31 sie 2019

Od Esther

Esther zawsze wstawała wcześnie rano, a dzisiejsza jutrzenka nadeszła o wiele szybciej niż się spodziewała. Przewróciła się na drugi bok, lekko ziewając i odgarniając śnieżnobiałe włosy z twarzy. Mimo, iż promienie słoneczne uparcie atakowały jej twarz i zamknięte oczy, ona nie miała najmniejszej ochoty na wstawanie tego dnia. Nie spała dobrze tej nocy, budziła się i nie mogła znaleźć odpowiedniej pozycji, aby było jej wygodnie. Obróciła się na plecy i zaczęła się wpatrywać w przestrzeń przed nią, zastanawiając się co dzisiejszy dzień jej przyniesie, jakie korzyści czy obowiązki. Przyzwyczajona do niezwykle przestrzeganych reguł sierocińca, jej organizm wyrobił w sobie nadzwyczaj monotonną rutynę. Fakt, że zawsze wstawała wcześniej niż inni, pozwala jej na zwykłe, bezcelowe leżenie i wpatrywanie się w jakiś niezidentyfikowany punkt przed sobą. Jednak zazwyczaj nie trwało to długo. Mimo, iż nie była już w domu dziecka, to nadal dostosowywała się do mechanizmu, który tam działał. Nie potrafiła się odzwyczaić, chociaż codziennie próbuje usuwać coraz to kolejne niepotrzebne czynności z jej życia. Jest to całkiem użyteczne.
Kiedy w końcu nastała pora "pobudki", a w jej przypadku wstania, podniosła się do pozycji siedzącej, po czym powstała i szybko wybrała jakieś zwykłe, codzienne ubranie na dzisiaj. Wyszła na zewnątrz, jak zwykle święcie przekonana, że nikogo nie będzie o tej porze. Nigdy nikogo nie było, a przynajmniej ona nigdy nikogo nie spotkała, z czego niezmiernie się cieszyła przez ten cały czas.
Każda czynność po pewnym czasie może się znudzić, więc i Esther po kilkunastu minutach usiadła na ziemi i wyjęła z torby niewielki notatnik, w którym znajdowały się różne szkice i opisy niestworzonych stworzeń. Było to niewielkie hobby białowłosej, opisywanie potworów, które widzi, a potem pokazywanie je wybranym ludziom, tłumacząc jak działa świat, który o wiele różni się od naszego. 
- Czy można opisać kogoś jedynie słowem "demoniczny"? Jaka jest w ogóle definicja tego wyrazu. Jakie cechy w sobie zawiera, aby móc nim kogoś określić? Jakie cechy wyglądu czy charakteru? - wiele razy mówiła do siebie, próbując rozwiązać problem, który sama sobie stworzyła. W końcu, po krótkim namyśle, skreśliła to słowo z opisu jednego z jej przyjaciół. Dopóki nie pozna co dokładnie oznacza to słowo, nie będzie go używała. 
Wtedy usłyszała szelesty za sobą i gwałtownie odwróciła się chcąc zobaczyć kim była ta osoba. Nie spodziewała się nikogo spotkać o tej godzinie, zazwyczaj siedziała tu sama, dopóki nie nastała, potocznie mówiąc, "normalna godzina". 

<ktoś chętny na wątek z nią?>

Esther


"Robię złe rzeczy, ale nie jestem demonem. Robię dobre rzeczy, ale nie jestem aniołem."

Vivi CD Robin&Riddle

"Bo cię lubię" odbiło się echem po sterylnie białym pokoju, na którego środku siedziała skulona postać. "Więc ci zaufałem". "A przyjaciele powinni się sobą przejmować". Istota zakryła sobie uszy. Echo stało się nieznośnie głośne. Wszystko zaczęło się zlewać w jeden krzyk. "Nie zdążyłeś go uratować". "Jesteś jedną wielką hańbą dla piekła". Nie chciał tego słyszeć, jednak zakrycie uszu nic nie dało. Wszystkie te słowa znajdowały się jakby w jego głowie, czuł nieznośny ból głowy. Jakby ktoś chciał się przewiercić przez jego czaszkę. Chwiejnie stanął na nogach, stając przed lustrem, jedynym przedmiotem znajdującym się w tej 'klatce'. W odbiciu jednak zobaczył całkiem inną osobę. Odzianą w czerń, z obojętnym wyrazem twarzy. Trzymała coś w ręce. A może mu się to tylko wydawało. Nie, na pewno coś tam miała. Chwilę zajęło mi zidentyfikowanie przedmiotu. Pistolet. Tak to był pistolet... Bezmyślnie wpatrywał się w beznamiętną twarz. Drgnął, słysząc nagle jakiś głos. - Taki słabeusz jak ty tutaj zginie! A może... chcesz wrócić do bycia bezpańskim kundlem w slumsach? Ten głos... To nie mogło być... Odległe wspomnienia zaczęły wracać. Gwałtownie się odwrócił, jednak za nim nic nie było. Gdy znów stanął przodem do lustra, zamarł. Postać była obryzgana krwią. Krew była wszędzie, spływała nawet po lustrze, na którym było nabazgrane krwią jedno słowo. MORDERCA. Przerażony odepchnął od siebie lustro, które upadło na ziemię, rozbijając się. Ze szczelin zaczęła się sączyć czerwona ciecz, powoli zalewając białe pomieszczenie. Wycofał się, jednak nie było ucieczki. W momencie, gdy cieczy było mu już po kostki, poczuł, że się zapada. Musiał spojrzeć w dół nie dało się tego uniknąć. Jego nogi trzymały jakieś dłonie, a z nurtu czerwieni wynurzało ich się coraz więcej. Wszystkie wręcz do niego lgnęły. Echo zostało zagłuszone przez piekielne jęki. Ciągnęły go w dół. Do nich. Na zasłużoną karę. Przerażony wycofał się do ściany i nagle na morzu krwi rozbłysło światło. Rozpoznał tą sylwetkę. Nie zważając na ciągnące go w dół dusze, zaczął biec. Cały czas się potykał o zawadzające kończyny. Jednak nie przejmował się tym. Wydawało mu się to wiecznością, jednak wreszcie dopadł do świetlistej postaci. Do oczu napłynęły mu łzy, gdy zobaczył białe, lśniące pióra. Wyciągnął jedną rękę, jednak postać nie wzięła jej, za to sięgnęła po bandaż, który miał na oczach i jednym ruchem go zerwała. Znów widział. Czerwień zniknęła. A świetlista postać zaczęła się przeistaczać. Zmieniła się w małego, brudnego chłopca o czarnych włosach, za którym chowała się dziewczynka. Potem stała się młodym mężczyzną o ciemnych włosach i fiołkowych oczach. A na końcu... Stał przed nim chłopak. Tak to był on. Te białe włosy. Ciemna skóra. Tatuaże. Uśmiechnął się, wyciągając do niego ręce. Jednak gdy chciał go przytulić, wizja rozsypała się na błyszczące kawałeczki podobne do roztrzaskanego szkła. Jeden z nich wpadł mu do oka. I nagle znów widział pod sobą przerażoną twarz Robina. Coś zaczęło na nią kapać. Ale nie była to ta czarna maź ani krew. Było ciepłe i słone. Łzy? Vivi nagle poczuł dolegliwy ból jakoś w okolicy brzucha. Ale nie. To nie był zwykły ból. Był znacznie gorszy. Jego rękom wrócił zwyczajny ludzki wygląd. Do oczu powrócił dawny blask. Wszystko teraz było rozmazane. Puścił Davida i zaczął wycierać oczy, starając się zatrzymać tą wyciekająca ciecz. Przed oczami nadal miał jego przerażoną twarz. Wycofał się, słaniając się na nogach. Czy byłby w stanie go zabić? Co jakby to zrobił? Przemienił się w swoją zwyczajną lisią formę i zrobił pierwsze, co przyszło mu do głowy. Uciekł do lasu. Biegł, aż nie zabrakło mu siły w nogach. Bezsilność się w nim zebrała. Nie potrafił wydobyć z siebie żadnych słów. Lis zawył. Wył do nieba jak wilk, czy też pies. Jego głos przenikał mgłę i deszcz, a nawet burzę. Rozbrzmiewał wysoko w niebiosach. To był lament. Istota bez serca i uczuć, posyłała w niebo lament wypełniony taką mocą, na jaką wielu nie byłoby stać przez całe życie.

(Robin?? Riddle ?? )

