29 cze 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Moja odpowiedź nie była zaskakująca. Było mi wszystko jedno. Chciałem z nim tylko jako tako spędzić miło czas i jakoś zrehabilitować mu moje okropne zachowanie oraz te głupie pomysły. Do tej pory mam nadzieję, że to się już nigdy nie powtórzy. Chociaż same myśli i straszne wizję, że stanę się chodzącym balonem, szybko mojej głowy nie opuszczą. Problem nie leży w samym brzuchu, ale w tym, co ze mną to zrobi. Nie tylko sam brzuch urośnie, bo tłuszcz odkłada się wszędzie. Poza tym będziemy mieli dziecko, a to wielka odpowiedzialność. Nawet nie wiem, na ile w stanie będzie mi pomóc Lennie. Odkąd się znamy, nie miałem za bardzo okazji zobaczyć, jaki jest dla takich małych dzieci. Równie dobrze może się do takiego malucha zniechęcić. W końcu takie niemowlaki ciągle płaczą.
Wspólna przyszłość jest taka niepewna. Tyle pytań i tak mało odpowiedzi...
Nie minęło za dużo czasu, za nim zdążyliśmy wyjść. Żaden z nas nie wymyślił, gdzie dokładnie możemy iść i spędzić miło dzień. Na początku po prostu poszliśmy znowu coś zjeść, a w zasadzie na Lenniego czekało w bufecie śniadanie. Oczywiście dotrzymywałem mu cały czas towarzystwa i sam też coś zjadłem, ale w zasadzie byłem już zapchany. Głównie zająłem się myśleniem nad tym, gdzie możemy pójść. Miasto? Jezioro? Pasowałaby mi nawet karuzela w cyrku. Może jakiś spacer i miła rozmowa? Nie jest to nic ciekawego ani nadzwyczajnego. Moglibyśmy po prostu zostać w namiocie i przeleżeć w łóżku cały dzień. To też miła forma spędzania razem czasu.
Nic nie łączy tak rodziny, jak nieprzytomne chwile.
- Może nauczę cię szydełkować? - zaproponowałem z uśmiechem. Jednak po minie Lenniego wywnioskowałem, że wolałby gdzieś się ze mną wybrać. Ewentualnie porobić coś innego. - To bardzo relaksujące zajęcie. - dodałem, by jakoś go przekonać, ale nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu.
- Z chęcią, ale może później? - nie zamierzałem nalegać, ale sam fakt, że mimo wszystko chciałby spróbować był bardzo miły. Mógł równie dobrze po prostu tak powiedzieć i liczyć, że zapomnę o tym pomyśle, ale nie sądzę, żeby tak było. Pójdziemy się przejść, potem wrócimy tu na obiad, a po obiedzie wrócimy do namiotu i wtedy pokaże mu co i jak. Kto wie, może szydełkowanie mu się to spodoba? Wiem, że ogólnie uważane jest to za zajęcie dla starych babć i ten fakt odtrąca wiele osób, ale to nie zmienia tego, że da się tę ogólną opinię zmienić. Przynajmniej wśród tych najbliższych osób. Chociaż i tak szydełkowanie jako zajęcie dla facetów niezbyt ze sobą współgra, ale te zgrabniutkie palce Lenniego dadzą sobie z tym radę.
- Może być. - odpowiedziałem w końcu z uśmiechem. Szczerze już nie mogłem się doczekać.
Gdy już opuściliśmy obozowisko, wszystko było jak po staremu. Ciągle rozmawialiśmy i nawet nie za bardzo zagłębialiśmy się w temat naszej wspólnej przyszłości, która w zasadzie już się zbliżała wielkimi krokami. Nikt nie wspomniał o ostatnich wydarzeniach i wszystko tak jakby zostało puszczone w niepamięć. Sam też byłem w stanie w końcu przestać myśleć o moich okropnych kompleksach, które skłaniają mnie serio do różnych głupot. Męczące to jest. Naprawdę nie wiem, jak Lennie może to wytrzymywać. Wychodzę na taką toksyczną osobę w tym związku...
Cały czas zmierzaliśmy w stronę miasta, ale tylko po to, by przez nie przejść i ruszyć dalej w jakieś ciekawe miejsce. Naprawdę zapowiadało się na porządny spacer, ale niestety nie wszystko poszło po naszej myśli. To już chyba tradycja, ale nie ma się na to wpływu. Może i nawet tak było lepiej. Nie musiałem tyle chodzić i z tego się akurat bardzo cieszę. Wszystko zaczęło się, gdy tylko zjawiliśmy się w mieście. Była naprawdę piękna pogoda. Słońce świeciło, a na niebie nie było ani jednej chmurki. W taki dzień nie wypada siedzieć w domach i dużo ludzi wzięło to sobie do serca. Na ulicach były tłumy. Chociaż zdecydowana większość dzieci skupiła się w jednym miejscu na rogu jednej z ulic. Ewidentnie komuś się przyglądały. Ciągle było słychać dochodzące od nich dźwięki zachwytu, a nawet i brawa. Może i gdyby nie moja własna ciekawość, to nie przechodzilibyśmy akurat koło nich. Jednak tak też się stało. Aż się musiałem zatrzymać, gdy ujrzałem jakiegoś faceta w stroju magika. Nie robił nic nadzwyczajnego. Tradycyjnie wyciągnął śnieżnobiałego królika z kapelusza, miał też swoją asystentkę i już zapowiadał, że będzie ją przecinać na pół. Robił też sztuczki ze znikającymi monetami, sprawił, że jego różdżka zamieniała się w bukiet sztucznych kwiatów. Dzieci były oczarowane, a mi to jakoś nie imponowało. Nie było specjalnie zaskakujące. W sumie nawet nie wiem, czego się spodziewałem, podchodząc tu.
- Tanie sztuczki. - mruknął Lennie pod nosem. Widziałem, że z niechęcią się temu przyglądał. Już myślałem, że zaraz wtrąci się w to przedstawienie i pokaże temu amatorowi, czym jest prawdziwa magia. Lepiej, gdyby dzieciaki przyszły do cyrku, niż podziwiały i dawały drobne byle gościowi, który pewnie szuka szybkiej i łatwej gotówki. A kto mu ją da w takim ekspresowym tempie? Dzieciaki albo ich rodzice, którzy mieli możliwość zostawienia ich na chwilę. Z jednej strony to dobre, ale widać, że za bardzo się do tego nie przykłada. Zupełnie to takie bez polotu. Bez chwili zwłoki Lennie złapał mnie za rękę i już mieliśmy stamtąd odejść, gdy nagle ktoś go zaczepił.
- Przepraszam, może mi pan wskazać drogę? - usłyszałem delikatny dziewczęcy głosik i miałem jej już tak samo dość, jak pewnie Lennie patrzenia na pseudomagika. Nie miałem ochoty nawet na nią patrzeć. Dlaczego do mojego faceta klei się tyle kobiet? Nie ma się co dziwić, że potem się boje, że mogę go stracić. Od razu puściłem jego dłoń, a ten był zbyt zajęty tą krótką wymianą zdań, żeby na mnie spojrzeć. Odszedłem od niego parę kroków, rozglądając się dookoła. Nie chciałem się wtrącać. Postanowiłem poczekać, aż znowu do mnie dołączy, jednak w tym samym momencie mój wzrok przykuła witryna pobliskiego sklepu oraz elegancki szyld z białym napisem "salon sukien ślubnych". Może i moja kreacja jest już skończona, ale co mi szkodzi zajrzeć? Może doznam o wiele lepszej inspiracji? Ewentualnie się podpytam, co jest teraz modne na ślubach. Bez zastanowienia ruszyłem w tamtym kierunku. Tylko wejdę na chwilę i zaraz wrócę do Lenniego. Powtarzałem w głowie, dopóki nie wszedłem do środka. Wtedy już zupełnie mnie zatkało. Było tam tyle pięknych sukienek. Przez chwilę czułem się jak w białym raju.

(Lennie?)

22 cze 2020

Geum CD Lycoris

Ona była inna. Zupełnie inna od innych. Czułem ulgę, że Onee-chan nie odwróciła się ode mnie tak jak reszta. Bardzo się cieszyłem. Patrząc na nią, uśmiechnąłem się delikatnie. 
Siostrzyczka zapomniała o treningu, jednak nie było jeszcze za późno. Ja również powinienem poćwiczyć, ale jakoś nie miałem ochoty za bardzo dzisiaj. Wydaje mi się, że za dużo się wydarzyło. 
Zgodziłem się natychmiastowo, aby pójść wraz z Onee-chan na trening. Byłem trochę podekscytowany ale też i z niecierpliwością nie mogłem się doczekać, aby zobaczyć co tak naprawdę dziewczyna potrafi. Jej zdolności na pewno były wyjątkowe na swój własny sposób. 
Po przedostaniu się przez te wszystkie tłumy zająłem swoje miejsce, aby móc jak najlepiej obserwować One-chan. Ona była naprawdę niesamowita. 
- Hana, Uhuru czyż ona nie wygląda przepięknie? - powiedziałem cichutko. Nasze pupile potwierdziły to co powiedziałem, wpatrując się przy tym dokładnie we występ Lycoris. 
Co jakiś czas dawałem Lycoris małe wskazówki lub uwagi, ale i bez nich była niesamowita. Patrząc na nią wyglądała jak wróżka z jednej z opowieści którą kiedyś usłyszałem od jednej z dziewczynek z którą kiedyś byłem na statku. Przypominając sobie ją trochę posmutniałem, ale otrząsłem się od razu. Nie chciałem, aby Lycoris mnie taką zobaczyła. Jeszcze by mnie zaczęła szarpać za poliki. Co jak co, ale ona naprawdę miała bardzo dobry uścisk. 
Lycoris zakończyła swój występ. Gdy zeszła na dół, wstałem wraz z pupilami na równe nogi, łapy. Zacząłem klaskać w ramach gratulacji. Do oklaskiwania dołączyło się również kilka innych osób. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie robiąc przy tym mały ukłon, aby podziękować. 
- Wiesz pasuje ci uśmiech - powiedziałem sam uśmiechając się przy tym. - Lepiej abyś więcej się uśmiechała niż miała ten surowy wyraz twarzy - dodałem, a ona spojrzała się na mnie. Po jej wyrazie twarzy już się mogłem się spodziewać kary za moje słowa. 
Sam nie wiem kiedy, ale refleks Lycoris jest bardzo dobry. Moje poliki nagle zostały torturowane przez nią. 
- Przepraszam, nie chciałem ciebie obrazić - próbowałem powiedzieć tak wyraźnie jak tylko mogłem, ale przez trzymanie moich policzków nie było to aż tak bardzo możliwe. 

