31 mar 2020

Lycoris CD Geum

Patrzyłam na niego, uważnie obserwując jego mowę ciała. Był spięty, ale starał się wypaść jak najlepiej. Czy naprawdę aż tak go wystraszyłam tym wszystkim? Przeniosłam wzrok na jenota, który akurat siedział przy tygrysie. Wymieniliśmy spojrzenia i wiedziałam, że trochę przegięłam. Objęłam dłońmi tył głowy, podnosząc ją przy tym nieznacznie do góry.
- Przecież powiedziałam, że jest ok... Więc czego się spinasz? -wypuściłam głośno powietrze, oglądając go kątem oka.
Chłopiec wyprostował się, kierując przy tym wzrok na mnie. Zacisnęłam delikatnie zęby i odwróciłam się do niego tyłem. Chwilę myślałam nad dalszym losem, w końcu nie chciałam go od siebie odstraszyć, choć raczej już mi się to udało. Widać, że jest zagubiony. Wspominając rozmowę z Pikiem, pamiętam, że mówił o kimś nowym. Spojrzałam na niego przez ramię. Czy to on? Zmrużyłam oczy, wypuszczając powietrze ustami, po czym odwróciłam się do niego.
- Jaka znowu Onee-sama? Mam na imię Lycoris i już ci... - wskazałam na niego palcem i już miałam dalej ciągnąć, ale się zatrzymałam. Znów wyglądał na wystraszonego. Co ja robię? Pokręciłam głową i przysłaniając się włosami, ciągnęłam -Choć w sumie... Może być Onee-sama... -poczułam, jak moje policzki delikatnie się zaczerwieniły, przez co zaczęłam kręcić głową, by choć trochę je ostudzić.
Wtedy usłyszałam jego nieśmiały śmiech. Raz jeszcze na niego spojrzałam. Trzymał się jedną dłonią za usta, a drugą trzymał białą sierść swojego towarzysza. Słodko. Pokręciłam głową, po czym klepiąc się po kolanach, zawołałam do siebie Uhuru. Przybiegł do mnie szybko, zwracając przy tym na siebie uwagę chłopca.
- Już możesz chodzić?! -zapytał zaskoczony.
Wzięłam zwierzaka na ręce, czochrając go po futrze na głowie. Podobało mu się to bo wydawał z siebie zadowolone charczenie.
- Przecież powiedziałam, że jest już wszystko dobrze. Wyleczyłam go, więc nie musisz się już jego zranioną łapą przejmować -zaśmiałam się, pozwalając przy tym przyjacielowi na wejście na moje barki. Bolało. Musiałabym mu obciąć za niedługo pazurki, bo zaczęły mnie już drażnić. Raz jeszcze go pogłaskałam.
- Niesamowite... Jak to zrobiłaś?! -powiedział pełen entuzjazmu w głosie.
Jego twarz była delikatnie zaczerwieniona, odsłonięte oko miało w sobie wiele skaczących płomyczków, a usta były delikatnie otwarte. Ciekawiło to niemiłosiernie, było to widać. Prychnęłam dosyć głośno, przyjmując postawę zwycięzcy.
- Ano widzisz to magia! -wykrzyknęłam, bijąc się przy tym pięścią o klatkę piersiową.
Wyglądało to, co najmniej komicznie, ale co poradzić? Może i nie lubiłam się tym chwalić, ale w tym przypadku było to miłe uczucie. Młody słysząc moją odpowiedź, nabrał w płuca tyle powietrza, ile tylko mógł, po czym ze słyszalnym świstem powiedział wydłużone "woow". Zarzuciłam włosy za wolne ramię i spojrzałam na chłopaka. Ciekawe czy mi wierzył. Zazwyczaj takie rzeczy mówi się dzieciakom na dobranoc, opowiadając o jakimś silnym superbohaterze, który ratuje potrzebujących. Nie wyglądał mi znowu na takiego młodego, ale na pewno był wiele młodszy ode mnie. Zwróciłam swój wzrok na Uhuru, który akurat zszedł z mojego ramienia. Zaczął kręcić się w kółko, co oznaczało tylko jedno -porę na posiłek.

<Geum?>

Shu⭐ zo CD Lennie

Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie całe popołudnie. Największą jego atrakcją miało być układanie puzzli, o których już myślałem podczas zmywania, gdy nagle zjawiła się ta owa niespodzianka w postaci głębokiej tęsknoty i nieodpartej chęci bliskości. Od razu wydało mi się to głupie i nieodpowiedzialne, ale głównie ze względu na to, że Lennie dopiero co wyszedł ze szpitala oraz jego noga była w dość nieciekawym stanie. Nie docierały do mnie inne opcje. W końcu sądzę, że ważniejsze jest zdrowie od chwilowej przyjemności (a może jednak nie?¯\_( ͡° ͜ʖ ͡°)_/¯).
- Ale dopiero co wyszedłeś ze szpitala. - odpowiedziałem, lekko się rumieniąc. To nie tak, że chciałem się wykręcić pod byle pretekstem. Najzwyczajniej w świecie się martwiłem. Nigdy nie jest wykluczone, że coś jeszcze się może stać i skończy się to kolejnym miesiącem w łóżku. Nie chcę wyjść na pesymistę, ale jakieś konsekwencje przez to mogą któregoś z nas lub obu dosięgnąć. - Powinieneś siedzieć na tej zgrabnej dupci w spokoju, a najlepiej właśnie w łóżku i nie robić nic głupiego. - mruknąłem, niezbyt zadowolony jego zachowaniem. Nie miałem nawet pewności czy mnie słucha.
- Zgrabnej dupci? - spytał, równocześnie schodząc z dłońmi na moje pośladki. Od razu przeszedł po mnie dreszcz wraz z falą gorąca, a moje policzki jeszcze bardziej się zaczerwieniły. - Chyba mówisz o swojej. Z ładniejszą nie miałem jeszcze do czynienia. - stwierdził, otwierając oczy, przez co jedynie się zawstydziłem, mocniej wczepiając palce w jego koszulkę.
- N-nie przekręcaj moich słów. - zacząłem się trochę jąkać, kładąc po sobie psie uszy. - D-dobrze wiesz, że n-nie o to chodzi. - ośmieliłem się podnieść na niego wzrok, jednak nie umiałem za nic w tej sytuacji zabrzmieć bądź być stanowczym. Jego ruszające się dłonie na moim tyłku, w tym wypadku jedynie mnie rozpraszały. Bycie asertywnym i postawienie na swoim też było niewykonalne.
- Kocham cię, Shu... A ty mnie. Nie ma nic teraz ważniejszego. - powiedział w końcu, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Miał rację. Od razu odsunąłem od siebie wszystkie troski. Nie pozostało mi nic innego, jak poddać się tej pokusie. Drżeć z super psychicznej miłości... O dziwo szybko zdecydowałem się na dość śmiały ruch, przyciągając jeszcze bardziej do siebie swojego kochasia za jego koszulkę, dzięki czemu jeszcze bardziej pogłębiłem nasz pocałunek. Z czasem został on przerwany, ale nie na długo. Wszystkie nasze ruchy stały się bardziej zaborcze, a przede wszystkim Lenniego, którego oczy były przepełnione rządzą pożądania. Przymknąłem oczy, zdejmując z niego koszulkę. Ledwo co zdążyłem to zrobić i drgnąłem, gdy poczułem, że zaczął się o mnie delikatnie ocierać. Serio ta noga mało, w czym mu przeszkadzała. O co ja się tak martwiłem? Wolę sobie nie przypominać.
Gdy już dobrał się do moich spodni, a ich materiał swobodnie zsunął się z moich nóg aż na same kostki, wyszedłem z nich, odkopując je gdzieś na bok. Od razu potem Lennie do mnie przylgnął. Jego klata była taka gorąca.
- Czekaj chwilę. - złapałem go za rękę i lekko się odsunąłem, za nim znów mnie pocałował. - Nie tutaj. Lekarz coś mówił o łóżku, skarbie. - nie chciałem tego robić w brzydkiej kuchni. Bez przesady. Wtedy już na zawsze miałbym ją gdzieś w pamięci, a to ostatnie czego bym chciał. Lennie od razu zrozumiał, o co mi chodzi. O dziwo dość szybko zmieniliśmy pomieszczenie, na o wiele ładniejsze i przede wszystkim bardziej wygodne. Jako pierwszy od razu padłem na materac, zakładając ręce za głowę. Mówiąc szczerze, marzyłem, żeby się położyć już od czasu obiadu. Przeciągnąłem się zadowolony, cicho mrucząc i jednocześnie patrząc na mojego ukochanego. Gdy tylko usiadł, od razu się dźwignąłem do góry i go pocałowałem, owijając ręce wokół jego szyi.

(Lennie~?)

30 mar 2020

Geum CD Lycoris

Bałem się i to strasznie. W dodatku nie wiedziałem jak mam się zachować. Presja cały czas rosła. Miałem ochotę zniknąć stamtąd,a  zwłaszcza przed tą dziewczyną. Była przerażająca. Nie wierzyłem w to co się obecnie dzieje. Bałem się i to strasznie. Co mam zrobić? Co zrobić? Co? Jak się wytłumaczyć? Jak zacząć rozmawiać? No już, myśl, myśl...  Zatonąłem przez chwilę w swoich myślach, co pogorszyło moją sytuację jeszcze gorzej. Dziewczyna wyczekiwała odpowiedzi. Nie chciałem, aby sytuacja się pogorszyła więc zacząłem mówić. Chociaż cicho i cały czas jąkając się, ale to lepsze niż nic, chyba. 
Dziewczyna nagle zaczęła się do mnie zbliżać. Zamknąłem oczy, za bardzo się bałem jej reakcji. Na pewno chciała mnie uderzyć, bo jakby nie było to ja wpadłem na jej pupila. Zamknąłem bardzo mocno oczy, a moje dłonie mocno zacisnąłem. Gdy jej ręka wylądowała na moich włosach... Co? Ale jak to? Dlaczego ona zaczęła mnie głaskać po głowie? Ale? Dlaczego? Nie rozumiałem tego w ogóle. Gdy wzięła rękę z mojej głowy, spojrzałem się na nią nieśmiale. 
- T-to jest Hanamaru. Możesz na nią mówić również Hana - powiedziałem cicho pod nosem. 
- No właśnie młody, nie przedstawiłam się jeszcze tobie - ona naprawdę miała dużo energii w sobie. - Jestem Lycoris - uśmiechnęła się od ucha do ucha. 
- Geum - uśmiechnąłem się delikatnie w jej stronę. - Przepraszam za wpadnięcie na twojego pupila Uhuru, Onee-sama - ukłoniłem się delikatnie przed nią w ramach przeprosin. Co dopiero się przedstawiła, a ja już zapomniałem jej imienia. Miałem tylko cichą nadzieję, że nie podpadłem jej znowu. 

<Onee-sama?> ^^

Ozyrys CD Akusai

Słysząc propozycje następnych spacerów, lekko się ożywiłem. Chłopak był naprawdę miły i nie naciskał, jak to ma w zwyczaju robić wielu ludzi. W tym momencie wiedziałem, że polubiłem go, przynajmniej zrobił dobre pierwsze wrażenie (poniekąd, bo czy bycie skutkiem zbicia szyby jest dobrym pierwszym wrażeniem?), dlatego lekko się uśmiechnął i pokiwał głową.
- Z chęcią – przyznałem. Na razie spacery kojarzyły mi się z samotnym przechadzaniem się wzdłuż cichych miejsc, aby poukładać myśli, teraz to skojarzenie mogło nabrać szerszego pola widzenia. - A co jeszcze lubisz? - zapytałem trochę cicho. Skoro Akusai chciał kontynuować ze mną tą relację, może należałoby go trochę lepiej poznać? To chyba nie było trudne…
- Poza spacerami? Rozmowę, taką luźną. Gotować, podobno całkiem nieźle mi to wychodzi - zaśmiał się lekko. - Lubię też zwierzęta – dodał. - A ty?
- Ja… - na chwilę zamilkłem. To jednak nie było takie proste. - Lubię śnieg – powiedziałem w końcu, zbytnio nie wiedząc, czym na tak naprawdę mógłbym się z nim podzielić. - I zapach trawy po deszczu – dodałem trochę rozmarzony, a po chwili, zdając sobie, jak głupio to musiało brzmieć, przeczesałem włosy ręką i zamilkłem.
- Ciekawie. W sumie trafnie, śnieg jest bardzo przyjemny. Co lubisz robić? - zerknąłem na niego.
- Najbardziej, to chyba siedzieć nad wodą, mam swoje takie ulubione miejsce, gdzie zawsze ćwiczę – zamknąłem usta, dziwnie mi było powiedzieć tak długie zdanie. Chłopak się lekko uśmiechnął.
- Chcesz mi je pokazać? Na pewno ładnie tam – przez chwilę milczałem, zastanawiając się, czy podzielić się z nią tak ważną informacją, ale w praktyce każdy mógł tam trafić bez problemu, więc pokiwałem głową i zmieniliśmy kierunek naszego spaceru. Po drodze napawaliśmy się ciszą i spokojem lasu, przerywanym przez ćwierkot ptaków albo szelest liści. Po chwili byliśmy już na miejscu. Była to zwyczajna polanka, aktualnie cała zielona, chociaż za dwa miesiące powinna być kolorowa od polnych kwiatów, z niedużym zbiornikiem wodnym po lewej i kilkoma drzewami po prawej.
- To tu – weszliśmy na polankę.
- Ładnie – przyznał chłopak. - Często tu przychodzisz? - skinąłem głową. - I ćwiczysz tutaj? - ponownie pokiwałem głową i spojrzałem na taflę wody. - Może pokażesz mi jakąś sztuczkę – zapytał, a ja spojrzałem na niego niepewnie. Miałem co do tego mieszane uczucia, z jednej strony nie powinienem mieć problemu, w pokazywaniu swoich umiejętności, wkrótce (lub dłużej) będę występował na scenie (wątpię), z drugiej jednak bałem się mu coś zrobić. Skoro potrafiłem podpalić trawę, albo siebie, to drugą osobę chyba też. Gdy miałem odmówić, przypomniało mi się, że on także miał mi pokazać ożywianie lalek. Przygryzłem dolną wargę.
- Mogę spróbować – nabrałem ogrom powietrza w płuca. Akusai się uśmiechnął i czekał na mój ruch. Wyciągnąłem jedną rękę przed siebie, spojrzałem na nią i się skupiłem. Po chwili pojawił się na niej płomień, który zaraz zamieniłem w małą sarenkę, która się poruszała. Potem wyciągnąłem drugą dłoń i zacząłem machać palcem w powietrzu, tworząc obraz kilku drzewek i trawy, na które skierowałem swoje stworzone zwierzątko. Wszystko utrzymywałem na wysokości naszych szyi, by po chwili złapać obraz w dłonie i wystrzelić małe płomyki do góry. Ręce okropnie mi się trzęsły, kiedy ktoś mi się przyglądał, dlatego zapanowałem tylko nad trzema iskierkami. Czwartą zgubiłem, dlatego szybko zniknąłem widziane przeze mnie iskierki, by znaleźć tę czwartą. Spojrzałem na chłopaka i wtedy zdałem sobie sprawę, że płomyk wylądował na jego ramieniu. Szybko do niego podbiegłem i ugasiłem ten niedopałek, szybko chowając ręce za siebie. - Przepraszam – odsunąłem się. - Dlatego wolę sam trenować – dodałem jeszcze.