29 sie 2019

Cal CD Rose

Co za bezczelny bachor. W ogóle nie docenia czyjejś ciężkiej pracy i ile swojego wolnego czasu w to włożyłem. To irytowanie wszystkich dookoła jest u nich na pewno rodzinne. Przy Rose nie ma chwili, żebym nie był wkurzony, a ten Arthur też mnie porządnie rozwścieczył. Wielki krytyk się znalazł. Niech sam spróbuję ujarzmić takiego dzikiego oraz jadowitego węża to potem mogę z nim dyskutować. Nienawidzę takich ludzi. Nic ich zupełnie nie obchodzi. Gdy tylko zobaczyłem go z Rose, miałem taką wewnętrzną chęć, żeby utrzeć mu tego zarozumiałego nosa. Podszedłem do nich z uśmiechem na twarzy.
- O, ale niespodzianka. Kogo ja tu widzę. - stanąłem tuż przy nich. - Jakiś mały kurdupel i jego urocza siostra. Mam do ciebie kolejną sprawę, kochana. - złapałem Rose za rękę, a potem zawistnym wzrokiem spojrzałem na jej brata, który jedynie się skrzywił, widząc nas razem. Myślałem, że pójdzie łatwo, ale sam dotyk jej dłoni wywoływał u mnie mdłości. W dodatku ten dzieciak był tak irytujący, że ledwo się powstrzymywałem od przywalenia mu w tę zarozumiałą buźkę.
- Nie mów mi siostra, że jesteś z tym nudnym głupkiem od węży. - zaczął się cicho śmiać. Ja od razu uniosłem jedną brew, wpatrując się w niego niewzruszony.
- Masz coś do węży młody? - spytałem spokojnym tonem, dalej trzymając zszokowaną Rose za rękę. Dzieciak od razu przestał się śmiać.
- Węże są fajne, a ty nie. - wzruszył ramionami z wrednym uśmiechem na twarzy. - Nie wiem, co moja siostra w tobie widzi.
- Widzi?! Arthur nie gadaj takich głupot! - krzyknęła oburzona, wyrywając dłoń z mojego uścisku. - To wysoko urodzony egoista. Już wolałabym całować kaktusa niż być skazana na chodzenie z nim za rączkę. - chłopiec na te słowa od razu się roześmiał. Ja jedynie westchnąłem, kręcąc głową.
- Ależ Rose. Nie wiesz, jak głęboko mnie tym ranisz. - zrobiłem zawiedzioną minę. - Naprawdę nie wiem, co ja ci takiego strasznego zrobiłem. Pomyśleć, że chciałem cię zabrać do miasta. - ona i jej brat byli zszokowani moim pomysłem, a ja od razu zbeształem się w myślach za takie głupie teksty. - Może się jednak przełamiesz i pójdziesz ze mną?
Rose ewidentnie nie wiedziała, co powiedzieć.
- Siostraaa. - Arthur zaczął marudzić. - Miałaś mi powróżyć. Poza tym nudzi mi się. Ten koleś jest głupi. - zaczął ciągnąć siostrę w stronę jej wróżbiarskiego namiotu. Ja jednak nie dam tak łatwo mu wygrać.
- Rose, proszę cię. - wyciągnąłem rękę w jej stronę. - Chcę to wszystko naprawić. Nie później, nie jutro, tylko teraz. - słysząc te słowa, nawet jej brat się przymknął. - Nie słusznie cię oceniałem i tyle się wściekałem. Chciałbym zatrzeć złe wrażenie. - Rose jednak nie zbyt to przekonało. Już miała iść dalej z bratem, gdy nagle dodałem: - Przepraszam za wszystko. - odwróciła się zszokowana w moim kierunku. - W sumie też dziękuję... Gdyby nie ty to... - jakimś cudem na mają twarz, wkradł się delikatny uśmiech. - Nie oszukujmy się. Dawno by mnie tu nie było. - Rose totalnie zamurowało. - ... To jak? - spytałem, dalej trzymając wyciągnięta rękę w jej kierunku. - Zgodzisz się?
(Rose~? Zostawiam ci tę ważną decyzję)

21 sie 2019

Robin CD Vivi&Riddle

Miał mętlik w głowie, musiał porozmawiać z lisem. Monolog demona całkowicie namieszał mu w głowie, brał wcześniej Vivi’ego za normalnego człowieka, który zamieniał się w lisa, a tu się okazuje, że jest demonem, był w piekle, zabił niewinnych… sama myśl o tym wszystkim przyprawiała go o dreszcze. Czuł nieodpartą potrzebę dowiedzenia się prawdy.
Chłopak siedział wtedy na materacu po turecku i nie wiedział, co robić. Za oknem szalała burza, więc nie było mowy, by teraz do niego poszedł. Dopiero po jakimś czasie, kiedy pogoda się trochę uspokoiła, Robin wyszedł ze swojego namiotu i ruszył do przyczepy Vivi’ego. Chciał i musiał z nim porozmawiać, nie miał już pojęcia, kim on był. No i nie poruszyli tematu snu, a Robin dalej nie wiedział, co się stało z demonem i jego potworem. 
Deszcz dalej padał, ale chłopak się tym nie przejmował. Idąc na dwóch nogach (im dłużej przebywał wśród ludzi, tym bardziej do nich się upodabniał), szedł w kierunku lokum jego przyjaciela, w głowie formując pytania, jakie mu zada. Skąd jesteś? Co się stało z potworem? Czego chce ten demon? Nie zdążył utworzyć więcej, niż trzy pytania, kiedy poczuł ciepło. Jego znaki zaczęły świecić, Robin się rozejrzał, ale nie zobaczył niczego. Wtedy pomyślał, że może niebezpieczeństwo się zbliża do Vivi’ego. Natychmiast pobiegł do jego przyczepy i od razu pożałował tego. Strach sparaliżował jego nogi na tyle, że nie mógł się poruszyć i tylko obserwował, jak lis dosłownie rozszarpuje wcześniej poznanego demona. Miał co do tego mieszane uczucia; z jednej strony bał się demona, więc zabicie go, byłoby na jego rękę. Z drugiej zaś strony, ta śmierć była przerażająca. To, że wszędzie leżała krew i jego skóra, było złym określeniem. Robin pierwszy raz widział takie okrucieństwo, nawet zwierzęta są delikatniejsze, temu nie mógł znaleźć żadnych słów, opisujących ten widok.
Jednak to, co się zdarzyło potem… nawet by o tym nie pomyślał. Sądził, że znaki świecą się przypadkowo, nic mu nie grozi, ale się mylił, a one znowu miały racje. Nim się obejrzał, lisi stwór, który nie przypominał już tego słodkiego rudego zwierzątka, tylko najprawdziwszego demona, przygwoździł go do ziemi. Nie potrafił wydobyć z siebie nawet odgłosu jęku, łzy za to od razu spłynęły mu po policzkach, wywołane głównie bólem, niż samym strachem. Pazury stwora boleśnie wbijały się w jego nadgarstki i uniemożliwiały jakikolwiek ruch, z jego paszczy śmierdziało zepsutym mięsem, a na twarz chłopaka skapywała czarna maź. Nie mogąc patrzeć na ten straszny widok, odwrócił głowę i zamknął oczy. Słysząc jego dziwne pytania, Robin jeszcze mocniej wcisnął głowę w ziemię, jakby chciał w nią wniknąć. Przez chwilę milczał, a jego słowa nawet do niego nie dotarły, nie mógł zrozumieć, co się dzieje. Czy błędnie ocenił mężczyznę? Czy jednak jest dla niego zagrożeniem i to wielkim? Czy… teraz go zabije?
Łzy dalej spływały mu po policzkach, cały się trząsł, aż w końcu otworzył usta.
- Bo cię lubię – powiedział szeptem, tak cichym, że należało się uważnie przysłuchać. - Jako jedyny nie drwiłeś ze mnie, że nie jestem taki jak wy, więc ci zaufałem, a przyjaciele powinni się sobą przejmować – mówił to nieco głośniej, ale dalej miał zamknięte oczy. Teraz się bał, naprawdę był przerażony. Myśl, że zrobi z nim to samo, co z Riddl’em, wwiercała się w jego umysł i nie pozwalała na inne myślenie. Zginie tu i teraz.

<Riddle? Vivi?>

20 sie 2019

Smiley CD Vogel

O Ludzie! To się porobiło! W dodatku to wszytko przez Pik'a i te wymyślne jego kary! Gdyby nie dał papierkowej roboty Vogel'owi to bym teraz nie była w takiej sytuacji. Poszłam wraz z nim do jego przyczepy. Usiadłam sobie blisko jego biurka, gdy on w tym czasie poszedł po jakieś przekąski. Ja w tym czasie patrzyłam się do okoła, niby małe miejsce, a jednak bardzo dobrze miał zagospodarowane go. Niby mały bałagan na biurku, ale nie przeszkadzało to. Miłe mieszkanko, w dodatku znajomy zapach. Niby wszystko takie same jak kiedyś, a tak naprawdę to się zmieniło. Vogel podszedł do mnie, podając gorący kubek herbaty oraz teczkę z papierami o których wcześniej wspominał, położył również przy mnie smakołyki które wcześniej przygotował. Wzięłam łyk ciepłego napoju i przygotowałam się, aby przeczytać informacje zawarte na kartkach papieru będących w moich dłoniach. Otworzyłam powoli teczkę i wyjęłam z niej pierwszą kartkę. Tam był opisany wcześniej mi znany Vogel. Na następnej już były historie związane z nim oraz po części ze mną. Niektóre z jego występów również były opisane. 
- I jak? - usłyszałam pytanie chłopaka.
- Przeczytałeś je wszystkie może? - zapytałam się, gdyż na ostatniej stronie była opisana historia o której wolałabym zapomnieć. W dodatku nasze wspólne zdjęcie tam było. 
- Przejrzałem je mniej więcej, ale ostatnich stron nie zdążyłem przeczytać. - odparł, a mi ulżyło. - Znalazłaś coś może tam ciekawego? - wychylił się trochę bardziej w moją stronę. 
- Nie, tylko tak się pytam. Wiesz ta osoba odeszła rok temu i jeszcze nie wróciła. Niektóre osoby mogą ciebie porównywać do tej osoby, ale nie masz co się przejmować. Osoby z tego cyrku już tak mają - skłamałam i czułam się z tym źle, ale nie potrafiłam mu powiedzieć teraz prawdy. Nie była to odpowiednia pora. 
- Masz może trochę czasu teraz? - zapytałam się z uśmiechem na twarzy, chcąc jakoś zmienić obecny temat. 
- Tak, a co? Wymyśliłaś coś może? - przy kiwnęłam głową, że ma rację. - A więc co tym razem wspólnie porobimy? - chwyciłam go za rękę.
- Chodź zza mną, pogramy sobie w kilka moich ulubionych gier - pociągnęłam chłopaka zza sobą. Jako, że mało osób ćwiczyło o takiej porze to postanowiłam skorzystać z namiotu do ćwiczeń, przynajmniej tam były odpowiednie rzeczy do gier w jakie chciałam zagrać z Vogel'em. Dotarliśmy na miejsce w mgnieniu oka. Wzięłam do ręki torbę z szafki w której znajdowały się wszystkie rzeczy do ćwiczeń. 
Podałam chłopakowi trzy piłeczki, ja również wzięłam dla siebie trzy.
- Zacznijmy może od żonglerki co ty na to? Ten kto przegra musi spełnić jedną prośbę wygranej osoby, co ty na to? - uśmiechnęłam się ciepło w jego stronę. Byłam co prawda kiepska w te sprawy, ale chciałam się trochę zabawić z nim. 

