30 sty 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Nie zamierzałem się nawet wtrącać. To było i miało być zwykłym żartem. Koniec tematu. Bez zbędnego ociągania się ruszyłem na górę, a gdy Lennie otworzył drzwi, jako pierwszy wszedłem do środka. Kolorystyka pokoju ani trochę nie odstępowała od tej w recepcji. Od razu rzuciło mi się w oczy ogromne zaścielone śnieżnobiałą pościelą łóżko, wyglądało bardzo wygodnie. Od razu na nim usiadłem i rozejrzałem się dookoła. Dwie szafki nocne, komoda, wazon przepełniony świeżymi kwiatami, fotel, stolik, puchaty dywan, okno balkonowe oraz długie śnieżnobiałe zasłony. Cudownie. Przeciągnąłem się długo i mocno, kładąc się na materacu. Przyciągnąłem do siebie jedną z poduszek, a później mocno przytuliłem. Lennie usiadł tuż obok i poczochrał mnie po głowie. Mój ogon automatycznie zaczął wesoło merdać. Czy już wspominałem, że głaskanie to najlepsza rzecz na świecie, a szczególnie to Lenniego? Robi to tak świetnie... Poruszyłem uszkami z uśmiechem, a po chwili podniosłem się do siadu.
- Pójdę obczaić łazienkę. - odstawiłem poduszkę i zszedłem z łóżka. Od razu skierowałem się do drzwi. - Taki sobie prysznic.
- Szkoda. Liczyłem na pokaźną wannę. - zaśmiał się. - Byłaby idealna na idealny wspólny wieczór. - skwitował, dalej się śmiejąc. Ja jedynie przewróciłem oczami z uśmiechem na twarzy, a potem jedynie zamknąłem nogą drzwi do łazienki. Żartów mu się zachciało.
Postanowiłem się jeszcze raz odświeżyć. Wciąż miałem wrażenie, że jestem cały z tej krwi. Nie wiem, ile czasu spędziłem pod prysznicem, a gdy już wyszedłem z kabiny, od razu złapałem jeden z tutejszych ręczników. Podszedłem do zaparowanego lustra, by spojrzeć, jak moja twarz się prezentuje bez eyelinera, czyli mówiąc wprost, jak bardzo źle wyglądam. Przetarłem dłonią lustro, by móc się przejrzeć i gdy podniosłem wzrok na nie, nie zobaczyłem siebie, tylko Johna, mojego porywacza z tą okropną raną na szyi, z której wciąż sączyła się krew. Uśmiechał się i patrzył prosto na mnie. Momentalnie odskoczyłem do tyłu, a na własne nieszczęście musiałem się wywrócić i gdzieś przywalić głową.
W sumie nie wiem, gdzie poszedł ten rudzielec. Czyżby sam siebie zniknął? To będzie jego najlepsza sztuczka jak dotąd i w sumie jedyna, jakiej byłem świadkiem. Chociaż jakoś bardzo chciałem, żeby przyszedł... Tak mi było jakoś tęskno. Siedziałem po ciemku, nie mogąc się już doczekać, a ta niepewność czy w ogóle wróci była nie do zniesienia i... Jakoś bardziej nakręcało. Czułem się jak za starych dobrych czasów, gdy jeszcze byłem szczęśliwy, mając swojego mięśniaka na wyciągnięcie ręki. Zawsze wyczekiwałem, aż do mnie wróci po zajęciach. W końcu nadeszła ta chwila. Rudzielec wszedł do środka, a ja w ułamku sekundy zamknąłem za nim drzwi i przylgnąłem do jego pleców, wsuwając ciepłe dłonie pod jego koszulkę.
- Gdzie byłeś? Stęskniłem się. - wymruczałem, a później stanąłem przed nim, wepchnąłem go na ścianę, patrząc mu głęboko w oczy z delikatnym uśmieszkiem. Położyłem ręce na jego ramionach, a później lekko się na nim kładąc, zacząłem leniwie machać ogonem. Nie miałem na sobie praktycznie nic poza zwykłą białą koszulą, którą zresztą wygrzebałem z nie swojej torby oraz czarną obrożą z przyczepionym do niej łańcuchem. - Podoba ci się? - przejechałem językiem po jego szyi i wsunąłem kolano między jego nogi, czekając na odpowiedź. - Poza tym, kto jest śliczniejszy? - dodałem. - Ja czy ta wkurzająca latawica? Wiem, jak ona na ciebie patrzy i ani mnie, ani mojej dobrej stronie to nie odpowiada. - wymruczałem, jedną ręką odpinając mu pasek od spodni. - Nie umiemy i nie będziemy się dzielić kimś tak ważnym z byle zdzirą, bo wiesz, jakoś cię polubiłem ostatnimi czasy. - przyznałem, wtulając się w niego.

(Lennie~? Ktoś tu potrzebuje atencji XD)

28 sty 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Ten dzień był zwariowany – chociaż to mało powiedziane. Gdybym opowiedział o nim staremu znajomemu, który przekazał mi wieści o rodzicach, zaśmiałby się i skomentował, że on by wylądował z obojgiem w łóżku i to nie oddzielnie. Mi jednak zależało na jednej osobie i tą właśnie osobę trzymałem na kolanach. Byłem taki szczęśliwy, że nie miał mi za złe pocałunku z dziewczyną; przynajmniej takie miałem wrażenie. Do tego zaczynała mnie bawić ta sytuacja, w której sobie dogryzali, z boku to wyglądało inaczej. Gdy odzyskałem swoje odzienie głowy, byłem prawie u szczytu radości. Odnalazłem chłopaka, żywego, nic mu nie było, kapelusz, który był tylko troszeczkę zakurzony i nasze torby. Tak jakby nic się nie stało. Czego chcieć więcej? Ah, tak. Nie przedziurawionego brzucha. 
- Lennie, możecie u mnie przenocować – zaproponowała Morgan. Spojrzałem na nią trochę zakłopotany.
- Nie chce nadużywać twojej dobroci – rozejrzałem się za oknem. - O, możesz zatrzymać się tam, widzę jakiś motel – dziewczyna spełniła moją prośbę, chociaż ewidentnie oczekiwała innej odpowiedzi. Zaparkowała pod budynkiem z napisem „Motel Wodnik”. Shuzo wysiadł pierwszy i spojrzał na nasze, prawdopodobnie, miejsce noclegu.
- Jesteś pewien? Mam wolny pokój dla Shuzo – powiedziała odpinając pasy. Wolny pokój dla Shu, a dla mnie? Spojrzałem na nią trochę zdziwiony, ta mi tylko posłała uwodzicielskie spojrzenie.
- Posłuchaj Morgan – położyłem jej rękę na ramieniu. - Rozumiem, ale moje serce należy do kogoś innego – uśmiechnąłem się krzywo. Jej reakcja była dość dziwna; po prostu się uśmiechnęła, jakby w to nie wierzyła.
- Wiem, jesteś gejem – wtedy drzwi z mojej strony się otworzyły.
- Lennie, no chodź – czarnowłosy pociągnął mnie za ramię, wyciągając z samochodu. - Jestem już zmęczony – dodał, patrząc podejrzliwie na dziewczynę za kółkiem. Po chwili ona także wysiadła, a ja tylko się uśmiechnąłem do chłopaka i podszedłem do bagażnika. Morgan go otworzyła, a ja wyciągnąłem nasze torby, chłopak zabrał mi swoją i zaczął iść do motelu. Ja jeszcze odwróciłem się do dziewczyny, aby z nią porozmawiać.
- W takim razie rozumiesz, że… - nie miałem słów, by dokończyć tego zdania, dlatego tylko pokazałem dyskretnie chłopaka  tyłu. Morgan pokiwała głową, ale dalej nie wyglądała na zniechęconą.
- Rozumiem, ale to nie powód, byś przestał mi się podobać. Po za tym… nie chce cię obrazić, czy coś, ale… - tutaj się zaśmiała i przysunęła się do mojej twarzy. Odruchowo się cofnąłem, ale tym razem zamiast mnie pocałować, przysunęła usta do mojego ucha. - Stać się na coś lepszego – szybko się odsunęła i posyłając mi uroczy uśmiech, pożegnała się ze mną. Shuzo całkowicie zbyła. Wsiadła do auta i odjechała, a ja stałem jak ten słup, ogłupiały. Już nie wiedziałem co o niej myśleć, ale nie straciłem na tym dłuższej chwili, ponieważ wrócił po mnie przyjaciel.
- Jak dziecko, no chodźmy – złapał mnie za rękę i pociągnął do budynku. Chciałem mu powiedzieć, że w sumie to on się zachowuje jak dziecko, ale zamiast tego się uśmiechnąłem do siebie i patrzyłem na jego plecy. Mogłem trafić lepiej? Mieć coś lepszego? Właśnie miałem tą najlepszą osobę przed sobą, czego chcieć więcej?
Weszliśmy do środka. Pachniało kwiatami, którymi był udekorowany motel. Przeważały tu kolory szarości i beżu, na samym środku znajdowała się lada, a za nią recepcjonista, aktualnie przeglądający coś w telefonie. Ruszyliśmy w jego stronę, chłopak mnie nie puszczał, a ja nie miałem zamiaru się o to upominać. Na podłodze leżały jasnobrązowe panele, a w holu znajdował się mały stoliczek i dwie, dość spore kanapy w szarym kolorze. Ogólnie było tu ładnie, ale kwiaty, według mnie, były przesadą. Po chwili staliśmy już przed ladą.
- Dzień dobry, są jeszcze wolne pokoje? - młody chłopak odłożył telefon i spojrzał na nas. Omiótł mnie wzrokiem, potem Shuzo, a skończył na naszych złączonych dłoniach. W jego oczach zobaczyłem odrazę, a gdy spojrzał znowu na mnie, posłał mi krzywy uśmiech, wyrażający niechęć.
- Są. Na ile?
- Jedną noc na razie.
- Jasne – zaczął coś przeglądać w komputerze, a gdy spojrzał na nas, uśmiechnął się rozbawiony.
- Chcecie łóżko małżeńskie? - zapytał z szyderczym uśmieszkiem. - Akurat zostało nam jedno, na końcu korytarza, a pokoje wokół są puste – dodał jeszcze z dumną miną. Zerknąłem na Shuzo, który tą cała sytuacją był nieco zawstydzony, dlatego spojrzał gdzieś w bok. Zmarszczyłem brwi, czyżby go tak bawili ludzie o innej orientacji? Postanowiłem to wykorzystać.
- Hm… niech pomyślę… a jest tam duża wanna? - nie oczekiwał takiej odpowiedzi, trochę się zmieszał, nie wiedząc co odpowiedzieć. - Chociaż wystarczy nam duża kabina prysznicowa, bierzemy – wyciągnąłem w jego stronę rękę, aby podał mi klucze. Stał przez chwilę jak zamrożony, po czym mruknął coś niewyraźnego pod nosem, postukał w klawiaturę i podał nam klucz z numerem 203.
- Tutaj po schodach na drugie piętro i do końca korytarza po lewej – wytłumaczył. Schowałem kluczyk do kieszeni i wziąłem torbę do ręki.
- Bardzo dziękujemy – ruszyliśmy w stronę schodów, ale nim zniknąłem mu z oczy, zatrzymałem się jeszcze. - Mam nadzieję, że nie będziemy za głośno – dodałem jeszcze z chytrym uśmieszkiem, po czym ruszyłem za Shuzo.
Wszystkie te podteksty miały mu sugerować, że mamy się nieźle bawić tej nocy. Tak naprawdę niczego nie planowałem, nie chciałem też zmuszać chłopaka do czegokolwiek, po prostu chciałem mu dopiec. Miałem nadzieję, że przyjaciel nie będzie za to na mnie zły.