<Akusai?>

Lycoris CD Geum

Minęły już prawie dwie godziny treningu. Stanęłam prosto i rozejrzałam się po całości pomieszczenia. Trochę mi się już nudziło bycie samej, wiec zdecydowałam, że coś porobię. Podeszłam do rekwizytów i zaczęłam się im dokładniej przyglądać. Wzięłam do ręki obręcze, które służyły tutejszym magikom w ich sztuczkach. Obejrzałam je dokładnie, po czym zamieniłam je na wstążki pomocne w tańcu. Zrobiłam jednym z nich spiralę, drugą ręką szperając w głębokim pudle z rzeczami akrobatów. Moją uwagę przykuły ogromne i kolorowe maczugi. Chwyciłam za szyjki dwóch maczug, odchodząc nieznacznie od miejsca, gdzie to wszystko leżało. Przyglądałam się im uważnie, aż zauważyłam na jednym z nich ogromne zadrapanie. Przejechałam po nim kciukiem. Rzeczy były drewniane, więc musiałam uważać, by samej się nie zranić. Oglądając to wszystko, zaczęłam coraz bardziej zatapiać się w moim świecie, dosłownie zapominając o tym, co mnie obecnie otaczało. Wspomniałam sobie grupę cyrkowców, u których spędziłam dość długi okres. Wspaniali ludzie. Uśmiechnęłam się do siebie. Po chwili coś odwróciło moją uwagę. Zwróciłam się w kierunku wejścia, z którego dochodziły dziwne piski. Odłożyłam przedmioty na miejsce i wyszłam z namiotu. Długo nie musiałam szukać powodu, który mnie odciągnął. Nie było to jednak coś niemiłego, wręcz przeciwnie. Przez moje ciało przeszły delikatne dreszcze, kiedy ujrzałam znajomą postać.
- Uhuru! W końcu cię widzę! - powiedziałam, wręcz wykrzyknęłam pełna entuzjazmu.
Zwierzak, usłyszawszy mnie, zaczął dreptać w moim kierunku, przez co mogłam zauważyć, że delikatnie kuleje. W tym momencie zauważyłam kogoś jeszcze. Moje szczęście schowało się za powagą.
- Co mu zrobiłeś? -wycharczałam, zaciskając dłonie.
Osoba, a właściwie dziecko, podskoczyło w miejscu, w którym stało. Wystraszył się? Dobrze. Jeżeli to on zawinił, to mu się dostanie, a jeżeli to nie on -trudno. Chrząknęłam głośno, zwracając na siebie uwagę.
- Masz zamiar mi odpowiedzieć, czy jednak nie? -zapytałam, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
Dopiero teraz zauważyłam, że ma przy sobie tygrysa. Był jednak trochę inny niż pozostałe. Na chwilę zapomniałam o chłopcu, który chciał już zniknąć. Przymknęłam oczy, przeczesując przy tym włosy.
- Posłuchaj -westchnęłam cicho, zwracając spojrzenie w jego kierunku -Jeżeli powiesz mi prawdę, to nie będę aż tak zła. O wiele gorzej będzie, jeżeli tego nie zrobisz, rozumiesz? - wymusiłam delikatny uśmiech, który raczej jeszcze bardziej go zniechęcił.
Chłopiec jednak skinął głową, chwytając przy tym sierści białego tygrysa.
- Przypadkowo na niego wpadłem... Ale... - odpowiedział łamiącym głosem -Nie wiem, czy to ja to zrobiłem... -dodał, odwracając przerażony wzrok.
Na powrót spojrzałam na Uhuru, który podnosił zranioną łapkę. Wtedy też zobaczyłam, że ma na niej bandaż. Czyżby to jego sprawka? Wygląda na świeżo założone, więc pewnie to ten dzieciak. Zwiesiłam głowę, kucając przy tym przy jenocie.
- To ty założyłeś mu ten bandaż, prawda? -zapytałam już o wiele spokojniej.
- T-tak proszę pani -wyszeptał.
Słysząc to, kąciki ust mimowolnie mi się uniosły. Wzięłam do ręki skaleczoną łapę i masując ją kciukiem, zaczęłam znów mówić.
- Jak dobrze rozumiem, był to wypadek, którego nie chciałeś -spojrzałam się w oczy jenota, które wiedziałam, że mówiły samą prawdę -Nie jestem więc zła -dodałam, wypuszczając jego łapę.
Gdy to zrobiłam, jenot szybko podbiegł do chłopca, tańcząc między jego nogami. Wyglądał na zdziwionego, ale i rozweselonego. Wstałam i ruszyłam w jego kierunku, uśmiechając się przy tym delikatnie. Wyciągnęłam w jego kierunku rękę, a ten wystraszony zamknął oczy, bo nie wiedział, co chciałam zrobić. Położyłam otwartą dłoń na jego włosach, po czym zaczęłam je głaskać, dzięki czemu czułam, jak młody zaczyna się rozluźniać.
- Uhuru ci dziękuje. Mówi też, że gdyby nie ty, to pewnie coś by się stało, jest ci wdzięczny.
Chłopiec podniósł głowę i patrząc na mnie swoim złocistym okiem, wpadał w coraz większy podziw. Wzięłam rękę, kierując głowę w stronę tygrysa. Był naprawdę piękny, taki dostojny i niezwykły.



<Geum?>

29 mar 2020

Geum CD Lycoris

Do cyrku dołączyłem niedawno. Wciąż pamiętam to jak wkroczyłem w cyrkowe szeregi. Wszystko do okoła było dużo większe ode mnie. Na szczęście Hanamaru była ze mną. Założyłem kaptur na głowę, aby nie przyciągać za bardzo uwagi. Pik przedstawił mnie pewnej różowowłosej dziewczynie która miała na imię Smiley. Bardzo miła dziewczyna, która pokazała mi każdy jeden zakątek cyrku. Jej uśmiech był bardzo ciepły. Wyglądała na osobę, której mogłem zaufać chociaż miałem dużo wątpliwości. Dlatego zatrzymałem dystans. 
Mój pierwszy dzień był pełen wrażeń, ale kolejne dni były spokojne. Szedłem właśnie w stronę namiotu, aby poćwiczyć. Hanamaru szła tuż za mną. Zamyśliłem się przez co straciłem uwagę na to co stoi przede mną. W pewnym momencie uderzyłem w coś. W coś miękkiego? Byłem trochę zaskoczony. Poruszyłem swoimi dłońmi, aby dokładnie zbadać w to co wpadłem. Było bardzo miękkie, puszyste i w dodatku ciepłe. Hanamaru pomogła mi wstać, a ja spojrzałem się na ziemię. Wpadłem na jakieś zwierzę, chyba był to jenot, ale nie byłem pewien. 
- Przepraszam ciebie maluchu - spojrzałem się dokładnie na zwierzaka czy przypadkiem nic mu nie zrobiłem. Wziąłem ze swojego plecaka bandaż, aby opatrzyć mu łapkę. Miał lekkie zadrapanie na łapce. Nie wiedziałem co prawda czy ja go skaleczyłem, ale przy pomocy bandaża byłem pewien, że nie wda się zakażenie do jego rany. Mały podszedł do jakiejś osoby. Chyba była to jego właścicielka, ale nie byłem pewien. Chciałem odejść niezauważalnie, ale nie udało mi się to za bardzo. Spojrzałem się na osobę przed sobą. Musiałem unieść swoją głowę do góry bo z moim wzrostem było ciężko mi do kogo kolwiek rozmawiać. 

<Lycoris?> 

28 mar 2020

Smiley CD Vivi

Jestem żałosna i to bardzo. Na chwilę się zawiesiłam i odpłynęłam w rzekę swoich myśli. Cały czas zastanawiałam się gdzie mógłby by być Yuki. Sama nie wiem dlaczego ale wszystko zaczęło mnie nagle irytować, a zwłaszcza on. Ten jego durny uśmieszek w niczym nie pomagał.
- Sceny? - spojrzałam się na niego. - Wiesz gdybyś był na moim miejscu też byś tak postąpił. Skoro nie znasz moich przyczyn to się nie wtrącaj lisie - odwróciłam się w przeciwną stronę chłopaka. Już żałowałam tego co powiedziałam, a nie chciałam pogorszyć sprawy.
Nie wiem nawet kiedy, ale zasnęłam. Sen niby był mi potrzebny, ale koszmar jaki mi się przyśnił już nie. Obudziłam się natychmiast tym samym usiadając. Strasznie się przestraszyłam. Ostatnio nawiedza mnie dużo koszmarów co oznacza, że niedługo coś się wydarzy. Chyba przez przypadek obudziłam Vivi'ego.
- Przepraszam nie chciałam ciebie obudzić - wyszeptałam. Vivi, był trochę zaspany i chyba nie wiedział do końca co się do okoła działo. Zobaczyłam, że mój plecak jakimś cudem trafił do mnie. Nie wiem komu powinnam dziękować, ale bardzo się cieszyłam. Musiałam go jakoś do siebie przywlec, co jak co ale potrzebowałam czegoś co się znajdowało w nim. A dokładnie mówiąc mój inhalator. Ataki mojej astmy dawały mi się również ostatnio we znaki. W ogóle cały czas nic mi nie idzie tak jak powinno. Zobaczyłam, że Bisca śpi na ziemi. Szturchnęłam ją delikatnie, aby ją obudzić.
- Bisca, proszę przynieś mi mój plecak - wyszeptałam, a ona zrobiła to o co ją poprosiłam. Sięgnęłam po plecak, lekko się chwiejąc. Trudno było zachować całkowitą ciszę, ale przecież musiałam. Gdy tylko znalazłam swój inhalator, przyjęłam go od razu. Schowałam go od razu do plecaka. Spojrzałam się na Vivi'ego, który zasnął przy biurku. Wzięłam niepotrzebny koc, który leżał koło mnie. Skoro nie mogłam się ruszyć z kozetki no to miałam mało miejsca do poruszania się, ale wpadłam na pewien pomysł. Przysunęłam się do samego końca łóżka. Narzuciłam koc na chłopaka, co prawda nie było to za dokładnie, ale ważne że nie będzie mu zimno.