<Lycoris?> ^^

17 cze 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Miałem okropny sen, w którym Shuzo wygląda jak siedem nieszczęść. Nic nie jadł od miesięcy, przez co schudł do kości, jedynie został mu brzuch, niestety dziwnie wysuszony i pomarszczony. Nie musiał przechodzić żadnych badań, wiedział, że dziecko umarło, a chłopak stał w miejscu i się nie poruszał. Patrzył się na mnie pustym spojrzeniem, jakby nie miał żadnych uczuć. 
Kiedy wstałem, mojego narzeczonego nie było obok. Przewróciłem się na plecy i długo gapiłem się w sufit. Byłem załamany i smutny. Nie chciałem, aby chłopak głodował, aby myślał, że go zostawię, aby zadręczał się tym, że nie będzie już śliczny. Nie słuchał mnie i nie chciał ze mną rozmawiać, a ja nie miałem pojęcia, co mogłem zrobić, aby to zmienić. Czułem i wiedziałem, że nigdy go nie zostawię, ale on nie chciał mi wierzyć. Jedyne wyjście leżało w naszym ślubie; im szybciej, tym większa szansa, że wróci mu rozum. Tylko czy da się go zorganizować w dwa dni?
Po jakimś czasie usiadłem na łóżku i przetarłem zmęczony oczy dłonią. Koszmary znowu wróciły, a ja miałem ochotę się rozpłakać. Jednak zamiast tego zaczął intensywnie myśleć, od czego zacząć dzisiejszy dzień. 
Nagle poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia. Zabrałem ręce z twarzy i spojrzałem na Shuzo.
- Przepraszam - wyszeptał mi do ucha. - Już tak nie zrobię – przytulił się do mnie, a ja przez chwilę siedziałem znieruchomiały, nie rozumiejąc jego zachowania. W ciąży chyba są jakieś tam wahania nastroju, ale żeby wpływały one na takie decyzje?
- Co? - zapytałem cicho, bardziej samego siebie, odwracając się do niego przodem i obejmując. Chłopak zwiesił łeb.
- No z tą głodówką – wyjaśnił pokrótce.
- Skąd ta nagła zmiana? - zapytałem ciekawy. Byłem bardzo zadowolony, że komuś się udało wybić mu ten pomysł z głowy.
- Spotkałem Robina, chwilę porozmawialiśmy, ja sobie wszystko przemyślałem… - nabrał powietrza i spojrzał na mnie smutnymi oczami. - Nie chce stracić dziecka i… i ciebie – powiedział szybko, starając się nie rozpłakać. Uśmiechnąłem się ciepło i ucałowałem go w czoło.
- Mnie byś nie stracił – powiedziałem, po czym mocno mnie przytulił, a ja to odwzajemniłem. Wszystko wracało do normy, nie musiałem dzięki temu na siłę organizować ślubu w dwa dni. Jeden problem odszedł, teraz mogłem się cieszyć moim ukochanym Shuzo na nowo, przynajmniej miałem taką nadzieję, że mu się humorek trochę poprawi. - Wiesz co? - odsunąłem się trochę od niego. - Co ty na to, abyśmy spędzili ten dzień razem? Bez żadnych obowiązków i pracy – zaoferowałem. Nie wyglądał na zachwyconego.
- Nie za bardzo to do mnie przemawia – stwierdził.
- Ostatnio tak mało ze sobą czasu spędzamy – powiedziałem smutny.
- Masz rację, ale… nie lubię bezproduktywnego dnia na lenieniu się – starał się wymigać. Słysząc to, poczułem się obrażony.
- Czyli ja nie potrzebuje twojej uwagi? - puściłem go i założyłem ręce na krzyż na piersi i odwróciłem głowę w drugą stronę. Shu przez moment milczał.
- Lennie, przepraszam – chłopak wstał na kolana i rozłożył ręce na boki. - Zapomniałem, że potrzebujesz tulenia, całusków i wyznawania miłości – powiedział to żartobliwie oraz z lekkim uśmiechem, po czym mnie przytulił i pogłaskał po włosach. Momentalnie zrobiło mi się lepiej, nie potrafiłem się na niego gniewać.
„Kiedy ja stałem się taki dziecinny?”, zapytałem samego siebie w myślach. Kiedyś nie okazywałem uczuć, nic mnie nie obchodziło, martwiłem się tylko o siebie, a teraz zachowuje się jak małe dziecko, które wymaga ciągłej uwagi i opieki. „Miłość zmienia człowieka”.
- Właśnie, nie zapominaj o tym – mruknąłem w jego ramionach.
- Więc co chcesz robić cały dzień? - zapytał, siadając na nogach, dzięki czemu byliśmy na równi.
- Hm… - zacząłem się zastanawiać. - Sam nie wiem. Pójść na spacer, zjeść wspólnie obiad, albo romantyczną kolację, popływać… możliwości jest wiele. A ty? Co byś chciał?

Shu? :*

16 cze 2020

Robin CD Riddle&Vivi

Pociągnąłem niepewnie białowłosego demona za skrawek ubrania.
- Pomożesz nam wrócić do cyrku? - zapytałem szeptem, który był ledwo dosłyszalny, przez szmer, jaki wywołały tutaj te dziwne stwory. Kiedy tutaj wpadły, moje znaki automatycznie zaczęły świecić. Nie chciałem tutaj zostawać dłużej, z drugiej jednak strony nie miałem pojęcia, jak stąd wyjść. Na nasze szczęście Yukito okazał się miłą (acz dziwną) osobą, która skinęła głową i pstryknęła palcami, przywołując do siebie sługę. On z nich wszystkich wyglądał najbardziej ludzko, chociaż zamiast głowy, miał łeb jelenia. Odprowadził nas do wyjścia i wskazał drogę do cyrku.
Moje znaki cały czas się świeciły, miałem złe przeczucia. Nawet gdy dotarliśmy do domu, one nie zgasły. Jelenioczłowiek zniknął, kiedy ujrzeliśmy plac namiotów, a ja szybko pobiegłem w stronę przyczepy. Gdy usiadłem na łóżku i posadziłem Viviego obok siebie, zacząłem się martwić.
- Robin, coś się zbliża, schowaj się – miniaturowa wersja lisa była gotowa mnie bronić za wszelką cenę.
- To nic nie da – położyłem głowę na poduszce. Byłem okropnie zmęczony tym wszystkim.
- To, że jestem mały, nie znaczy, że nie mogę nikogo zabić – powiedział hardo, a ja posłałem mu ostre spojrzenie.
- Proszę cię, nie chce cię stracić – podniosłem się i wziąłem go na ręce. - Tak swoją drogą, wiesz o co chodziło Yukito? - Vivi przez chwilę milczał, jego policzki zrobiły się na moment różowe, a potem pokręcił przecząco głową.
- To wariat, nie myśl o tym – pogładził swoimi małymi rączkami moje palce.
- Ale to co mówił… - zamilkłem, nie wiedząc, co chce powiedzieć.
W tym samym momencie usłyszałem potężny huk. Zamknąłem oczy i schowałem przy sobie małego demonka. Wokół nas pojawiła się gęsta mgła, a raczej kurz, wywołany zniszczeniem połowy przyczepy. Była ona rozwalona na drobne kawałki, a kiedy dym się rozrzedził, na rozwalonej przyczepie, a konkretniej, to na rozwalonej kuchni, pojawiła się czarna postura. Wstałem i przyjrzałem się temu komuś.
- Robin! Uciekaj! - krzyczał lisek, ale go nie posłuchałem. Zamiast tego położyłem go na swoim ramieniu i zmrużyłem oczy. W końcu dostrzegłem osobę, jakże mi znaną i jakże przeze mnie znienawidzoną. W tej chwili nie bałem się, jak za pierwszym razem, gdy go zobaczyłem. Nie bałem się duchów dzieci, jego mocy czy samego faktu, że był wszystko niszczycielskim demonem, który z łatwością może mnie zabić. Nie potrafiłem określić dokładnie uczucia, jakie mną kierowało, kiedy ruszyłem w jego kierunku, aby stanąć twarzą w twarz z wrogiem, ale było ono podobne do tego, kiedy zaatakowałem własnego ojca, będąc dzieckiem. Strach, nienawiść, bezsilność, frustracja i… żal.
- Przyznaj, że to było cudowne wejście – Riddle uśmiechnął się szeroko. - No dobrze, a teraz podaj mi tego mikrusa, abym się mógł mu się przyjrzeć. Tobą się później zajmę – powiedział, a ja milczałem. Vivi zaczął na mnie krzyczeć, aby uciekał, schował się, że on sobie z nim poradzi, ale ja stałem w miejscu i się nie odzywałem. Cały czas mu się przyglądałem, w pewnym momencie czując, jak moje znaki gasną. Nie rozumiałem tego, przede mną stał demon, gotowy mnie i Viviego zabić, a one nie świeciły, jak to miały w zwyczaju, pokazywać mi niebezpieczeństwo. Tak jakby… go nie było.
- Riddle, czego ty znowu chcesz? - zapytał Vivi.
- Ja? Wypróbować moje nowe moce – uśmiechnął się szeroko, a w jego dłoni nagle pojawiła się broń. Był to miecz, który należał do Castiela.
- Skąd go masz? - odezwałem się.
- Poszedłem wyrównać rachunki ze starym znajomym, musiał mi ją oddać. Tak samo swoje moce – powiedział, udając smutnego, aby po chwili uśmiechnąć się od ucha do ucha. - Zaraz ci pokaże – skierował w moją stronę miecz. Zamachnął się mocno, wytwarzając świetliste cięcie, które ruszyło w moją stronę.
To była chwila. Stałem w miejscu i nawet się nie poruszyłem. Moje znaki nie świeciły, a nie wierzyłem, aby się zepsuły. Prędzej bym uwierzył, że nie ma niebezpieczeństwa. To też ruszyłem w kierunku drugiej myśli, zostając w miejscu i czekając.
Tak naprawdę chyba nigdy się nie dowiem, dlaczego żyłem. Moc skierowana w naszą stronę zniknęła, rozpłynęła się, tak jakby przede mną stał jakiś niewidzialny mur, który nie pozwalał mnie skrzywdzić. To tamo działo się z kolejnymi pociskami, z kolejnymi mocami. Wszystko, co tworzył demon, każda jego nowo nabyta umiejętność, kiedy dolatywała do mnie i dzieliły nas jakieś dwa metry, ona znikała, nawet mnie nie dotykając. Tatuaże dalej nie świeciły.
- Chyba jest coś nie tak z tymi twoimi mocami – zaśmiał się Vivi, a Riddle zmarszczył brwi. Nie dał się jednak wytrącić z równowagi.
- Nie martw się, jeszcze przyjdzie na ciebie pora. W końcu mamy na to całą wieczność – ostentacyjnie się odwrócił i zniknął. Rozejrzałem się po wpół zniszczonej przyczepie, lisek po chwili westchnął. - Muszę poczekać, aż urosnę. Dopiero wtedy będę miał wystarczająco siły, aby to naprawić – potem się odwrócił do mnie i pociągnął lekko za kosmyk włosów. - A teraz Robinku… mów, co to miało być?! - zaczął machać rączkami. Chwyciłem go za ubranko i postawiłem na swojej dłoni.
- Ale co?
- Już nie mówię o tym, że wystawiłeś mu się na śmierć, ale co to było z tymi mocami? Dlaczego one znikały? Co ty zrobiłeś?! - czyżby się o mnie bał? Pogłaskałem go po główce i skierowałem się do wyjścia, ponownie sadzając go na barku. Na zewnątrz zobaczyłem kilku gapiów, ale jedyne co zrobiłem, to powiedziałem Pikowi, że wszystko gra i ruszyłem do swojego starego namiotu.
- Nie wiem Vivi – odezwałem się w końcu, sadzając go na swoim barku. - Posiedzimy u mnie, dobrze? - lis pokiwał tylko głową. - A co do Riddle’a… ja naprawdę nie wiem. Moje znaki się nie świeciły, więc zaryzykowałem – przyznałem szczerze.
- CO?! - krzyknął mi prosto do ucha. - A jakby się myliły? Jakbyś zginął?! Robin! - zdjąłem go ze swojego ramienia, kiedy zaczęło nie boleć ucho.
- Tęskniłbyś za mną? - zapytałem spokojnie. Nadymał policzki ze złości i tupnął nóżką.
- Oczywiście, że tak! - krzyknął. - Więc więcej mi tak nie rób! - obrażony odwrócił się do mnie plecami. W tym momencie doszedłem do swojego namiotu. Wszedłem do środka, nic się w nim nie zmieniło, łóżko i jedna szafka. Tyle mi starczyło.
- Może to jego wina? - pomyślałem głośno.
- Hm? - lis zadarł głowę do góry, spoglądając na mnie kątem oka.
- Mówił, że to moce Castiela. On był aniołem, więc albo demon się nie może nimi posługiwać, albo nie może nikogo ranić – usiadłem na łóżku i postawiłem go obok siebie. Położyłem głowę na poduszce. - Vivi, nie złość się już – poprosiłem. Ten popatrzył na mnie z dziwnym grymasem na twarzy, po czym także się położył.
- Pomyślę. Okropnie mnie nastraszyłeś – znowu pogłaskałem go po główce.
- Przepraszam.