Shu? ^^

OD Silvera

Wiele w życiu mi się przytrafiło, nie powiem. Nigdy jednak bym nie pomyślał, że skończę w takim cyrku. I to dosłownie w cyrku. Nie umiem robić żadnych sztuczek, nie mam magicznych mocy, które mogłyby mi umożliwić wyciągnięcie królika z kapelusza, nie jestem w stanie nakazać lwu przeskoczyć przez obręcz, a foce utrzymać piłkę na czubku nosa. Nie potrafię nawet grać w karty. W moich umiejętnościach jednak mieści się coś, co umożliwiło mi dostanie się do grona cyrkowców. Otóż, potrafię utrzymać kij od mopa. I w dodatku wiem jak tego mopa użyć.
Tak, dokładnie. To ja tutaj będę sprzątać, to ja będę naprawiać zepsuty namiot, to ja będę przepychać kibel jak się zapcha skubany. Znaczy, tak mi się zdaje. Nie wiem gdzie są tutaj toalety. Brudna robota została powierzona właśnie mnie. To dosyć odpowiedzialne zajęcie. Powierzono mi ważne kwestie. Obdarzono dużym zaufaniem. W końcu gdyby ktoś mi podpadł, mógłbym mu zaszkodzić w jakikolwiek sposób. Obsmarować scenę artyście przed jego występem (czy tutaj w ogóle będzie co smarować?) i patrzeć jak się wywraca i łamie kark.
Wyobraziłem to sobie. Adrian, jesteś psychiczny.
Pogłośniłem muzykę w słuchawkach. Już lekko za długie włosy opadały mi na twarz, gdy otwierałem walizkę. Totalne zadupie, mam tylko nadzieję że będzie mi tutaj zasięg łapał. Jak na razie jest to bezproblemowa kwestia, a przynajmniej nie przyniosła mi więcej zmartwień. Cóż, przynajmniej bym miał spokój od rodziców. Dwie walizki moich rzeczy. Nie wiem, czy to dużo. Jedna to ubrania. Druga w sumie też plus jakieś tam pierdoły. Eminem krzyczał do moich uszu, podczas gdy ja próbowałem okiełznać włosy. Nie mam bladego pojęcia jak dziewczyny radzą sobie z dłuższymi. Skręca mnie od tego gniazda, które mam na głowie, co dopiero one muszą przeżywać???
- Rozgościłeś się już?- usłyszałem głos tuż za moimi plecami. Podskoczyłem piszcząc jednocześnie, a słuchawki spadły z mojej głowy, lądując na łóżku. Brzmiałem jak baba, w dodatku śpiewająca w operze. Odwróciłem się. Uśmiechnąłem się zestresowany. "Kim ty w ogóle jesteś i co robisz w mojej przyczepie, ciulu?" - chciałem spytać. Zamiast tego jednak przybrałem krwiożerczy wyraz twarzy, jaki pewnie towarzyszył seryjnemu mordercy psychopaty podczas zabijania kolejnej ofiary.
- Tak, znalazłem łóżko. Miotle też zostałem przedstawiony, spokojnie - powiedziałem do nienaturalnie bladej dziewczyny z podobnego koloru włosami. Z moimi czerwonymi policzkami, bo byłem pewny że taką barwę właśnie przybrały, musiałem dla niej wyglądać jak obiekt wymagający koniecznej interwencji lekarza. Bo pewnie się duszę, czy coś. I dlatego wyglądam przy niej jak pomidor obok szklanki mleka.
Dziwna, ale bardzo urokliwa i wręcz piękna kobieta miała na imię Diane; przynajmniej tak się przedstawiła. Tutaj używa się podobno pseudonimów artystycznych. Jak dobrze, że od dzieciństwa wręcz towarzyszy mi moje przezwisko. Srebro. Jednak teraz przedstawiam się jako Silver, bo w końcu ja chyba jako jedyny jestem tutaj Polakiem. Niech sobie zębów nie połamią. Czy tam języka. Oczywiście w trakcie próbowania wypowiedzenia mojego własnego pseudonimu. Ciekawe co by powiedzieli na to, gdyby się dowiedzieli skąd tak naprawdę on się wziął. Pewnie bym wyleciał. Nie pewnie, a na pewno. Takie życie, no cóż.
Wyszedłem na zewnątrz. Rozpakowałem się już prawie całkowicie. Następnym razem ubrania włożę do piekarnika. Kompletnie nie wiem dlaczego, ale mam ochotę to zrobić. Tyle, że nie mam piekarnika. To kolejne niedogodzenie tego dnia.
- Adrian, debilu, ogarnij się - powiedziałem sam do siebie, przyłapując się na kolejnych specyficznych myślach pobijających wcześniejszy błyskotliwy pomysł.
- Słucham? - odskoczyłem na bok przy nagłej, zupełnie niespodziewanej odpowiedzi dobiegającej z mojej lewej strony. Boże, czy wszyscy tutaj się skradają albo mają jakieś supermoce polegające na teleportacji, poruszaniu się bezszelestnie, cokolwiek?
- Wybacz, mówiłem do siebie, nie zauważyłem cię, kompletnie. Nazywam się Silver, jestem tutaj nowy - wyciągnąłem dłoń w kierunku nieznajomej sobie osoby. Miałem nadzieję, że moja nadpobudliwość nie rzuciła się tak w jej oczy. Chociaż znany jestem z panikowania, nadmiernego reagowania na rożne sytuacje. A jednocześnie mam tak bardzo wywalone. Ja już sam nie wiem, co tak naprawdę mnie cechuje.

< Ktoś? >

Silver

''Nie kieruje się żadnymi cytatami lecz własnym rozumem''

26 sty 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Bez zastanowienia od razu wtuliłem się w Lenniego. Trudno opisać, jak bardzo mi tego brakowało, jak bardzo tęskniłem, jak bardzo przerażała mnie myśl, że możemy się już nigdy więcej nie spotkać. Trudno też opisać, jak bardzo mi ulżyło i jak bardzo się cieszę, że znów jestem przy nim.
- Zamknij oczy. - poprosiłem po chwili ciszy, podnosząc na niego wzrok. Lennie zupełnie nie rozumiał, dlaczego ma to zrobić, ale i tak wykonał to bez zbędnych pytań.
- I co teraz? - spytał, gdy już zamknął oczy. Spojrzałem na niego, wciąż się do niego tuląc.
- Powiedz mi... Co teraz widzisz?
- Nic... Ciemność. - odpowiedział, mając wciąż zamknięte oczy. Puściłem go, a na mojej twarzy już pojawiły się rumieńce. Wiedziałem, że teraz już nie ma odwrotu.
- Cóż, wyobraź sobie, że uświadomiłem sobie, że dokładnie tak wygląda moje życie bez ciebie. - po tych słowach, niepewnie się do niego zbliżyłem, a potem pocałowałem. Nie obchodziło mnie, co on tam sobie już poukładał razem z Morgan. Byłem przy nim pierwszy i znam go o wiele lepiej, więc nie będę się przejmować żadną głupią babą. Nie odrywając się od jego ust, objąłem go w szyi i kontynuowałem całowanie, które jakoś z każdą chwilą stawało się coraz bardziej namiętne. Lennie nie stawiał oporu, na początku pewnie był w szoku, ale po niedługiej chwili niepewnie mi to odwzajemnił, a później... Po prostu było cudownie.
Jednak nic co dobre nie trwa wiecznie. W końcu odsunąłem głowę, łapiąc oddech. Siedziałem okrakiem na kolanach Lenniego, oparłem głowę o jego ramię, splatając palce na jego karku. Miałem wrażenie, że jestem już cały czerwony jak burak. Nie miałem odwagi podnieść wzroku na mojego ukochanego, który obejmował mnie w talii. Też sobie w ogóle moment wybrałem na miłostki, ale mimo to uśmiechałem się delikatnie pod nosem. Po chwili poczułem, jak jego dłoń zaczyna głaskać mnie po głowie. Przymknąłem oczy, przymilając się do głaszczącej mnie dłoni, ale nie trwało to za długo. Usłyszałem, że ktoś się zbliża do drzwi.
- Widzisz? To ja jestem lepszy i tylko ja cię tak zadowolę, a nie jakaś tam Morgan. - wymruczałem mu do ucha, potem już wstałem, a sekundę później drzwi się otworzyły. Oczywiście stała w nich Morgan, trzymając w rękach walizkę Lenniego z miłym uśmieszkiem.
- Przydałoby się już zbierać, nie sądzicie? Wzięłam już twoje rzeczy. Wystarczy zapakować i możemy jechać.
- Fajnie, że postanowiłaś tak mu ulżyć w dźwiganiu. - zauważyłem ze złośliwym uśmiechem i podszedłem do niej. - Nie, żeby to w jakikolwiek sposób ubliżało jego męskości. Z tego, co wiem, to podobno przede wszystkim faceci są od dźwigania czyż nie? - dziewczynie drgnęła powieka. Zdecydowanie miała mnie dość.
- Chciałam tylko pomóc.
- A mi się wydaje co innego. - zapewniłem, patrząc na nią jakoś z góry. Nawet nie chodzi o to, że i tak byłem trochę wyższy. W odpowiedzi dostałem jedynie wkurzone spojrzenie i tę walizkę.
- To bądź taki męski i sam ją zanieś. - odpowiedziała, a potem stanęła przy Lenniem, znów tuląc się do jego ramienia.
- Ależ z ogromną radością, tylko się wrócę również po swoje graty. Nie mogą ot, tak zostać pominięte. - mruknąłem i wszedłem znów do środka. - Nie odjeżdżajcie beze mnie.