<Vivi?> 

Lennie CD Shu⭐zo

Gdy wyszedłem ze szpitala, poczułem się wolny; chociaż jak bardzo jest wolny człowiek, z gipsem na nodze? Byłem bardzo wdzięczny Shuzo, że odwiedzał mnie każdego dnia, tak samo jak ojciec. Bez nich prawdopodobnie bym oszalał i zaczął gadać do samego siebie, albo wymyślać własnych przyjaciół. Mieszkanie, które wynajął chłopak, było skromne i dość małe na dwie osoby, ale nie przeszkadzało mi to. W sumie, to nawet się cieszyłem, że będę go miał blisko siebie, nie ważne gdzie pójdzie (chociaż za kilka tygodni pewnie będę miał tego dość). 
Po chwili czarnowłosy usiadł obok mnie i przytulił. Objąłem go ramieniem i wsadziłem nos w jego włosy. Tak bardzo brakowało mi jego bliskość, a w szpitalu jedyne co mógł robić, to obejmować moją dłoń i przytulać na kilka sekund, bo zaraz pielęgniarka przychodziła i marudziła, że zabiera mi cenny czas na odpoczynek. Dlaczego nikt nie rozumiał, że przy nim czułem się lepiej i w praktyce szybciej bym doszedł do siebie z nim, niż bez niego?
- Pewnie tak, póki nie będę mógł sam chodzić – powiedziałem, zaczynając bawić się jego kosmykami włosów. - A co?
- Nic nic – pomruczał i przymknął oczu. - Po prostu… chyba mnie nie za bardzo lubi – dokończył zadzierając głowę do góry i patrząc mi w oczy.
- Wiesz… jak byłem mały, był okropnie surowy. Wszystko musiało być tak, jak on tego chciał. Był też homofobem. Jak raz zobaczył, że całowałem się z chłopakiem… do dziś czuje ten ból na tyłku – wyjaśniłem jego zachowanie. Shuzo zmarszczył brwi i pokiwał głową.
- Dlatego tyle się wstrzymywałeś, by mu o wszystkim powiedzieć – to było bardziej stwierdzenie, niż pytanie, na które tylko przytaknąłem. Splotłem nasze palce u dłoni.
- Ale wiesz co? Teraz nie ważne, co się stanie, już nigdy cię nie zostawię – ucałowałem go w czoło. Chłopak się uśmiechnął, ponownie zadarł głowę do góry, a ja do namiętnie pocałowałem. Rany boskie… tak bardzo mi go brakowało. Jednak gdy spędzasz z jedną osobą prawie trzy lata, zaczynasz się od niej uzależniać. Teraz Shuzo był dla mnie jak narkotyk, nie mogłem bez niego żyć. Nie wyobrażałem sobie, abym mógł go zostawić, przez niechęć mego ojca do gejów i udawać, że podobają mi się dziewczyny i z takową spędzić resztę życia. Może szkoda tylko, że nie doczekamy się nigdy potomstwa, ale to mi nie przeszkadzało.
Shuzo położył swoje dłonie na mojej klatce piersiowej i lekko przechylił się do tyłu, kiedy na niego naparłem. 
- Strasznie mi głupio, że tak cię skrzywdziłem – powiedziałem, odsuwając się od niego i obejmując go w pasie. - Szkoda, że nie mogę cofnąć czasu – znowu go pocałowałem, nie mogąc się oprzeć. Tak bardzo mi tego brakowało.
Po chwili Shu się odsunął i uśmiechnął szeroko.
- Zrobię obiad – ucałował mnie w nos, po czym wstał. Puściłem go i z uśmiechem obserwowałem, jak znika w kuchni. Przez chwilę siedziałem na łóżku, oglądając pokój. Położyłem się na łóżku i zacząłem rozmyślać. Byłem ciekawy, jak tam sobie radzą w cyrku. Czy nikt nie zajął naszych pustych namiotów? Czy znaleźli kogoś na nasze miejsce? Kiedy nawiedziły mnie czarne myśli, związane z naszą przyszłością w cyrku, ściągnąłem bluzę, zostając w koszulce. Chwyciłem kule, opierające się o ścianę, po czym wstałem, opierając się na nich. Zacząłem kuśtykać do kuchni, a kiedy stanąłem w progu i zobaczył mnie młodszy chłopak, właśnie coś mieszając w patelni, posłał mi surowe spojrzenie.
- Nie powinieneś się przemęczać – powiedział zatroskanym głosem, na co przewróciłem oczami.
- Wiem, ale jeśli będę tyle siedział i leżał, to mi dupa urośnie i się na łóżku nie zmieścisz – powiedziałem żartobliwie, na co ten się uśmiechnął, a po chwili krótko parsknął śmiechem, prawdopodobnie wyobrażając sobie mnie, w majtach 4XL. Podszedłem do niego i oparłem się o jego plecy, zaglądając mu do patelni. - Co robisz?
- Szczerze? Jeszcze nie wiem. Wrzuciłem jakieś warzywa, zrobi się sos, makaron się już gotuje i coś wyjdzie – powiedział. Położyłem obok kule i stojąc na jednej nodze, objąłem go.
- Kreatywnie, na pewno będzie smaczne – położyłem dłonie na jego, po chwili wyciągając mu z dłoni łopatkę do mieszania. Zacząłem nią mieszać warzywa.
- Powinieneś usiąść.
- Wytrzymam, trochę ci pomogę – znowu wsadziłem nos w jego włosy. Tak ładnie pachniał.
Kiedy ja mieszałem warzywa, chłopak uciekł spod mojego nacisku i zaczął przygotowywać sos. Gdy wszystko było gotowe, zaczął nakładać obiad na talerze, a ja zająłem miejsce przy niewielkim stoliku. Tam zjedliśmy spokojnie jedzenie, które było naprawdę smaczne i chociaż nie było perfekcyjne jak w restauracji, dla mnie nie mogło być lepsze. Zjedliśmy wszystko, a Shu zaczął zmywać naczynia. Gdy kończył, wstałem i znowu do niego podszedłem, łapiąc go w talii i całując w szyję. Czarnowłosy się zaśmiał, kiedy połaskotałem go nosem.
- Lennie, bo zbije talerz – powiedział z uśmiechem. Przyłożyłem usta do jego ucha.
- Nawet nie masz pojęcia, jak się stęskniłem – zjechałem jedną dłonią na jego podbrzusze i nacisnąłem delikatnie nogą z gipsem między jego pośladki.
- Masz złamaną nogę, Lennie – westchnął i odłożył czysty talerz na bok. Wytarł ręce i odwrócił się do mnie przodem. - I nie możesz ciągle stać na jednej nodze – dodał, widząc, że cały ciężar ciągle trzymałem na tej zdrowej stopie.
- No nie mów, że ty nie masz ochoty – wsadziłem mu dłonie pod koszulkę i zacząłem nimi jeździć po jego plecach. - Noga to nie problem, będę polegał na tobie – powiedziałem z zamkniętymi oczami, rozkoszując się jego zapachem. 

Shu? <3

Akusai CD Ozyrys

Podczas spaceru miałem nadzieję dowiedzieć się czegoś o chłopaku, w końcu tak naprawdę znałem tylko jego imię, a nie chciałem aby na tym się skończyła nasza znajomość. Krótkim hej, bo w sumie znamy się z widzenia. Zacząłem pytać, na wszystko Ozyrys odpowiadał dość krótko ale nie przeszkadzało mi to, widziałem że ciężko mu przychodzi takie opowiadanie, więc nie naciskałem na bardziej rozwinięte wypowiedzi. I tak dostawałem konkrety więc nie mogłem narzekać. Gdy spytałem o rodzinę zauważyłem że zszedłem na trudniejszy temat, przez co szybko go przeprosiłem. Wzbudził moją ciekawość swoją reakcją, ale nie chciałem wymuszać odpowiedzi, nawet jeśli ewidentnie coś mu ciążyło w kwestii rodziny. Szybko obrócił strony, w odwecie zadając mi to samo pytanie, chwilę musiałem się zastanowić. Rodzina.. Tak dawno z nimi nie rozmawiałem że ledwo pamiętałem ich głosy, z jednej strony szkoda mi było tego urwane go kontaktu, ale takie decyzje podjęliśmy, że do takiego momentu nas to doprowadziło. Odpowiedziałem tonem spokojnym, nie widziałem w tym problemu nawet jeśli żal mi było, że nie utrzymuje z nimi kontaktu. Dalsza część rozmowy była podobnie lekka i przyjemna, cieszyłem się że możemy napawać się świeżym wiosennym powietrzem i swoim towarzystwem.
Jednak prośba chłopaka naprawdę mnie zdziwiła, moja odpowiedź była szybka ponieważ jeszcze rano omal nie popadłem w depresję z tego powodu, że nie mogłem ożywić lalki. Jednak po dłuższym namyśle chętnie bym spróbował pokazać tę moc Ozyrysowi, nawet jeśli nie miałoby wyjść. Nie był to jakiś problem, taka próba nie stanowiła dla mnie większego wyzwania czy stresu, wprawdzie chciałem po prostu go o tym uprzedzić, że jest taka możliwość. Jeśli by nie wyszło to trudno, może jak przy nim się trochę uspokoiłem to wreszcie by to wyszło, jest to możliwe, a jeśli tak to jeszcze bardziej mogłem się cieszyć z naszego przypadkowego spotkania. Pokierowałem wzrok tam gdzie spoglądał mój towarzysz, a widząc niewielką, futrzastą istotkę uśmiechnąłem się.
- Chętnie jednak spróbuje. - powiedziałem nagle po tym dłuższym namyśle a napotykając wzrok chłopaka, który jasno mówił że nie rozumie mojej odpowiedzi zaśmiałem się lekko. - Pokazać Ci moc. Mam nadzieję że się uda. - dodałem nadal się uśmiechając i spojrzałem ponownie na białego zajączka, który zdążył już przejść kawałek w poszukiwaniu prawdopodobnie pożywienia. - Wiosna pełną parą, co? - powiedziałem z uśmiechem lekko się przeciągając. - Przejdziemy się do lasu? - spytałem radosnym tonem.
Chłopak w odpowiedzi zaledwie pokiwał głową i cichym pomrukiem zgodził się. Radośnie skręciłem lekko, drogę do lasu akurat już dobrze znałem, przechadzałem się tam dość często ostatnio. Szliśmy w ciszy która była dosyć przyjemna, przynajmniej miałem nadzieję że nie ciążyła mojemu towarzyszowi, wbrew pozorom siedzenie z kimś w ciszy też było przyjemne, w końcu nie zawsze potrzebne były słowa które w tych momentach są całkowicie zbędne. Po kilku minutach marszu zaczęły coraz rzadziej rozłożone być namioty a teren zaczął porastać coraz to gęstszy las. W pewnym momencie otaczał nas już tylko las i dźwięki jemu charakterystyczne. Odetchnąłem głęboko.
- Lubisz spacery? - spytałem z uśmiechem. - Jeśli tak to mam nadzieję że będziemy je sobie często organizować. Ja uwielbiam. - zaśmiałem się lekko.
Chciałem też częściej częściej z nim rozmawiać, miałem nadzieję że uda mi się go do siebie na tyle przekonać, że nie będzie z aż takim dystansem do mnie podchodził. Mimo że rozumiałem to, że nie jest w stanie ot tak mi zaufać, to z drugiej strony chciałbym aby jednak tak się stało. Co mogłoby być z mojej strony trochę hipokryzją, jako że sam nie potrafiłem tego zrobić od razu. Ale nie zmieniało to faktu, że Ozyrys wydawał się raczej osobą godną zaufania, nie wyglądał mi na kogoś kto mógł specjalnie zrobić komuś krzywdę, nawet jeśli pozory lubiły mylić, to byłem gotów zaryzykować. Wydawało mi się że było warto.

<Ozyrys?>

Shu⭐ zo CD Lennie

Po całym tygodniu rutyny dziś w końcu nadszedł oczekiwany przez wszystkich moment. Lennie wychodzi ze szpitala, aż z tej okazji poprosiłem o małe wolne, dzięki czemu dziś będę przy nim przez cały dzień. Po wyjściu z mieszkania już na klatce schodowej zauważyła mnie moja najbliższa sąsiadka, ale rzecz jasna na dzień dobry nie odpowiedziała. Jak nic się nie dzieje, traktuje mnie tak, jakbym nie istniał, a jak już coś jej nie pasuje, to pierwsze, co robi, to idzie z pretensjami właśnie do mnie. Nawet nie po to, żeby zwyczajnie ponarzekać, tylko żeby mnie oskarżyć. Już nie raz mówiła, że na mnie doniesie, bo dręczę niczemu winną kobietę. Do tej pory mi nie powiedziała, co jej takiego robię. Ty już dobrze wiesz. Jedynie odpowiada i odchodzi. Ciekawe, jak to teraz będzie. Biednego kontuzjowanego Lenniego też się będzie czepiać? Wszystko się dopiero okaże.
Wyszedłem na zewnątrz i od razu ruszyłem spacerkiem do szpitala. Pogoda była taka sobie. Słońce schowane za szarymi chmurami, ale nawet było ciepło. Zimny wiatr też dał sobie spokój dzisiaj. Przynajmniej tyle. Za dużo ludzi nie mijałem na chodniku, ruch samochodowy też tak jakby się zmniejszył. Cisza, spokój. Trochę zaskakujące, ale na pewno za niedługo wszystko się unormuje. W końcu jest dość wcześnie.
Nie specjalnie się spieszyłem. Chciałem bardzo, by Lennie w końcu stamtąd wyszedł, ale z drugiej strony niech sobie jeszcze pośpi. Nie ma się co oszukiwać. Wypis dostanie na pewno dopiero około południa. Jednak gdy już wszedłem na salę, już zobaczyłem go siedzącego na łóżku i gotowego do drogi.
- Czyżby wypis tak wcześnie? - spytałem z uśmiechem, siadając koło niego i łapiąc go za rękę.
- Jeszcze nie, ale od razu, gdy tylko go dostanę, chce jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Wcale ci się nie dziwię. Ja bym dostał jakiegoś świra od leżenia w tym miejscu aż tyle czasu. - pocałowałem go w policzek. - W ogóle nie idę dzisiaj do pracy, więc dopilnuje, żebyś się za bardzo nie nudził, jak już pokaże ci to małe mieszkanko. - w końcu się do niego przytuliłem. - Mam parę książek. W kuchni jest radio. Kupiłem też puzzle. - usłyszałem jedynie ciche westchnięcie, na co od razu go puściłem i szturchnąłem w ramie. - Ej. Zawsze mogło być gorzej. Na spacerki też sobie możemy chodzić, jeśli tylko będziesz miał siłę i chęci. - dodałem z uśmiechem, choć nie sądziłem, żeby jak na razie było to możliwe. Lenniemu widocznie zrobiło się lepiej. - Ale dzisiaj jedziemy taksówką. Nie możesz się przemęczać, a muszę ci najwidoczniej przypomnieć, że trzeba wejść po schodach na drugie piętro. - mój ukochany od razu pokiwał głową.
- Tak. Coś już o tym wspominałeś.
- Cieszę się, że pamiętasz. - zaśmiałem się i założyłem mu na głowę kapelusz. - Mój ty kochany magiku.