Yukito mówił o rzeczach o których już dawno temu zapomniałem i przestałem rozumieć. W momencie, w którym obudziłem się w lesie, nie pamiętając niczego, co działo się wcześniej, nauczyłem się żyć jak społeczeństwo, które funkcjonowało wokół mnie; czyli jak zwierzęta. Jadłem jak one, poruszałem się jak one, porozumiewałem się z nimi i czułem to co one. Zwierzęta są proste, relacje między nimi tak samo. Wszystko prowadzi tylko do poszerzania gatunku, a ich samo życie nie jest przepełnione wieloma uczuciami – temu też sam zapomniałem jak je odczuwać, a nawet, czym one są. To, co mówił demon, sprawiło, że przypomniałem sobie wszystko co czułem w dzieciństwie, niestety zbyt słabo, aby wiedzieć, skąd one się wzięły. 
Dręczyło mnie jedno pytanie: Co ja czułem? I nie chodziło mi o uczucia w tym momencie, wywołane przez otoczenie, ale o „relację”, jaka może istnieć pomiędzy mną, a Vivim. Do tej pory był po prostu moim „przyjacielem”, w szeroko rozumianym przeze mnie pojęciu. Był tak naprawdę wszystkim, co kojarzyło mi się z bezpieczeństwem, przyjemnością, zabawą i zrozumieniem, ale także z niebezpieczeństwem i smutkiem. Nie rozumiałem jego niektórych zachowań, nie podobało mi się, kiedy za każdym razem kazał mi uciekać, chować się, albo kogoś nie słuchać. Nie miałem też pojęcia, co on mógł czuć.
- Robinku – usłyszałem głosik Viviego, która zaczął mnie szturchać w rękę.
- Hm?
- Zamyśliłeś się – stwierdził, a ja tylko przytaknąłem.
- Vivi… Co ty czujesz? - zapytałem, wiedząc, że sam do niczego nie dojdę. Mały demonek nagle zrobił się czerwony.
- Może jestem trochę zmęczony… albo znudzony… - zaczął się zastanawiać.
- Nie o to mi chodzi – powiedziałem łagodnie. - Co czujesz do mnie? W jakiej my jesteśmy relacji? - doprecyzowałem pytanie.