Oczywiście będąc już w samochodzie, wylądowałem samotnie z tyłu. Morgan się uparła, żeby Lennie siedział z przodu, więc tak też się stało. Gdy usłyszałem, że jedziemy do Toronto, byłem najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Już chciałem powiedzieć, że od razu jedziemy do ojca Lenniego, ale w sumie nie chce tam Morgan. Jeszcze sobie coś jego tatuś ubzdura i będę już kompletnie na przegranej pozycji. Dlatego po prostu pokiwałem głową, siedząc z boku za Lenniem i gapiąc się przez okno. Na miejscu pomyślimy, co i jak. Wygodnie się ułożyłem, wtulając się w moją cieplutką bluzę, która od wewnątrz pokryta była mięciutkim białym futerkiem. Już oczy zaczęły mi się same zamykać, gdy nagle mignęło mi przed oczami miejsce, gdzie o mało co nie zostałem zadźgany. Bawiła się tam dwójka dzieci, a w zasadzie szarpała się o kapelusz, który tam kiedyś zostawiłem.
- Zatrzymaj się! - wrzasnąłem, gwałtownie się zrywając z miejsca. Morgan od razu ostro zahamowała, a ja wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem do tych dzieci. Musiałem odzyskać to nakrycie głowy. W końcu jak Lennie ma kiedyś wrócić do bycia magikiem bez swojego cudownego kapelutka? Moim obowiązkiem było go odzyskać. Szarpiące się dzieci nie zwróciły na mnie uwagi. Dopiero gdy się do nich odezwałem i zapytałem o ten kapelusz, nie były za bardzo zadowolone moim widokiem. Oddać go też nie chciały. Trochę mi zajęło, za nim się zgodziły. Na szczęście były to dwie dziewczynki, więc uprosiłem je na kolanach, a później zmieniłem się w pieska, dając im się głaskać. Mało im do szczęścia brakowało. Po głaskaniu oddały mi go, a ja od razu pobiegłem na tych swoich małych łapkach do Lenniego i Morgan, którzy stali na chodniku. Dziewczyna nie była zadowolona, ciągle na coś narzekała, stojąc niedaleko samochodu. Pewnie komentowała mnie i moje głupie zachowanie, ale samochód był cały, nie wiem, o co jej mogło chodzić. Usiadłem przed magikiem z kapeluszem w pyszczku i wesoło machając ogonkiem. Morgan od razu zamilkła, zdziwiona na mnie patrząc. Cóż, widocznie nie spodziewała się, że tak umiem. Lennie z uśmiechem kucnął przede mną, odbierając kapelusz.
- I to wszystko z powodu zwykłego kapelusza? Strasznie nieodpowiedzialne zachowanie. - spojrzała na mnie niezadowolonym wzrokiem, a później wróciła do samochodu. Ja korzystając z okazji, oparłem przednie łapki o kolana Lenniego, dając mu do zrozumienia, że chce, żeby mnie podniósł. Oczywiście tak się stało. Zaniósł mnie do samochodu i resztę drogi przeleżałem na jego kolanach.
W Toronto byliśmy już na wieczór. Wróciłem wtedy już na swoje miejsce z tyłu i zmieniłem się w człowieka.
- To, gdzie się zatrzymamy? - spytałem, opierając się głową o jeden z przednich siedzeń.

(Lennie~?)

Lennie CD Shuzo

Czułem się strasznie głupio, że chłopak przyłapał mnie na całowaniu się z tą dziewczyną. Oczywiście to ona mnie pocałowała, a ja byłem zbyt zszokowany, aby coś z tym zrobić – głupi ja. Ponad to zrobiło się jeszcze głupiej, kiedy zaczęli się kłócić. Kto lubi, gdy jego przyjaciele się kłócą? Cóż, może Morgan nie była moją przyjaciółką, ale w tej chwili pomogła mi bardzo dużo, w końcu gdyby nie ona, nie odnalazłbym Shuzo. Jednak czy musiała mnie całować? Moje uczucia należały do kogoś innego, teraz nie tylko będę musiał jej wytłumaczyć, że nic z tego nie wyjdzie, ale jeszcze przekonać o tym chłopaka, bo w końcu to jego pokochałem po tak długim czasie. Czułem się wewnętrznie rozdarty i każda decyzja była w tej chwili dla mnie zła; moja i czyjaś. Nie podobało mi się, że czarnowłosy wyszedł, że dziewczyna się odezwała, gdyby zrobili odwrotnie, też by mi to nie pasowało. To jednak było za dużo jak na jeden dzień. Stres, strach, niepewność, teraz wszystko się pomnożyło i czułem się jak tykająca bomba emocji, która zaraz niepostrzeżenie wybuchnie.
- Muszę się przejść – odezwałem się w końcu.
- Pójdę z tobą – zaproponowała radosnym głosem, odwróciłem się do niej.
- Nie – powiedziałem trochę za szybko, zdziwiła się. - Chciałbym chwilę spędzić sam, rozumiesz – wytłumaczyłem się. Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną, ale skinęła głową.
- Wypij chociaż herbatę – spojrzałem na kubek. Głupio by było odmówić. Chwyciłem szklankę i jednym haustem wypiłem zawartość, odstawiłem przedmiot, posłałem jej lekki uśmiech, po czym wyszedłem z kuchni. Skierowałem się do drzwi, zabierając kurtkę i wychodząc na zewnątrz. Zimny wiatr przeszył moje ciało, zapiąłem się, schowałem ręce w kieszeń i ruszyłem przed siebie, zostawiając za sobą tylko ślady stóp w śniegu.
Moja głowa była pełna szalonych myśli. Miałem wielką ochotę wrócić do cyrku, a nawet cofnąć czas i nigdy się nie dowiedzieć, że moja matka umarła, ojciec wyjechał do innego stanu, a ja mógłbym żyć spokojnie, jak wcześniej (nie licząc wyrzutów sumienia dręczących mnie każdej nocy). Nie miałbym tylu problemów, nie musiałbym im tłumaczyć, kogo kocham, kogo lubię. Siedziałbym w namiocie, dalej bawił się w magika, występował dla wielu widzów… a tak szedłem przed siebie, nie zwracając uwagi na las wokół mnie, którego nie znałem i w którym mogłem zabłądzić – w tej chwili był to mój najmniejszy problem. W sumie, było by mi to nawet na rękę, na chwilę zniknąć, pozbyć się problemów… usiadłem na jakimś zwalonym konarze i spojrzałem na stopy. W końcu mogłem odpuścić, przestać udawać twardego i po prostu zalać się łzami.
Nie zgubiłem się, wróciłem po swoich śladach, kiedy się uspokoiłem. Wytarłem policzki, odczekałem, aż moje oczy przestaną być czerwone i wróciłem. Długo mi to zajęło, dalej nie chciałem tam wracać. Zależało mi tylko na powrocie do domu. Gdy dotarłem do mieszkania, spojrzałem na drzwi i zrezygnowałem z wchodzenia. Zamiast tego usiadłem na schodach i patrzyłem się obojętnym wzrokiem przed siebie. Po chwili drzwi za mną się otworzyły.
- Morgan, mówiłem ci, że chce pobyć sam – odezwałem się pierwszy, mając nadzieje, że mnie zostawi, ale kroki nie ucichły.
- A ja mogę zostać? - spojrzałem za siebie, to nie była dziewczyna, tylko Shuzo. Był czysty, miał świeże ubrania i nie śmierdział już krwią. Lekko się uśmiechnąłem i pokiwałem głową, obserwowałem go, jak siada obok mnie. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu nie wytrzymałem i go objąłem.
- Tak bardzo się o ciebie martwiłem - powiedziałem dość cicho.

Shuzo?