<Vogel?> wybacz, że co dopiero teraz i przepraszam że tak słabo 

18 sie 2019

Vivi CD Robin&Riddle

W momencie, gdy dwie bestie na siebie natarły, uskoczył na bok. Zrobiło się zbyt niebezpieczne. Ale gdzie się podziewał Robin. Czy zdążył uciec? Musiał... A Riddle? Szczerze nie obchodziło go co z drugim demonem, ważne było gdzie się podział chłopak. Nie powinien był go stracić z oczu, po raz kolejny. Spojrzał za siebie. Coś znajomego było w tym duchu. Jednak nie wiedział co. Podskoczył, gdy ziemia zadrżała od dwóch gigantów tarzających się po ziemi. Co chwila, zerkając za siebie, szedł dalej, aż się o coś potknął. Zerwał się zaraz na łapy i spojrzał za siebie, no i w momencie zamarł. Na ziemi leżał jego mały chłopiec. Wyglądał jakby spał. Tak spokojnie. Szturchnął twarz Davida wilgotnym nosem. Ani drgnął. Przerażony nie na żarty szturchnął go jeszcze łapą. Nie oddychał- Nie oddychał, prawda? Nie mógł nie żyć, nie mógł... To musiała być JEGO robota. Z gardła lisa wydobył się cichy warkot. Po lesie zaczęła się rozprzestrzeniać dziwna, zielona mgła. Już miał biec, szukać Dostojewskiego, ale jednak usłyszał za sobą jakiś jęk. Od razu zerknął za siebie i ku swojej radości był to Robinek. Stanął przy nim, tak żeby było mu łatwiej wstać. 
- Robin... Co się stało, nie ruszałeś się...
- N...nie wiem — Masował sobie główkę, marszcząc brwi. 
- M...miałem bardzo dziwny sen... 
- Ah tak? - Zapytał miękko, delikatnie machając ogonem. - Opowiesz mi potem, dobrze? 
- Ale Vivi... Co się stało?
- Nie sądzę, że to teraz ważne, chodźmy stąd po prostu. Dobrze? - Powoli zrobił krok w przód i zatrzymał się czekając na Davida. Bez zwlekania poprowadził chłopca z powrotem na teren cyrku. I delikatnie popchnął go w kierunku jego przyczepy. 
- Idź się położyć... Rano będzie lepszy dzień. - Czule liznął Davida po ręce. - Już się niczym nie martw... Robin znowu chciał coś powiedzieć, jednak lis odsunął się od niego parę kroków, lekko machając ogonem. 
- Dobranoc... - Po tych słowach zostawił chłopaka samego. Wiedział, że to nie było zbyt mądre, czy też uprzejme. Przecież musiał mieć tyle pytań. Nie. Nie. Nie. Nie czas na odpowiedzi, jeszcze się to dla niego źle skończy. Czy on już wiedział? Zachowywał się jakoś... Dziwnie... Może przesadzał. Tak to te nerwy spowodowane całą sytuacją. Wystarczy herbata na uspokojenie i gorąca kąpiel na ukojenie nerwów. Do tego na koniec mocny, pokrzepiający sen. Niestety to jeszcze nie koniec, a zaledwie początek problemów. 
Riddle jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Nie wiadomo, co mu chodzi po głowie, ale to, czego dopuścił się teraz, było zdecydowanym przegięciem. Następnego dnia pogoda ani trochę nie dopisywała. Niebo pokryte było grubą warstwą czarnych chmur. Od samego rana padał deszcz, a w południe rozpętała się najprawdziwsza wichura. Burza z piorunami, mocny porywisty wiatr, woda lejąca się strumieniami po zwykłych drogach budziła u wszystkich niepokój. Robin i Vivi wciąż byli roztrzęsieni wydarzeniem z minionej nocy. Jeszcze ze sobą nie rozmawiali. Podczas takiej pogody wszyscy w cyrku siedzieli w swoich namiotach bądź przyczepach i nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się teraz wyjść na zewnątrz. Niestety Riddle nie należał do takich osób. Była to idealna pora, aby mógł kontynuować kolejną część swojego diabolicznego planu. Teraz przyszedł czas na coś zupełnie innego. Demon zjawił się u pielęgniarza, który nic nie podejrzewając, czytał coś w swojej przyczepie. Pewnie szukał kolejnego sposobu na jawne, czyste i bezbolesne samobójstwo. Powoli, z uśmiechem na twarzy, podszedł do niego i spytał: 
- Nie pilnujesz swojego chłopaczka? Co jak coś się stanie i nie zdołasz mu pomóc? 
- Zostaw mojego Robinka w spokoju. - odpowiedział, nie odrywając wzroku od książki. Riddle jedynie przewrócił oczami i westchnął zawiedziony podejściem Viviego do tej sprawy. 
- Wiesz, jaki jest dzisiaj dzień? - spytał, zmieniając kompletnie temat z uśmiechem na twarzy. 
- ... Czwartek? - odpowiedział Vivi znudzonym tonem, bardziej zajmując się tą pasjonującą książką o samobójstwach. 
- Ale tego też dnia straciłeś kogoś bardzo bliskiego. Hmmm... - zamyślił się, biorąc mu książkę i wyrzucając za siebie. - To już będzie... Dwudziesta rocznica śmierci, czyż nie?
Vivienne nie miał zamiaru o tym rozmawiać. Zachował kamienny wyraz twarzy, podnosząc się z miejsca. Riddle widząc brak jakiejkolwiek reakcji z jego strony, postanowił kontynuować: 
- Okrągłe dwadzieścia lat już minęło od czasu twojej porażki. - spojrzał mu prosto w oczy. - Dokładnie dwadzieścia lat temu nie zdążyłeś go uratować i co się stało? Jego oprawca dalej robi, co chcę. Mogę ci przysiąc, że Robin skończy tak samo i to niedługo. 
- Nie odważyłbyś się — Lis syknął na demona, kładąc po sobie uszy. 
- O, naprawdę? Pewny jesteś? 
Nawet nie chciał mu odpowiadać. Przecież tak by go tylko dalej prowokował do działania. Riddle jedynie bardziej się wyprostował, unosząc głowę. 
- Nie ładnie tak nie odpowiadać, a dobrze wiesz, na co mnie stać. - ciągnął Dostojewski rozbawionym tonem. - Boisz się, że znowu mnie nie powstrzymasz? - od razu wybuchł śmiechem. - Ojejku Vivi stał się strachliwym szczeniaczkiem przez te wszystkie lata. - nagle spoważniał. - Sam nie wiem, co z ciebie za demon. Jesteś jedną wielką hańbą dla piekła. Nic ci nie wychodzi... Nawet samobójstwo.
Artemis drgnął, słysząc to. 
- Oh tak? Tak sądzisz Riddle? Naprawdę? - Powoli się do niego odwrócił, a jego oczy zabłysły czerwonym światłem. 
- Skoro wylądowałeś w byle cyrku i pomagasz bandzie szczurów. - wzruszył ramionami. - Można się załamać albo wybuchnąć śmiechem. 
Od razu się przemienił w swoją lisią formę i rzucił się na lalkarza, ale on zręcznie tego uniknął. Zniknął w momencie i przeniósł się na zewnątrz. Tamten wyskoczył za nim i momentalnie rzucił się na Riddle'a, przygważdżając go do ziemi. Los chciał niestety, aby Robin został świadkiem tych przykrych (a może jednak nie) wydarzeń. Przerażony obserwował, gdy lis rozszarpywał ciało biednego Fiodorka. Zamiast krwi z jego ran wypływała dziwna czarna maź. Stracił dłoń, miał pogryzione ramię aż do samych kości, jego oko uciekło z oczodołu, w brzuchu miał ogromną dziurę, z której ciągle sączyła się ta niezidentyfikowana ciecz. Twarz była cała poszarpana, miał parę dziur po zębach na głowie. Można opisywać bez końca, ale szkoda na to czasu i wkładu w długopisie. Wyglądało to gorzej od tego, co można sobie wyobrazić w najgorszym koszmarze. Gdy Vivi dokończył swoje dzieło, przemienił się w człowieka, chwycił Riddle'a za szyję i podniósł, mówiąc: 
- Jeszcze raz to powiesz, a nie ręczę za siebie. Dobrze wiesz, jak mogę cię urządzić. - warknął, puszczając ciało na ziemię, a potem nagle odwrócił głowę w stronę Robinka. 
Jego oczy przypominały, te dzikiego zwierzęcia. Nie było już w nich nic ludzkiego. Chłopak wystraszony zaczął się cofać. Vivi jednak zdążył go chwycić i przygwoździć do ziemi, trzymając go za nadgarstki. Cały drżał, a czarna maziowata ciecz mu skapywała z twarzy. Wpatrywał się w Davida tym obłąkanym wzrokiem.
- Czego ode mnie chcesz? Czemu przede mną nie uciekasz? Nad czym rozmyślasz? Co wiesz? Dlaczego się mnie nie boisz? Dlaczego się mną przejmujesz? - Zacisnął szpony na rękach chłopaczka.