Vivi? ^^

8 cze 2020

Shu⭐zo CD Lennie

To jakiś istny koszmar. Po tym wszystkim już nie miałem na nic ochoty. Nie było mowy nawet o spaniu. Cała noc przeleciała mi na leżeniu i gapieniu się w jeden punkt. Słowa Lenniego nie umiały wyjść mi z głowy i prześladowały mnie bez przerwy aż do świtu, gdy już nie mogłem wytrzymać i po prostu wyszedłem na zewnątrz. Było naprawdę bardzo wcześnie, a ja czułem się fatalnie. Niby byłem zmęczony, ale za bardzo nie widziało mi się odpoczywanie, czy choćby kolejne godziny bezczynnego i bezproduktywnego leżenia. Ja sam na sam z moimi myślami, to nigdy nie jest dobry pomysł. Czułem się źle sam ze sobą i czułem, że znowu robię coś źle. Znowu popełniam głupi błąd, a potem będę płakać. Niby nie chciałem i nie zamierzałem się nad sobą użalać, ale... Do czego to doszło? W sumie nie powinienem się przejmować. W końcu dostanę to, czego chciałem: ślub i to w ekspresowym tempie, co jakoś teraz w ogóle nie potrafiło mnie zadowolić. Jak mam się z czegokolwiek cieszyć, skoro Lennie nie jest i pewnie też nie będzie? Z tego, co zrozumiałem wczoraj, to ten ślub nie odbywa się ze względu na naszą wspólną przyszłość, tylko po to, żebym już potem przestał z tymi "głupimi pomysłami", żeby temu dziecku nic się przeze mnie nie stało. Nie liczy się w tym zupełnie to, co jest dla mnie czymś ważnym. Wygląd to mój jedyny atut i coś, dzięki czemu czuję się przede wszystkim sobą. Zaraz mogę go stracić, a razem z nim wszystko inne. Poleci jak domino. Strącisz jeden klocek, a on przewrócił kolejny i tak będzie się to przewracać, dopóki ja sam się nie przewrócę i już nie wstanę...
Znalazłem sobie cichą miejscówkę w lesie przy spokojnej rzeczce, do której co jakiś czas wrzucałem kamienie. Siedziałem niedaleko jej brzegu, obejmując swoje własne kolana. Nie miałem nic lepszego do roboty poza wpatrywaniem się w jej spokojny nurt, wsłuchując się w cichy szum wody i dźwięki ptaków, które obijały się echem po okolicy. Czułem się dziwnie. Przede wszystkim ciągle bolała mnie głowa, czasem też trochę ciężko mi się oddychało i dopadał mnie dziwny kaszel, ale nie był on specjalnie uciążliwy. Przynajmniej nie ma jak tego zwalić na głodzenie się. Ewidentnie będę chory, ślubu nie będzie, potem stracę dziecko, zostanę sam... Klasyk. Tak jak już mówiłem, nie będę się użalać, więc po prostu mówi się trudno czy coś. Syn nadąsanej księżniczki ma z niej więcej niż mógł się spodziewać. Rozwali sobie związek, będzie wiecznie nieszczęśliwy, a potem w końcu z sobą skończy. Czego ja się mogę innego spodziewać?
Przecież taki ze mnie egoista... Westchnąłem poirytowany i wstałem, ciskając jakimś kamieniem do wody, by choć odrobinę sobie ulżyć. Nie dało to za wiele. Jedynie bardziej zakręciło mi się w głowie, przez co musiałem znów usiąść. Teraz już żałowałem, że tak daleko odszedłem. Jak mam wrócić, skoro już czuję, że będzie mi ciężko wstać? Z drugiej strony, jak mam niby gdziekolwiek odpocząć, skoro ciągle prześladują mnie myśli ze wczoraj? Jak mam temu niby zaradzić?
- Co tu robisz? - usłyszałem nagle za sobą, przez co gwałtownie odwróciłem głowę, by spojrzeć za siebie. Stał za mną ten sam białowłosy chłopak, który ogłosił wszem wobec, że moje dziecko jest głodne. Po prostu świetnie. Jeszcze go tutaj mi brakowało. Od razu niepewnie się uśmiechnąłem.
- A wiesz, nie mogłem spać, a że nie wiedziałem co ze sobą zrobić. - wzruszyłem ramionami. - Nogi mnie przyniosły w to miejsce. - znów spojrzałem przed siebie, a chłopak w tym czasie do mnie podszedł i usiadł obok.
- Jak się czujesz? - spytał, trochę mi się przyglądając.
- Jeśli Lennie cię tu wysłał, to mu przekaż, że ja nie...
- Sam przyszedłem. - wszedł mi w słowo. - Nikt mnie nie wysyłał. - zapewnił, a mi trochę ulżyło. Nie zniósłbym tego, że Lennie się kimś wysługuje, żeby tylko się dowiedzieć, czy jeszcze czegoś głupiego sobie nie wymyśliłem. Już sama taka myśl mnie irytowała, co dopiero, gdyby okazało się to prawdą.
- To, co tu robisz tak wcześnie? - zapytałem, by odciągnąć temat rozmiar od mojej osoby.
- Wybierałem się do przyjaciela, ale może zaczekać. - odpowiedział z uśmiechem. - Nie wyglądasz za dobrze.
- Ja? - spojrzałem od razu na niego. - Lepsze to, niż dźwiganie jakiegoś balona. - poklepałem się po brzuchu. - Poza tym ja tak zawsze wyglądam. - mruknąłem, znów obejmując własne kolana.
- Wcale nie. Wtedy gdy mnie przytuliłeś, wyglądałeś o wiele lepiej. Byłeś uśmiechnięty i...
- Jestem zmęczony. - westchnąłem. - Teraz jestem po prostu zmęczony. - powtórzyłem, czując, że zaraz znów zacznę się denerwować. Tak trudno jest mi dać święty spokój? Czemu zawsze ktoś musi się przypałętać?
- Widzę, ale czemu?
- A co to jakieś przesłuchanie? Nie mogłem zasnąć. - odpowiedziałem mimo wszystko. Może dzięki temu się ode mnie odczepi.
- Wiesz, jak będzie się to dłużej utrzymywać, to z dzieckiem może się coś stać. O ile już coś się nie stało. - po tych słowach zamarłem. Nie da się ukryć, że trochę mnie to przeraziło. Sama świadomość, że mogłem zrobić krzywdę niewinnemu dziecku... Aż poczułem delikatny dreszcz, jaki przebiegł po moim ciele.
- Ale przecież wczoraj było wszystko w porządku. To niemożliwe, żeby tak... - przerwałem i postanowiłem się więcej nad tym nie zastanawiać. Branie mnie na litość, dzięki tematowi dziecka mu nie wyjdzie. Nikomu to nie wyjdzie, bo to dla mnie najzwyklejszy szantaż.
- Skoro sam źle wyglądasz, to z dzieckiem może być naprawdę nie dobrze.
- Wczoraj powiedziałeś, że było tylko głodne. To żadna tragedia. - odpowiedziałem niezbyt przekonany jego argumentem. Nie dam się tak łatwo odwieźć o mojej głodówki.
- Mogę ci powiedzieć, jak się ma teraz. - zaproponował, już wyciągając dłoń w stronę moje brzucha, ale ja od razu się odsunąłem.
- Nie chce wiedzieć. - wstałem już. Najwyższy czas, żeby urwać tę rozmowę i znaleźć sobie inne ciche miejsce.
- Dlaczego?
- Muszę już iść. - mruknąłem jedynie, odchodząc od chłopaka, ale ten od razu poszedł za mną i nie dał mi tak łatwo zbyć tego tematu. Za wszelką cenę chciał widzieć, dlaczego nie chce wiedzieć, co się dzieje z moim własnym dzieckiem. O dziwo moja odpowiedź jest bardzo prosta.
- Nie interesuje mnie to. Ciągle wszyscy chcą się upewniać, co się tam z nim dzieje, a ja mam tego serdecznie dość.
- Dziecko nie jest dla ciebie ważne? - zadał mi kolejne pytanie i tym razem już nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Czemu go to w ogóle obchodzi?
- Może i jest, ale nie na pierwszym miejscu.
- To, co jest na pierwszym miejscu? - wciąż drążył, co zaczynało mnie irytować. Gdy postanowiłem nie odpowiadać i po prostu go ignorować, on nie dawał tak łatwo za wygraną. Szedł za mną jak jakiś cień i co jakiś czas powtarzał to pytanie.
- No coś jest. - westchnąłem poirytowany.
- To nie kochasz tego dziecka...?
- To nie tak. Kocham, ale... - w sumie już nie byłem pewny, co czuję do tego dziecka. To jest trudna sytuacja, bym mógł to tak określać, a słowo "kocham" nie za bardzo mi do tego teraz pasuje. - Może i nie kocham. - wymamrotałem cicho. - Za bardzo przeraża mnie myśl, że przez tę ciążę będę gruby. Nie dam rady tak żyć. - przyznałem. - Wygląd jest dla mnie ważny i nikt nie umie tego zrozumieć. Wychodzę na egoistę, bo boje się, że tracąc wygląd, stracę później całą resztę i zostanę z niczym.
- Ale Lennie na pewno cię kocha.
- Kocha, ale kto wie, czy później nie zmieni zdania. - wzruszyłem ramionami trochę smutny. W sumie może i nie kocha już teraz. Przyśpieszony ślub nie jest oznaką miłość, tylko nadzieją, że przez swoje głupie pomysły, do tego czasu nie zabije tego dziecka. Tyle jest w tym miłości. - Może i mnie zapewnia, że tak nie będzie, ale... Po prostu nie umiem w to uwierzyć. Mówi, że będzie mnie więcej do kochania i tak dalej, ale nie oszukujmy się. Zawsze, gdy partnerowi czegoś brakuje, to zaczyna się szukanie kogoś, kto to będzie mieć i będzie w stanie go zadowolić.
- Przecież niczego ci nie brakuje, a Lennie na pewno by tego nie zrobił. Słyszałem, że macie mieć ślub.
- Mamy, ale w obecnej sytuacji to nie ma sensu.
- Dlaczego?
- Bo ta miłość jakoś gaśnie, gdyż ja mam głupie pomysły. Ślub będzie w tempie ekspresowym nie dlatego, że się kochamy, tylko żebym nie zabił tą głodówką naszego dziecka.
- On się po prostu martwi. To nie dlatego, że cię nie kocha.
- Łatwo jest tak powiedzieć. - przewróciłem oczami. Lennie jest taki wspaniałomyślny, a ja taki okropny. To, czemu my w ogóle jeszcze jesteśmy razem? - Mógł ze mną o tym pogadać... W sumie gadał, ale podjął tę decyzję sam.
- Widocznie nie dałeś mu innego wyboru. - wzruszył ramionami. W sumie co on mógł tam wiedzieć, ale nie da się ukryć, że mądrze gadał. Rzeczywiście za bardzo nie chciałem z nim rozmawiać, ale co ja na to poradzę? Ten temat już mnie tak doprowadza do szału, że nie miałem nawet ochoty znów o tym dyskutować, a on ciągle by tylko drążył. Jak wyskoczy, że chce mnie zabrać do jakiegoś psychologa, to się już kompletnie załamie. Nie ma takiego problemu, z którym nie dałbym sobie rady.
- Okej, ale to nie zmiany faktu, że nie chce być gruby.
- Skoro wiemy, że Lennie cię kocha, bierzecie ślub i macie dziecko, to może jednak warto poświęcić swoją figurę, a jemu samemu zaufać? Zawsze potem możesz schudnąć, a z nim pogadać choćby i teraz. - pokiwałem głową, zaczynając się nad tym zastanawiać, wciąż idąc przed siebie leśną ścieżką. - Poza tym to zależy od ciebie. Wolisz być chudy czy szczęśliwy? - było to naprawdę wyśmienite pytanie. "Szkoda, że nie mogę tego połączyć", pomyślałem, ale z drugiej strony mogę być szczęśliwy, a potem jeszcze schudnąć. Tylko jeszcze zostało jakoś się przełamać i w końcu coś zjeść... W końcu większą tragedią będzie, jeśli stracę dziecko, niż zgrubne. Jakaś motywacja zawsze się znajdzie, a myśli o moim wyglądzie pewnie i tak nie przestaną mnie prześladować. Lennie powiedział, że mnie nie zostawi. Nie pozostaje mi nic innego, jak szczerze uwierzyć w jego słowa i trzymać się ich, dopóki dziecko nie pojawi się na tym świecie.
- Nie jest za późno? - spytałem i wtedy chłopak się zatrzymał, a swoją dłoń przyłożył do mojego brzucha. Nastała chwila ciszy, po której pokręcił głową. Wtedy już nie wytrzymałem i znów go przytuliłem. To była najlepsza wiadomość na sam początek tego dnia. - Dziękuję ci, Robin.

Po tej rozmowie jakoś poczułem się lepiej. Może i dalej mój organizm miał się słabo, ale przynajmniej mogłem się szczerze uśmiechnąć. Robin nie towarzyszył mi już przy powrocie do cyrku. Mogłem wtedy jeszcze raz zebrać myśli, a już na miejscu skończyć z moją głodówką. Byłem pierwszą i jedyną osobą w bufecie. Spędziłem tam z resztą trochę czasu. Samo zmotywowanie się do zjedzenia czegokolwiek i pierwsze parę kęsów było dla mnie istną męczarnią, ale z czasem jakoś się przełamałem. Zjadłem wszystko normalnie i w zasadzie byłem z tego zadowolony, a z samego siebie dumny. Miałem nadzieję, że z dzieckiem wszystko będzie w porządku i nie zdążyłem mu wyrządzić aż takiej krzywdy tym... Okej zgodzę się. Był to głupi pomysł. Potem już nie myślałem o niczym innym jak wróceniu do łóżka. Już nawet nie chciałem sobie zaprzątać głowy pracą i całym szyciem. Nie miałem na to siły, a skoro jej nie miałem, to nie będę się do niczego zmuszać.
Gdy tylko wróciłem do namiotu, natrafiłem jeszcze na Lenniego. Dopiero co wstał. Siedział jakiś smutny na łóżku jeszcze w piżamie, więc pierwsze co zrobiłem, to koło niego usiadłem i się do niego przytuliłem.
- Przepraszam. - wyszeptałem mu do ucha. - Już tak nie zrobię.

(Kochanie? Wybaczysz mi?)

6 cze 2020

Riddle CD Robin&Vivi

Dawno dawno temu, gdzieś tam, gdzie wzrok już nie sięga nawet najwyższych gór, gdzie pod miedzianym nieboskłonem stoi niedostępny las. Właśnie tam w oddali, daleko od miejskiego zgiełku i zwykłych ludzkich spraw, mieszkał pewien mężczyzna. Nazywali go omenem w ludzkiej postaci, co może i trochę było prawdą? W każdym razie dla wielu był jedną wielką tajemnicą. Czarny charakter w swojej własnej historii. Czas pozbawić go tej maski niewinności i sprawić, aby sprawiedliwość w końcu go dosięgła.
Jego pałac z zewnątrz przypominał w całej okazałości Złoty Pawilon w japońskim mieście Kioto, różnica była taka, że był parę razy większy, a dookoła miał ogromny ogród pełen kwitnących wiśni, po którym latało mnóstwo świetlików. Nawet dzisiaj. Pozornie miejsce było spokojne, jednak teraz aż za bardzo. Nie da się ukryć, że cisza przed burzą jest czymś okropnym i zwiastuje ogromne straty.
Wejścia do ogrodu strzegła ogromna samotna brama. To właśnie pod nią według starych historii doprowadzi każdego samotny zbłąkany miś ze złotą obrożą. Właściciel wyjdzie im naprzeciw, przekroczy bramę, a szczęśliwemu znalazcy ofiaruję skrawek przyszłości. Oczywiście to tylko głupie opowiastki starszych ludzi. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek tak się stało. Prawdą jest jedynie to, że ten jego misiek często znika, bo zwyczajnie chce mu się żreć. Nic nowego i nadzwyczajnego. Po co więc ten fakt wpychać w otoczkę cudownej historyjki, którą jakiś naiwniak będzie chciał ziścić? Prawda jest tylko jedna, a sam Yukito nie jest taki dobroduszny. Wszyscy, którzy przekroczyli bramę, umarli, a ich dusze usługują tej pseudo wyroczni od lat, nie dostając za to nic. Czyż to nie odpowiedni czas położyć kres jego tyrani? Czyż to nie idealny moment, by mógł zapłacić za swoje grzechy? Oczywiście, że tak.
Stojąc już pod wcześniej wspomnianą bramą, nie miałem żadnych głębokich przemyśleń. Wyciszyłem się, czekałem tylko na osobę, która przeprowadzi mnie przez ogród pod same drzwi. Oczywiste jest to, że cała jego posiadłość była umiejscowiona w bardzo osobliwym miejscu, w którym świat duchów i ludzi zręcznie się przenikał. Często miewał gości z zaświatów i ja wcieliłem się w jednego z nich. Chciałem skorzystać z efektu zaskoczenia, gdyż przeczuwałem, że pan Yukito będzie bardzo zajęty o tej porze. Rzecz jasna się nie pomyliłem.