23 sty 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Mogłem nie wstawać. Nie chciałem tego widzieć. Na początku sądziłem, że mam jakieś zwidy, ale nie. To się serio stało, a co ja mogłem zrobić? Stać, nie odzywać się, ewentualnie się głupio gapić. Może i znowu za bardzo dramatyzuje, ale jak okaże się, że są lub będą razem, przysięgam, że dźwięk łamanego serca będzie się dało, usłyszeć, nawet w Chinach. O dziwo ich pocałunek nie trwał jakoś rekordowo długo. Dziewczyna z uśmiechem odsunęła się od Lenniego, wciąż trzymając jego rękę. Od razu na mnie spojrzała. Stałem tam jak jakiś kołek, obejmując rękami swoje ramiona.
- Cześć, jestem Morgan. - przedstawiła mi się z szerokim uśmiechem. - A ty to Shu, nie? Lennie coś tam o tobie wspominał. - skinąłem głową ze słabym uśmiechem. Nie miałem sił ani chęci się odzywać. - Powinieneś się cieszyć. Takiego przyjaciela można jedynie pozazdrościć. Chciał cię znaleźć za wszelką cenę, a mi... - przerwała na chwilę, by spojrzeć prosto na chłopaka i czule objąć jego ramię. - Uratował życie. - westchnęła, wpatrując się w niego. Lennie wyglądał na dość zakłopotanego. - Czyż to nie cudowne? To nie mógł być przypadek. - miałem wrażenie, że ona gada więcej niż ja zazwyczaj. W dodatku tak się kleiła do mojego kochanego przyjaciela... Mówiąc szczerze, jakoś ani trochę mi się to nie podobało.
- No... Nie koniecznie musi być to jakieś przeznaczenie. Równie dobrze, zwykły przypadek i tyle. - wzruszyłem ramionami i podszedłem do Lenniego, przytulając się do jego drugiego ramienia. - Jak się czujesz? - podniosłem wzrok na Lenniego. - W ogóle... Myślałem, że już po tobie. - położyłem po sobie uszy. Głupio się trochę czułem, dotarło do mnie, że to znowu moja wina.
- Czyli nie wierzyłeś, że mógł sobie poradzić? Tak wątpisz w jego siły? - oczywiście wtrąciła się Morgan, przyciągając chłopaka bardziej w swoją stronę i nie dając mu wcześniej odpowiedzieć. Skąd ja się mogłem tego spodziewać.
- Wcale nie. W ogóle tego nie powiedziałem. - odpowiedziałem i tym razem ja pociągnąłem Lenniego za ramię bardziej w swoją stronę.
- Chociaż przyznaj, że chciałeś. - znów go pociągnęła do siebie, patrząc na mnie lekko poirytowana. Mnie za to złośliwy uśmiech nie schodził z twarzy. Sam już nie wiem, czemu w ogóle do tego doszło.
- Nie przyznam, bo nie chciałem. - znów pociągnąłem przyjaciela w swoją stronę.
- Hej, ale... - próbował na spokojnie przerwać to Lennie. Można przewidzieć, że oczywiście nie wyszło.
- Nie teraz. - odpowiedziałem równo z Morgan do niego, a potem już zlustrowaliśmy siebie nawzajem wzrokiem, tuląc każdy swoje ramie. Już czuję, że się za bardzo nie dogadamy.
- Czyli twierdzisz, że to ja się mylę? Masz mnie za głupią czy co? Widać to gołym okiem.
- Bzdury. Nie pleć takich farmazonów. - mruknąłem. Jak można gadać takie głupoty?
- Poza tym, czemu się tak do niego tulisz? - momentalnie zmieniła temat i przestaliśmy już szarpać Lenniem.
- To samo pytanie mógłbym zadać i tobie. - odparłem, dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Pobrudzisz mu ubrania, morderco.
- Skoro tak się czepiasz to może mam i ciebie pobrudzić? Jeszcze więcej będzie was wtedy łączyć. - od razu wyciągnąłem zakrwawioną dłoń prosto przed jej twarz z życzliwym uśmieszkiem. - Nie sądzisz, że to też będzie cudowne?
- On mnie dotyka. On mnie dotyka. - puściła ramię Lenniego, gapiąc się na moją dłoń.
- Ależ wcale cię nie dotykam. - zapewniłem niewinnym tonem i pokręciłem głową.
- Ugh. Dotykasz mnie! - krzyknęła, trochę się odsuwając i wskazując moją dłoń.
- Nie dotykam. - powtórzyłem.
- Dotykasz mnie! - zaczęła się już powoli irytować.
- To przestrzeń niczyja. - mruknąłem, czerpiąc z tego jakąś dziwną satysfakcję. Nie wiem, co mnie opętało. Nie powinienem tak robić. Miałem wrażenie, że dziewczyna była gotowa wydrapać mi już oczy. Lennie na szczęście w porę znowu zareagował, odsunął mnie od niej.
- Przestańcie i się ogarnijcie. - przemówił stanowczym tonem, co od razu zadziałało. I ja i ona spojrzeliśmy na niego.
- Ale... - wskazaliśmy na siebie nawzajem i zrzuciliśmy winę na przeciwną stronę jak typowe kłócące się dzieci.
- Nie obchodzi mnie to. Najlepiej się przeproście się i zapomnijmy o tym zajściu. - zasugerował Lennie. Ani ja, ani Morgan nie byliśmy przychylni temu pomysłowi, ale oczywiście jako pierwszy postanowiłem odpuścić.
- Przepraszam. - wymruczałem jako pierwszy. Ona zrobiła później to samo.
- Dobrze. - chłopak uśmiechnął się, widząc, jak się przepraszamy. - A teraz się przytulcie. - dodał zadowolony. Sam dostałem wewnętrznego zawału, Morgan z resztą też, a Lennie zaczął się śmiać, widząc nasze miny.
- Małe kroczki. - odpowiedziałem, a potem wyszedłem z kuchni. Musiałem się umyć i przebrać, a potem odpocząć...
- Lennie, herbata ci wystygnie. - odezwała się dziewczyna, gdy akurat wyszedłem.

(Lennie~?)

19 sty 2020

Robin CD Riddle&Vivi

Czuł, że to będzie najspokojniejsza noc, w ramionach przyjaciela, nie złego mu się nie przyśni, nie obudzi go najmniejszy hałas, a rano obudzi się przy lisie. Jakie te myśli były omylne, a większe było zdziwienie, gdy nie spełniła się ostatnia rzecz. Robin obudził się w innym mieszkaniu, nie była to przyczepa Vivi’ego, ale szare mieszkanie w środku miasta. Gdy usłyszał głos, jednym skokiem wstał i odsunął się do tyłu. Serce waliło mu jak szalone, rozbiegane oczy próbowały przyjrzeć się mieszkaniu, ale nie mogły się oderwać od mężczyzny, stojącego naprzeciwko. Miał długie białe włosy spięte w kitkę, jasną cerę i białe ubranie złożone z katany i spodni. Przy pasku miał dwie bronie, a na dłoniach brązowe rękawiczki. Chociaż wyglądał na przyjazną osobę, Robin bał się go od pierwszego momentu.
- No już, nie musisz się mnie bać – powiedział łagodnie, ale chłopiec nie zmienił swej pozycji.
- Kim ty jesteś? Gdzie jestem? Jak się tu znalazłem? Gdzie Vivi? - z jego ust poleciała fala pytań, na które mężczyzna odpowiedział silnym „stop”, od którego David zamknął swe usta, osunął się po ścianie i skulił. Już dawno tak się nie bał. W końcu zasnął przy ukochanej mu osobie, a teraz znajdował się w obym miejscu, przy obcym człowieka, nie wiadomo jakim sposobem.
- Posłuchaj, odpowiem ci na wszystkie pytania, ale nie mamy dużo osób.
- Ja mam dużo, odpowiadaj – nie potrafił tego powiedzieć tak twardo, jak chciał, z jego gardła wydobył się tylko cichy pisk. Mężczyzna westchnął i przysunął sobie krzesło.
- A więc tak. Nazywam się Castiel i jestem łowcą. Uratowałem cię z rąk demona – chłopiec przechylił lekko głowę w bok, nie rozumiejąc go. Demona? Chwilkę mu zajęło zrozumienie, że chodziło o lisiego przyjaciela.
- To co, że jest demonem, nie musiałeś mnie ratować – powiedział oburzony.
- On cię omamił, nie wiesz jakie są demony? - chłopiec tylko wzruszył ramionami. Miał co do nich mieszane uczucia, jak demonowi Vivi’emu ufał, tak demona Riddle’a się bał. - A więc wytłumaczę ci to najjaśniej, jak potrafię. Demony to okrutne stworzenia, które nie powinny istnieć na ziemi. Jeśli tęsknisz za swoim demonem, to znaczy, że cię omamił, zahipnotyzował, wpłynął na twoją podświadomość. To ich moc, mieszanie ludziom w głowach i wszystko, co o nim myślałem i czułeś, to kłamstwo – Robin milczał. Słuchał go z przerażeniem na twarzy. Nie mógł zrozumieć, że wszystko, co się wydarzyło, miało być kłamstwem. Nie potrafił zaprzeczyć, ponieważ wszystkie cechy, jakie omówił, idealnie pasowały do jednego osobnika. Był przerażający, ale Vivi? Nie mógł uwierzyć, że ten list go wykorzystał, bo po co?
- Nie wierze ci – odezwał się w końcu, podnosząc się na równe nogi. - To jest mój przyjaciel, wracam do niego – Castiel także wstał.
- Nie pozwolę ci. Ratuje ludzi przed demonami, ale ta dwójka jest wyjątkowo uparta i musisz mi pomóc – chłopiec pokręcił głową.
- To mój przyjaciel.
- On ci to wmówił. Wszystkie dobre rzeczy jakie dla ciebie zrobił były przykrywką, żeby cię kiedyś wykorzystać i zabić. Jeśli tam wrócisz, umrzesz – powiedział to ostro, że chłopakowi na chwilę zaparło dech w piersi. A jeśli miał rację? W końcu znał Riddle, który za nim nie przepadał i nikogo nie udawał, a skoro Vivi także był demonem… może rzeczywiście miało to jakiś sens? Oczy chłopca nagle wypełniły się łzami. To nie mogła być prawda, lis tyle dla niego znaczył, że nie potrafił tego zrozumieć. - No już, nie płacz – mężczyzna podszedł i chciał go przytulić, ale chłopiec się odsunął.
- Nie dotykaj mnie – powiedział.
- Posłuchaj chłopcze, nie musisz się mnie bać.
- Nie boje się – o dziwo była to prawda, cały strach uleciał z niego razem z dobrymi myślami o demonie.
- Więc czemu nie chcesz, bym cię dotknął? - zapytał lekko roześmiany.
- Nikt mnie nie może dotykać – wytarł policzki. Mężczyzna wyglądał na zdziwionego.
- Mówisz jak jakiś zdziczały – chłopiec tylko odwrócił wzrok. - Jak się nazywasz? - Castiel zapytał spokojnie, znowu siadając na krześle. Robin przez chwilę milczał, aż w końcu się przedstawił. - Ładnie. Skąd jesteś? - na to chłopiec wzruszył ramionami. - A gdzie wcześniej mieszkałeś?
- W lesie – tym razem to on milczał przez chwilę.
- A wcześniej?
- Nie pamiętam – przyznał i pociągnął nosem.
- Nie rozumiem…
- Czego. Odkąd pamiętam mieszkałem w lesie ze zwierzętami, a jakiś rok temu przyjęli mnie do cyrku. I tyle, tam poznałem Vivi’ego – chłopiec objął się ramionami i spojrzał w okno.
- Kompletnie nic nie pamiętasz? - chłopiec pokręcił głową. - Wiesz, to mam pomysł – Castiel wstał, David uważnie mu się przyglądał. - Pomogę ci ustalić kim jesteś, gdzie się urodziłeś i pomogę ci przypomnieć sobie całą przeszłość. Ty tylko pomożesz mi złapać te demony, abym mógł odesłać je tam, skąd przybyły. Umowa stoi? - mężczyzna wyciągnął w stronę mniejszego dłoń. Ten spojrzał na wyciągnięta rękę, potem na twarz białowłosego i znowu na rękę. Skierował wzrok na okno i zaczął wspominać te dobre chwile spędzone z przyjacielem. Dalej nie rozumiał ludzkich uczuć, ale w języku zwierząt, był dla niego wszystkim. Wodą i powietrzem, istotą, której nie da skrzywdzić, chodźmy miał umrzeć. A teraz, jeśli dotknie ręki łowcy, to wszystko zniknie, pęknie jak bańka mydlana. Stanie się kłamstwem, w które Robin tak silnie wierzył. Utraci całą wiarę w swojego lisa, wszystkie uczucia i uśmiechy. To wszystko stanie się kłamstem.
Uścisnął mu dłoń.