( Rooobin? Riddle? )

14 sie 2019

Lennie CD Shu⭐zo

Najpierw myślałem, że Shuzo dalej jest pijany, że jeszcze się na mnie nie rzucił i nie udusił, ale kiedy zrozumiałem, że to znowu ten Miły, poczułem ulgę, ale także zakłopotanie i zmieszanie. Czułem, że zaczynałem świrować… zmienny charakter mojego przyjaciela był nawet gorszy od kobiety z okresem – nigdy mu tego nie powiem, ale czułem się, jakbym zaczynał tracić zmysły, nawet nie wiedziałem, z którym rozmawiam. To było… męczące.
Kiedy Shu poprosił mnie, abym mu opisał wczorajszy dzień, zamurowało mnie. Z jednej strony głupio mi było opowiadać, jak chciał mnie pocałować (zaraz, jak mnie pocałował), a z drugiej wstydziłem się przyznać, że jednak miałem chętkę na niego. Moja wina? Nawet po napiciu się był taki uroczy… szybko położyłem się z powrotem na poduszkę i wlepiłem oczy w sufit. Nie powinienem tak myśleć, to tylko przyjaciel. Nie ważne jak bardzo pociągający, to przyjaciel. 
- Co ostatnie pamiętasz – wziąłem się w garść, przecież nie będę ukrywał przed nim czegoś, co sam zrobił; tak jakby On.
- Hm… - podczas zastanawiania się, zaczął składać ubrania, przy okazji szukając czegoś, co mógł założyć na śniadanie. Ja też powinienem wrócić do siebie i ubrać coś świeżego, ale kompletnie mi odebrało władzę w nogach, kiedy pomyślałem o wczorajszym pocałunku… kurde, dlaczego on tego nie pamięta? - Chyba jak wracaliśmy do cyrku – odpowiedział po chwili. Westchnąłem i zamknąłem oczy, wracając do tej chwili. „Najpierw chciałeś mi przywalić w twarz, a ja w ostatniej chwili uniknąłem ciosu”, pomyślałem, a potem w myślach odtwarzałem dalsze poczynania: on zasnął, a ja go podniosłem jak pannę młodą i zaniosłem do swojego pokoju, ponieważ u niego był bałagan.
- Głowa cię boli od alkoholu – stwierdziłem, że od tego zacznę opowiadań. W końcu chciał wczorajszy dzień, a nie wcześniejszy. Zerknąłem w stronę czarnowłosego, który słysząc moje słowa, także skierował na mnie swój wzrok.
- Alkoholu? Dużo wypiłem? - wzruszyłem ramionami, a potem pokiwałem głową. Wyglądał na załamanego, kontynuował składanie ubrań.
- Zaszalałeś w jakimś barze – mówiłem dalej.
- Jak mnie znalazłeś? - uśmiechnąłem się.
- Dwie dziewczyny stwierdziły, że widziały uroczego chłopaka o niebieskich oczach i śmiesznych, sztucznych uszach – zobaczyłem na jego policzku rumieniec, więc postanowiłem mówić dalej. - Jak wszedłem do baru, akurat stałeś na ladzie i zdejmowałeś spodnie, bo koszulki już nie miałeś – zrobił się cały czerwony, więc zakrył swą twarz dłońmi. Ja dalej się uśmiechałem, bo mimo wszystko było to zabawne. Jednak gdy doszedłem do momentu, w którym miałem mu opisać, jak mnie całował, uśmiech mi nagle zszedł z twarzy. Głupio mi było o tym mówić, ponieważ on tego nie pamiętał, a ja oddałem ten pocałunek...
- A potem? - usłyszałem głos Shu. - Było gorzej? - słysząc jego załamany głos, postanowiłem go nie dobijać.
- Nie – skłamałem. - Zabrałem cię do namiotu i poszedłeś spać.
- Na tobie? - znowu się uśmiechnąłem, po czym wstałem z łóżka i się rozciągnąłem. Chłopak aktualnie stał i wkładał ubrania do szafy. Podszedłem do niego i postanowiłem przestać się przejmować czymkolwiek. Przytuliłem go od tyłu.
- Tak i powiem ci, że było mi wygodnie – stwierdziłem i go puściłem. 

<Shu?>

12 sie 2019

Ozyrys CD Powder

Było mi okropnie głupio, kiedy Riddle się upomniał o swoje stoisko. Chciałem się zapaść pod ziemie, właśnie zniszczyłem coś, co należało w pewnym sensie do niego… a teraz nie mógł pracować. Miałem nadzieje jak najszybciej skończyć budowę nowego teatrzyku i mieć to za sobą. Cieszyłem się, że chłopak zgodził się na moją pomoc, nie mam pojęcia jak długo bym starał się go przekonać do tego, miałem tylko nadzieje, że będzie mnie instruował, czego chce, co przynieść i co zrobić, bo na budowaniu czegokolwiek z desek miałem tak samo opanowane, jak szycie z zawiązanymi rękami. Słysząc o belkach, pokiwałem głową i podszedłem do nich. Wziąłem dwie do rąk i przyniosłem do chłopaka, który zaczął je przycinać. Ja je tylko trzymałem, aby nigdzie nie uciekły, czy przypadkiem go nie uderzyły. Samo przycinanie, mierzenie i dopasowanie desek nie było trudne i nie zajęło dużo czasu. Powder najwidoczniej podobne konstrukcje miał dobrze opanowane, ponieważ z łatwością wskazywał, które deski tniemy i gdzie one miały być. Kiedy wszystko było gotowe do montażu, było po południu. Na chwilę usiedliśmy, aby odpocząć. Chłopak na chwilę poszedł do bufetu po coś do picia, a kiedy wrócił, ja tępo gapiłem się w pociachane deski, siedząc po turecku na ziemi. Powder podał mi puszkę zimnego napoju, podziękowałem i się trochę napiłem.
- Więc jak ci się tu podoba? - zapytał, przerywając trwającą ciszę. Zerknąłem na niego, a potem wbiłem wzrok w puszkę.
- Jest tu miło – odpowiedziałem i znowu zapanowała krótka cisza.
Starając się, aby ta rozmowa nie skończyła się tak szybko, postarałem się o delikatny uśmiech i dodałem:
- Chociaż jeszcze się nie przyzwyczaiłem do tych wszystkich atrakcji. Jest ich tak dużo – zerknąłem na chłopaka, który miło się uśmiechał i mnie słuchał.
- Racja. Wszystko, czego dusza zabraknie – skinąłem głową. Na nic więcej się nie zdałem. - Występujesz na scenie? - pokręciłem głową.
- Jeszcze nie, nie jestem gotów - „nie nadaje się” pomyślałem w głowie i wypiłem kolejnego łyka, gazowanego napoju o smaku pomarańczy.
- A czym się zajmujesz? - przełknąłem ślinę, nie lubiłem, kiedy ludzie zadawali mi to pytanie. „Podpalam wszystko, co można.”
- Jestem takim ognistym magikiem.
- Naprawdę? - zerknąłem na niego, zobaczyłem ciekawość na jego twarzy. Niepewnie pokiwałem głową. - Może pokazałbyś mi, co umiesz? - otworzyłem szerzej oczy ze strachu i pokręciłem głową. - Ale nie tu – zaśmiał się. - Może nad jeziorem? - zaproponował. Wbiłem wzrok w ziemie. Z jednej strony nie chciałem ryzykować, że go poparzę, ale z drugiej nie chciałem tak szybko kończyć znajomości. Po za tym miejsce wypowiedziane przed niego, było dla mnie idealne.
- Jak skończymy – zgodziłem się w końcu. Powder pokiwał głową. Po chwili wróciliśmy do pracy, zaczynając tworzyć z desek drewnianą budkę. Potem wystarczy ją pomalować, dorobić ładne dekorację i można wystawić. A potem zacznę się stresować…
Kiedy przed nami stała całkiem ładny drewniany teatrzyk, zacząłem się czuć lepiej. Mogłem pomóc naprawić to, co zniszczyłem, a rzadko to się zdarza, ponieważ albo nie mam tyle odwagi, by się przyznać, albo nie chcą mojej pomocy, bym przypadkiem ponownie czegoś nie zepsuł. Przyznam, dość bolesne, ale trochę prawdy w tym było, nawet niosąc belki do cięcia strasznie się bałem, że coś potrącę, albo przy przytrzymywaniu ich, aby chłopak mógł wbić gwoździe, miałem wrażenie, ze zaraz go przypadkiem popchnę, a on uderzy siebie młotkiem. Nie mam pojęcia jak wytrzymałem, ale chłopak emanował przyjazną energią i kiedy był skupiony na pracy, wcale się nie stresowałem, a ręce mi nie drżały. 
Powder poszedł po farby, a ja po pędzle. Spotkaliśmy się w małym warsztacie, w którym zaczęliśmy malować deski. Wszystko szło bardzo sprawnie, kremowy kolorek farbował nasze dzieło bez przeszkód, kiedy robiąc krok w bok, przypadkowo wszedłem w puszkę farby. Spojrzałem w dół i zrobiłem się cały czerwony ze wstydu, kiedy chłopak to zobaczył. Kiedy chciałem w pośpiechu wyciągnąć stopę, ta zahaczyła jeszcze o rączkę. Wywróciłem puszkę farby i przy okazji upadłem na tyłek, wpadając do czerwonej, którą mieliśmy malować detale. Chociaż tej nie wywaliłem, to całe siedzenie miałem czerwone. Myślałem, że zaraz spalę się ze wstydu, nawet odezwać się nie mogłem.

<Powder?>

Shu⭐zo CD Lennie

Co było dobre, zawsze musi się kiedyś skończyć. Wczorajszy dzień był cudowny, chociaż za dużo i tak nie pamiętam. Dzisiaj zostało mi w głowie masę pytań i potworny kac. Otworzyłem ledwo co oczy i okazało się, że nie leżałem na żadnej poduszce, tylko centralnie na tym głupim magiku. Od razu poderwałem się do góry. W momencie jakoś zakręciło mi się w głowie i zrobiło się nie dobrze, a potem jedynie spadłem z łóżka, uderzając się porządnie w głowę.
- Szlag by to. - wymruczałem, łapiąc się za głowę, a potem znów straciłem kontrolę nad ciałem.