*

- W zasadzie trudno mi tu od czegokolwiek zacząć. - przyznał przed Robinem i jego małym towarzyszem, samemu siedząc przy swojej ukochanej niedźwiedzicy.
- Po prostu mów. - słysząc ten mały piskliwy głosik Viviego, nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
- Znów powtórzę, że to nie jest sprawa do ciebie Vivi. Bądź łaskaw zamknąć ten swój malutki piskliwy dzióbek, hm? - mini demon w odpowiedzi jedynie cicho prychnął, a chłopak, na którego ramieniu siedział, pogłaskał go delikatnie dłonią. - A więc Robin. Słyszałeś kiedyś o siedmiu grzechach głównych? - spytał, a widząc lekko zdziwioną minę chłopaka, od razu zabrał się za wyjaśnienia. - Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniewa oraz rzecz jasna lenistwo. - wymienił, wstając z miejsca. - W chrześcijaństwie, a szczególnie w katolicyzmie są to kardynalne grzechy. - dodał z uśmiechem. - Ale to tylko taka ciekawostka. - zaznaczył i nie wiedząc czemu, puścił oczko do Robinka, po czym skierował się do bocznego wyjścia, które prowadziło na pusty korytarz. - Napijecie się herbaty? - spytał, wychodząc, a Robin nie mając innego wyjścia, ruszył za nim.
- Nie przyszliśmy tutaj na herbatę. - odezwał się Vivi i pewnie jeszcze nie raz otworzy buźkę nie pytany, ale cóż na to poradzić?

*

Z każdym krokiem, który dzielił mnie od wejścia do środka, powolne dźwięki gongu stawały się wyraźniejsze. Słyszałem kojący szum wody, choć żadnej w pobliżu nie umiałem dostrzec, a w powietrzu unosił się słodki zapach wiśni. Miejsce było ciche i niepozorne, a sam ogród nie robił na mnie wielkiego wrażenia. Szedłem za dość niską osobistością, która przypominała dość dużą żabę. Poruszała się jak człowiek, miała zwykle ubrania i trzymała w normalny sposób latarnie, która oprócz świetlików oświetlała nam drogę. Mówiła, a w zasadzie mówił również normalnie. W sumie nie dziwiło mnie to. Był to człowiek, który był pod działaniem jakiegoś uroku. Tradycyjnie, gdy po mnie przyszedł, musiałem się przedstawić i powiedzieć, czego oczekuje od tego miejsca. Jak widać byle jaka pierdoła daje pełne uprawnienie do przekroczenia bramy ogrodu, jak również do wejścia do środka budynku.

*

Razem w trójkę siedzieli w małym pokoju herbacianym, w towarzystwie dźwięków cykad za oknem. Atmosfera była ciepła i przytulna. Sam pokój herbaciany nie był zbyt duży, co było o wiele bardziej komfortowym miejscem do rozmów.
- Częstujcie się. Rzadko miewam tak interesujących gości. - odezwał się Yukito, upijając łyka zielonej herbaty, jednocześnie opierając się o swojego śpiącego zwierzaka. Robin wraz z Vivim siedzieli naprzeciwko niego. W zasadzie sam Robin. Mały demon dostał swój mini stoliczek, który mieścił się na stole wraz z mini herbatką. Było widać, że przynajmniej docenił ten mały gest, ale wciąż nie wydawał się bardzo zadowolony zaistniałą sytuacją.
- To o co ci chodziło? - spytał w końcu Robin.
- Ale z czym? - zupełnie nie wiedział, o co mu chodzi. Chociaż w sumie kto wie. Jednak wydawał się zupełnie gdzieś indziej niż w tym pokoju. Ciągle czymś się dekoncentrował, zupełnie jak małe dziecko.
- Z tymi siedmioma grzechami. - wyjaśnił, a tego od razu olśniło.
- Zmieniły one nieznacznie swoją formę w dzisiejszych czasach i w zasadzie każda ich część oddziałuje w mniejszy lub w większy sposób na zachowanie choćby i takich ludzi. Na moje również, twoje i tak dalej. - przerwał, by znów upić łyka herbaty. - Weźmy sobie na przykład takiego Viviego. - wskazał na małego liska, który cicho warknął na niego przez ten gest. W końcu oczywiście nie ładnie jest tak wytykać palcami. Chociaż z pewnością to nie była jedyna przyczyna. - Co byś o nim powiedział? Bo dla mnie jest to demon ogarnięty lenistwem, o czym świadczy jego martwy zapał do pracy. Do tego jest dość chciwy i zazdrosny, jak chodzi o choćby twoją uwagę. - na tą wiadomość chłopak troszkę się zdziwił. - W końcu sam widzisz, jak reaguje, gdy mam sprawę tylko i wyłącznie do ciebie. - mały lisunio był gotowy mu oczy wydrapać, ale Robin od razu wziął go na ręce i pogłaskał palcem po głowie, na co ten się w miarę uspokoił.
- Wiesz... - wymamrotał. - Myślę, że to nie wcale jakieś grzechy główne. Ty po prostu go obrażasz i denerwujesz. - niezadowolony spojrzał na Yukito, który tylko się uśmiechnął.
- Na co on reaguje złością i chciał mi coś zrobić. Właśnie. Wynika to z jego charakteru, który ma zakodowane, że w takich sytuacjach ma reagować złością. Inni mogliby zareagować płaczem albo w ogóle to zignorować, gdyż charakter jest czymś w rodzaju zbioru różnych zachowań. - wyjaśnił, choć ani Robin, ani Vivi nie wyglądali na przekonanych. Nie zrozumieli czy może byli zaskoczeni taką odpowiedzią? W końcu kto normalny gada o czymś takim przy herbacie? Nie było to ważne.
- Do czego zmierzasz? - spytał w końcu się Vivi.
- Mówię do Robina, a nie do ciebie. Zrozum, że nie jesteś pępkiem świata. - odpowiedział, na co na twarzyczce małego demona pojawił się grymas niezadowolenia. - Wracając do tematu. Charakter jest również zlepkiem emocji, jakie odczuwamy pod wpływem danej sytuacji i dzięki nim zachowujemy się tak, a nie jakoś inaczej. Warto na to zwrócić uwagę, gdyż sam brak świadomości, że rządzą nami uczucia czy tam emocje, prowadzi do tego, że źle odbierzemy intencje drugiej osoby albo ich nie zauważymy. - przerwał na moment i westchnął. Już na własnej skórze przekonał się, jaki to jest trudny temat do rozmowy. Wbrew pozorom wydaje się to łatwe, ale jak już przychodzi co do czego, to trudno jakkolwiek się wysłowić, żeby nie namieszać komuś w głowie, a nakierować go w odpowiednią stronę. - Chodzi o to, że emocje bywają zdradliwe i nie można zwracać uwagę, tylko i wyłącznie na swoje własne. Warto też postarać się zastanowić nad tym, co czuje druga osoba. W końcu chcąc nie chcąc żyjemy w społeczeństwie, a komunikacja jest jego podstawą, a bez komunikacji albo mając ją kiepską, życie jest naprawdę trudne i pełne nieporozumień. - spojrzał na chłopaczka, upijając łyka herbaty. Chciał się upewnić, że może kontynuować. Powoli już przechodzili do źródła, lecz nie chciał wprowadzić chłopca w błąd albo sprawić, że mógł trochę inaczej, niż chciał odebrać jego słowa. To zbyt szeroki temat, aczkolwiek był gotowy odpowiedzieć na każde najmniejsze pytanie lub rozwiać wszelkie wątpliwości. - A czemu to mówię? - odstawił herbatę, a Robin podniósł na niego wzrok. Cisza ze strony chłopca dała mu do zrozumienia, że może powoli kontynuować. Gdzieś w środku cieszył się, że go tak słucha. Przynajmniej wydawało mu się, że słuchał. - Wszystkie kontakty międzyludzkie da się przypisać do różnego rodzaju relacji. A relacjami jest taka przyjaźń dwójki osób, więzy krwi, zwykła luźna znajomość albo moja ulubiona, czyli miłość.
- Miłość? - powtórzył Robin, którego ewidentnie zaciekawiło to słowo. Yukito jedynie pokiwał głową, nie kryjąc satysfakcji, jaką odczuwał w trakcie tej rozmowy. Czuł, że sprawy idą w bardzo dobrym kierunku. Choć mógł się mylić.
- Jest to takie uczucie, które przeradza się w bardzo trwałą więź. Jak do tej pory jeszcze nikt do końca jej nie zdefiniował, a sami ludzie, których dopadła, nie umieją jej do końca wyjaśnić, ale pewne jest to, że zbliża ona do siebie różne istotki.
- Serio? I po to tu jesteśmy? Strata czasu. - wciął się niezadowolony Vivi, który już był znudzony przysłuchiwaniem się tej konwersacji. W sumie nie ma się mu co dziwić. Kto poznał miłość raz, a później ją stracił, patrzy zupełnie inaczej na życie. Trudno zaufać znów i równie trudno zapomnieć jest to, co było w niej najpiękniejsze. Jednak życie samą przeszłością nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, dlatego również przy nim jest prowadzona ta rozmowa. Obaj powinni coś w końcu zrozumieć. Może i trochę na to za wcześnie, ale później sprawy się tak pokomplikują... Wszystko będzie zależeć tylko i wyłącznie od ich.
- Nikt ci nie mówi, że masz tego słuchać. - mruknął jedynie, zbywając zaczepkę Viviego. - Wróćmy do tematu. - uśmiechnął się do Robina. - Ma ona różne... Tak jakby odmiany, ale każda jest związana z relacją między dwojgiem osób i różnie ją się okazuję, ale do tego przejdziemy zaraz. - machnął ręką. - Jest miłość matczyna związana z relacją między matką, a jej pociechą, bądź pociechami. Jest miłość małżeńska czy tam partnerska, która się opiera na mocnej więzi między dwojgiem osób. Najczęściej między kobietą i mężczyzną, ale przecież bywają równie fascynujące wyjątki. - sugestywnie przeniósł na chwilę wzrok z Robinka na małego demona. - Czyli mężczyzna z mężczyzną, bądź kobieta z kobietą. Takie jest życie. Nic nigdy nie działa w pełni tak, jak natura chciała. - roześmiał się po wypowiedzeniu ostatniego zdania. - Gdzie moja fajka? - spytał, wciąż cicho się śmiejąc.