Co do tematu schodów, nie było tak źle. Myślałem, że pójdzie o wiele gorzej, ale wspólnymi siłami bezproblemowo dotarliśmy pod drzwi mieszkania.
- To już zaraz ci pokażę naszą piękną posiadłość. - zacząłem szukać klucza po kieszeniach. Na moment już się przeraziłem, że gdzieś go zgubiłem, ale na szczęście się znalazł. Szybko włożyłem go do zamka i już po paru sekundach otworzyłem drzwi. Natomiast, gdy już obaj byliśmy w środku, od razu wziąłem się za małe oprowadzenie. - Teraz słuchaj uważnie. Po lewej mamy sypialnie. - wskazałem wejście do niej z uśmiechem. - W środku już jest tam większość twoich rzeczy. - następnie wskazałem na drzwi naprzeciwko. - Po prawej łazienka. - zrobiłem trzy kroki do przodu. - A po paru krokach znajdujemy się już w przestrzeni jadalno- kuchennej, gdzie równocześnie jest to największe pomieszczenie i chyba najbrzydsze ze wszystkich. - omiotłem je równocześnie wzrokiem, z niezadowolonym grymasem na twarzy. Już mniejsza o nie zbyt pomysłowe zagospodarowanie przestrzeni. Po prostu tu było brzydko. Te gryzące się kolory ścian i szafek... Nie mogłem na to patrzeć, ale koniec z końców postanowiłem się tym teraz nie przejmować. Zaprowadziłem Lenniego do łóżka, które nie należało do jakiś najlepszych. Poza tym strasznie skrzypiało przy choćby najdrobniejszym ruchu, ale lepsze to niż nic. Kiedyś znajdziemy sobie coś o wiele lepszego.
- To, co teraz? - spytał, gdy poprawiłem mu poduszkę za plecami. Szczerze to nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czym go nie zanudzić już na wstępie? Jeszcze będę musiał za niedługo coś zrobić do jedzenia... Dorosłe życie nie jest usłane różami. Usiadłem sobie koło niego i po prostu się do niego przytuliłem.
- To bardzo dobre pytanie... - jednak za nim zdążyłem cokolwiek wymyślić, do mojej głowy wpadło o wiele lepsze pytanie. - Twój tata będzie tu zaglądać?

(Lennie~?)

27 mar 2020

Vivi CD Smiley

Zaskoczony spojrzałem na dziewczynę, po czym spojrzeliśmy po sobie razem z Night'em. Wziąłem głęboki oddech i nachyliłem się nad dziewczyną.
- Moja droga pani. - chwyciłem ją za ramiona. - Nie możemy inaczej gdy jesteś w takim stanie... To wszystko dla twojego dobra, jeżeli ta rana się odpowiednio nie zrośnie to możliwe, że będziesz musiała się pożegnać z karierą. - spojrzałem jej w oczy z beznamiętnym wyrazem twarzy.
Panienka drgnęła. Widać było, że te słowa zmroziły jej krew w żyłach.
- Więc lepiej będzie, jeżeli dasz nam się sobą zająć. - przechyliłem głowę, uśmiechając się ciepło.
Wziąłem ją za ręce i zaprowadziłem z powrotem do środka.
- Nie martw się już Night. Ja już się zajmę naszą upartą gwiazdeczką. - zachichotałem, odprawiając akrobatę.
Różowo włosa zrobiła się jakoś mniej zadziorna i bardziej wiotka, tak więc ponownie posadziłem ją na kozetce.
- Nie powinnaś już więcej robić takich głupot. - odgarnąłem jej włosy z twarzy, patrząc jej w oczy. - Naprawdę bym nie chciał, żebyś sobie coś zrobiła. Wyprostowałem się i niechętnie spojrzałem na psa. Podszedłem do szafki i wyciągnąłem butelkę rumu.
- Chcesz się napić? A może wolałabyś herbaty?
- Nie... Podziękuję. - w jej głosie słychać było nutkę poirytowania.
Rzuciłem spojrzenie za siebie i nie zdziwiło mnie to, co zobaczyłem. Smiley siedziała naburmuszona na kozetce, gładząc psa po głowie. Mimowolnie się cicho zaśmiałem, po czym i tak wyciągnąłem dwa kieliszki.
- Myślę, że to ci dobrze zrobi na nerwy. Ponieważ oboje wiemy, że jesteś trochę wzburzona... To nie tak, że próbuje cię upoić moja droga. - przekrzywiłem głowę i się rozpromieniłem, widząc jej jakże uroczą minę. - Zdrowo przesadzasz, jeżeli tak sądzisz. Przecież mam się tylko tobą zająć, a dbanie o coś takiego jak twój komfort psychiczny też jest istotne — oznajmiłem z uśmiechem.
Jednakże, gdy nalałem napoju do kieliszków i jeden wręczyłem dziewczynie, ona ze słabym uśmiechem próbowała mi go oddać.
- Nie mogę pić. Nie mam nawet 18 lat więc....
Machnąłem ręką, przerywając jej.
- Więc co z tego? Nikt się nie dowie. A poza tym do na twoje nerwy. Nie chcę, żebyś więcej robiła takie sceny. Więc proszę ~?

( Smiley? )

26 mar 2020

Geum

Gość jest najpierw jak złoto, potem - jak srebro, w końcu ciąży jak żelazo 

24 mar 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Leżenie w szpitalu było naprawdę nudne. Mogłem się tylko gapić w sufit, albo w telefon, jednak po kilku godzinach i świat internetu staje się nudny. Pielęgniarka przychodziła tylko, aby sprawdzić mój stan zdrowia. Wszystko szło w dobrym kierunku i za tydzień powinienem zostać wypisany, a potem? Znowu będę mógł tylko leżeć, z taką różnicach, że w innych miejscach. Czy się cieszyłem? Z tego nie, ale z myśli, że wkrótce opuszczę te białe ściany, ludzi ubranych w białe kitle oraz spędzę czas w… w… właśnie, muszę zapytać Shuzo, gdzie mieszka. Nie miałem pojęcia, czy dalej mieszkał w hotelu, czy wynajął sobie coś, czy może… nie, opcja mieszkania z ojcem całkowicie odpada. Chociaż tak czy siak ktoś będzie musiał nam pomóc finansowo… czy człowiek z emeryturą poradzi sobie? Nie chciałem go o to prosić, łatwiej by było zgłosić się po jakiś zasiłek. Tak, kiedy stąd wyjdę, od razu pójdę do urzędu i poproszę o niego. Nie chce być pasożytem, żerującym na innych, tylko dlatego, że mam połamaną nogę (ale zaraz, czy taki zasiłek to nie to samo?). Kiedy mój umysł zaczynał się zastanawiać, czy życie karaluchem, któremu oderwiesz głowę, a on będzie żył jeszcze długi czas, jest prostsze, do pokoju, o Bogu dzięki, wszedł Shuzo. Cieszyłem się, że mogłem w końcu z kimś porozmawiać, ponieważ ojciec się jeszcze dzisiaj nie zjawił.
Czarnowłosy był bardzo zadowolony z nowej pracy, prawie przez całą godzinę opowiadał o nowych znajomych, zadaniach mu przydzielonych, właścicielce i całym salonie krawieckim. Przez cały czas trzymał mnie za rękę, a ja tylko słuchałem z zainteresowaniem; w tym dniu to była najciekawsza rzecz, jaką usłyszałem. 
- O rany, ale mi zaschło w gardle od tego gadania – powiedział, gdy skończył mówić. Cicho się zaśmiałem.
- Możesz wypić z mojej szklanki – wskazałem na kubek i dzbanek z wodą, jaki mi przyniosła pielęgniarka, stojący obok łóżka na stoliczku. Shuzo szybko napił się wody, po czym odstawił szklankę na miejsce.
- Nie dałem ci nawet dojść do słowa, nawet teraz ciągle mówię. Teraz ty opowiadaj – po tych słowach położył głowę na moim brzuchu tak, że jego twarz była skierowana w moją stronę, oraz obie ręce trzymał na moich, splatając nasze palce.
- Co tu opowiadać? - westchnąłem. - Tutaj jest tak nudno, że zacząłem myśleć o życiu karalucha – słysząc to, chłopak się zaśmiał. - Za tydzień powinni mnie stąd wypisać. Pójdę po zasiłek, bo przynajmniej przez miesiąc nie będę mógł chodzić – powiedziałem to ze smutkiem.
- Nie martw się, ze mną ten czas szybko ci zleci – starał się mnie pocieszyć. Nie chciałem się nie zgadzać, jako, że miał być pół dnia w pracy. Może po prostu moje życie w tym okresie będzie polegało tylko na spaniu?
- Tak właściwie, to sobie coś wynająłeś? - kiedy Shuzo usłyszał pytanie i zdał sobie sprawę, że nie opowiedział mi o nowym mieszkaniu, na nowo z zapałem opowiedział o średniej wielkości kawalerce. Zaznaczył, że gdy ją wynajął, nie był jeszcze pewien, czy będę chciał z nim zostać, dlatego mieszkanie mogło być za małe dla dwóch osób. Zapewniłem go, że to bez znaczenia i jakoś sobie poradzimy, a potem pomyślimy nad czymś większym. Potem opowiedział mi o miłej właścicielce kawalerki oraz o przyjaznej okolicy, ale wrednej sąsiadce.
Rozmawialiśmy tak do wieczora, aż mój tata nie przyszedł. Dopiero wtedy Shuzo, po czterech godzinach odwiedzin, wrócił do domu, w końcu musiał jutro wstać.
- Jak się czujesz? - zapytał starszy mężczyzna.
- Dobrze, chociaż czasami swędzi mnie pod gipsem – powiedziałem żartobliwie, uśmiechnął się. - Za tydzień powinni mnie wypisać.
- Co wtedy zrobisz?
- Prawdopodobnie pójdę po zasiłek i poczekam miesiąc. Shuzo wynajął małe mieszkanie, poradzimy sobie – gdy wspomniałem o chłopaku, uśmiech mu zszedł z twarzy. Wziąłem w dłoń jego rękę. - Tato.
- Ja wiem – powiedział szybko. - Ale wiesz, jak dla starego człowieka ciężko zmienić przyzwyczajenia – nie rozmawialiśmy już o Shuzo. Ojciec zaproponował pomoc finansową i cóż, zgodziłem się, ale tylko na samym początku, aż nie pójdę do pracy. Nie chciałem go dodatkowo obciążać. Potem opowiedział mi, że chociaż jest na emeryturze, jeszcze sobie dorabia jako pomoc prawna. Byłem z niego dumny, że tak dobrze się trzymał, chociaż musiał tyle przejść. Na nowo go przepraszałem, rozmawialiśmy o przeszłości. Nie wiadomo kiedy minęła dwudziesta druga, a pielęgniarka wyprosiła mojego ojca.

<Shu? Proponuje *tydzień później* c;>

22 mar 2020

Shu⭐ zo CD Lennie

Ja śnie, czy on naprawdę o to spytał? Byłem mile zaskoczony i na chwilę wręcz zaniemówiłem. W środku już totalnie szalałem z radości, a wszystkie myśli w mojej głowie krzyczały zgodne: TAK! TAK! TAK!... Nigdy bym nie pomyślał, że jakakolwiek moja relacja wskoczy na taki poziom, ale to również nie oznaczało, że dam się tak szybko ponieść emocjom. To wszystko potoczyło się tak szybko... Najintensywniejsze prawie trzy lata mojego życia. Czy to szaleństwo? Z pewnością, ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana, a wierzę, znów wierzę, że warto czerpać z życia pełnymi garściami. W końcu to najpiękniejszy dar od świata i nie powinniśmy go marnować. Nie chce potem żałować szans, których nie wziąłem. Kocham Lenniego, on mnie, a dodatkowo jestem przekonany, że pomimo wbrew i na przekór wszystkiemu... My zawsze będziemy razem.
- Oczywiście... Chce i to bardzo. - położyłem obie ręce na jego dłoniach, uśmiechając się szeroko. - Chcę być twoim narzeczonym albo żadnym. - myślałem, że znowu będę płakać. To tak rzadko spotykane, by człowieka spotkało tyle miłych rzeczy jednego dnia. W ogóle to jest zbyt piękne. - Hej... Ale to nie jest sen, co nie? - zaśmiałem się z własnego pytania, czując, że łzy napływają mi do oczu.
- Ani trochę, Shu. - odpowiedział z uśmiechem.
- To wracaj szybko do zdrowia, Lennie. - puściłem jego rękę i go przytuliłem. - Uczyniłeś mnie tym pytaniem najszczęśliwszą osobą na świecie.
Najśmieszniejszy w tym wszystkim był fakt, że jeszcze niedawno miałem okazję mówić oraz sądzić, że w tej kwestii nie będziemy się spieszyć.