Totalnie nie wiem, co się ze mną działo. Obudziłem się na ziemi, głowa mnie bolała jak diabli, w brzuchu się działo coś niedobrego, byłem cały spocony i na pewno nie pachniałem jak bukiet kwiatów. Dobrze, że przynajmniej spałem u siebie. Jednak gdy zobaczyłem Lenniego, który wymamrotał coś przez sen, leżąc na moim łóżku, trochę zrobiło mi się wstyd. Nie dość, że mam tu taki syf. To po raz kolejny moja zła strona odwaliła coś głupiego. Nie trzeba być Sherlockiem, aby na to wpaść. Westchnąłem ciężko, dźwigając się na równe nogi. Myślałem, że zaraz zwymiotuje. Tak mi było słabo, że aż szkoda wspominać, a poranne światło ani trochę nie pomagało. Pragnąłem przede wszystkim jak najszybciej się umyć. Niestety trochę minęło, za nim znalazłem wszystkie potrzebne do tego rzeczy. Życie w bałaganie zdecydowanie nie jest dla mnie. W dodatku musiałem być cicho by nie obudzić mojej kochanej śpiącej królewny. Na szczęście znalazłem wszystko i już bez żadnych przeszkód mogłem się ogarnąć.
Około godziny później:
Już wymyty poczułem się o wiele lepiej. Jednak nudności ciągle mnie dręczyły, ból głowy nie chciał przejść oraz odczuwałem głębokie pragnienie. Zajrzałem do bufetu i siedząc sobie w samym szlafroku, wypiłem cały dzbanek herbaty. Chciałem też się przejść do pielęgniarza po coś na ból głowy i te mdłości, ale z tego zrezygnowałem. Wolałem się położyć i poczekać aż samo przejdzie. Gdy już wróciłem do namiotu, Lennie wciąż sobie słodziutko spał. Nie chciałem go budzić, więc usiadłem cichutko na jednym z krzeseł i poprawiłem wiązanie od szlafroka. Był taki ładny, mięciutki i cały w kolorowe gwiazdki. Starałem się ignorować własne złe samopoczucie i zająć się czymś pożytecznym. Chciałbym posprzątać swój namiot, ale jak już wcześniej wspomniałem, nie chciałem robić zbędnego hałasu. Dlatego wziąłem do ręki moją kochaną szczotkę, a parę chwil później już rozczesywałem kołtuny na moim długim i dość mokrym ogonie. Po jakimś czasie Lennie zaczął się budzić i jeszcze zaspanym wzrokiem rozejrzał się po namiocie.
- Dzień dobry. Jak się spało? - zapytałem z uśmiechem na twarzy. On spojrzał na mnie lekko zaskoczony. Pewnie nie spodziewał się, że rano akurat ja go przywitam, a nie to moje złe oblicze. Podszedłbym i go przytulił, ale fakt, iż nie mam na sobie nic, poza szlafrokiem jakoś mnie hamował przed tym. W dodatku czułem się okropnie, a miałem takie przeczucie, że jak ruszę się z krzesła, to znów będzie chciało mi się wymiotować. Dlatego po zadaniu pytania od razu wróciłem do czesania ogona. Nie miałem już na to siły, ale musiałem zrobić coś pożytecznego, skoro na razie nie mogę posprzątać.
- Bardzo dobrze. - odpowiedział po chwili Lennie, podnosząc się z łóżka.
- To bardzo się cieszę. Jak znajdę jakieś ubranie, to możemy iść na śniadanie. - od razu rozejrzałem się po podłodze. - Trochę mi to zajmę, ale do ciebie też mam małą prośbę. Powiesz mi, co się wczoraj działo? Zupełnie nic nie pamiętam.

(Lennie~?)

10 sie 2019

Spektr CD Riddle'a

Lubiłem swoją pracę. Naprawdę. Za każdym razem, gdy natrafiałem na zadanie, które wydawało się niewykonalne lub osobę, która przyprawiła mnie o migrenę, trzymałem się tej myśli, jak tonący brzytwy. Tego dnia nie było mi to jednak szczególnie potrzebne. Bajarze mają to do siebie, że mimo zbytniej paplaniny, opowiadają ciekawie. Nawet prawie godzinna próba złapania ze mną kontaktu mnie przesadnie nie zirytowała. Przyszedłem na miejsce pracy, przywitałem się i wziąłem do roboty. Może nie byłem zbyt aktywny w naszej konwersacji, ale nie sposób powiedzieć, bym nie słuchał. Przez całą opowieść mężczyzny, milczałem pochłonięty składaniem kolejnych części teatrzyku ze sobą oraz łączeniem ich za pomocą śrub.  Nie zmieniało to faktu, że cała historia pobudziła moją wyobraźnię. Może nie wczułem się w wędrowców przemierzających las, jak każdy przeciętny słuchacz, ale nadal bawiłem się nieźle. Przypomniały mi się czasy, gdy jeszcze sam polowałem w lasach. Opis bezsilnego strachu sprawdził, że prawie poczułem jego woń. Końcówka także nie była nudna, chociaż już totalnie dla mnie abstrakcyjna. Zarówno pozycja "ofiary", jak i "oprawcy" nie pokrywała się z moją naturą. Sam raczej nie potrzebowałem światła, przynajmniej nie w postaci, która przemierzałem nocami głusze. Można powiedzieć nawet, że nie kojarzyło mi się ono zbyt dobrze. Zawsze prowadziło do kogoś, kto źle mi życzył. Szatańskiego żywota też nie zaznałem, ale to prawdopodobnie i lepiej, aczkolwiek parę razy od demona czy też diabła mnie wyzywano.
Brunet zakończył swój wywód serią pytań. Nie do końca wiedziałem, na co pierwsze odpowiedzieć. Łatwiej byłoby po prostu rzucić prostym "Co? Nie słuchałem", udając bezmyślnego robotnika, wyrwanego z transu. Wiedziałem, że na pewno nie chcę wyjść na gadułę, zaczynając rozwodzić się nad każdym pytaniem. Takimi ludźmi szybko traci się zainteresowanie. Tacy ludzie nie mają asów w rękawach. Łatwo ich zagiąć. W końcu zdecydowałem się na skomentowanie anegdoty, czy może raczej tematu przewodniego przedstawienia. Przerwałem niezbyt zręczną ciszę pytaniem.
- Morał z tego nie ruszaj dziwnych lamp w środku lasu? - odparłem nauczony podobnymi historiami,
że zawsze musi być jakaś lekcja.
Nie oderwałem wzroku od konstrukcji, która w zasadzie była już prawie skończona. Mogłem w zasadzie w każdym momencie stwierdzić, że to wszystko i zakończyć naszą konwersację.
- Inaczej bym to ubrał w słowa, ale okej. Poza tym mam jedną ciekawostkę. Taka lampa już w niejednej historii się przewija i większość z nich podobno jest prawdziwa - rzucił bajarz.
Znałem tę śpiewkę. To jest na faktach, tamto jest na faktach. W sumie nie mi było to oceniać, ale przez częste tego typu teksty było mi to obojętne. A nawet jeśli było to prawdziwe, to co z tego? Sam miałem niezłą kolekcję przedmiotów, które nie miały racji bytu bez użycia magii.
- Tak, to naprawdę ciekawe... Przypomnij, jak się nazywasz? - w istocie się sobie nie przedstawialiśmy, ale pytanie sugerujące coś innego, zawsze nakłaniało ludzi do powiedzenia prawdy.
- Fyodor Dostoyevsky, ale mów mi Riddle - przedstawił się.
Musiałem się chwilę zastanowić skąd znam to nazwisko. Może nie łączyłem tego z jego osobą, ale na pewno je kojarzyłem i to bardzo dobrze. Zerknąłem na niego krótko przez ramię, a gdy w końcu mnie oświeciło, odparłem w rodzimym języku:
- Człowiek niezmiernie lubi czuć się pokrzywdzony - miałem nadzieję, że załapie od razu, do czego piję.
- Ale kobiety szczególnie. Powiedziałbym nawet, że tylko tym żyją - odparł.
Mimowolnie poczułem lekką satysfakcję, kiedy okazało się, że zgadłem. Niemniej bycie jednym z wielkich pisarzy aż tak mi nie imponowało. Oczywiście nakazywało nieco większy szacunek, niż ten, którym darzę zwykłego zjadacza chleba, ale nie mogłem powiedzieć, bym był jego wielkim fanem. Pokiwałem głową, nieco w zamyśleniu i raz jeszcze omiotłem spojrzeniem zakończony przed chwilą teatr. Prezentował się całkiem nieźle.
- W zasadzie już skończyłem. Będę leciał, jeśli już nie potrzebujesz w niczym więcej pomocy - powiedziałem, zamykając skrzynkę z narzędziami.

<Riddle? W końcu? ;-; >
Tutaj mały przypis: Wypowiedzi po rosyjsku, będą po prostu pisane kursywą.