*

Zaczęło zbierać się na deszcz. Czułem to w kościach. Będąc już w środku, nie miałem co się tym martwić, ale nie specjalnie chciałem być mokry, gdy rozpęta się tu zamieszanie. Stałem przed pustym korytarzem. Zmutowana żaba, która mnie tu zaprowadziła leżała trupem przy moich stopach. Cóż mu się mogło stać? Ja mu tylko uścisnąłem dłoń w podzięce. Jak widać od czasu mojego "zmartwychwstania" wszyscy będą mi padać do stóp i już nie wstawać. Trudno opisać, jak bardzo mi to schlebia. Jednak nie mogłem tak bezczynnie stać. Musiałem znaleźć parę rzeczy.

*

- A więc tak. - odezwał się już spokojny, poprawiając jedną ręką włosy. Przy okazji wypuszczając chmurę białego dymu z ust, gdy tylko się zaciągnął. Co on by zrobił bez tych fajek? - Wszystko jasne? - spytał jeszcze tak dla jasności, ale nie miał za bardzo ochoty, żeby mu teraz przerywano, dlatego kontynuował. - Rodzajów masa, ale jak ją rozpoznać? Skąd możesz wiedzieć, że czujesz do kogoś miłość? To się z reguły po prostu wie i czuję, ale najprościej mówiąc, jest ona wtedy, gdy martwisz się o tego kogoś bardziej niż o samego siebie. - wzruszył ramionami. - Miłość jest naprawdę specyficzną relacją. Łączy ludzi i często się mówi, że jest przeciwieństwem nienawiści. - dodał w ramach ciekawostki. - A jak ją okazywać? - spojrzał na Robina. - Masz jakiś pomysł? - spytał, przechylając głowę. Chłopak zdecydowanie miał pustkę w głowie albo nie chciał z nim o tym rozmawiać. Trudno było mu to rozgryźć, a w zasadzie wiedząc, co się zaraz stanie, nie chciał za bardzo tej rozmowy przedłużać. - Przytulanie, całuski, komplementowanie, prezenty, romantyczne kolacje. To tak na dobry początek. Natomiast, gdy miłość już kwitnie i obie strony wiedzą, że będą z tą drugą osobą do końca życia, to w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach dochodzi do głębszego zbliżenia. - perfidnie na tym przerwał, by napić się herbaty. W międzyczasie tamta dwójka miała czas, by przetrawić jego słowa. Vivi już chciał stąd zabrać Robina. Wiedział, do czego to zmierza i zdecydowanie nie chciał, żeby jego "podopieczny" dowiedział się takich rzeczy, ale chłopak postąpił mądrze i się go nie posłuchał. Wiadome, że jest to coraz bardziej interesujący temat. Kto by nie chciał wiedzieć, jaka jest prawda i że dzieci nie przynosi żaden bociek (czy tam rosną one w kapuście), tylko są wynikiem zwykłej ludzkiej miłości? W sumie nie zawsze jest to miłość. Zdarzają się tak zwane "wpadki", ale to temat na inną rozmowę przy herbacie.
- ... Czyli?
- To bardzo dobre pytanie, Robinku.
- Wcale nie. Jak możesz wspominać o takich rzeczach?! - spytał oburzony Vivienne.
- To nie jest temat tabu Vivi. Każdy ma prawo wiedzieć, czyż nie tak Robin? - chłopiec od razu przyznał mi rację, chociaż widać, że nie do końca wiedział, o co chodzi. - Poza tym mam nadzieję, że jak przyjdzie co do czego, to pokażesz mu co i jak, hm? - puścił oczko do malutkiego demona, poprawiając okulary. Vivi był gotowy się na niego rzucić z pazurkami, ale Yukito jedynie zaczął się cicho śmiać.
- Ale o co z tym chodzi? - wtrącił się w końcu zniecierpliwiony Robin.
- Już mówię. Okazywanie sobie miłości poprzez zbliżenie jest dość łagodnym określeniem i ściśle się wiąże z rozmnażaniem. Tak samo, jak w świecie zwierząt, który jest ci zdecydowanie bliższy, żeby gatunek mógł przeżyć, musi się rozmnażać, a żeby się rozmnożyć, musi dojść do stosunku dwóch przedstawicieli danego gatunku. Oczywiście zdarzają się różne krzyżówki i tak dalej. To jest zupełnie normalne. - przerwał na chwilę, aby wziąć głęboki oddech i w końcu przejść do sedna. Niebywałe ile to trzeba się nagadać. - U ludzi jest podobnie, ale w dzisiejszych czasach taki stosunek okazują sobie, gdy się bardzo kochają, a nie po to, bo ich gatunek musi przetrwać. Ludzi jest w końcu w cholerę, nie? Nazywa się to seks i mówi się, że "uprawiało się z kimś seks", ale można to opisać czy tam przedstawić za pomocą różnych innych wyrazów. - westchnął. To naprawdę jest jedna wielka oczywistość i nawet małym dzieciom się tego tak nie tłumaczy, bo wszystko samo przychodzi z czasem, ale w tym przypadku nie ma innego wyjścia. Vivi z chęcią by go wychował i wprowadził w świat jako niczego nieświadomą zakonnicę. - Rzecz jasna czasem dochodzi do bliskości, gdy para takich ludzi stara się o dziecko. Mówi się, że takie małe bobo jest owocem właśnie miłości tej dwójki osób, ale nie zawsze tak jest. Zdarzają się różne wpadki, gdy takie dziecko wychodzi, a zupełnie nie było planowane. Norma. Potem kobieta jest w ciąży, musi urodzić to dziecko. To naprawdę działa wszystko tak samo, jak u zwierząt, a jak już sam stosunek wygląda... Tak jak już mówiłem. Vivi powinien cię wprowadzić w te łóżkowe poczynania, chociaż ludzie są do wszystkiego zdolni i są w stanie to robić ze sobą wszędzie. Co do pierwszego razu... - zdjął okulary znudzony i zaczął je oglądać. - Różnie to bywa, ale wszystko przed tobą. - uśmiechnął się. - Oczywiście fakt, że się z kimś przespałeś, nie zobowiązuje cię do bycia z tą osobą na całe życie i do robienia tego tylko i wyłącznie z nią. Zdarzają się różne zdrady, przy których dochodzi do stosunku i tak dalej, więc nie ma się co załamywać. Tak czy siak, ja już raczej więcej ci nie powiem. - znów założył okulary. - Nie da się opisać całego życia uczuciowego podczas rozmowy. To wszystko trzeba po prostu przeżyć i uczyć się na własnych błędach, dlatego życzę wam obojgu wszystkiego dobrego. - przeciągnął się, ciągle jakoś dziwnie z siebie zadowolony. - A tak za nim się pożegnamy, to, co o tym wszystkim sądzisz Robin? Jakie są twoje przemyślenia? - niestety za nim chłopak zdążył się odezwać, do pokoju wbiegł jakiś mały demon o różowej skórze, ludzkiej sylwetce, białych kozich rogach i wężowym ogonem. Za nim w progu jakaś dziwna zmutowana mała żaba, ubrana w ludzkie ubrania, duży futrzasty potwór, który wyglądał jak jakiś yeti oraz różne pół psowate istoty, nawiedzone zjawy. Długo by wymieniać. Było paręnaście różnych dziwadeł, a wśród nich nawet ja. Wielki i wszechmogący Riddle we własnej osobie.
Nie ma to, jak się wmieszać w zaaferowany tłum, który znalazł trzy najprawdziwsze trupy w korytarzu. Może i nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że ofiary nie zostały niczym zranione. W dodatku utrata życia po życiu nie była taka łatwa. To zawsze jest potrzebne jakieś zaklęcie, specjalny przedmiot i tym podobne. Wszyscy wyczuli, że jest tu coś nie tak, a mnie mimo wszystko traktowali jako pracownika tego skromnego przybytku, więc nie miałem się o co martwić. Nie da się ukryć, że nie każdy znał i widział tutaj każdego. Postanowiłem zachować spokój i się nie wychylać. Gdy nadejdzie odpowiedni moment, uderzę, chociaż... Chyba zmienię trochę plany. Dopóki Vivienne jest osłabiony, a ja czuję się lepiej niż dobrze, to czemu bym miał nie skorzystać z okazji? Uśmiechnąłem się pod nosem. Ciekawe, jak sprawy się potoczą.

(Robin~? Vivi?)