Jak u was?

Lennie CD Shu⭐zo

Te dwa dni upływały niemiłosiernie wolno. Morgan przychodziła każdego dnia, z pretekstem, że zachodzi do mnie przy okazji, bo odwiedza matkę: wierzyłem w to, jednak nie do końca, bo siedziała u mnie zbyt długo jak „tylko pod pretekstem”. Ponad to zawsze trzymała mnie za rękę i się uśmiechała, dopytując o moje życie. Idiotą nie byłem, czułem, że może być coś na rzeczy, w końcu byliśmy dla siebie obcymi ludźmi, a jednak zajmowała się mną jak przyjacielem. Z drugiej strony nie mogłem jej spławić, musiała mi pomóc odnaleźć Shuzo, bez którego nawet noce były okropne – ciągłe koszmary, spocone ciało ze strachu i niewyspanie. Nie mogłem przestać myśleć, że nie żyje…
Ale gdy minął ten drugi dzień, poprosiłem doktora, aby mnie wypisał. Na początku nie chcieli, długo się ze mną kłócili, że powinienem zostać, ale gdy zapewnił im, że wrócę tu za trzy dni, a potem jeśli będzie trzeba, zostanę na obserwacji, zgodzili się. Dostałem wypis i legalnie mogłem opuścić to miejsce. Trzeba zaznaczyć, że nie posiadając swojej torby, nie miałem żadnych ubrań, w końcu nawet ten kilt lekarski mi zabrali. Na ratunek przyszła Morgan, która pożyczyłam ubrania od swojego brata, na szczęście były one idealne – może trochę luźne, ale ważne, że nie musiałem latać goły. Gdy tylko wyszedłem ze szpitala, dziewczyna nalegała na jakieś śniadanie, chociaż przekąskę, ale nie ważne jak długo się upierała, nie zgodziłem się. Chciałem już jechać i gdyby nie szantaż z jej strony, że na głodnego nie pojedzie, nie wylądowalibyśmy w małej restauracji na naleśnikach. Chociaż były bardzo smaczne, nie potrafiłem zjeść ich wszystkich. Tak bardzo się bałem, byłem cały zestresowany, że właśnie marnujemy te cenne chwilę, które potem mogą się okazać bardzo potrzebne. Zapakowałem prawie połowę swego śniadania do pojemniczka, otrzymanego od kelnerki i nareszcie wsieliśmy do samochodu.
Droga trwała dłużej, niż trzy godziny, ponieważ był jakiś wypadek i musieliśmy jechać okrężną drogą. Cały czas siedziałem jak na szpilkach. Morgan starała się rozluźnić atmosferę, porozmawiać ze mną, ale ja nie byłem skupiony, aby odpowiadać jej na pytania, czy zadawać własne, dlatego ostatnią godzinę przesiedzieliśmy słuchając radia. Nawet zjadłem te cholerne naleśniki, bo kiszki grały mi marsza, co po kwadransie zrobiło się strasznie denerwujące. Cała droga okropnie mi się dłużyła, starałem się zając swój umysł patrząc na krajobraz, albo myśląc o Toronto, co zrobię, jak spotkam swego ojca, ale gdy zacząłem rozmyślać, gdzie bym mógł zabrać Shuzo, czarne myśli powróciły. To były najgorsze, najbardziej stresujące cztery godziny w moim życiu. 
Dotarliśmy. Wprowadziłem adres w GPS i już po chwili wjechaliśmy do jakiegoś lasu. Wypatrywałem domu, który pojawił się jakiś kilometr od drogi głównej. Przy budynku znajdowało się dokładnie to samo auto, których jechaliśmy. Kazałem zatrzymać auto za drzewami, aby ten facet nas nie widział. Ruszyliśmy z Morgan do drzwi; plan był prosty, ona puka, otwiera drzwi, ja idę za nią i jak na niego trafimy, od razu go uderzam w twarz. Ale plan okazał się niepotrzebny.
Nim dotarliśmy do drzwi, zostały otwarte na oścież, a w nich stał czarnowłosy chłopak. Miałem wrażenie, że to sen, widzę ducha – on chyba też, bo miał taką samą minę – bo chłopak był cały we krwi. Morgan się do mnie przytuliła, gdy go zobaczyła, ale musiałem ją odepchnąć, bo Shuzo nagle stracił przytomność. Gdy trzymałem go w swoich ramionach, byłem wulkanem emocji. Nie miałem pojęcia, co czuć. Zadowolenie, strach, frustracje, niepewność… najpierw sprawdziłem, czy jest ranny. Był zdrowy, więc to oznaczało, że to była krew tego faceta. Spojrzałem na otwarte drzwi, w domu panowała cisza. Przytuliłem chłopaka do siebie, byłem taki szczęśliwy, że nic mu nie jest. Podniosłem go i po chwili podeszła do mnie czarnowłosa.
- I co teraz? - najpierw spojrzałem na samochód, a potem na dom. Dalej nikt z niego nie wychodził, dlatego ruszyłem w stronę budynku. Dom dziwnie śmierdział, jakby sprzątał go jakiś niedokładny baran; niech czysto będzie na pierwszy rzut oka, ale niech za meblami rozwija się populacja nowej bakterii. Kuchnia była pusta, tak samo salon. Położyłem chłopaka na kanapie i kazałem dziewczynie go pilnować. Sam zaś przeszukałem cały dom.
Pokój na piętrze był najgorszy. Już przed wejściem czuć było krew, a gdy je otworzyłem, przeraziłem się. Łóżko i ściany były obryzgane czerwoną cieczą, a na ziemi leżał ten mężczyzna, który nad podwoził. Miał rozcięte gardło, otwarte oczy i usta otwarte w niemym krzyku. Na chwilę ten obraz mnie sparaliżował, jednak zacisnąłem pięści i podszedłem do niego. Nie żył na sto procent, nie tylko utracił sporo krwi, ale też miał przecięte żyły. Odsunąłem się i chwyciłem tylko nasze torby, wyszedłem z pokoju i starałem się uspokoić oddech. Wróciłem do salonu.
- Odpoczniemy i wrócimy – powiedziałem do dziewczyny, która pokiwała głową.
- Lennie… czemu masz krew na palcach? - podniosłem rękę.
- Chyba nie chcesz wiedzieć, lepiej nie idź na piętro – po tych słowach wyszedłem i skierowałem się do łazienki. Umyłem dłonie i twarz, spojrzałem w lustro. To wszystko mogło się już zakończyć… mafia złapana, facet nie żyje… wziąłem prysznic. Woda wyciąga zmęczenie, a ja chciałem pozbyć się tych wszystkich uczuć, jakie nagromadziły się w moim ciele od czasu „łapania stopa”. 
Wyszedłem z łazienki i wróciłem do salonu. Po drodze zobaczyłem, że Morgan krząta się po kuchni. Nie chcąc jej przeszkadzać, usiadłem przy chłopaku. Był cały we krwi, minę miał wykrzywioną w strachu i nie chciał otworzyć oczu. Wziąłem w swoją dłoń jego rękę i pogładziłem go kciukiem. Potem pogładziłem go po włosach i prawie wybuchnąłem płaczem. Oczy mi się zaszkliły, ale postanowiłem zostawić łzy na potem, gdy będę sam. Nachyliłem się nad jego twarzą i złożyłem lekki pocałunek na jego czole. 
- Nie wiem co bym zrobił, gdy cię zabrakło – wyszeptałem do śpiącego, po czym go puściłem, wytarłem oczy i poszedłem do kuchni. Dziewczyna właśnie zalewała herbatę, gdy usłyszała moje kroki, odwróciła się.
- Wiem, że miałam tam nie iść, ale go zobaczyłam – pokiwałem tylko głową. - To on go zabił, prawda? - miała na myśli Shuzo. Przez chwilę milczałem.
- Najwidoczniej musiał. O jednego kretyna mniej na tym świecie – oparłem się o blat.
- Nie powinniśmy zadzwonić na policję?
- Gdy będziemy odjeżdżać. Mam już tego dość, jeszcze Shu będzie miał problemy – Morgan stanęła obok mnie.
- To twój przyjaciel?
- Ta… - powiedziałem nie pewnie. Czy tylko przyjaciel?
- Mam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży – położyła swoją dłoń na mojej. Spojrzałem na nią, lekko się uśmiechnąłem i gdy miałem zamiar wrócić do chłopaka, bo usłyszałem skrzypnięcie kanapy, twarz dziewczyny znalazła się tuż przy mojej. Morgan mnie pocałowała, a w progu pojawił się Shuzo.

Shu?