9 sie 2019

Powder CD Ozyrys

Dziś jak co dzień chodziłem po cyrku, patrząc czy niczego nie brakuje i oceniając reakcję gości, w razie czego pomóc im by wiedzieli gdzie co jest. Po co marnować swój cenny czas szukając czegoś co zwykle jest pod twoim nosem? W każdym razie wszystko było w jak najlepszym porządku...do pewnego momentu. Wpadło na mnie jakieś dziecko i zobaczyło moją plakietkę z napisem "pracownik".
- Proszę Pana tam się pali! - mały chłopczyk powiedział pospiesznie. Bez żadnych słów pobiegłem za nim by ujrzeć totalnie spalony teatrzyk dla lalek. Na szczęście ogień został ugaszony, teatrzyk był tylko na straty. Riddle pewnie kogoś zabije, na samą myśl szkoda mi było sprawcy. Matka dziecka podeszła do mnie.
- Co się stało? - spytałem. Samo z siebie się raczej nie zapaliło, plus wokół nie było żadnych atrakcji z udziałem ognia.
- Jakiś chłopak to podpalił. Chyba niechcący sądząc po jego reakcji... sam nawet to zgasił - oznajmiła. Podziękowałem jej za informację. Uznałem, że najlepiej będzie schować resztki teatrzyku do budynku obok. Kończyły się w końcu godziny szczytu. Przeniosłem go więc bez większego problemu i kontynuowałem obchód. Na szczęście zakończył się bez podobnych incydentów. 
Po około godzinie wyniosłem konstrukcje na zewnątrz i przyjrzałem się bliżej, schylając się. Nie ma czego ocalać. Trzeba zbudować zupełnie nowy teatrzyk i powiadomić Riddle'a. Skoro już stało co się stało może chciałby jakieś ulepszenia czy coś w tym stylu. Była to dość popularna atrakcja wśród dzieci więc nie było co zwlekać. Z ciągu moich myśli wyrwał mnie czyiś głos. Jak się szybko okazało, był to sprawca wydarzenia. Faktycznie, zdawało mi się, że nie zrobił on tego specjalne. Zaoferował też swoją pomoc. Na początku jej nie chciałem jednak wiedząc, że chłopak widocznie chciał oczyścić swoją reputację - zgodziłem się. 
- Trzeba będzie go od nowa odbudować, z tym raczej sobie poradzę, ale mógłbyś mi pomóc w malowaniu tego, co sobie Riddle zażyczy. Trzeba by było do niego pój- w tym momencie inny głos zakłócił mój. 
- Co to ma znaczyć?! - o wilku mowa. 
- Wypadki chodzą po ludziach, Riddle. - wyglądał na nieźle wkurzonego, z resztą mu się nie dziwiłem. Ten przeanalizował wzrokiem spalony teatrzyk. 
- Pracę nad nowym macie rozpocząć natychmiast! Rozumiemy się?! - podszedł blisko mnie i jakby groził mi palcem. Ja spokojnie go oddaliłem. 
- Oczywiście, jeśli chcesz coś specjalnego, nowego, dodanego powiedz tylko słowo - uśmiechnąłem się życzliwie. Ten tylko powiedział coś pod nosem i odszedł, wciąż wkurzony. Ja skierowałem swoją uwagę na chłopaka, który wyglądał na przerażonego. 
- Spokojnie, nic ci nie zrobi. Tak czy siak będziemy zaraz zaczynać pracę, czyż nie? - sprzedałem mu kolejny uśmiech. 
- Mów mi Powder, dobrze wiedzieć z kim się pracuje, prawda? - podałem mu dłoń. Ten ją wziął i uścisnął. 
- Ozyrys - odparł. Słyszałem o kimś nowym w cyrku, gdy rozmawiałem z Pikem. Więc to był nasz nowy nabytek. Wziąłem teatrzyk, na szczęście miał kółka i nie były one uszkodzone więc transport nie był problemem. Razem z Ozyrysem udałem się do mniej znanego budynku. Można powiedzieć, że był to magazyn jednak nie do końca. Były w nim takie rzeczy jak deski, gwoździe, farby, tkaniny i inne, a po środku znajdował się metalowy stół, gdzie zwykle odbywały się wszystkie naprawy. Trzeba było zacząć od nowa więc zacząłem szukać jakichś wystarczająco dużych desek. W sumie, to co teraz zbudujemy może być jedynie chwilowe. Teatrzyk i tak potrzebował renowacji ale cały czas był sprawny, dlatego zostało to tak długo odkładane. W końcu trzeba by było pojechać do miasta i znaleźć kogoś, kto się tym zajmuje, a jakiejkolwiek uwagi Riddle'a uwzględnimy w finalnej wersji. Teraz trzeba było zrobić jakieś szybkie pudło z desek, dodać kurtynę no i udekorować. Zacząłem szukać drewna, które by się nadawało. Zauważyłem, że Ozyrys robi to samo. 
- Hej, mówiłem, że możesz mi pomóc ale chodziło mi głównie o dekoracje - położyłem dłoń na swoim karku. Nie musiał pomagać, mogę zrobić to sam. 
- Proszę, pozwól mi pomóc. Ja naprawdę nie chciałem spalić tej budki no i... chcę to naprawić ja naprawdę- chłopak przestał, bo przerwałem mu dłonią pokazując, że już dość. Westchnąłem głęboko. Naprawdę będę musiał wytrzymać ten jeden raz. 
- Chcesz naprawić swój błąd? - spytałem, z góry znając odpowiedź. Ozyrys pokiwał głową na tak. 
- W takim razie bierz tamte belki, trzeba je przyciąć - odparłem, uśmiechając się do niego. Dałem tym razem za wygraną. 

<Ozyrys?>

6 sie 2019

Robin CD Vivi&Riddle

Teraz miał mętlik w głowie. Przeczuwał, że z Vivi było coś nie tak, domyślał się, że jest demonem, ale teraz wszystkie jego tezy się potwierdziły. I chociaż znalazł parę odpowiedzi na swoje pytania, dalej wiele nie wiedział. Dlaczego miał się smażyć w piekle? Dlaczego oni są z niego? I… czemu pytał o drugą duszę chłopaka? Jednym słowem – bał się go. Bardzo. Nawet gdy przyszedł lis, dalej czuł ogarniający go strach, tak bardzo chciał stąd zniknąć i nigdy nie wrócić. Zapaść się pod ziemie i żyć jak kret, byleby tylko nie czuć się jak teraz. 
Kiedy wśród drzew pojawiło się to dziwne monstrum, Robin prawie przeszedł zawał. Co to takiego było?! Było ogromne i straszne, do tego nie mogło mieć dobrych zamiarów w stosunku do niego. Czerwone kończymy i róg wyglądały, jakby były umazane we krwi. Miał ochotę płakać, ale był zbyt sparaliżowany, by cokolwiek zrobić. Z transu wyrwał go głos Vivi’ego, który nim potrząsnął i kazał uciekać do lasu. Przez chwilę nogi odmówiły posłuszeństwa, ale za drugim razem, kiedy lis pomógł mu wstać, zaczął biec do lasu. Nie odwracał się ani na sekundę, bał się znowu zobaczyć to coś. Z drugiej też strony, jego umysł starał się zrozumieć, o co tu chodzi. Dlaczego nie mógł prowadzić spokojnego życia, jak wcześniej? Czy to zbyt nierealistyczne marzenie, że trzeba mu na każdym kroku pokazywać, że takie nigdy nie będzie? Gdyby nie zgodził się dołączyć do cyrku…
Nagle coś zaczęło w jego głowie krzyczeć. Przebiegł dość spory kawałek, teraz upadł na kolana i złapał się za głowę. Słyszał krzyki i wołania o pomoc, głosy były różne, żadnego nie rozpoznawał. Głowa zaczynała mu pękać, jakby stado wielkich koni przebiegło właśnie przez korytarz, stukając podkowami o kafelki. W końcu chłopiec zatoczył się do przodu, głowa opadła na trawę, a ręce przestały się ruszać. Twarz wyglądała na spokojną, jakby zapadł w sen, gdy z jego otwartych ust wyleciała mała, biała, świecąca kuleczka, która unosiła się do góry. Ciało Robina nie drgnęło, a mała kulka, która była częścią jego duszy, uleciała do góry i będąc na wysokości korony drzew, zaczęła się przeistaczać. Najpierw przybrała formę ciała chłopca. Był cały biały, a całe oczy świeciły się na niebiesko. Po chwili wokół duszy chłopca zaczęła się pojawiać niebieskawa poświata, formująca się w Ducha Lasu. Tatuaże, które świecił na ciele chłopca, teraz znajdowały się na ciele ducha, który zaczął kroczyć w kierunku zagrożenia, jakim był demon. 
Duch Lasu był mniejszy o połowę od bestii, która walczyła z lisem, ale to nie przeszkadzało w walce. Należało wykurzyć stąd to diabelskie nasienie, dlatego nie czekając, Duch i Demon ruszyli na siebie, kiedy tylko ich oczy się spotkały. Duch chwytał go swoimi kończynami, które mogły się wydłużać, zaciskały się na ciele Demona, który się szarpał, a potem wbił zęby w ciało wroga. Na szczęście Duch nie posiadał ciała stałego, nie licząc małej kulki we wnętrzu, której nie było widać. Paszcza zamknęła się w powietrzu, a biała istota owinęła się wokół demona. Taczali się na ziemi, łamiąc przy okazji drzewa, których to krzyk słyszał Robin. 
Nagle wokół walczących pojawiła się zielona mgła, a bestia pogrążyła się w niej i zniknęła. Biała istota chwilę stała bez ruchu, aż zaczęła przywracać lesie poprzedni stan. Złamane drzewa znikały, a na ich miejscu pojawiały się nowe, ciała martwych zwierząt, które nie zdążyły uciec, zostały zabrane, a wszystko wyglądało tak, jakby się nic nie stało.
Wtedy Duch w jednej chwili zniknął, pozostawiając po sobie tylko świecącą kuleczkę, która migiem wróciła do nieprzytomnego chłopca.

<Vivi? Riddle?>
Mój chłopiec dorasta c;