1 cze 2020

Lycoris cd Geum

Patrzyłam na niego uważnie, kiedy ten opatrywał moją rękę, myślami niestety byłam przy tym, co się przed chwilą działo. Ten mężczyzna musiał mieć w sobie magię, która wysysała energię lub coś w tym rodzaju, bo momentalnie po tym, jak mnie złapał, odczułam mrowienie, a później zaniki świadomości. Ocknęło mnie pieczenie. Zamrugałam i przeniosłam swój wzrok na nadgarstek, który obejmowany był nadal przez chłopca.
- Hej Geum... -ten się jednak nawet nie podniósł, tylko opatrywał mnie dalej.
Dopiero po jakieś chwili odpowiedział krótkie "przepraszam", a ja nie wiedziałam za co. Przez chwilę się głowiłam, a gdy tylko zakończył swoją drugą wypowiedź, wzięłam od niego rękę i złapałam go za policzki, podnosząc przy tym jego malutką główkę. Skierowałam ją na siebie, chcąc, by na mnie spojrzał. Udało mi się, bo już po chwili patrzył na mnie swoim niezakrytym, złotym okiem. Patrzyłam się na niego, na jego zaskoczoną, pełną bólu twarz, na oczy pełne łez, których nie chciał wypuścić. Zrobiło mi się go szkoda.
- To nie ty - zaczęłam, unosząc przy tym kciuk w stronę jego oka -powinieneś teraz przepraszać -dodałam, ocierając jego powiekę -tylko ja -spojrzałam się na ziemię, puszczając go przy tym.
Złączyłam dłonie i położyłam je na swoich nogach, którymi zaczęłam wymachiwać, bo nie mogłam dotknąć ziemi. Czułam się głupio, chociaż nie miałam do tego jakiś wyraźnych przyczyn. Czy naprawdę aż tak zależało mi na tym, żeby ten dzieciak nie czuł się źle? I to przeze mnie? Przecież przeważnie mało mnie to obchodzi, a przynajmniej staram się to ukryć, a teraz robię takie rzeczy. Zaśmiałam się pod nosem, zamykając przy tym oczy i odchylając delikatnie do tyłu głowę. Jestem z nim dosłownie chwilę, a czuję jakbyśmy byli razem przez wieczność. Co ona ma w sobie, że tak na mnie działa?
- Onee-sama? -usłyszałam cichutki głosik z prawej strony, na który się odwróciłam.
Miał zmartwiony wyraz twarzy, do tego spoglądał na mnie z szeroko otwartym okiem. Gdyby tak pomyśleć, to ciekawiło mnie, co kryło się za tą grzywką. Czy po prostu ona tak rośnie, czy może ukrywa tam coś niesamowitego? Ponownie z rozmyślań wyciągnął mnie białowłosy.
- Czy coś się dzieje Onee-sama? -zapytał, opierając się dłońmi o słomę, przez co był teraz pochylony w moim kierunku.
W tym samym momencie usłyszałam ciche charczenie Uhuru. Podszedł do mnie i swoją drobną łapką dotykał mojej nogi, która już przestała się trząść. Dlaczego gram ofiarę? To już w ogóle niepodobne do mnie. Zmarszczyłam brwi i uderzyłam się dłońmi w policzki, po czym gwałtownie wstałam na równych nogach. Przeszłam kilka kroków, a gdy tylko usłyszałam za sobą zdezorientowane piśnięcie, odwróciłam się na pięcie, unosząc przy tym prawy palec wskazujący.
- Następnym razem masz mi powiedzieć od razu, że coś się dzieje -powiedziałam szybko, może i trochę gniewnie, ale to przez to, że chciałam zwrócić na siebie jego uwagę -poza tym... -przystanęłam na chwilę, chcąc wymyślić kolejne słowo -następnym razem mi pomożesz. Skopiemy im tyłki -uśmiechnęłam się i wyciągnęłam do niego dłoń -Zgoda?
Chłopak wydawał się zdezorientowany, ale po krótkim odczekaniu widziałam na jego twarzy nieśmiały uśmiech, przez który ból na jego twarzy powoli znikał. Wyciągnął w moją stronę dłoń, którą od razy pochwyciłam i zaczęłam nią trząść. W tym samym momencie usłyszałam głosy dochodzące z zewnątrz, a mówiły one o treningu. Dopiero wtedy sobie przypomniałam. Spojrzałam szybko na zegarek, który wisiał na jednej z bali podtrzymujący namiot i już miałam zamiar lamentować, ale na szczęście się przed tym powstrzymałam.
- Kurde -syknęłam, puszczając już maluczką dłoń -zapomniałam o treningu -uderzyłam się otwartą dłonią w czoło, po czym ponownie zwróciłam się do Geuma -Ey młody zechcesz mi towarzyszyć?
Nie musiałam długo czekać na jego odpowiedź, gdyż szybko pokiwał głową na "tak".
Po kilku minutach dotarliśmy do oblężonego przez innych namiotu, który służył nam do ćwiczeń. Przecisnęłam się przez tłum wracających z niego ludzi i weszłam do środka wraz z całą grupą, czyli Geumem, Uhuru i Hanamaru. Szybko odszukałam jakąś tyczkę, a następnie wspięłam się po drabinie na wysoki pień, który połączony był z drugim cienką, aczkolwiek bardzo wytrzymałą linką. Wkroczyłam na nią, po czym zaczęłam przeróżne akrobacje, co jakiś czas je przerywając na ucięcie sobie pogawędki z chłopcem. Dobrze, że ze mną był i obserwował, bo wtedy mogłam mu się pytać, czy coś robię źle co bardzo mi pomagało. Po jakieś godzinie zakończyłam swoje przeboje i zeszłam na dół, gdzie zostałam powitana przez oklaski i pomruki naszych zwierzaków. Odruchowo się ukłoniłam, ale zdając sobie sprawę, co takiego zrobiłam, od razu się zaśmiałam.

<Geum?>

Lennie CD Shu⭐zo

Czułem, że coś się działo i nie tylko z tego względu, że był moim narzeczonym i miałem intuicję, ale jego wygląd też się zmienił. Był bledszy niż zazwyczaj, zrobiły mu się ciemne wory pod oczami, chociaż dużo spał. Wyglądał ciągle na zmęczonego, nie miałem pojęcia, co mu się działo, ale wcześniej było inaczej, lepiej. Teraz chodził poirytowany, z łatwością mu działałem na nerwy, co mnie samego również dobijało i co sprawiło, że jeszcze mniej przebywałem w jego namiocie. Czasami nawet wracałem do swojego starego, tylko po to, by posiedzieć w ciszy. Bardzo chciałem mu pomóc, wspierać go, ale problem polegał na tym, że nie chciał o niczym rozmawiać. Miałem wrażenie, że się od siebie oddalamy. Może jednak ten ślub to za szybko?
Kiedy przygotowałem mu obiad i kazałem mu obiecać, że go zje, wyszedłem z namiotu, z zamiarem zamówienia dekoracji. W drodze kłóciłem się sam ze sobą, czy może jeszcze raz z nim o tym nie porozmawiać, potem się szybko rozmyślałem, co poskutkowało tym, że na zmianę się zawracałem do namiotu, a potem z powrotem do miasta. Zaprzestałem tego, kiedy zobaczyłem, jak Shuzo wychodzi z jedzeniem z namiotu. Nie rozumiejąc, co on chce zrobić, chwilkę go podglądałem. Kiedy ujrzałem, jak wyrzuca jedzenie zwierzakom, coś ścisnęło mnie za serce. Nie byłem pewny, czy to przez fakt, że wyrzucił coś, co mu zrobiłem, czy może przez to, że jeszcze bardziej się o niego zacząłem martwić. Wyrzucił jedzenie… dlaczego? Czy to miało związek z tym, że brzuch mu zaczął rosnąć? Przecież to normalne, musi rosnąć, inaczej to by oznaczało, że z dzieckiem jest źle.
W pierwszym momencie chciałem wyjść i na niego porządnie nakrzyczeć, zmusić go, by powiedział, o co mu chodzi, ale wiedziałem, że to nic nie da. Był strasznie uparty i jedynie byśmy się pokłócili. Chcąc nie chcąc, musiałem się zająć przygotowaniami.  
Jakoś po południu odwiedziłem medyka, który był demonem i nazywał się Vivi. Był jedynym tutaj lekarzem i prawdopodobnie jedyną osobą, która nie będzie chciała kroić Shu, aby sprawdzić, "jak on działa" - przynajmniej taką miałem nadzieję. Rozmowa z nim była trudno, był irytujący, sarkastyczny, wredny i egoistyczny. Najpierw się pytał, czy nie zjedliśmy niczego podejrzanego, potem zadawał pytania, czy może mój chłopak nie jest na coś innego chory, czy może sobie tego nie ubzdurał, potem kiedy doszliśmy do "porozumienia", długo się nabijał, że rudy facet zapłodnił mężczyznę i wyjdzie z tego stadko rudych psów. To ostatnie pozostawiłem bez komentarza, oznajmiając, że przyjdę z nim za jakiś czas.