Trudno mi było po tym wszystkim go zostawić w tym szpitalu. Byłem z nim cały czas, dopóki jakaś pielęgniarka mnie nie wyprosiła, mówiąc, że skończył się czas odwiedzin i że pacjent powinien odpocząć. Nie zamierzałem się w tej kwestii przegadywać. Miała rację, a ja i tak powinienem się zbierać. Od rana zaczynam pracę. Nie zbyt taktowne by było spóźnić się już pierwszego dnia z powodu braku odpowiedniej ilości snu, a nie da się ukryć, że znów cały dzień przesiedziałem w szpitalu. Nadeszła najwyższa pora, by wrócić do mojej małej wynajętej kawalerki. Na szczęście była jakieś dwadzieścia minut drogi spacerkiem od szpitala. Może jak rano się wyrobie, to jeszcze przed pracą zajrzę do Lenniego?
Niestety nie za bardzo mi się to udało. Miałem wstać z budzikiem, ale tak byłem padnięty, że wstałem po trzech drzemkach i cudem zdążyłem na autobus. Z jednej strony nie mogłem się doczekać nowej pracy, ale z drugiej chciałbym już ją skończyć i zajrzeć do Lenniego, którego jestem narzeczonym. Cała ta sprawa ciągle chodziła mi po głowie. Wciąż bardzo mnie to cieszyło i chyba nie przestanie przez długi czas. Co innego, jeśli nagle zmieni zdanie, ale nie chce nawet o tym myśleć. To takie mało prawdopodobne.
Gdy już znalazłem się na miejscu, zastanawiałem się przed wejściem czy serio to była aktualna oferta pracy. Stałem przed rozpadającym się budynkiem z zardzewiałym szyldem, skrzypiącymi oraz popękanymi drzwiami. Ogólnie to miejsce wyglądało na opuszczone już od wielu lat. Nie byłem pewny czy wchodzić do środka, dopóki jakaś osobą rozmawiająca przez telefon nie weszła do środka. Bez zwłoki również wszedłem do wnętrza budynku, który od tej strony wyglądał o wiele bardziej okazale, choć moim zdaniem wciąż dużo mu brakowało. Tuż około wejścia po jego prawej stronie przy oknie był stolik z kasą i jakimś zeszytem, po lewej natomiast rozciągał się szlak wieszaków z ubraniami. Na końcu pomieszczenia było duże stare lustro (które w sumie przydałoby się wyczyścić z kurzu), a przed nim mały taboret, oklejony jakimś ciemnozielonym materiałem.
- Gdzie moja kawa? - usłyszałem nagle, widząc, jak jakiś mężczyzna wychodzi z zaplecza. To on tu wchodził przede mną i rozmawiał przez telefon. Wyglądał na kogoś w moim wieku, chociaż w tym momencie ciężko było mi to ocenić. Był dość chudy, ubrany w różową koszulę z podwiniętymi rękawami. Na niej miał czarną kamizelkę w białe kropki. Spodnie natomiast były całe czarne i elegancko wyprasowane. Nie zwracałbym uwagi na buty, gdyby nie miał na stopach czerwonych japonek. - Ja nie będę pracował w takich warunkach! - wydarł się, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi.
- Ale... Jerry nie wygłupiaj się. - chwilę za nim wybiegła poddenerwowana kobieta. Wyglądała na o wiele starszą. Kręcone brązowe włosy, okulary, biała koszula, marynarka, zwiewna spódnica, parę bransoletek na nadgarstkach, a przez szyję przewieszony metr krawiecki.
- Odchodzę! Powiedziałem już. - wszedł na ten oklejony taboret i nachylił się do kobiety, która jedynie odchyliła się do tyłu, by móc na niego spojrzeć.
- Przepraszam. - wtrąciłem się, za nim nie przemieni się to w coś gorszego. - Ja tu w sprawie pracy... Chyba przyszedłem w nieodpowiedniej chwili. - chłopak na stołku, od razu spojrzał na mnie. Miał mocno pomalowane oczy, a kosmyki śnieżnobiałych krótko ściętych włosów opadały na jego czoło, a po chwili gwałtownie odwrócił się do kobiety.
- Już macie kogoś na moje miejsce?! Jesteście okropni! - zeskoczył z tego stołka i wrócił na zaplecze, a później wydał z siebie parę żałosnych szlochów. Poczułem się trochę zdegustowany. Czy ja rzeczywiście trafiłem do zakładu krawieckiego, czy to może jakieś wariatkowo?
- Jerry! Oczywiście, że nie!
- Nie odzywaj się do mnie! - a później to z otwartych na oścież drzwi od zaplecza wyleciał czerwony japonek, a dziewczyna zasłoniła się jakąś teczką, za nim oberwała nim w twarz.
- Ja przepraszam za jego zachowanie. - podeszła już do mnie. - Jerry jest trochę przewrażliwiony i tak od nas odchodzi co najmniej dwa razy w tygodniu. - dodała trochę rozbawiona.
- Hmpf! Dziś to tak na serio! - usłyszałem za nią, ale ona to zbyła machnięciem ręki. Uśmiechnąłem się jedynie. Sam już nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Szefa jeszcze nie ma, ale już widzę, że będziesz do nas pasował. Jestem Marika. - wyciągnęła do mnie rękę, którą z chęcią uścisnąłem.
- Mówi mi Shuzo. - od razu odpowiedziałem, jednak już zacząłem się zastanawiać, czy nie iść poszukać czegoś innego. Nie sądzę, żeby ten zakład dobrze prosperował w tym mieście. Przynajmniej po ogólnym wyglądzie i zachowaniu pracowników w to za bardzo nie wierzę.

O dziwo po tym dniu byłem zupełnie zaskoczony. Zaplecze wygląda świetnie. Nowiutkie sprzęty, tkaniny oraz paręnaście zamówień na dzień do zrealizowania. Czułem się jak we własnym żywiole, a moim pierwszym zadaniem było doszyć guziki do kobiecego płaszcza, później zaszycie paru dziur, skrócenie spodni. Później nawet przyszedł jeden klient na przymiarki i zamówił u nas nowiutki garnitur na za dwa dni. Z Jerrym, co prawda nie zaprzyjaźniłem się za bardzo, ale coś czuję, że kiedyś dojdziemy do porozumienia. Marice bez problemu udało mu się go udobruchać, a gdy tylko szef przyszedł i przywitał mnie w swoim zakładzie, już totalnie się ogarnął i nie robił scen, aż do końca. W sumie byłem zaskoczony, że szef nie był jeszcze na emeryturze. Jak na mężczyznę w podeszłym wieku całkiem nieźle się trzymał i naprawdę nie ukrywał swojej radości, że w końcu się zjawiłem.
Aktualnie już kierowałem się w stronę szpitala. Muszę Lenniemu wszystko opowiedzieć i chyba będę tak robić codziennie, dopóki go nie wypuszczą, a czuję, że będę miał tego trochę do opowiadania. Nie ma to, jak łączyć przyjemne z pożytecznym.
Gdy już przybyłem na miejsce, akurat znów wychodziła od niego pielęgniarka, więc bez problemu do niego wszedłem i usiadłem na krześle, które już tam na mnie od wczoraj czekało. Chłopak wciąż leżał i na szczęście był sam. Mogłem z nim na luzie porozmawiać.
- Hej. - dałem mu buziaka na przywitanie. - Nie uwierzysz, jak dzisiaj minął mi dzień w pracy. W ogóle jest w niej tak cudownie. - zacząłem mu wszystko ze szczegółami opowiadać. Czekałem na to pół dnia i w końcu się mogłem wygadać swojemu ukochanemu.

(Lennie~? ^^ )

Ozyrys CD Akusai

Chłopak był bardzo miły, a ja starałem się go do siebie nie zrazić, swoją nieśmiałością, chociaż niekiedy kompletnie nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Był pewny siebie i ewidentnie nie chciał mnie przestraszyć, wszystko robił spokojnie, delikatnie, za co byłem mu bardzo wdzięczny, ale w dalszym ciągu nie mogłem mu jeszcze zaufać. Nie znałem tego chłopaka, a on zaproponował mi spacer. Może dobrze on mi zrobi? Poznam w końcu kogoś, będę miał z kim rozmawiać… jeśli wcześniej nie będzie miał dość mojego cichego zachowania. 
- W sumie… czemu by nie – starałem się lekko uśmiechnąć. Wyglądał na zadowolonego moją odpowiedzią, odwzajemnił uśmiech i po chwili wyszliśmy z jego przyczepy. Spojrzałem na zabandażowaną dłoń, to dość przyjemne uczucie, kiedy ktoś się tobą zajmuje. Naciągnąłem rękawiczkę z powrotem na dłoń, ponieważ tak czułem się bardziej pewny siebie. Głupio mi się zrobiło, kiedy zapytał o skutki mocy. Nigdy nie zapomnę tych pierwszych dni, w których kompletnie nie panowałem nad ogniem i z łatwością zdobywałem nowe rany od poparzeń. Teraz, chociaż potrafiłem go kontrolować, czasami uciekał mi spod palców i na nowo parzył. Raz nawet podpaliłem sobie rękawiczkę, którą na szczęście szybko ugasiłem w jeziorze, ponieważ najczęściej ćwiczę przy zbiorniku wodnym.
- Czemu przystąpiłeś do cyrku? - z zamysłu wyrwało mnie pytania chłopaka. Zerknąłem na niego na chwilę, po czym wróciłem spojrzeniem na drogę. Przechadzaliśmy się między budynkami. W dalszym ciągu było dość pusto, ale próba wkrótce powinna się skończyć.
- A wiesz, cyrk wydawał się dobrą opcją – powiedziałem spokojnie.
- I co? Cieszysz się z tego wyboru? - pokiwałem głową.
- Bardzo – przyznałem szczerze. Tak naprawdę, to wszędzie mi by było lepiej, byle nie w domu.
- Zostawiłeś gdzieś rodzinę? - na to pytanie, cały się spiąłem i poczułem dreszcze. Nie mogłem się na też odezwać, bo po prostu bałem się, że wybuchnę. Nikomu drugi raz nie chciałem tego opowiadać, dlatego wolałem unikać tego tematu. - Przepraszam, znowu zasypuje się pytaniami – zaśmiał się nerwowo. Mimowolnie się lekko uśmiechnąłem, podnosząc głowę na niego.
- Nic się nie stało. Jeśli chcesz wiedzieć, to są daleko – powiedziałem tylko tyle, w końcu nie będę zamęczał nowo poznanego swoimi problemami, nie chciałem go do siebie zrazić. - A twoja rodzina? - zmieniłem temat, mając nadzieję, że podzieli się czymś weselszym.
- W zasadzie nie mam z nimi kontaktu, odkąd się wprowadziłem i zacząłem szukać... W sumie sam nie wiem czego, kontakt nam się urwał. - powiedział to lekkim tonem. Leciutko się uśmiechnąłem, jemu o wiele łatwiej szło mówienie o sobie. Uniosłem trochę wyżej głowę i złapałem z nim kontakt wzrokowy. Może ta jego pewność siebie mi się udzieli? Byłbym z tego powodu bardzo szczęśliwy, chociaż też nie chciałem za bardzo się do niego zbliżać.
- Musi ci być trudno – przyznałem.
- Bywa lepiej i gorzej – powiedział tak samo spokojnie. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, wyszliśmy z zabudowań i skierowaliśmy się w stronę polany, na której wiosna zaczęła robić swoje. Zielona trawa kwitła w oczach, pojawiały się także pierwsze kwiaty. Uwielbiałem wiosnę, bo wszystko wracało do życia, to były piękne dni radości. - Długo już ćwiczysz swoją moc? - odezwał się chłopak, przerywając cisze.
- Pirokineze – podałem jej nazwę, aby mu było łatwiej ją określać. - W sumie, to stosunkowo krótko. Poznałem ją, jak miałem czter… - dzieści ileś - ...naście lat – uśmiechnąłem się nerwowo.
- A teraz masz?
- Dziewiętnaście – znowu spojrzałem na swoje buty. - A ty ile miałeś, jak zacząłeś ożywiać lalki?
- Zauważyłem to, jak miałem jakieś siedemnaście lat. Teraz mam dwadzieścia pięć – pokiwałem głową.
- Chciałbym to zobaczyć – powiedziałem bardziej do siebie.
- Jak odżywiam lalki? - lekko się zdziwił i zakłopotał się. - Nie mam gwarancji że się uda, nie umiem przewidzieć jakie lalki i kiedy się udaje – pokiwałem szybko głową.
- Rozumiem, nie ma problemu – uśmiechnąłem się przepraszająco. Przez chwilę znowu szliśmy w ciszy, kiedy przed nami pojawił się mały zajączek, prawdopodobnie właśnie obudził się ze snu zimowego. Patrzyłem na niego zauroczony jego malutkimi oczkami.