5 sie 2019

Powder CD Le Bleuet

Jazda powrotna odbyła się w większości w ciszy. Byłem zmartwiony. Sprzedawca zachowywał się bardzo podejrzanie. Gdy zostałem sam na sam z końmi te były spłoszone i nerwowe, o mały włos nie stanęły dęba. Nie pracowałem wiele ze zwierzętami, więc i tak był to sukces, że konie się nie wyrwały i uciekły. Le Bleuet na szczęście jakoś je uspokoił, co wydawało się dla mnie być czymś na wzór czarnej magii. Gdy dojechaliśmy do cyrku trzeba było zabrać konie do innych zwierząt. Okazało się to dość kłopotliwe. Podczas jazdy nie sprawiały żadnego kłopotu, lecz teraz nie można było tego powiedzieć. Znów zaczęły być niespokojne, może przez nadmiar nowych dźwięków i zapachów? Cieszyłem się, że miały ten materiał na oczach, bo nie zapowiadało się najlepiej.
- Co się z nimi dzieje? - spytałem chłopaka, który zwrócił na mnie swój wzrok.
- Nie jestem pewien, nie mogę ich zrozumieć - westchnął lekko - mam nadzieje, że ktoś z cyrku mógłby mi pomóc.
- Z tego co wiem Robin również je rozumie? W razie czego można go spytać... Myślisz, że były bite? Coś chyba musiało wywołać taką reakcje - stwierdziłem. Le Bleuet zaprzeczył jednak moim podejrzeniom, przy oględzinach nie było żadnych takich śladów. Wręcz przeciwnie, wydawały się być zdrowe i zadbane. Prowadząc jednego z koni, parę razy myślałem, że zaraz się zerwie. Niby wytresowane specjalnie pod cyrk ale... to wszystko zdawało się być jakieś dziwne. Sam nie znałem się na tresurze jednak patrząc na reakcje chłopaka nie było to zbyt normalne. Cały czas próbowałem uspokajać klacz, którą prowadziłem do boksu, ta w odpowiedzi patrzyła na mnie jakby wystraszonym wzrokiem jednak dała się prowadzić z momentami oporu. Na szczęście byliśmy na tyle wcześnie, że wciąż mało kto był poza swoim namiotem i nie musiał przejmować się widokiem dwóch niesfornych koni w środku cyrku. Gdy dotarliśmy do boksów, wprowadziliśmy konie i rozwiązaliśmy ich opaski. Le Bleuet znów spróbował użyć swoich umiejętności komunikacji. Z zewnątrz wyglądało to śmiesznie, jak jakiś wariat, który urządził sobie pogawędkę ze zwierzęciem. Podczas jego rozmowy, ja przejrzałem papiery koni. Wszystko wydawało się być legalne, porównując do dokumentów zwierząt z którymi miałem przyjemność mieć wcześniej styczność. Zauważyłem tylko jedną małą rzecz, która mnie zaciekawiła.
- Miejsce urodzenia. Widziałeś? - zainteresowany, chłopak podszedł do mnie.
- USA. Zdarza się. W tych czasach łatwo przetransportować konia, nawet międzykontynentalnie. - miał racje, to na pewno. Wyjąłem telefon i sprawdziłem coś szybko, by nie wyjść na kompletnego idiotę.
- Oni nie mieli przypadkiem problemu z dzikimi końmi? Zaganiali je gdzieś by mieć więcej ziemi czy coś w tym stylu. Poza tym rząd płaci ci za adopcje jednego 5000 oru. Patrząc na tego gościa, nie zdziwiłbym się gdyby zaadoptował dwa, chciał wytresować i gdy średnio mu to poszło, odsprzedać. - powiedziałem. Była to tylko teoria, ale w mojej głowie wyjaśniało to dlaczego Le Bleuet nie potrafił ich zrozumieć. Może były wytrenowane na cyrk i potrzebowały tylko się oswoić z nową atmosferą i cała ta teoria to jedno wielkie nic? Fauna zawsze była dla mnie enigmą - dlatego wybrałem pracę z ludźmi.
- Mam znaleźć Robina? Czy może chciałbyś porozmawiać z naszymi zwierzętami? Może jedno z nich zrozumiałoby konie? - zaproponowałem. Głupio by było gdyby teraz wyszło na naw, że w świecie zwierząt nie ma czegoś takiego jak dwujęzyczność. Czarnowłosy nie zaśmiał się jednak, więc mogłem założyć, że taki koncept nie jest z niewiadomo skąd wzięty. Patrząc na pstrokate wierzchowce kolejny raz widać było, że się uspokoiły. Wciąż były czujne ale nie skakały z jednej nogi na drugą, jakby zaraz miało się coś stać. Spojrzałem na chłopaka, który nad czymś rozmyślał.
- To jak, szukać kogoś? - spytałem ponownie i uśmiechnąłem się do niego. Chciałem mu pomóc z tą całą sprawą, mimo że nie znałem się na zwierzętach. Po tym wszystkim trzeba było również wrócić do zawalonego namiotu, co powinno zająć dłuższą chwilę oraz zabrać z niego brakujące w sejfie pieniądze. Mógłbym to zrobić w międzyczasie, gdy chłopak rozmawiałby z kimś o podobnych umiejętnościach lecz trzeba było przyznać, że ta sprawa wydawała się dość ciekawa. Jest jakieś miejsce, żeby wystawić sprzedającym złą opinie? Bo z chęcią bym to zrobił. Tylko przysporzył nam problemów i bólu głowy.

< Le Bleuet? Próbuje z 1 perspektywy haa x3 >

Od Ozyrysa

Wychyliłem łeb z przyczepy – pusto, droga wolna. Jakoś przedostałem się do bufetu, w którym zjadłem śniadanie, składające się z herbaty i dwóch tostów. Zjadłem je w kącie, specjalnie obudziłem się przed wszystkimi, gdyż jako nowa osóbka, nie chciałem, by wokół mnie zebrały się jakieś osoby i pytały skąd jestem, co umiem i tak dalej. Gdy się najadłem, wróciłem do przyczepy spać. Tak, spać. Może i potrafiłem wstawać o bardzo wczesnej porze, ale mimo to mój organizm był zbyt słaby, by energicznie przeżyć więcej, niż dwanaście godzin. Po dwóch godzinach odpoczynku, postanowiłem trochę potrenować. Zabrawszy nerkę, w której znajdowały się najpotrzebniejsze mi rzeczy, odszedłem kawałek od cyrku. Znalazłem sobie ciche, przyjemne miejsce przy jeziorze, gdzie nikogo nie było. Zamknąłem oczy i odetchnąłem świeżym powietrzem. Wyciągnąłem zapalniczkę, a kiedy pojawił się płomień, przeniosłem go na dłoń. Schowałem przedmiot i zacząłem przerzucać w dłoniach kulkę ognia. Potem zacząłem się nim bawić, robiąc kształty, ulatujące z mojej dłoni, aż na głowę. Liście, gwiazdy, kółka, kwiaty. Następnie tworzyłem małe zwierzątka, a żeby trochę coś wynieść z tej lekcji, zacząłem tworzyć nad sobą ogniste linie, wirujące w różnych kierunkach. Wyglądało to bardzo ładnie, do momentu, kiedy nie usłyszałem plusku wody. Natychmiast wszystko zniknęło, a ja spojrzałem na jeziorko, na którym nic nie było. Prawdopodobnie hałas wywołała ryba albo żaba, a ja niepotrzebnie zareagowałem. Westchnąłem i zdołowany tym, że najmniejsza rzecz potrafiła mnie wytrącić z równowagi, usiadłem na brzegu i patrzyłem na wodę, po chwili rzucając kaczki. Minęło dość sporo czasu, podczas którego znowu zacząłem się bawić płomieniem, aż w końcu wstałem i zacząłem wracać do cyrku, ciągle trzymając w dłonie płomień i robiąc z niego różne rzeczy. Gdy dotarłem na teren, moją uwagę przykuły dzieci przy wacie cukrowej, które zaczęły się tą słodkością nawzajem obklejać. Uroczo to wyglądało, ale kiedy mnie zobaczyły i pomachały, zestresowałem się. Odmachałem im, ale nagle się o coś potknąłem. Były to małe schodki. Nic by się nie stało, gdyby nie to, że płomień, który trzymałem w dłoni, wylądował nagle na kurtynie teatrzyku kukiełek, która od razu zaczęła się palić. Wstałem oszołomiony i nerwowo zacząłem się zastanawiać, co zrobić. Kiedy starałem się zebrać ogień do rąk, on mi się wyślizgał i palił kolejne części. Rozejrzałem się szybko i w końcu podbiegłem do gaśnicy, przymocowanej do ścianki jakiegoś budynku. Wziąłem ją w ręce, wyciągałem zawleczkę i ugasiłem pożar. Dopiero wtedy poczułem ulgę, która zniknęła, kiedy wokół teatrzyku zebrali się ludzie, w tym chłopcy z watą cukrową. Kiedy wszystkie oczy patrzyły na mnie, natychmiast uciekłem do swojej przyczepy i się w niej zamknąłem. Jak mogłem podpalić atrakcje cyrku…
Wyszedłem po jakiejś godzinie, kiedy większość ludzi wróciła do domu. Rozejrzałem się, każdy zajmował się swoimi sprawami, dlatego cichutko wymknąłem się z powrotem do podpalonej budki, aby sprawdzić, co z niej zostało. Niestety stał przy niej już jakiś wysoki chłopak z szarymi włosami. Z tego co zapamiętałem od Pika, gdy mówił o ludziach z cyrku, on chyba był konserwatorem, czy czymś podobnym. Poczułem się głupio, że musiał naprawiać przedmiot, który ja zepsułem. Wziąłem się w garść i do niego podszedłem.
- Cześć – odezwałem się, zwracając na siebie jego uwagę. Podniósł się i spojrzał na mnie.
- Cześć, pomóc w czymś? - zapytał miło. Wyglądał na przyjaznego.
- To ja bym chciał ci pomóc. Z tym – wskazałem na teatrzyk. Chłopak pokręcił głową i miło odparł, że sobie poradzi i nie muszę tego robić, ja jednak pokręciłem głową. - To ja to podpaliłem… przypadkiem. Chce ci pomóc.

<Powder?>

Ray&Will

"Czyż nie jest prawdą, że największe nieszczęścia przynoszą czasem nieprzewidziane korzyści?"