*

- Shuzo – wymruczałem. Wiedział, co zrobić, abym miał na niego ochotę, jednak nie miałem zamiaru tego teraz robić, były ważniejsze sprawy. - Później – ucałowałem go w czoło, popatrzył na mnie poruszony.
- Ale ja chce teraz.
- Teraz pójdziemy do medyka – wyjaśniłem mu, a on nagle spojrzał na mnie zdziwiony i jednocześnie zły. Postawił po sobie uszy i chciał się wyrwać, ale tylko go mocniej do siebie przycisnąłem.
- Ale po co – przestał się szarpać.
- Na badania kontrolne – dodałem. Zmarszczył brwi.
- Ale... No Lennieeeeee to może poczekać. Poza tym jestem zdrowy i mam dość lekarzy. Uwierz, zbadali mnie już wcześniej za wszystkie czasy – odparł troszeczkę sfrustrowany, więc go pogładziłem po plecach. Tak bardzo żałuje, że go wtedy puściłem.
- Nie chcesz wiedzieć, jak się miewa maluch? - zapytałem spokojnym głosem, prawie będącym pewnym, że to podziała. On jednak odwrócił wzrok i wymamrotał cichutkie „nie”. Zszokowało mnie to. - Co? Czemu? - czyżby zaczynał mieć wątpliwości, co do dziecka?
- Bo ma się świetnie i nie potrzebuję tego usłyszeć od medyka – zmarszczyłem czoło. To nie było wytłumaczenie. Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
- Ale ja tego potrzebuje, zrób to dla mnie. Tym razem cię nie zostawię ani na sekundę – zapewniałem go.
- Czyli nie wierzysz mi w moje słowa, że jest wszystko w porządku? Myślisz, że cię okłamuje? Nie wierzysz mi, ale jakiemuś przypadkowemu lekarzowi już tak? I co? Co z nas za para?! Bierzemy ślub za niedługo i ja takich rzeczy się dowiaduje! - zaczął się wydzierać. Byłem jednocześnie wkurzony, jak i smutny. Człowiek chce dobrze, ale coś nie wychodzi. Ponad to coraz częściej się kłóciliśmy. Nie byłem pewny, co było gorsze; to, że się od siebie oddalaliśmy, czy to, że dalej go kochałem, a on mnie tak ranił. Jeszcze kilka miesięcy i po ciąży, to tylko hormony, wmawiałem sobie, chcąc dodać sobie otuchy. W końcu Shu taki nie był.
Nic nie odpowiedziałem, tylko po prostu z nim wyszedłem z namiotu i zaniosłem go do przyczepy Viviego. Przez całą drogę się nie odzywał, ale też nie wyrywał. Był spokojny, ja jednak nie mogłem zapanować nad szalonymi myślami, które zmuszały mnie do wyobrażenia sobie, jak chłopak nie pojawia się na ślubie, albo nagle znika i nie wraca…
W końcu dotarłem z nim do przyczepy Vivi’ego, który czekał na nas. Dopiero wtedy postawiłem Shuzo na ziemi.
- Nie spodziewałem się was tutaj – mówił spokojnie. - Wydawaliście się takimi zakochanymi gołąbeczkami bez problemów – dodał sarkastycznie. Odetchnąłem głęboko, nie mając zamiaru się z nim kłócić i trochę żałując, że w tym cyrku nie było innego lekarza. Jak to się skończy, chyba go przefarbuje na rudo.
- Chce stąd wyjść – powiedział Shu, odwracając się w stronę wyjścia. Zatrzymałem go.
- Sprawdź jak się dziecko rozwija – powiedziałem do mężczyzny. On tylko przewrócił oczami.
- No dobra dobra, w końcu za to mi płacą – westchnął, po czym kilkoma machnięciami dłońmi, wyczarował ultrasonograf. Shu popatrzył na mnie wystraszony, ale po chwili przypomniał sobie, jak bardzo był na mnie zły i zaraz mu wróciła zmarszczka na czole, po czym się ode mnie odwrócił. - Siądź tutaj – czarnowłosy podszedł do demona i położył się na łóżku, podciągając bluzkę i odwracając wzrok. Wtedy do przyczepy ktoś wszedł. Był to chłopak o białych jak śnieg włosach, ciemnej karnacji i tatuażach. - Witaj z powrotem Robinku – usłyszałem radosny głos medyka. Spojrzałem na niego, aż się zdziwiłem, że mógł być taki łagodny. Po chwili demon przedstawił nas sobie.
- Pamiętam cię – wskazał na leżącego na stole Shu. Chłopak spojrzał na niego. - Rzuciłeś się na mnie przed cyrkiem i mocno przytuliłeś – mój narzeczony przez chwilę milczał, starając się sobie to przypomnieć. Po chwili położył po sobie uszy i niepewnie się uśmiechnął.
- Faktycznie coś takiego było. Mam nadzieję, że źle tego nie odebrałeś – chłopak pokręcił głową.
- Nic z tych rzeczy. Co tu robicie?
- Ten pan – Vivi wskazał na mnie. - zapłodnił go i mają małe bobo – chociaż powiedział to z drwiną, oczy białowłosego się nagle zaświeciły.
- Ojej! To cudownie! - razem z Shu spojrzeliśmy na niego zdziwiony. Był pierwszą i jedyną osobą, która tak zareagowała. Demon położył po sobie uszy i w milczeniu wrócił do badania. 
- To na pewno rak – odezwał się po chwili Vivi. Spojrzałem na niego z szeroko otwartymi oczami, a Shu pobladł.
- Co ty… - nic zdążyłem dokończyć, bo Robin dał pstryczka w ucho demona.
- Auć… - medyk przyłożył dłoń do ucha i go pomasował, zerkając przepraszająco na Robina, a potem posyłając mi wredne spojrzenie. - Z dzieckiem wszystko w porządku – powiedział. - Nie widzę nic, co powinno was martwić – odłożył przedmiot i podał Shuzo papier, aby wytarł żel z brzucha. - Może prócz faktu, że to męska ciąża – dodał. - Nie mam pojęcia, czy przy porodzie nic się nie skomplikuje – dodał. Ani ja, ani Shuzo nic nie odpowiedzieliśmy, bo mógł mieć rację. Zamiast tego Robin nagle przyłożył dłoń do brzucha mojego ukochanego.
- Jest głodne – powiedział nagle. Spojrzałem na białowłosego zdziwiony, a psowaty nagle zrobił się czerwony. - Kiedy ostatnio jadłeś? Czuję, że twojemu organizmowi brakuje pożywienia – dodał jeszcze. Vivi posłał zafascynowane spojrzenie na swojego przyjaciela.
- Nie wiedziałem, że tak umiesz – Robin posłał mu tylko szeroki uśmiech. - A ty rzeczywiście nie wyglądasz najlepiej – zwrócił się do Shuzo. Czarnowłosy po chwili wstał.
- Nie wiem o czym mówicie, przecież jadłem nie dawno. Lennie, idziemy – oznajmił poważnie i skierował się do wyjścia. Popatrzyłem na niego, przypominając sobie, jak wyrzucił jedzenie. Czy on naprawdę nic nie jadł? Podziękowałem medykowi za pomoc i żegnając się z nimi, ruszyłem za chłopakiem, który nagle się zatrzymał i odwrócił do mnie. - Teraz masz mnie zanieść z powrotem, nie chciałem tu przychodzić – wyciągnął w moim kierunku ręce. Westchnąłem i schyliłem się, podnosząc go, niczym małe dziecko. - Mówiłem, że z dzieckiem jest wszystko w porządku, ale ty nieee. Jakiś lekarz musiał ci to powiedzieć. Świetnego lekarza znalazłeś, „to pewnie rak”, jeszcze tego mi brakuje – zaczął mi jęczeć przy uchu. Słuchałem go, aż nie dotarliśmy do namiotu. Nie chciałem się z nim kłócić na zewnątrz, gdzie mogli nas usłyszeć inny.
- Z dzieckiem wszystko w porządku, ale z tobą chyba nie. Możesz mi powiedzieć, czemu nic nie jesz? - zapytałem spokojnie, stawiając go na ziemi. - I nie wmawiaj mi, że jest inaczej. Widziałem, że wyrzuciłeś to jedzenie, które ci przyniosłem – spojrzałem na niego.
- Wyrzuciłem, bo nie chciałem akurat tego jeść. Proste. To nie tak, że w ogóle nie jem.
- Robin powiedział coś innego.
- I znowu. Wierzysz bardziej komuś obcemu niż własnemu narzeczonemu. Wiesz jak okropnie się z tym czuję? - zacisnąłem usta w wąską kreskę. Miałem go naprawdę dość, zaczynał mi działać na nerwy. Jak miałem z nim rozmawiać? Przez chwilę milczał, w tym czasie chłopak ponownie usiadł do maszyny. Wziąłem głęboki oddech, nie dam się ponieść emocjom. 
- Dobrze, przepraszam – podszedłem do niego. Jeszcze raz. - Po prostu się martwię, nawet nie chce myśleć, co głodówka by zrobiła z tobą i z dzieckiem.
- Nic się nikomu nie stanie. Nie dramatyzuj – uśmiechnął się. - Mam dziś po prostu gorszy dzień i to nie jest powód do zmartwień.
- Wiesz, że seksownie wyglądasz z okrągłym brzuszkiem? - zapytałem, kładąc dłoń na jego brzuchu. Spojrzał na mnie zdziwiony i położył po sobie uszy.
- Ta, jasne. Słabo ci to wyszło – wymruczał.
- A wiesz czemu? - kontynuowałem, przysuwając głowę do jego ucha. - Bo mam cię więcej do kochania – delikatnie się uśmiechnął.
- Okej. Fajnie, że tak uważasz – powiedział spokojnie i wrócił do pracy.
- Więc może zjesz ze mną kolację? Tak rzadko spędzamy czas ze sobą – zaproponowałem. Przez chwilę milczał, a mi się wydawało, że zaraz znowu na mnie nakrzyczy. Tym jednak razem się zgodził, a ja poczułem ogromną ulgę. Pocałowałem go w usta i zabrałem do bufetu. Tam nałożyłam nam kolacje. Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść.
- Nie - nagle się odezwał i odłożył widelec, a talerz od siebie odsunął. - Ja tak nie mogę. Nie chce być chodzącym balonem! - spojrzałem na niego zdziwiony. Był prawdziwą bombą emocji.
- Shu, przecież wiesz, że w ciąży będziesz miał okrągły brzuch.
- No właśnie!
- Czemu się tak tym martwisz? To dobrze, znaczy, że dziecko będzie zdrowe
- Ale ja już zdrowy nie będę, tylko gruby i brzydki. Jak mnie takiego zobaczysz, to jeszcze mnie rzucisz w końcu! - zaczęło mu się zbierać na płacz. Wstałem i go przytuliłem.
- Co ty za brednie wygadujesz, przecież wiesz, że tego nie zrobię, za bardzo cię kocham - ucałowałem go w czoło. - To dlatego nie chce jeść? - chciałem znać prawdę.
- Zawsze możesz zmienić zdanie - wymamrotał. - Więc tak, dlatego.
- Co ty za głupoty wygadujesz, przecież wiesz… - przerwał mi.
- Teraz tak mówisz – wyrwał się z uścisku i wstał. - Ale to nie ty jesteś w ciąży, to nie tobie urośnie brzuch, dalej będziesz piękny, a ja… - nagle głos mu się załamał. - Nie chce, żebyś mnie zostawił przed ślubem – schował twarz w dłoniach. - Wracam do namiotu – po tych słowach się odwrócił i wyszedł. Stałem jak ten słup soli, nie wiedząc, co robić. Nie przekonują go żadne słowa, żadne czyny, trwa ciągle przy swoim. Co ja mogłem zrobić?
Zjadłem kolację, ze stresu i smutku pochłonąłem nawet jego porcję. Potem wróciłem do namiotu, Shuzo leżał na łóżku i nie zareagował. W milczeniu wziąłem ubrania i poszedłem wziąć prysznic. 
Położyłem się obok Shuzo, który leżał do mnie plecami. Przez chwilę milczałem. Byłem padnięty i nie wiem, czy to przez cały dzień chodzenia i załatwiania różnych spraw, czy może to przez niego. Niby to on był w ciąży i to jemu hormony buzowały, więc czemu wszystko odbijało się na mnie? Nigdy bym go nie zostawił, nawet nie wiem, skąd u niego takie myśli. Zaczynałem się o niego porządnie martwić, nie chciałem go stracić, ale bałem się, że zrobi coś głupiego.
- Shuzo, wiesz, że jak będziesz się głodził, to będziesz wyglądał gorzej, niż być chciał? Już ci się wory pod oczami robią, jesteś cały blady - chciałem z nim o tym porozmawiać, ale on milczał. Wziąłem swoje ubrania i wyszedłem wziąć prysznic. Po powrocie położyłem się obok niego, dalej był obrażony. - Shu. Ile ci jeszcze zajmie szycie ubrań na wesele? - zapytałem spokojnie, rezygnując z prób przemówienia mu do rozsądku. Skoro nie chciał zmienić zdania, należało jak najszybciej pozbyć się powodu.
- Kilka godzin, maks jeden dzień – odparł beznamiętnie. 
- Nie chce byś się głodził, ale nie wiem jak mam do ciebie mówić. Nie chce też, by dziecko ucierpiało tylko dlatego, że ty sobie jakieś głupoty wymyśliłeś. Dlatego jeśli tak bardzo ci zależy na małym brzuchu, weźmiemy ślub za dwa dni. Wszystko dla ciebie załatwię, a ty się zajmij kreacjami – podniosłem się i nachyliłem się nad nim. - Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejszą istotą na świecie, z brzuchem czy bez niego – ucałowałem go w policzek. - Dobranoc, śpij dobrze – potem odwróciłem się na drugi bok i patrząc na ścianę namiotu, po chwili zasnąłem, przynajmniej się starałem. Jutro czekał mnie naprawdę ciężki dzień. Czy można urządzić wesele w dwa dni? Przekonam się. Oby tylko do tego czasu moje serce się rozleciało na kawałki.

<Shu? Łamiesz mu serce>