<Akusai? Dobrze ci idzie>

21 mar 2020

Akusai CD Ozyrys

Spokojnie zajmowałem się ranami chłopaka, próbując zająć go rozmową, aby nie skupiał się na bólu, który odczuwać prawdopodobnie musiał, co wnioskowałem po jego reakcjach za każdym razem jak wyciągałem drobinki. Nie wiedziałem dlaczego chłopak przemilczał fakt, że ma poranioną całą rękę. Mogło w końcu widać mu się zakażenie, gdyby w porę tego nie umył. Naprawdę było to lekkomyślne z jego strony, zwłaszcza że na pewno go to już wcześniej bolało. Na pytanie Ozyrysa uśmiechnąłem się lekko i głową skinąłem w róg pokoju, w którym siedziała lalka, nad której losem dramatyzowałem z rana. Ta, która miała dzisiaj rozmawiać ze mną zamiast Ozyrysa. Całkowicie zapomniałem o porannej depresji, jaka mnie dopadła, mimo że nadal było mi żal, że lalka nie ożyła. Jednak gdyby ożyła... Prawdopodobnie nie spotkał bym chłopaka, byśmy nie stłukli szyby i nie rozmawiali teraz. Siedział bym tu co prawda i gadał do lalki, a rozmowa z żywym człowiekiem była wprawdzie bardziej satysfakcjonująca. Kochałem swoje marionetki, ale nie były w stanie dać mi tego czego naprawdę potrzebowałem. Miałem teraz kompana do rozmowy, więc z lekki utęsknieniem oraz współczuciem spojrzałem na marionetkę, która prawdopodobnie ożywiona nie zostanie już przez długi czas. Na pewno nie, dopóki miałem jeszcze kogoś z kim mogłem porozmawiać. A miałem nadzieję, że uda mi się go zatrzymać jak najdłużej.
- Głównie bawię się w robienie lalek. Niektóre nawet umiem ożywić, większością jednak po prostu poruszam. - powiedziałem spokojnie. Brakowało mi bardzo takiej rozmowy i kontaktu z kimś, miałem więc nadzieję, że nie zepsuje tego i chłopak się nie wystraszy, przez moje dziwne i niepohamowane zachowania. Musiałem się postarać, aby nowy znajomy został nim na dłużej. Widziałem że wszelkie nowości traktował z dystansem, każdy moment wprawdzie naszej znajomości był nowy, więc zdążyłem zauważyć że trzyma się do mnie na dystans. Musiałem więc uważać na swoje innowacyjne pomysły i pchanie na głęboką wodę każdego nie zważając na jego zdanie. Ciężko było to wykonać, ale jeśli chciałem mieć kogoś na dłużej przy sobie nie mogłem tego rozwalić na starcie. - Poprosił bym o pokazanie, ale nie kiedy masz poranioną rękę. Boli Cię jak używasz mocy? W sensie, możesz się nią poparzyć? - spytałem. A po chwili spojrzałem na niego przepraszająco. Za dużo pytań i za szybko. Chłopak w odpowiedzi uśmiechnął się słabo i pokiwał głową. - Teraz już nie, może czasem. - powiedział uciekając lekko wzrokiem. 
Postanowiłem dalej nie drążyć, mogłem się również powstrzymać od tych pytań. Kiedy skończyłem wyjmować drobinki szkła wziąłem wcześniej przygotowaną miskę z chłodną wodą i zmoczyłem w niej dłoń chłopaka, na co widocznie nie był przygotowany, ponieważ wstrząsnęły nim lekkie dreszcze. Trzeba było oczyścić rany z wszelkich ewentualnych zabrudzeń, więc innego wyjścia nie było,a ciepła woda mogła tylko przysporzyć problemów, wzmocniła by krwawienie. Kiedy skończyłem wziąłem się za zabandażowanie dłoni Ozyrysa, opatrunek był niezbędny ponieważ nie miałem pewności czy uważał by na tę rękę i pilnował aby żadna rana się nie zabrudziła.
- Uważaj na tę rękę, takie drobne rany mogą się często otwierać. - powiedziałem z lekkim uśmiechem, trzymając nadal dłoń chłopaka. - Ale powinno być w porządku. - dodałem po chwili i z większym, radosnym uśmiechem spojrzałem w oczy niższego. 
- D-dzięki, będę uważał. - odparł.
Nie do końca wiedziałem jak i co mam robić, Ozyrys wydawał się być przerażony samym faktem że z nim przebywam a co dopiero rozmawiam. Momentami kiedy robiłem jakiś niekontrolowany ruch wyglądał jak spłoszone zwierzątko, które jest jednocześnie gotowe do ucieczki i śmierci. Zabrałem się za posprzątanie rzeczy, które były mi potrzebne do zabawy w lekarza. Gdy to skończyłem spojrzałem na wyraźnie zamyślonego chłopaka z lekkim uśmiechem. Pomachałem mu lekko dłonią przed oczami i kiedy skupił się na rzeczywistości jeszcze bardziej uśmiechnąłem. 
- Skoro to już ogarnęliśmy, chodźmy na spacer. - powiedziałem lekko proszącym tonem. Liczyłem że chłopak się zgodzi, chciałem spędzić z nim jeszcze trochę czasu, nie miałem w końcu pewności czy później, albo jutro uda mi się go przekonać do spędzania wspólnie czasu. 

Ozyrys?

Robin CD Riddle&Vivi

Miejsce, w którym wylądowali, było okropne. Budynku były brudne i zakurzone, z niektórych odstawała jakaś rynna czy odpadał dach, niektóre były odrośnięte zielenią, równie szare jak to społeczeństwo, które snuło się między ciasno zbudowanymi domkami. Niektóre miały pobite szyby, przez które patrzyli smutni ludzie, palący papierosa lub pijący alkohol. Ulice przypominały zatłoczone rynki, ale bez straganów. Nikt nie patrzył, czy na kogoś nie wpadnie, dzieciaki biegały bez opieki środkiem ulicy, po której przejeżdżały rowery lub skutery. Wszystko to było zaniedbane i wydzielało ohydny smród potu, zgnilizny i śmieci. Nawet w kubłach na śmieci nie było trzeba dużo szukać, aby znaleźć jakiegoś szczura, łysego kota, czy nawet szopa, węża. Slumsy przypominały jakiś inny, odległy świat i chociaż Robinowi zdawała się, że był tu pierwszy raz, przyłapał się na tym, że wiedział, co znajdzie w kubłach na śmieci, gdzie dzieciaki najczęściej się spotykają, a nawet w co najczęściej grają. Jakby znał to społeczeństwo.
- Więc mówiłeś, że co pamiętasz z tej wizji? - głos Castiela wyrwał chłopaka z namysłu. Przez chwilę milczał, aż w końcu przypomniał sobie ten sklep „U Rouveta”. Mężczyzna zatrzymał przypadkowego dzieciaka i zapytał gdzie znajduje się taki budynek. Młody pokierował ich palcem, po czym pobiegł dalej do swoich znajomych, a Robin i Castiel ruszyli we wskazanym kierunku. Po przejściu trzech przecznic odnaleźli sklep, jednak teraz nazywał się „U Rouveta-Kirsan”. Podeszli do niego, młodszy długo mu się przyglądał. Nie wyróżniał się niczym od innych budynków. Weszli do środka, okazało się, że sklep sprzedawał różne drobiazgi, od papieru po kredki, od słoików po garnki i tak dalej. Za ladą stał starszy mężczyzna, z miłym uśmiechem, podeszli do niego.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytał starszy człowiek o siwych już słowach.
- Jestem dziennikarzem i pisze artykuł o zaginionych ludziach – Robin spojrzał na białowłosego, nie sądził, że będzie tak kłamać. Mimo to milczał i pozwolił mu działać. - Wydaje się, że pan jest tu od bardzo dawna – dodał.
- Owszem, mieszkam tutaj od małego, znam tu wszystkich – powiedział spokojnie.
- Więc może odpowie mi pan na kilka pytań? - staruszek skinął głową. - Czy w tym mieście kiedyś zaginęło dziecko? - przez chwilę milczał.
- Czasem. Chociaż wie pan, to dość straszne miasto. Niektóre dzieci po prostu znikały i wracały po dwóch tygodniach, inne właziły tam, gdzie nie trzeba i umierały z głodu, albo pod jakimiś gruzami – Castiel pokiwał głową.
- A czy zaginął ktoś, kogo już nie znaleźliście? - dłuższa przerwa. Mężczyzna przymrużył oczy i zaczął sobie przypominać poprzednie lata.
- Wie pan co? Chyba nie – białowłosy westchnął. Zły trop. - Chociaż jeśli pana to zaciekawi, był jeden chłopiec, którego ciała nigdy nie odnaleźli – na te słowa oboje się ożywili.
- Tak? Zaginął?
- Przykro o tym mówić, ale wsadzili jego ojca do więzienia, pod zarzutem morderstwa. Przyznał się do tego. Potem ponoć szukali ciała w rzece, ale całkowicie zniknęło – Castiel pokiwał głową, udając, że wszystko zapisuje, jak prawdziwy dziennikarz.
- Znał pan tego chłopca?
- Słabo. Tak naprawdę, to nie znałem nawet jego imienia, ale często siedział na murku za szkołą, tu nie daleko. Zawsze mu dawałem cukierka na pocieszenie – powiedział z uśmiechem.
- To miłe z pana strony. A wie pan może, gdzie mieszkał?
- Oczywiście, na końcu miasta przy lesie. Chyba nawet jeszcze ich dom stoi, tylko pusty. Łatwo go pa znajdzie, to stara rudera wciśnięta między dwa większe domu.
- Bardzo panu dziękuje – powiedział z uśmiechem anioł i pożegnawszy się ze starszym człowiekiem, ruszyli w stronę tego domu, nie wymawiając żadnych słów.

Domek rzeczywiście łatwo znaleźli. Stanęli przed drzwiami. 
- Na pewno chcesz wejść sam? - zapytał Castiel, na co chłopiec pokiwał głową. - Dobrze, zaczekam tu na ciebie – po tych słowach odszedł kawałek i usiadł na murku. Robin przez chwilę stał na zewnątrz i przyglądał się starej, rozwalającej się chatce. Po chwili uchylił drzwi. W pierwszej chwili miał wrażenie, że zobaczy powykręcane kończyny we krwi, jak w wizji, ale zamiast tego przywitały go bród, smród i kurz. Wszedł do środka. Był to mały domek. Z korytarza można było przejść do czterech pomieszczeń.
Zajrzał do pierwszego po prawej; była to kuchnia, chociaż pomieszczenie było puste. Wszystko, co było kiedyś zdatne do użytku, ludzie zabrali. Skąd wiedział, że to kuchnia? Wszedł do środka i stanął na środku pomieszczenia. Zamknął oczy. Przy oknie stał stół, na którym zawsze stały butelki. Przy ścianie były szafki z odpadającymi drzwiczkami i stara kuchenka gazowa, którą chłopiec raz sobie podpalił rękaw. Otworzył oczy i podciągnął ubranie, spojrzał na miejsce, w którym powinna być blizna po oparzeniu, ale nic nie miał. Wrócił na korytarz i zajrzał do kolejnego pokoju. 
Usłyszał krzyki w głowie, były to pisk i płacz kobiety. Ten pokój także był pusty. Na samym środku stała kanapa, na której siedział gruby mężczyzna. Robin zamknął oczy, dalej słyszał krzyk, a potem odgłos bicia, opadającej ręki na twarz. Kobieta leżała na ziemi, a mężczyzna siedział na kanapie. Trzymał w dłoni butelkę. Gdy otworzył oczy, krzyki ustały, ale poczuł, jak niewidzialna ręka opada także na niego. Spojrzał na podłogę, zobaczył krew. Prowadziła ona do kolejnego pokoju, ruszył za nią. 
Była to ewidentnie łazienka, był jeszcze stary zlew. Robin podszedł do zbitego lusterka nad nim, zobaczył siebie. Zamknął na chwile oczy i usłyszał czyjś głos. Znowu to były krzyki, ale dziecka. Znowu kogoś bił, ale nie potrafił rozróżnić kogo, ponieważ druga osoba także zaczęła krzyczeć. Wanna była cała zakrwawiona, a w niej leżała kobieta. Dłonie zwisały jej na brzegu, woda, w której leżała, także była czerwona. Na samym dnie leżał nóż. Chłopak otworzył oczy i wtedy w lustrze nie zobaczył białowłosego chłopca o ciemnej karnacji, ale czarnowłosego o bladej, ale brudnej twarzy. Wyszedł stąd.
Wszedł do ostatniego pokoju. W nim także nic nie było, ale wszedł do środka i usiadł na ziemi. Znowu zamknął oczy i zobaczył dwa materace na ziemi. W jednym leżała dziewczynka, w drugim chłopiec. Mężczyzna znowu pojawił się, stał w drzwiach. Dziewczynka zaczęła krzyczeć, kiedy ten zaczął się do niej dobierać, a starszy chłopiec rzucił się pięściami na mężczyznę. Rozległy się głośne krzyki i płacz. Robin przemiennie widział wizje, wszystko się ze sobą mieszało. Była krew, kończyny wygięte w nieodpowiednią stronę, opuchnięte guzy, otwarte rany i krzyk, a raczej pisk dziecka. Robin otworzył oczy i spojrzał na pustą ścianę. Przez długi czas się nie poruszał.
Teraz wszystko pamiętał.
Ale nie płakał. Zamiast tego schował twarz w kolanach i starał uspokoić bijące serce. 
Była tylko jedna rzecz, jakiej nie wiedział.
Podniósł głowę.
- Vivi, gdzie jesteś? - wyszeptał, po czym chwiejnie wstał. Wyszedł z budynku i spojrzał nieobecnym wzrokiem na siedzącego niedaleko Castiela. Ten wstał i ruszył do chłopca, ale ten nagle zamknął oczy i osunął się na ziemię, tracąc przytomność.
Nie wiedział jednego. Jakim cudem żył, kiedy zabił go własny ojciec? 

