem dziewczynę która się do niego powoli zbliżała i usunąłem się mu z drogi. 
Zerknął za siebie po czym znów na mnie. Jednak już nic nie powiedział i pobiegł dalej.
- Ah! Prawie zapomniałem Cal! Może u mnie znajdziesz sposób na pozbycie się jej, warto spróbować! - Krzyknąłem za nim. 
Kto wie czy mnie usłyszał. Nie to bylo teraz moim priorytetem. Dziewczyna wiedziała, a że jej zależy to napewno coś z tym zrobi. Ruszyłem dalej. Wreszcie znalazłem mężczyznę, którego szukałem. Om też widocznie czegoś, a może raczej kogoś szukał.
- Proszę wybaczyć, ale chyba znalazłem pańską zgubę... - Stanąłem za nim. - Mogę panu pomóc sprowadzić go spowrotem...

<Rose? Cal?>

1 mar 2019

Od Charlotte

Tego dnia nad Londynem zawisły szare chmury. Tak, jak sądziła Charlotte, po paru minutach zaczął prószyć z nich śnieg. Śnieżynki sklejały się ze sobą w powietrzu, tworząc delikatne, białe kuleczki. Był to jej pierwszy dzień, jako oficjalny członek cyrkowej trupy. W lekko drżącej z zimna ręce trzymała klucz, z doczepionym breloczkiem z cyfrą jeden. Było to nawet miłe. Dostając przyczepę o takim numerze, poczuła się w pewien sposób ważna.
Błądząc miodowymi traperami po śnieżnych zaspach, w końcu dotarła do ów przyczepy numer jeden. W środku było raczej pusto. Wąskie łóżko, szafa, biurko i kilka zakurzonych, od dłuższego czasu nie używanych półek. Mimo wszystko to miejsce zdało się Charlotte bardzo przytulne. Otworzyła jedno z okien, by wpuścić do środka świeże powietrze. Po chwili jednak zamknęła je, ponieważ panujący mróz dawał jej się we znaki. Zaczęła powoli rozpakowywać swoje rzeczy. Właściwie nie było ich wiele. Maszyna do szycia, ubrania, zdjęcia i ulubiony kubek na kawę. No właśnie. Kubek. Patrząc na jego jasną, różową barwę, przypomniało jej się, jak wspaniale wygląda z ciemną kawą w środku. Nie wiedziała jednak, gdzie mogła ją zaparzyć. W przyczepie nie było kuchenki, ona sama nawet nie posiadała czajnika. Powinna kogoś o to zapytać, jednak kogo? Czy wśród grupy zapracowanych cyrkowców znalazłby się ktoś, kto poświęciłby chwilę, by oprowadzić ją po okolicy? Mimo, że dziewczyna niemalże codziennie była zmuszona prosić o pomoc innych, wciąż sprawiało jej strasznie dużo trudności. W końcu jak miała zwrócić na siebie uwagę innych, nie wydając z siebie ani jednego słowa? Przez chwilę chciała zrezygnować, zająć się czymś i nie myśleć o tym. Pragnienie kofeiny było jednak silniejsze. Charlotte założyła na siebie ciepłą kurtkę i wyszła ze swojego lokum, poszukując osoby, która mogłaby wskazać jej drogę do najbliższej kuchenki. Rozglądała się, chodziła dookoła, wszyscy jednak schowali się przed zimnem. Jej oczy widziały tylko śnieg i kolorowe przyczepy i namioty. Do którego z nich powinna wejść? To pytanie zawisło w jej myślach, a dziewczyna zatrzymała się w miejscu, błądząc wzrokiem po kolorach. Do zielonego? A może jednak czerwonego? Czy to jednak jeszcze inny kolor skrywał za sobą słodki smak kawy z karmelem?

<Ktoś?>

Charlotte

"La créativité autorise chacun à commettre des erreurs. L’art c’est de savoir lesquelles garder "