18 sty 2020

Shu⭐zo CD Lennie

... Jednak ten ból nie nadszedł. Gdy znów postanowiłem otworzyć oczy, ostrze noża było zaledwie parę milimetrów od mojej klatki piersiowej. Mój oprawca trzymał go w drżącej dłoni, zawahał się.
- Nie... Nie mogę tego zrobić. - wymamrotał po chwili ciszy, a jego gniewne spojrzenie zniknęło. Jednak nie był to powód do szczęścia, rozbiegane oczy szaleńca, w dodatku chory uśmiech, nie budził specjalnie mojego zaufania. Częściowo odetchnąłem, ale bałem się co będzie dalej, więc postanowiłem nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów i nie odzywać się niepytany. Przeraziłem się, gdy John przejechał delikatnie ostrzem po moim policzku, mamrocząc coś na temat oczu. Na tym się nie skończyło, zaczął się śmiać i schodząc ostrzem z policzka na usta, a potem na podbródek, by stanąć na szyi. Aż wstrzymałem oddech i zamarłem w bezruchu. Nagle nastała grobowa cisza. Nie wiedziałem, co zrobić, co się wydarzy i czy rzeczywiście wyjdę z tego cało. John wlepił we mnie wzrok, nie mógł się oderwać i wciąż przede wszystkim wpatrywał się w moje oczy, jak w jakiś ładny obrazek. Po chwili zabrał nóż, wstał, złapał mnie za włosy i pociągnął w górę, zmuszając do natychmiastowego wstania. Już nie czułem nóg, byłem wyczerpany. Mimowolnie od razu osunąłem się na kolana, dzięki czemu po raz kolejny zostałem pociągnięty za włosy. - No już. Idziemy. - usłyszałem, od razu wręcz zrywając się na równe nogi, a później jedynie opadłem na siedzenie w tym głupim samochodzie.
Niech ten koszmar się już skończy.

W sumie powinienem być mu wdzięczny, a nie ciągle na wszystko narzekać. W końcu dalej żyłem i nic poważnego mi się nie stało, a on porządnie się zdenerwował. Wróciłem z nim znów do miejsca, z którego uciekłem. Wszystko było już w jak najlepszym porządku.
- Widzisz, spryciarzu? Ze mną nie ma tak łatwo. - odezwał się, wypuszczając mnie z samochodu, a potem wciągnął do środka.
- Już tak nie zrobię... - wymamrotałem cicho. - Dotarło do mnie, że to było głupie i bezsensu. - usiadłem od razu na kanapie, cicho wzdychając. Nie miałem już na nic siły. To było smutne, ale trzeba się kiedyś w końcu pogodzić z takim, a nie innym losem. - Jak się dogadamy, to możemy przecież mieszkać, jak przyjaciele. - dodałem z uśmiechem po chwili ciszy. - Odpowiem na wszystkie twoje pytania, a nawet możesz się chwalić, że masz unikalnego pieska w domu. - zapewniłem i wyciągałem lekko drżącą rękę w jego stronę. - Wszyscy nazywają mnie Shuzo, pochodzę z Japonii i aktualnie nie mam już żadnego celu w życiu. - oczywiście tak od razu ręki mi nie podał. Było widać, że kłócił się z własnymi myślami, jednak mi się nie da odmówić tak łatwo. Sam wstałem, złapałem jego rękę i nią potrząsnąłem z uśmiechem, który John odwzajemnił po chwili niepewności.
- Masz piękne oczy, Shuzo. - zwrócił się do mnie miłym tonem.

Pomimo tego, że od dobrych paru dni dogadywałem się z Johnem bez problemu, to i tak nie mogłem wychodzić, ani wszystkiego robić. W dodatku sam nie czułem się najlepiej. Nie mogłem nic przełknąć. W nocy nie umiałem zasnąć, chociaż może też i przez to, że spałem w jednym łóżku właśnie z moim "porywaczo przyjacielem"? Facet naprawdę nie umie trzymać łap przy sobie i nie zna pojęcia przestrzeń osobista. To jest takie męczące to wieczne przypominanie mu o tym albo próbowanie go samemu od siebie odsunąć. Sam już nie wiem. Po prostu czułem, że nie mam na nic siły, a straszna tęsknota zżerała mnie od środka nieustannie.
Jednak wszystko, co jest w miarę dobre, nigdy nie trwa wiecznie. Tamto wydarzenie wspominam jak przez mgłę. Sam nie wiem, co mnie napadło. Siedziałem wtedy w sypialni, dopiero co wstałem, był środek dnia, a ja rzecz jasna nie miałem już w ogóle chęci, żeby się podnosić. Gdy to zrobiłem, to jedynie usiadłem po turecku na łóżku, przecierając oczy dłońmi. Miałem na sobie swoją ukochaną piżamę w owieczki. W domu panowała głucha cisza, a ja na razie siedziałem sam. Z nudów postanowiłem się zająć własnymi paznokciami, a że miałem przy sobie swoją walizkę, to nie musiałem za dużo szukać ani gdzieś chodzić. Usiadłem znów na łóżku, oglądając paznokcie w jednej ręce, a w drugiej trzymając nożyczki właśnie do paznokci. W ogóle moje dłonie wyglądały okropnie. Za nim w ogóle zdążyłem coś z nimi zrobić, do pokoju wszedł John.
- Ooo cześć. - od razu podniosłem głowę i spojrzałem na niego.
- Jak tam? - spytał, siadając koło mnie. Oczywiście za blisko. Momentalnie się odchyliłem do tyłu, podpierając się z tyłu na rękach, trzymając w jednej wciąż te nożyczki z uśmiechem.
- A no wiesz... Wszystko dobrze i tak dalej. - w sumie nie wiedziałem, co powiedzieć. Znowu gapił mi się prosto w oczy, a potem zaczął przybliżać twarz w stronę mojej. Za nim jednak zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, już leżałem przyciśnięty do łóżka. Już zacząłem się trochę denerwować, a prawdziwa panika się stała, gdy koleś mnie pocałował, zaczynając obmacywać w różnych miejscach. Wtedy jakoś urwał mi się film, zacisnąłem dłoń na nożyczkach.
Dopiero gdy puściłem jego ręce, spoglądając na rozciętą szyję, zrozumiałem, że on nie żyje... Odsunąłem się od razu, ręce znów zaczęły mi się trząść, były całe we krwi. Zresztą tak samo, jak cały ja. Momentalnie stanęły mi łzy w oczach.
- J... Ja nie chciałem. - wydusiłem cicho drżącym głosem, patrząc na leżącego trupa i zaczynając się nerwowo wycofywać do wyjścia. O mało co z tego wszystkiego nie spadłem ze schodów. W sumie nie wiedziałem, gdzie idę ani po co. Było mi słabo. Uświadamiając sobie, że miałem na ubraniach, skórze, włosach, dłoniach, twarzy czyjąś krew, chciało mi się jedynie wymiotować. Zszedłem na dół i od razu poczułem delikatny wietrzyk dochodzący z otwartych na oścież drzwi. Gdy tylko podniosłem głowę w ich kierunku, zobaczyłem stojącego w nich... Nie no... Jak to w ogóle...
- Lennie... - wymamrotałem słabo i mimo wszystko się uśmiechnąłem z wyraźną ulgą w sercu. Był z nim jeszcze ktoś, jakaś kobieta, która od razu mnie zauważając, przytuliła się do ramienia Lenniego, odwracając wzrok. W ogóle się tym nie przejąłem, gdy zrobiłem ledwo dwa kroki w ich stronę, ogarnęło mnie znużenie. Sen i zmęczenie, które przez ten cały czas nie dawało mi spać i odpocząć w spokoju. Mój kochany, widząc, w jakim jestem stanie, odtrącił od siebie dziewczynę. Za nim upadłem na ziemię, znalazłem się w jego ramionach. Spojrzałem prosto w jego czarujące oczy, a potem mój świat znów pociemniał.
Koszmar się skończył.

(Lennie~?)