<Vivi? Riddle?>

20 mar 2020

Riddle CD Robin&Vivi

Nie ma to, jak krótka luźna pogawędka. Nie sądzicie? Już grubo po północy i czas... A może już czas na rozmowę o czasie?
- Myślisz, że nie wiem, jak to z tobą jest? - spytał jegomość, gdy tylko wraz z Riddlem oddalili się od świadków. - Czuję, że coś kombinujesz, ale wiedz, że mnie się tak łatwo nie pozbędziesz.
- ... Ile masz lat?
- Ty mnie w ogóle słuchasz?
- Sądząc po twoich ruchach, uważasz się za pięknego... Mądrego... Młodego. - wydał z siebie ciche westchnięcie, prostując się i splatając dłonie za plecami. Starał się stłumić poczucie uciążliwego bólu w przeklętej ręce. - Ja natomiast byłbym już stu wiekowym dziadkiem, gdyby nie te moje wszystkie czarcie sztuczki. - wciąż szedł przed siebie tym samym spokojnym i monotonnym krokiem, a przy jego boku skołowany mężczyzna zdecydowanie coraz mniej pewnie poruszał się do przodu. - Jednak powiem ci, że jedynie ludzie się starzeją. Demony dojrzewają. W końcu coraz większą wiedzę i doświadczenie pozyskuję się wraz z wiekiem.
- Ale to nie zmienia faktu, że jesteście wiecznie młodzi... W ogóle te świecące znaki na twojej dłoni. Dlatego chcesz lokalizację tego upadłego anioła? - spytał, widocznie chcąc jak najszybciej zmienić temat.
- Przestań... Wiem, że się boisz.
- Boisz się? - powtórzył, nie kryjąc zdziwienia.
- Upływu czasu. Tego, że się zestarzejesz, umrzesz, więc wpadłeś na... - bezwstydnie mu przerwano.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na ty.
- Opowiem ci historię o pewnym mężczyźnie, który bał się tego samego.
- Nie wiem... Dziwna ta rozmowa. - zatrzymał się. Zdecydowanie chciał już wracać.
- Bo widzisz, ja wiem, co jeszcze dzisiaj zrobisz. - zatrzymał się parę kroków dalej. - Nie pójdziesz spać tej nocy. - odwrócił się do już przepełnionego strachem człowieka.
- Co ty wygadujesz?
- Wisi nad tobą... - odparł chłodnym tonem, na co tamten totalnie zamarł w bezruchu.
- C... Co? - zdołał z siebie wydukać.
- To coś, co nie pozwoli ci dzisiaj zasnąć. Stoi dokładnie nad tobą. Ma około 8913 lat i to coś nie da ci dziś zasnąć, a przez to coś nie spało już wiele innych osób. Również mężczyzna z mojej historii. - po tych słowach wydał z siebie przerażający rechot, który z czasem brzmiał strasznie nieludzko. A to jedynie spotęgowało strach ofiary Riddle'a, którego znaki na przeklętej dłoni zaczęły tlić się delikatnie jasnym światłem. Paliło go to od środka, ale dla tej chwili był w stanie wszystko wycierpieć. - A byli to ci szczęśliwi. - dodał tym dziwnym głosem, wciąż nie mogąc się powstrzymać od śmiechu.
- A ci nieszczęśliwi? - ośmielił się spytać. Riddle momentalnie spoważniał i uśmiechnął się sardonicznie.
- Zasnęli, a gdy nastał ranek i żywe płomyki porannego słońca wdarły się na ich posępne twarze... - nagle przerwał, uśmiech zniknął i został pusty wzrok. - Okazało się, że już się nigdy nie obudzą.
- Ale... - wydał z siebie nerwowy śmiech. - Może stało im się coś innego... - proponował, a Riddle jedynie kręcił głową rozbawiony.
- Zazdrość, nienawiść i może miłość... Przede wszystkim strach, który teraz czujesz, ale starasz się go za wszelką cenę jakoś zagłuszyć. To jest pokarm dla tego czegoś. - zrobił parę kroków w stronę człowieka. - Gwałtowne. Ludzkie. Emocje... Cudze emocje, bo ta bestia sama już ich nie ma. - wydał z siebie cichy chichot. - Wiesz ten mężczyzna, stawił czoła temu czemuś. Oddawał mu jedynie własny strach i trzydzieści lat starał się ujarzmić tego potwora. - westchnął. - Trzydzieści lat... Śmieszne. Tyle również trwa twoje ludzkie życie. - zaczął się powoli zbliżać w jego stronę, a mężczyzna wciąż się cofał, aż w końcu nie wiadomo skąd trafił na ścianę. Był w potrzasku, a Riddle wyciągnął zdrową dłoń w jego stronę, jednocześnie spuszczając głowę. - Przeżyłeś je dobrze?
- A... A co z tym czymś... Co nade mną wisi? Nie skończyłeś.
- Wisi nad tobą i czeka...
- Ale na co? - dopytywał drżącym głosem. Riddle długo nie odpowiadał, więc niedługo później nasz gość osunął się na kolana, łapiąc się za głowę, a demon dopiero po tym geście zareagował śmiechem.
- Na twój strach głuptasku. - odpowiedział i przyłożył szponiastą dłoń do jego czoła. - I tym czymś jestem ja...

Oboje spali albo przynajmniej tak powinno być.
W osobnych pokojach.
Riddle na drugim piętrze, a panienka Vivienne na pierwszym.
Właścicielka motelu była osiemdziesięcioletnią kobietą o dość starych poglądach co do układania swoich gości do snu (jedynie obrączka ślubna była warunkiem do wspólnego zamieszkania w jednym z pokoi). Żaden z nich oczywiście nie sprzeciwiał się takiej głupocie. Oba demony miały już siebie nawzajem dość i taka opcja jak najbardziej im odpowiadała.
Riddle leżał bokiem na skraju łóżka. Czarny płaszcz leżał przewieszony na krześle, a czapka leżała na stoliku tuż obok. Ciężko mu było odpocząć. Cała ręka ciągle promieniowała paraliżującym bólem na resztę jego ciała. Zdecydowanie dziś przesadził, nadwyrężył powikłane urokiem ciało, a teraz nadeszły tego konsekwencje. Z minuty na minutę było jedynie gorzej. Miał wrażenie, że zamiast ręki ma przy sobie ogromny ciężki głaz. Jak tak dalej pójdzie, całkiem opadnie z sił. Czy zdoła wytrzymać jeszcze te 24 godziny?
Wybiła godzina 3:00, a Riddle leżał spokojnie tam gdzie wcześniej. Nie przesunął się nawet o milimetr. Miał zamknięte oczy, starał się zignorować ten cholerny ból, gdy tu nagle usłyszał za plecami ciche skrzypnięcie łóżka. Chciał się od razu odwrócić, ponieważ jakoś nie spodziewał się gości, ale nie miał na to siły. Parę sekund później ten ktoś go objął swoją delikatną chudziutką rączką, opatuloną w bandaże.
- Nie obracaj się. - usłyszał ten jakże znajomy mamrot niezadowolenia za sobą. Wszystko stało się jasne. - Przez tą twoją przeklętą aurę nie da się spać. - usłyszał głębokie westchnienie.
- To po co tu przyszedłeś? - ośmielił się spytać. Vivienne położył delikatnie opuszki palców na jego chorej dłoni.
- Ulżę ci trochę. - rzeczywiście pod wpływem jego dotyku stało się to o wiele mniej uciążliwe, a przede wszystkim bolesne. Tylko po co to robi? Riddle już czekał na jakieś "ale" lub "pod warunkiem", jednak o dziwo zapanowała cisza. Ten gest stał się dość zastanawiający. Kierujemy się zasadą: "przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej?" W co on pogrywa?

(Robin~? Co tam u ciebie? Vivi~? Nie ładnie. Oj nie ładnie xd)

Lennie CD Shu⭐zo

Pielęgniarka sprawdziła mój stan. Zmierzyła tętno, temperaturę, sprawdziła jak reaguje na światło i podała mi leki, które miału uśmierzyć ból… na całym ciele. Podała, że mój stan się poprawiał, chociaż miałem nie wychodzić ze szpitala przez minimum tydzień. Rana na brzuchu się zagoiła, reszta ran także się miała dobrze. Za dwa dni powinni zwinąć bandaż z mojej głowy, wiele do życzenia pozostawiała złamana noga, która wsadzona w gips, nie będzie używana przez długi czas, a potem będę musiał chodzić na rehabilitację, kiedy już mięśnie zrezygnują ze współpracy i nie pozwolą mi chodzić. To było trochę dobijające. Jak mogłem wpaść pod samochód, tylko przez uczucia? Byłem tym zażenowany, z drugiej jednak strony cóż mogłem na to poradzić?
Kiedy pielęgniarka wyszła, do pokoju wróciła dwójka, bliskich mi osób.
- A o czym? - zapytał ciekawy.
- O niczym ważnym. Jak się czujesz? - to zbycie tematu nie świadczyło o niczym dobrym, ale nie miałem sił dyskutować.
- Dobrze, chociaż mogło być lepiej – przyznałem. Jeszcze długo rozmawialiśmy, znaczy to ja rozmawiałem z ojcem, a Shuzo tylko siedział obok i słuchał, ciągle mi się przyglądając. Opowiedziałem mu, że znam czarnowłosego dwa lata, poznałem go w cyrku i naprawdę nie lubię kobiet. Kiedy mu opowiedziałem o Morgan, na której imię Shuzo trochę mocniej zacisnął swoje palce na mojej dłoni, która była okropnie wścibska i irytująca, on odpowiedział, że to normalne i z czasem bym się przyzwyczaił, a nawet pokochał. Pokręciłem głowa, zaznaczając mu, że w tej chwili mam komu oddać serce. Wiedziałem, że nie podoba mu się moja decyzja, ale nie starał się na nią wpłynąć. Po godzinie wrócił do domu. Zostałem sam z przyjacielem, który w tym czasie oparł głowę na dłoni i miał przymrużone oczy, jakby szedł spać.
- I zostaliśmy sami – zauważyłem, po wyjściu ojca.
- Wreszcie – powiedział cichutko, na co po chwili się zarumienił. - Przepraszam, lubię twojego tatę, ale… - na chwilę zamilkł.
- Musi to przetrawić – dokończyłem za niego. Posłał mi szczery uśmiech, a mi mina po chwili zbrzydła. Zamknąłem oczy, powstrzymując łzy. - Lennie, co się stało? - zapytał, kładąc mi dłoń na policzku. Przygryzłem dolną wargę i pociągnąłem nosem.
- Tak strasznie, okropnie cię przepraszam za tamto – przyznałem wreszcie. Wszystkie emocje, jakie przez ten czas gromadziłem, nareszcie mogłem z siebie wyrzucić. - Nie chciałem, być poczuł się odrzucony. Byś myślał, że się ciebie wstydzę, czy nienawidzę. Nie chciałem, byś cierpiał – znowu pociągnąłem nosem. Shuzo wytarł moje łzy i uśmiechnął się smutno.
- Nie musisz przepraszać, to ja znowu przesadziłem. Chyba miałeś rację, że za bardzo wciskam nos, gdzie nie trzeba – po chwili położył głowę na moim torsie. - Też przepraszam za tamte słowa, wcale nie jesteś wyrodnym synem – lekko się uśmiechnąłem. Położyłem dłoń na jego włosach i je pogładziłem.
- Nie chce, byś następnym razem myślał, że cię okłamuje. Shuzo, naprawdę cię kocham, jak nikogo innego. Uwierz mi – chłopak po chwili się rozpłakał.
- Wierzę – przyznał. - Ja ciebie też kocham – podniósł głowę, a ja ją przysunąłem do swojej. Połączyliśmy się w długim, romantycznym pocałunku, trochę słonym przez nasze łzy, ale jakże szczerym i czystym. Gdy się odsunął z braku powietrza, ucałował moją dłoń.
- Tak właściwie, to co powiedziałem pielęgniarkom? Wydawało mi się, że wpuszczają tylko rodzinę na odwiedziny nieprzytomnego – zapytałem zaciekawiony, zmieniając temat i kciukiem masując jego dłoń, która mnie trzymała. Na to pytanie chłopak się widocznie zawstydził.
- Wiesz, wymyśliłem to na poczekaniu. Wymsknęło mi się, że jestem twoim narzeczonym – przyznał, na co się lekko uśmiechnąłem. Shuzo, jako mój narzeczony? Spędzalibyśmy razem ciągle czas, okazywalibyśmy sobie uczucia, bylibyśmy szczęśliwi, troszczylibyśmy się o sobie… zaraz, czy teraz tak nie jest?
- Shuzo – wypowiedziałem jego imię, aby złapał ze mną kontakt wzrokowy. - A chciałbyś nim być? - zapytałem uśmiechając się do niego ciepło. 