4 sie 2019

Vogel CD Smiley

Westchnąłem ciężko, unosząc głowę do góry, oglądając przy tym białe, leniwie poruszające się obłoki. Przypomniałem sobie wszystkie arkusze, które od niego dostałem, łapiąc się również na poczuciu żalu i goryczy. Nadal miałem mu to za złe, ale co zrobić? Chrząknąłem cicho i kątem oka zwróciłem się do Smiley.
- Zgadłaś w stu procentach -wymruczałem, wspominając jeden plik.
- To pewnie się nieźle wynudziłeś -zaśmiała się delikatnie, zakrywając przy tym dłonią swoje usta.
Odwzajemniłem jej uśmiech, lecz już po krótkiej chwili zszedł z moich ust.
- Do pewnego czasu tak było, ale znalazłem jakieś dziwne informacje -oczami wyobraźni zobaczyłem siebie, gdzie późnym wieczorem siedziałem nad jednymi dokumentami.
Narysowałem palcami w przestrzeni przede mną coś na wzór kartki, po czym ciągnąłem dalej.
- Opisywały pokrótce życie jakiegoś mężczyzny, który żył tutaj jakiś rok temu. Z tego, co kojarzę, to właśnie do niego wy wszyscy mnie porównujecie. Nie było tam żadnych dogłębnych informacji, ale coś stamtąd wyciągnąłem -podrapałem się po szyi, próbując sobie przypomnieć, czy czasem przez zaspanie nie wziąłem ich razem z resztą do zwrotu u Pika.
- Naprawdę? -dziewczyna nieznacznie zwolniła kroku, na co zwróciłem głowę w jej kierunku.
Mruknąłem cicho pod nosem, twierdząco kiwając głową. Widziałem, jak dziewczynie przez ułamek sekundy zaświeciły się oczy, lecz zaraz po tym na miejsce małych ogników wkradło się poczucie bezradności i strachu. Zdziwiło mnie to nieco. Prawdą jest to, że te informacje mnie bardzo zainteresowały, tym bardziej że ta osoba najwidoczniej jest ze mną powiązana, jednakże bardziej oczywistą prawdą jest to, że już na samym wstępie, kiedy tu się dostałem, dostałem podobne informacje, dlatego mówiło mi to tyle, co nic. Jednakże tam dowiedziałem się, że ona jest to w jakiś sposób zamieszana. Z tego, co kojarzyłem, była jedyną osobą, która była tam tak wiele razy opisywana, dlatego mogłem podejrzewać, że te papiery nie były zwykłymi informacjami, a jakimś sprawozdaniem z obserwacji. Cicho się zaśmiałem.
- A co tam było? -zapytała po chwili, ponownie kierując we mnie swoje niebieskie oczy.
- To i owo -odpowiedziałem.
Dziewczyna delikatnie się naburmuszyła, lecz szybko ją uspokoiłem, dotykając jej ramienia, zatrzymując przy tym naszą dwójkę.
- Wolę o tym nie mówić, bo mogę coś pokręcić -uśmiechnąłem się nieznacznie -Dlatego przejdziemy się do mnie i tam to wszystko zobaczysz -kontynuowałem, zabierając rękę z jej ramienia.
Smiley przez chwilę stała nieruchomo, patrząc głęboko w moje oczy, co w jakiś sposób wywołało we mnie niepokój, lecz tuż po chwili uśmiechnęła się, przytakując głową.
Weszliśmy do mojego mieszkania. Wchodząc jako drugi, rozejrzałem się po całym pomieszczeniu, po czym poprosiłem, aby usiadła na krześle znajdującym się przy biurku. Niewiele myśląc, wszedłem do kuchni i zacząłem przygotowywać jakiś poczęstunek w postaci porozrzucanych na talerzu kilku rodzai ciastek i ciepłej, czarnej herbaty. Nie zrywałem jednak naszej rozmowy, co chwila, wychylając się z pomieszczenia, co widziałem, że ją rozśmieszało. Kiedy już herbata była zaparzona, wróciłem do niej i usiadłem na drugim krześle ustawionym obok, przy ścianie. Zanim zrobiłem kolejny krok w stronę małego deseru, wyciągnąłem z szafki papiery i podałem je Smiley, by mogła je na spokojnie przeczytać. Nie było ich dużo, ale też nie wyglądałyby były jakimś początkiem czy końcem, bardziej jakby znajdywały się w kilkuset stronicowej powieści, lecz zostały wyrwane gdzieś ze środka książki. Nie przeszkadzając towarzyszce w odczytywaniu informacji, zająłem się pałaszowaniem ciasteczek.
<Smiley?>

Riddle CD Robin&Vivi

Pytanie Robinka było wręcz banalne. Wspólna historia Riddle'a i Vivie'go jest dość zawiła i oparta o czystą niechęć, która przeistoczyła się w zwykłą nienawiść. Znają się praktycznie od zawsze. Nigdy jednak się nie dogadywali. Nawzajem robili sobie krzywdę i niszczyli mroczne plany. Ich relacja jest śmieszna. Oparta o coś, co czyni ich duetem na całe życie. Jednak żaden z nich nie chce tego przyznać.
- Tak się zdarzyło, że razem trafiliśmy do piekła. - wzruszył ramionami wpatrzony w czaszkę. - Potem jakoś nasze drogi się ścierały. Już nie raz mu zalazłem za skórę, a on już nie raz pokrzyżował moje plany. - westchnął. - Trudno zliczyć ile razy już ten prymitywny świat był zagrożony, a ile pochłonął niewinnego życia. - pokręcił głową. - Wspominał ci coś o sobie? - spytał chłopca. Na co ten jedynie zaprzeczył. - Wielka szkoda. Jest co opowiadać. - wyrzucił czaszkę, która rozpłynęła się w powietrzu, za nim w ogóle zdążyła dotknąć się z podłożem. - Brak wiecznego odpoczynku, nieszczęśliwa miłość, samotność. Długo by wymieniać, w końcu wieczne życie dość poważnie różni się od zwykłego. Może kiedyś sam się przekonasz. - wzruszył ramionami, a jego ciało zaczęła ogarniać delikatna mroczna aura. - Po twojej śmierci na pewno też zobaczymy się znów w piekle. Vivi też tam będzie oglądać, jak twoja dusza smaży się w czeluściach piekła i błaga o wybaczenie oraz pomstę do nieba na kolanach przed samym szatanem, a nawet i kimś o wiele gorszym. Tylko... Powiedz mi jedno. - zrobił krok w przód, nachylając się do biednego Robinka, który instynktownie się cofnął, wpatrując się w demona wystraszonym wzrokiem. - Gdzie przepadła jej część? Co się z nią stało? - spytał przerażająco spokojnym tonem, patrząc morderczym wzrokiem prosto w oczy chłopaczka, który nie śmiał się odezwać. To tylko bardziej rozwścieczyło Riddle'a, który mógłby się teraz rzucił na to dziecko. Niestety Vivi w lisiej formie wpadł na polanę. Oczywiście od razu przylgnął do swojego ukochanego Robinka, starając się go uspokoić. Chłopak momentalnie przytulił się do zwierzaka.
- Nie martw się... Teraz jestem z tobą... Nic ci nie będzie... - wymamrotał ogromniasty lis, który po chwili zasłonił tego człowieka swoim własnym ciałem niczym prawdziwa matka, która ochrania swoje małe dziecko przed niebezpieczeństwem. Przy okazji też groźnie warczał na demona przed sobą, który niewzruszony dalej stał w miejscu.
- Uspokój się. Rozerwanie mi głowy nic ci nie da. Robin nie jest drzewem, więc możesz jedynie się cieszyć. - mruknął, patrząc na lisa znudzonym wzrokiem. On jednak wciąż na niego warczał. Widocznie chciał, żeby sobie poszedł czy coś. - Tym razem zjawiłeś się na czas. - dodał i tak czy siak, co bardziej poddenerwowało lisa. Na twarzy Riddle'a pojawił się delikatny uśmiech. - Jednak wciąż może się coś jeszcze stać. - gdy tylko to powiedział, drzewa za jego plecami się zatrzęsły. Magiczne wzory na ciele Robina zaczęły się świecić. Vivi od razu wyczuł, co się dzieje. Ptaki, a w szczególności kruki i wrony zaczęły uciekać z tamtych drzew w ich kierunku, niemiłosiernie głośno kracząc. Chwilę później z krzaków wyłoniły się uciekające sarny, małe zwykłe rude liski, jakieś wiewiórki, a potem już wszystko ucichło i nagle drzewa za Dostojewskim spadły na ziemię, a na nich ukazała się wielka dwudziestometrowa bestia.

(Robin?Vivi?)

Kto bawi się ogniem...

...może się sparzyć.

2 sie 2019

OD Fenneko

Chłopiec wstał tego dnia bardzo wczesnym rankiem. Miał dziś parę spraw do załatwienia. Gdy wstawał z łóżka o mały włos by się nie potknął o swoją małą kruszynkę. Zelda już skakała wokół jego nóg domagając się śniadania. Yuto się uśmiechnął i nachylił się do niej gładząc ją po łebku. Po czym poszedł do jej miski i ja podniósł, a lisica zaczęła swój koncert pisków i szczeknięć. Wrzucił jej do miski jedzenie i odstawił na dół. Zelda od razu zaczęła pochłaniać swoje śniadanie. W tym czasie Yutuś nastawił wodę na herbatę. Nie był specjalnie głodny a poza tym mógł zjeść na mieście jakby nagle zgłodniał. Wrzucił sobie torebkę herbaty do kubka i wyglądnął na zewnątrz. Było dość ciepło, ale i tak odruchowo sięgnął po bluzę. Za nim woda się ugotowała zdążył się ubrać i uczesać po czym zalał torebkę herbaty i z kubkiem w dłoni powoli wyszedł na zewnątrz. Zelda zaraz do niego podbiegła i usiadła przy jego stopach obserwując go i machając przy tym ogonkiem. Spojrzał w niebo, na którym nie było widać ani jednej chmurki.
Głęboko odetchnął świeżym porannym powietrzem ciesząc się, że za dużo osób się jak na razie po terenie cyrku nie kręciło. Moment potem stwierdził, że zdążył już wypić cała herbatę. Poszedł odstawić kubek i wracając już do wyjścia wziął fenka na ręce. Gdy wyszedł skierował swoje kroki do miasteczka. Spędził na swoich sprawunkach cały dzień. Gdy już wracał słońce chyliło się ku zachodowi. W rękach trzymał zadziwiająca ilość toreb z grami. Lisica podążała tuż za nim, wręcz idąc po jego śladach. Tak naprawdę Yuto ledwo widział gdzie idzie tyle tych toreb trzymał. A gdy Zeldzia nagle zaczęła ząbkami ciągać go za skarpetkę dodatkowo musiał spojrzeć na nią w dół. I bum! Wpadł w kogoś. Wylądował na ziemi i jeszcze dostał torbą w głowę. Jego lisek zaczął skamleć, szturchając go noskiem w policzek. 
- N...nic mi nie jest Zelda... Uspokój się, siad. - Grzecznie wykonała polecenie, a chłopiec powoli się podniósł. - Ja... Ja bardzo przepraszam nie patrzyłem gdzie idę i.... - Zaczął zbierać torby z ziemi po czym wyciągnął jedyna wolną rękę do drugiej osóbki, która dalej leżała na ziemi.

( Ktoś?? )

Fenneko

"Kiedy nie masz już za kim tęsknić to znaczy, że zostałeś sam"

Tags: Anime, Pixiv Id 3245063, Yu-Gi-Oh! ARC-V, Yu-Gi-Oh!, Yuto (Yu-Gi-Oh! ARC-V), Fanart, Fanart From Pixiv, PNG Conversion, Pixiv