14 sty 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Otworzyłem oczy i od razu poraziła mnie jasność pomieszczenia, w jakim się znajdowałem. Kiedy przyzwyczaiłem się do światła, zobaczyłem biały sufit. W powietrzu unosił się typowy lekarski zapach, który od razu przypomniał mi, co się stało i gdzie się znajdowałem. Szpitale zawsze śmierdzą tak samo. Spojrzałem w bok, zobaczyłem ścianę. Podniosłem się na łokciach i rozejrzałem, w sali byłem sam, chociaż po lewej stronie było puste łóżko. Dopiero wtedy poczułem ból w brzuchu. Przyłożyłem dłoń na rany i odkryłem się, cały brzuch miałem zabandażowany, a mimo to miałem wrażenie, że dalej miałem w nim nóż. Przełknąłem ślinę i nagle zrobiłem się blady, gdy sobie przypomniałem o przyjacielu. Oblał mnie zimny pot. 
John Rovgoton.
Zacząłem płakać z bezsilności. Jak go miałem znaleźć? Jedyny sposób to powiedzenie wszystko policji, bo jak ma niby znaleźć jego adres, kiedy nawet nie wiem, kogo pytać? Ci, którzy mieli coś wspólnego z handlem organami, albo teraz siedzą za kratkami i raczej nic mi nie powiedzą, albo uciekli. Nagle do pokoju ktoś wszedł. Podniosłem głowę i szybko wytarłem łzy. Była to pielęgniarka z jakąś kobietą, dopiero po chwili rozpoznałem w niej tą dziewczynę z porwania.
- Wybudził się pan – odezwała się pielęgniarka szorstkim głosem. - Pójdę po lekarza, a panienka niech go nie męczy – odwróciła się do dziewczyny, która skinęła głową. Gdy podchodziła do mojego łóżka, przyjrzałem jej się. Przypominała Azjatkę, wąskie oczy, biała karnacja i czarne, proste włosy. Uśmiechała się miło.
- Jak się pan czuje? - usiadła obok mnie. Wzruszyłem tylko ramionami. - Chciałam podziękować, gdyby nie pan.
- Lennie – przedstawiłem się, na co się uśmiechnęła.
- Morgan. Gdy nie ty, Lennie, już by było po nas – skinąłem głową. Tak naprawdę nie czułem z tego żadnej satysfakcji, nie potrafiłem się cieszyć wywalczonym szczęściem, czy ten chłopak naprawdę tyle dla mnie znaczył, że nie potrafiłem docenić drugiej szansy? - Więc jeśli było by coś, w czym mogłabym pomóc, mów śmiało – położyła mi dłoń na dłoni. Spojrzałem na jej rękę i znowu pokiwałem głową. Kompletnie nie miałem ochoty rozmawiać. - Coś cię gryzie? Czy chodzi o tego chłopaka, o którego pytałeś tego faceta? - podniosłem na nią wzrok i smutno pokiwałem głową, powstrzymując łzy. - Policja na pewno go znajdzie – próbowała mnie pocieszyć.
- Gdy policja czegoś szuka, zawsze jest za późno. Gdybym tylko znał adres tego Johna Rovgothona – zacisnąłem pięści.
- Możesz im postawić ultimatum – spojrzałem na nią.
- Komu?
- Policji – odwróciła się, by sprawdzić, czy nikogo nie ma. - Będą cię chcieli przesłuchać, jako ofiara nic ci nie grozi, więc na spokojnie możesz zażądać tej informacji w zamian za przesłuchanie – słysząc to, na nowo odzyskałem nadzieję. To był dobry pomysł, wystarczyłoby tylko to dobrze rozegrać.
- Chyba tak spróbuje, dzięki – uśmiechnąłem się lekko, gdy do pokoju wszedł lekarz, a razem z nimi dwóch policjantów.
Wyprosili Morgan, która miała poczekać na zewnątrz, ponieważ jej matka także tutaj była, na szczęście chodziło tylko o badania. Jak się mogłem spodziewać, najpierw zapytali o samopoczucie, lekarz przeprowadził kilka testów, a w tym czasie policja zadawała mi pytania. Gdy usłyszeli, czego chce w zamian, nie chcieli się zgodzić, ale ja byłem nieustępliwy. Na każde pytanie odpowiadałem tak samo „w zamian za adres”. Nawet gdy zapytali, po co im on, odpowiedziałem tak samo. Koniec końców, jako najważniejszy świadek w tej sprawie, zgodzili się. Jeden z nich wyszedł i gdzieś zadzwonił. Wtedy drugi chciał mnie przesłuchać, ale nie chciałem ryzykować. Dopiero gdy dostałem ten cholerny adres, opowiedziałem im, co się stało.
W pewnym momencie przestali zapisywać, usiedli i po prostu mnie słuchali, a kiedy skończyłem, po prostu wyszli. O to tyle, żadnej informacji co się stało z ludźmi, czy ich złapali, czy nie będę musiał zeznać… nic, kompletnie. Może to i dobrze? Po chwili do pomieszczenia wróciła Morgan.
- Co powiedzieli? - zapytała, ale ja tylko wzruszyłem ramionami.
- Tak właściwie, to gdzie ja jestem? - zapytałem, gdy zdałem sobie sprawę, że nie miałem pojęcia, gdzie mnie przywieźli.
- W Toronto – popatrzyłem na nią jak na zjawę. W Toronto? Na prawdę? Lekko się uśmiechnąłem. Toronto. Mogłem odnaleźć ojca. Na pewno był gdzieś nie daleko, po chwili jednak uśmiech zniknął z mej twarzy. Lennie.
- Muszę się gdzieś dostać, pomożesz mi? - dziewczyna zamrugała oczami.
- Gdzie?
- Chatham-Kent.
- To przecież trzy godziny jazdy – skinąłem głową.
- Wiem, ale tam go znajdę – przez chwilę milczała.
- Jak chcesz się tam dostać? - wzruszyłem ramionami. - Przecież jesteś ranny, lekarze cię stąd nie wypuszczą.
- Wypuszczą, na moje żądanie. A jeśli nie, sposób się znajdzie. Muszę tam jechać.
- Nie jesteś zdrowy, rana może znowu zacząć krwawić.
- To tylko skóra, zaszyta. Organów mi przecież nie tknęli – na tę ostatnią informacje poczułem dreszcz na plecach. Morgan westchnęła zrezygnowana.
- Mogę cię tak zawieść – uśmiechnąłem się szeroko. - Ale dopiero za dwa dni. Straciliśmy samochód i muszę załatwić nowy – chciałem zaprzeczyć, poprosić, by znalazła kogoś nowego, ale nie potrafiłem. Dwa dni, ja odpocznę, ona wszystko załatwi… a Lennie… musi sobie jakoś poradzić. Skinąłem głową. Zostało mi czegoś.
- Tak właściwie, mówili coś na temat tych ludzi? - zapytałem po chwili.
- Ponoć jeszcze kilku szukają, nie mówiąc tu już od zleceniobiorcach – pokiwałem głową. - Muszę lecieć, odpoczywaj – dziewczyna się nachyliła i pocałowała mnie w policzek. Na ten gest nic nie odpowiedziałem, pożegnałem się i zaraz wyszła. A ja zostałem w tym szpitalu z czarnymi myślami, starając się nie tracić nadziei, że z moim Shu wszystko w porządku.

Shu?