<Shu? ^^>

19 mar 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Nie mogłem się teraz na nich napatrzeć. To był taki piękny wzruszający obrazek. Ojciec i syn, obaj szczęśliwi, zupełnie szczerzy, niekryjący już nic przed sobą nawzajem. Uwielbiam takie momenty. Te chwile szczerości, gdzie mimo różnych zdarzeń wszystko staje się takie proste i już wiadomo, że może być tylko lepiej. Lennie będzie wracać do zdrowia, ja mam w końcu jakieś zajęcie, a obaj w końcu będziemy szczęśliwi. Nikt już nam tego nie popsuje.
Jednak ta chwila trwała o wiele krócej niż się spodziewałem. Za nim w ogóle zdążyłem cokolwiek powiedzieć, do sali weszła pielęgniarka i poprosiła mnie oraz ojca Lenniego o wyjście. Standard. Nie zamierzałem się sprzeciwiać.
- Zaraz wrócimy. - powiedziałem z uśmiechem i pocałowałem Lenniego w rękę. Jak ja się cieszę, że powoli wszystko wraca do normy. Oby utrzymało się to jak najdłużej. Nie trzeba było mi nic dwa razy powtarzać. Zadowolony wyszedłem na korytarz, a niedługo po mnie właśnie ojciec Lenniego. Nie kryłem swojej radości z tego dnia. Tyle dobrych rzeczy się już stało, ale teraz panowała głupia cisza. Nie wiedziałem, czy w sumie się odezwać. Niby wypada, ale o czym mamy gadać?
- Jak widzę, tym razem humor dopisuje. - usłyszałem nagle. Poruszyłem uszami i oderwałem wzrok od drzwi do sali, by spojrzeć na ojca Lenniego.
- Już dawno z niczego tak się nie cieszyłem, jak dzisiaj. - przyznałem z uśmiechem. - Czuję się cudownie. Jakby wielki kamień spadł mi z serca, a Lennie będzie wracał do zdrowia. Wszystko zaczyna się układać.
- Skoro już wspomniałeś o moim synu. - usiadł na jednym z krzeseł w korytarzu i wskazał te tuż koło niego. Od razu zrozumiałem, że chce, abym też usiadł. Nie byłem pewny, o co może mu chodzić, ale zająłem miejsce z uśmiechem, pozbawiony jakichkolwiek wątpliwości. - Nie daje mi spokoju to, co powiedziałeś tamtej lekarce, o tym, że jesteś narzeczonym Leluna. To jednak prawda? - spytał, ale coś czułem, że chciał, a nawet wręcz oczekiwał ode mnie zaprzeczenia. Najpierw, gdy usłyszałem to pytanie, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, a później jeszcze pokręciłem głową.
- Nie nie nie. Naprawdę chciałem się tylko dowiedzieć, co z nim. Nic więcej. - mężczyźnie widocznie ulżyło. Nie mnie oceniać jego reakcje, ale na pewno wolałby, żeby zamiast mnie, siedziała tu jakaś dziewczyna, zakochana w jego synu.
- Myśleliście o czymś takim w ogóle? - znów zaprzeczyłem. Nie sądzę, żeby aż tak nam się spieszyło do zapieczętowania tego związku, choćby i w taki symboliczny sposób w postaci obrączek. Priorytetem jest, by Lennie wrócił w pełni do zdrowia. Poza tym to nie jest takie ważne. Wystarcza mi sama świadomość, że po prostu mnie kocha.
- Też nie sądzę, że za szybko pomyślimy. Znamy się dwa lata, a razem też jakoś długo nie jesteśmy. - odpowiedziałem i spojrzałem od niechcenia na paznokcie, by dłużej nie ciągnąć tego tematu. Długo ta pielęgniarka nie wychodzi. Chociaż pewnie minęło może dopiero jakiejś parę minuty. Jak dla mnie to istna wieczność, a czuję, że ta konwersacja nie idzie w dobrą stronę.
- Czyli to dopiero początki. - stwierdził. "Dość dynamiczne z porządnym zgrzytem." Dodałem w głowie dość rozbawiony. - Więc z pewnością jeszcze, mówiąc delikatnie, ze sobą nie spaliście. - dodał, a ja zamarłem na chwilę. Podniosłem wzrok i wbiłem go w ścianę przede mną, by tylko nie złapać kontaktu wzrokowego z mężczyzną. Miałem wrażenie, że mózg mi się zaciął. Zacząłem się nerwowo śmiać.
- Skądże znowu. - już czułem jego wzrok na sobie. - Nie ma takiej opcji... To bardziej platoniczna miłość. - wymamrotałem, wstając oraz wkładając ręce do kieszeni. Od razu też spojrzałem na drzwi, które wciąż były zamknięte. Czemu to tak długo trwa? - Poza tym... - sam już nie wiedziałem, po co się jeszcze odzywam. Jeszcze się sam pogrążę i będzie nieciekawie. W sumie już jest nieciekawie, ale zawsze może być gorzej.
- Chce się po prostu upewnić czy mój syn trafił na odpowiednią osobę. - również wstał i stanął przede mną. Nie wiem, ale jakoś mnie to bardziej zestresowało, niż uspokoiło. - Chce też wiedzieć, czy go nie zranisz. - jeszcze bardziej się zbliżył, patrząc mi prosto w oczy. Brzmiał śmiertelnie poważnie, a jego wyraz twarzy wyglądał dość strasznie. Jedynie nerwowo przełknąłem ślinę i niepewnie się uśmiechnąłem.
- Ja bym nawet muchy nie skrzywdził. - odpowiedziałem dość nerwowo, a później od razu miałem czystą ochotę walnąć się w łeb. Co ja odwalam? Jakie to głupie... Serce mi stanęło, gdy ku mojemu przerażeniu położył mi rękę na ramieniu.
- Jeśli jednak go skrzywdzisz, to wiedz, że wtedy cię znajdę i powieszę za jaja do masztu. - oświadczył z uśmiechem, a mnie znów zatkało... Sądząc, że niedługo później parsknął śmiechem, moja mina musiała być komiczna. Jednak za nim zdążyłem się tu spalić ze wstydu, nadeszło moje wybawienie. Mianowicie pielęgniarka wyszła z sali. Od razu wręcz wbiegłem do środka i znów usiadłem na wcześniejszym miejscu, łapiąc za rękę Lenniego.
- Wróciliśmy. - odezwałem się z uśmiechem, starając się odprężyć po tej rozmowie.
- Trochę sobie porozmawialiśmy. - dodał ojciec chłopaka, stając po drugiej stronie łóżka i posyłając mi znaczące spojrzenie, a ja jedynie skinąłem głową z uśmiechem, gdyż byłem prawie pewny, że mógł żartować... Chociaż kto tam wie. Wolę się nie przekonywać.

(Lennie~?)

18 mar 2020

Ozyrys CD Akusai

Popatrzyłem niepewnie na chłopaka. Nie byłem pewny, czy byłem zawstydzony jego pewnością siebie, czy może zły, że ciągnął rękawiczkę, która powinna zostać na swoim miejscu, aż nie wróciłbym do swojej przyczepy. Przez chwilę milczałem, patrząc na odkrytą dłoń, po której spływała krew. Nie zdziwiło mnie, to było wręcz oczywiste, że się potnę, tym bardziej, gdy był ktoś obok. Tak bardzo chciałem, aby tego nie zauważył… oraz nie pytał o blizny. Chciałem zaprzeczyć, nie potrzebowałem jego pomocy, kiedy skończymy, sam poszedłbym do siebie i to opatrzył, ale słysząc jego ton, który z jednej strony był dalej przyjazny, ale z drugiej słyszałem w nim coś, co nie pozwalało mi się sprzeciwić, po prostu zwiesiłem łeb, zatrzymując wzrok na kawałkach szkła i milczałem.
- Pozbieram resztę – oznajmił z lekkim uśmiechem, puszczając moją rękę. Od razu schowałem ją za siebie, a kiedy ten zaczął zbierać pozostałe odłamki, trochę się uspokoiłem i pomogłem mu w taki sposób, że tą zdrową rękę podnosiłem okruchy i kładłem mu na dłoń. Po jakiejś minucie miejsce to było oczyszczone i nikt nie musiał się martwić, że jakieś potencjalne dziecko, nieznoszące butów, wdepnie w szkło i się zrani. Wyprostowałem się, po czym chciałem niepostrzeżenie odejść, ale chłopak zatrzymał mnie, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu.
- Trzeba ci opatrzeć rękę, chodź – spojrzałem na niego niepewnie, ale pokiwałem głową i ruszyłem z nim do jego małego mieszkanka. Po drodze jeszcze raz przeprosił mnie za bałagan, jaki narobił, a ja tylko pokiwałem głową. Czułem się okropnie nie zręcznie, bez tej rękawiczki, którą on trzymał, do tego głupio mi było, że ktoś chciał zająć się tymi małymi rankami, które nie potrzebowały dużej uwagi (to co, że zostawiałem za sobą krwiste ślady). Po chwili dotarliśmy do jego przyczepy. Usiadłem na taborecie, a on zaczął szukać apteczki. Zacząłem rozglądać się po jego ładnie urządzonym mieszkanku, jednocześnie chowając dłoń.
- Długo już tu jesteś? - odezwał się chłopak, przerywając ciszę.
- Trochę. Tak z pół roku – wysiliłem się na bardziej rozwinięte zdanie. Akusai po chwili wyciągnął apteczkę i podszedł z nią do mnie.
- Występujesz? - pokręciłem głową.
- Uczę się – chłopak usiadł przede mną.
- Daj rękę – powiedział miło, lekko się uśmiechając. Zrobiłem to, a on zaczął pęsetą wyciągać te małe drobinki, które utknęły mi w skórze. - A czego się uczysz? Co potrafisz? - zapytał. Patrzyłem, jak zajmuje się dłonią, przy okazji lekko przygryzając dolną wargę. Byłem tutaj od pół roku i ani razu nikt nigdy nie dotykał mnie; to nie żart. Starałem się nie tylko być w cieniu, ale także z każdą raną radziłem sobie sam.
- Trochę bawię się ogniem – przyznałem w końcu. - Wykonuje z nim różne sztuczki i takie tam – Akusai się uśmiechnął, po czym zaczął czyścić ranę. Krew skapywała na papierowy ręcznik, który trzymał na kolanach, a ja zacisnąłem palce na nodze, aby nie pokazać, że mnie boli. - A ty? - zapytałem, mając dość opowiadanie o sobie.

<Akusai?>

Lennie CD Shu⭐zo

Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem biały sufit. Światło mi wcale nie przeszkadzało, wydawało mi się nawet, że jest go o wiele za mało, niż powinno. Usłyszałem jakieś głosy, ale nie rozpoznawałem słów, wszystko brzmiało jak bezsensowny, przyspieszony bełkot. Ktoś ścisnął moją dłoń, ale dotyk był dziwnie oddalony, jakby to nie była moja ręka. Czyżbym był już w niebie? Albo tam na dole? Pochyliła się nade mną jakaś twarz, w białym kitlu. Poświeciła mi latarką w twarz, ale jej światło nie było mocne, praktycznie mnie nie dosięgało.

- Zmniejszona reakcja źrenic – powiedział lekarz i zaczął badać pacjenta. - Niska temperatura, słabe tętno, sina skóra – lekarz spojrzał na pielęgniarkę, która wszystko zapisywała. Potem odwrócił się w stronę czarnowłosego, który siedział obok rudego chłopaka.
- Co to znaczy? - zapytał przez łzy.
- To wstrząs pourazowy – twarz chłopaka zbladła. - Na szczęście jego stan jest stabilny, kilka godzin i powinien z tego wyjść. A na razie będzie otępiały i obojętny na otoczenie, więc proszę się nie martwić – po tych słowach wyszli, a chłopak z psimi uszami mocniej ścisnął dłoń ukochanego i starał się uspokoić spływające mu po policzkach łzy.
Pacjent wybudził się ze śpiączki trzy dni później. Nie wyglądał najgorzej; jeśli tak można określić kogoś, kto większość, niż pół ciała, ma zabandażowane. Miał owiniętą nim głowę, gdzie dostał wstrząsu od uderzenie, obie nogi, jedna miała mocno zdartą skórę przed kontakt z ulicą, a druga była połamana, brzuch był także owinięty, ponieważ otworzyła się wcześniejsza rana, z którą miał przyjść do lekarza, ale tego nie zrobił. Tylko ręce wyglądały na całkiem zdrowe, nie licząc pojedynczych zadrapań. Lekarze mówili, że miał szczęście, że żyje. Z drugiej jednak strony, czy taki stan można było nazwać szczęściem? Wyglądał jak siedem nieszczęść, skóra była blada, a na twarzy sina. Przypominał trupa. 

Nie mogłem się podnieść, nie miałem sił, a gdy próbowałem chociaż przewrócić głowę, zaczynała mi pulsować. Wolałem się nie ruszać, ale ktoś, kto siedział obok i ściskał moją dłoń, bardzo mnie ciekawił. Nie widziałem jego twarzy, a gdy lekko przechyliłem głowę, zobaczyłem psie uszy. Psie uszy… kojarzyły mi się z czymś dobrym, miłym. Nie pamiętałem, ale zacisnąłem lekko palce na tej dłoni.

Jak powiedział lekarz, minęło kilka godzin, chociaż dla psiego chłopaka byłą to wieczność, a objawy po wstrząsie znikały. Skóra wróciła do normalnego kolorytu, pacjent zaczął pozytywnie reagować na światło oraz zaczynał rozumieć, co się wokół niego dzieje. Kiedy się obudził, najpierw zobaczył lekarza, który wyjaśnił mu, jak trafił do szpitala. Potem leżał kilka godzin, czekając, aż ktoś się zjawi. 

Wszystkiego żałowałem. Byłem a siebie taki wściekły, że tak postąpiłem. Teraz już nie było miejsca na kłamstwa, czy wymijanie się z prawdą. Miałem zamiar wszystko powiedzieć, bez owijania w bawełnę. Shuzo musiał wiedzieć, że wcale się go nie wstydzę, tylko bojąc się tego, że ponownie stracę ojca, chciałem go powoli przygotować do informacji, że jestem gejem. Dla ojca chciałem powiedzieć, że kochałem Shuzo i musi to zaakceptować. Chciałem, by to wszystko się już zakończyło.
Drzwi się otworzyły. Nie mogłem jeszcze podnosić głowy, dlatego musiałem czekać, aż ta osoba sama podejdzie.
- Cześć Lennie, wiesz co? Znalazłem pracę – jego głos brzmiał smutno, chociaż to była dobra wiadomość. - Zostałem krawcem - dodał, siadając obok mnie i biorąc moją dłoń w swoją. Znałem ten głos, dlatego lekko się uśmiechnąłem.
- Cześć Shu – odezwałem się słabym głosem, lekko przechylając głowę w jego stronę. Zobaczyłem na jego twarzy ogromne zdziwienie, ale po chwili szeroko się uśmiechnął i zaczął płakać. Delikatnie mnie objął i przytulił. - Też się stęskniłem – położyłem na jego plecach jedną rękę i pomasowałem mu je. Nie mógł przestać płakać, a ja jeszcze byłem zbyt słaby, by móc to zrobić, chociaż serce waliło mi jak szalone. Kiedy czarnowłosy się lekko odsunął, położyłem mu dłoń na policzku i wytarłem kciukiem jego łzy. Po chwili Shuzo położył swoje usta na moich, delikatnie składając pocałunek. Wtedy do sali weszła kolejna osoba.
Chłopak powoli się odsunął i spojrzał na drzwi. W progu stał mój ojciec.
- Cześć tato – odezwałem się słabo. - Od razu ci zaznaczę, że chciałem ci powiedzieć, ale bałem się, że znowu mnie znienawidzisz – powiedziałem smutno, trzymając dłoń przyjaciela. Mężczyzna przez chwilę stał jak wryty, ze zmarszczonym czołem, ale po chwili westchnął.
- Domyśliłem się. Ten chłopak nie opuszczał cię ani na krok – spojrzałem na czarnowłosego z lekkim uśmiechem, a potem znowu skierowałem wzrok na rodziciela.
- Czyli nie jesteś zły? - musiałem być pewny. Mężczyzna podszedł do łóżka i stanął po drugiej stronie.
- Zły to za dużo powiedziane. Raczej zniesmaczony, ale nie chce cię stracić drugi raz – złapał mnie za dłoń. - Jakoś to przeżyje – uśmiechnąłem się blado. - Po za tym nigdy cię nie znienawidziłem - złożył lekki pocałunek na moim czole.

<Shu? ^^>