13 sty 2020

Riddle CD Robin & Vivi

Wieczór wydawał się toczyć w nieskończoność. Riddle zrobił dużo, ale jednocześnie nic. Najpierw rozmowa z tym ekscentrykiem, później wizyta w opuszczonej świątyni, przerobionej na więzienie, dla takich istot jak on, a gdyby tego było mało, nabawił się dość interesującej kontuzji.
Pewność, też zgubna bywa...
Powtarzał to niejednokrotnie, a dziś sam się na tym złapał. Gorzko tego pożałował, chociaż prawdziwa kara, za próbę uwolnienia swoich sprzymierzeńców będzie o wiele wyższa niż sam mógł przypuszczać. W dodatku nie dotknie tylko jego...
Jego prawa dłoń cała posiniała i ciągle lekko drżała, a gdy tylko zaciskał palce, od zewnętrznej części dłoni aż do ramienia przeszywał go najprawdziwszy ból, który zresztą ukazywał się na całej długości ręki w postaci nieznanych temu światu symboli, które emanowały białym światłem. Dawno nie czuł bólu i z każdą chwilą coraz mniej mu się podobał. Ilekroć był zmuszony użyć swoich mocy, ręka od razu się odzywała, pieszcząc go kolejną dawką tego nieprzyjemnego ludzkiego odczucia. Jego słaby organizm nie za dobrze to znosił, dlatego droga powrotna do cyrku należała do dość uciążliwych, a przede wszystkim męczących.
Nad cyrkiem zawisły gwiazdy wraz z ogromnym księżycem, którego blask z wyczuciem kontrastował z ciemnością tam panującą. Wszyscy już dawno zdążyli pogrążyć się w głębokim śnie. Nawet dwa demoniczne byty, mieszkające po sąsiedzku. Było to dość wyjątkowe i wręcz zaskakujące, ale również była to idealna okazja, dla pewnego nieproszonego gościa, by w końcu wypełnić powierzoną mu lata temu misję.
Riddle miał już okazję spotkać w świątyni. Wiedział, że doprowadzi go do Artemisa, a wtedy będzie mógł dopaść jednocześnie ich obu. Jednak nie przewidział jednej rzeczy, ale o tym może później. Riddle zawsze jest i będzie trzy kroki przed swoim przeciwnikiem. Tylko biedny Vivienne nie jest o niczym poinformowany i też nieświadomy, jakie to ogromne niebezpieczeństwo dla Robina.
Obrał ich dwóch za swój pierwszy cel. Ranny Riddle może poczekać. W końcu i tak nic z niego nie wyciągnie. Z Vivim może być podobnie, jednak sądził, że ten chłopaczek śpiący przy nim powie mu coś więcej. Widać, że nie jest świadom, z jakim bytem przyszło mu obcować w tym miejscu.
Wtargnął do namiotu cicho i niepostrzeżenie. Sam posiadał w swoich dłoniach ogromną moc, jednak nie unicestwi demona na dobre, nie znając jego prawdziwego imienia. Tak jak to było wcześniej wspomniane, Riddle i Vivi to dwa niezłe ancymony, które, tak łatwo się nie poddadzą, a w dodatku kręcą na każdym koroku. Dzieciak powinien więcej wiedzieć albo przynajmniej posłużyć jako karta przetargowa. Chociaż... Mógłby też przejść na jego stronę. Ludzie powinni się wspierać i jednoczyć, gdy po ziemi stąpa takie piekielne i w dodatku podwójne zagrożenie.
Vivi ocknął się dopiero za sprawą dość mocnego palca Riddle'a, który go nim dźgał w sam środek czoła.
- Co ty wyrabiasz? - otworzył oczy, niechętnie się prostując. Riddle od razu się odsunął, a w jego lewej dłoni, pojawił się kubek.
- Sprawdzałem, czy żyjesz. W końcu demony rzadko sypiają. - upił łyka z kubka. Lisi demon, jedynie poprawił włosy i po małej chwili, zaczął się za czymś rozglądać.
- Gdzie moja książka? - spytał. Riddle jedynie wzruszył ramionami, wciąż pijąc, cokolwiek miał w tym kubku.
- Z tego, co podejrzewam, mogła wpaść do dziury. - mruknął po chwili ciszy i wskazał wzrokiem czarną otchłań, przed stopami Viviego, który od razu się wycofał.
- Skąd to się tu w ogóle wzięło? - nie mógł w to uwierzyć. Przecież to niemożliwe, że ot, tak powstała akurat w jego namiocie dziura.
- Była już, gdy przyszedłem. - zapewnił spokojnym tonem Riddle.
- Zrobiłeś coś z tym przynajmniej?
- Twój namiot, twoja dziura, twój problem. - odpowiedział, znów upijając łyka z kubka.
- Musimy ją jakoś zamknąć. To może być jakiś międzywymiarowy portal albo droga do piekła. - spekulował Vivi, na co Riddle odpowiedział krótko:
- Stawiałbym na króliczą norę z Alicji.
- To ma dno w ogóle? - wziął kubek od swojego towarzysza i wrzucił prosto do dziury. Pod tym małym pretekstem kryła się czysta zawiść. Zrobił to, tylko po to, by mu dogryźć, czyli nic nowego.
- ... Mój ulubiony kubek... - mruknął jedynie, patrząc w dół za przedmiotem, z resztą tak samo, jak Vivienne, który już po chwili podniósł głowę i znów się rozejrzał. O czymś, a w zasadzie o kimś mu się przypomniało.
- Fiodor, gdzie jest Robin? - odpowiedziała mu cisza, gdy już miał spojrzeć na znajomego, okazało się, że nie ma po nim śladu. - Fiodor...? - spojrzał znów w dół na dziurę, a po chwili delikatnie się uśmiechnął, sądząc, że jego rywal wpadł do tej bezdennej otchłani.
- Co? - usłyszał i podniósł wzrok. Riddle jedynie znudzony, ugryzł jabłko, stojąc tam, gdzie wcześniej. - Zabrałeś mi kubek, to poszedłem po jabłko. - mruknął, a po jednym kęsie, wywalił owoc do dziury. Vivi jedynie przewrócił oczami, za to drugi demon się uśmiechnął.
- Mniejsza. - westchnął, nie mając ochoty na żarty. - GDZIE JEST ROBIN?
- Pracuje. - odpowiedział Fiodor, na co liskowi ulżyło, jednak po chwili znów się spiął.
- Niby gdzie?
- W dziurze.
- ... Nie żartuj sobie. - miał ochotę go już rozszarpać. Riddle'a to jedynie bawiło. Jeszcze nigdy nie było mu tak wesoło, jak właśnie dzisiejszej nocy. Pomimo tej kontuzji i nieudanej próby, wykonania swojego planu, mógł się trochę z kimś podroczyć. - To poważna sprawa. Nie przejmujesz się tym w ogóle.
- Bo mam inne zmartwienia na głowie. - zapewnił, a po wzroku swojego drogiego przyjaciela, wiedział, że oczekuje on dokładnego ich wymienienia. Miłe zaskoczenie, dotychczasowy pajac, stał się poważny. Przez chwilę przypominał mu nawet zirytowaną kobietę, typową matkę, która denerwuje się o swoje dziecko, jednocześnie żądając wyjaśnień od własnego męża na temat jego niekompetentnego zachowania. Riddle od razu westchnął i przewrócił oczami. Już miał dość jak pewnie taki przeciętny mąż, ględzenia typowej kobiety. Jak dobrze, że nie jest w żadnym związku. Nie wytrzymałby czegoś takiego. Vivienne, nie mogąc doczekać się jego argumentów, położył ręce na biodrach ze wciąż tą samą miną. - Nie gap się tak na mnie. - mruknął jedynie, wpatrując się w niego znudzonym wzrokiem, który dobitnie wyrażał cztery proste słowa: "odwal się ode mnie". Vivi jednak był nieugięty i wciąż czekał na wyjaśnienia tych jego zmartwień. - Przejmuje się łowcą głów, który panoszy się w okolicy. Wiesz, ten nasz dobry znajomy.
Vivienne od razu wybuchł śmiechem.
- I co jeszcze mi tu ciekawego wymyślisz? Gadaj, gdzie jest Robin? - od razu spoważniał, wypowiadając ostatnie pytanie i zakończył je cichym warknięciem. Czyżby nadchodziła powtórka z rozrywki? Znów Riddle będzie musiał szukać nowego ciała?
- Mówiłem już, że w dziurze. - odparł, mając już dość tej rozmowy.
- Nie zaczynaj. - wywarczał, wyglądając, jakby już miał udusić demona gołymi, ludzkimi rękami lub wrzucić go do tej pieprzonej dziury.
- Ogarnij się, Vivienne... To on go porwał.
- Skąd ta pewność? - wciąż dopytywał, bardziej spokojny.
- Sam go tu ściągnąłem. - oświadczył, a lisia bestia, przygwoździła go szponiastymi łapami do ziemi, warcząc rozwścieczona.
- Co to ma znaczyć, że go tu sprowadziłeś? Cóż to się stało? Biedny Fiodor już nie jest taki ostrożny? - spytał lekko drwiącym tonem, zauważając rękę swojego przeciwnika. - Pojebało cię już do końca? - podniósł wzrok na niego. Riddle niewzruszony wciąż milczał. - Nowy świat nieskalany grzechem był już szalony, ale to... - nawet nie wiedział, jakim odpowiednim słowem skwitować jego występek.
- Czasem trzeba coś poświęcić w imię wyższego dobra. - odpowiedział krótko, wciąż znudzonym tonem.
- Czyli na przykład swoje życie? Albo powodzenie swoich planów? - dopytywał, nie dając mu spokoju.
- Wszystko idzie, jak w zegarku, a we mnie i moje plany nie powinno się wątpić.
- Nie wątpię... - puścił go i skierował swe kroki do wyjścia. - Tylko sądzę, że kompletnie ci odbiło. - był już gotowy opuścić namiot. - Teraz zajmij się naprawieniem tego. - mruknął na odchodne.
- Dobrze wiesz, że w pojedynkę ja nic nie naprawie, a ty nie odzyskasz dzieciaka. - odparł, zatrzymując tymi słowami lisa, a samemu się podnosząc. - On będzie i tak nas ścigał po kres własnych dni.
- Cóż... - spojrzał za siebie, prosto na Riddle'a.
- Wobec tego i ciebie i mnie będzie coś łączyć. Nie ważne czy ci się to podoba, czy nie.
- Czyli do tego doszło... Ja muszę współpracować z kimś takim, jak... - przerwał na moment. - Ty. - skończył z czystą odrazą w głosie, na co Riddle uśmiechnął się pod nosem.
- I vice versa.

Był już daleko stąd. Za górami, za lasami, za siedmioma bla bla bla... Każdy zna taki początek niejednej historyjki, która potem bywa kończyć się owym "żyli długo i szczęśliwie", aż tak długo i aż tak szczęśliwie, że można już po prostu zacząć rzygać tęczą i przestać pisać, bo w sumie nie ma już o czym. Jednak nie tym razem. Oj nie nie nie. Dopóki Riddle, a teraz i ten słynny porywacz Robinka, żyją, nic nie będzie takie kolorowe, a...
Prawda bywa bolesna.
Zatrzymał się ze swoim zakładnikiem dobry kawał od cyrku. Było to pewne miasto oraz zwykłe mieszkanie w zwykłej kamienicy. Nie mógł zasnąć, ciągle dręczyły go rozmaite myśli i równie mocno targała nim nadzieja, że znalazł sojusznika, a nie kolejnego wroga. Chłopiec o dziwo wciąż spokojnie spał, noc zaczęła przemijać w przerażająco szybkim tempie, a gdy tylko zaczęło świtać, Robina obudziło parę trąceń w ramie.
- Wstawaj. Nie ma czasu na spanie. - usłyszał pewien nieznajomy męski głos.

(Robin? Vivi?)

8 sty 2020

Shu⭐zo CD Lennie (+18)

Przebudzałem się dobre trzy razy. Za pierwszym ktoś trzymał mnie na rękach i wynosił z samochodu. Dziwnie się czułem, taki ospały i słaby. Jedyne co rzuciło mi się wtedy w oczy, to Lennie, siedzący dalej w samochodzie. Oddalałem się od niego. Zdołałem tylko wyciągnąć rękę w jego stronę, a potem świat przed moimi oczyma znów pochłonęła ciemność.
Za drugim razem otworzyłem oczy za sprawą zwykłego trzaśnięcia drzwiami. Panował półmrok, nie zauważyłem nic konkretnego, ale ktoś znowu gdzieś mnie niósł, a potem gdzieś położył i złapał za ręce, uniósł je w górę, a potem już jedynie poczułem coś zimnego na nadgarstkach. Nie stawiałem żadnego oporu. W ogóle nie ogarniałem, co się dzieje. Gdy tylko podniosłem wzrok na tę osobę, poczułem ciepłą dłoń na policzku.
- Będziesz już na zawsze ze mną, mały wybryku natury. - zaczął mnie gładzić po głowie, a ja znów zamknąłem oczy. Za nim jednak odpłynąłem na dobre do krainy snów, usłyszałem odjeżdżający samochód, co dało mi do zrozumienia, że pewnie zostałem sam. Podniosłem głowę, znów otworzyłem oczy i szarpnąłem rękami w przód. Co ja się miałem łudzić, że to coś da? Byłem taki słaby, że nie miałem siły nawet krzyczeć o pomoc, a co dopiero kombinować, by się samemu uwolnić. Po raz kolejny zamknąłem oczy. To było silniejsze ode mnie.

7 sty 2020

Robin CD Vivi&Riddle

- N-nie – pokręcił głową, starając się rozluźnić. Chłopiec nie miał powodu się bać, był tylko bardzo zmieszany, bo słabo rozumiał to, co mężczyzna powiedział. Jedynie metafora o magnezie jako tako do niego dotarła, tylko nie wiedział, czy miał to odebrać jako komplement. Robin zbyt długo nie obcował z ludźmi, czy chociażby z innymi bytami, niż zwierzęta, przez co miał problem z ich uczuciami. Zastanawiał się, czy te słowa wskazują na coś dobrego, czy wręcz przeciwnie. Przyciąga go jak magnez… jeśli on tego nie chciał, na pewno było złe – o dziwo nawet takie myślenie nie pozwoliło mu na odejście stąd. Nie ważne co chłopak chciał mu przekazać, czuł, że to nic złego, że nie musi się martwić. A Robinowi bardzo zależało na tym demonie, nie ważne, w jakim znaczeniu tego słowa i nie ważne, w jakim znaczeniu jego słów. - Tylko… - nie rozumiem powiedział w myślach.
- Tylko? - zapytał delikatnie lis, ale David bał się powiedzieć. Patrzył się tylko na jego ogon, który wystawał spod wody. - No nie ważne – chłopiec uniósł na niego oczy, demon lekko się uśmiechał. - Umyjmy się i wychodźmy – zmienił temat. Pokiwał głową i patrzył, jak przyjaciel sięga po jakiś płyn. Zaczął namydlać sobie ramiona, a wtedy do nosa chłopca doszedł słodki zapach. Robin idąc za wonią, przysunął się bliżej Vivi’ego. Na chwilę przymknął oczy, wąchając go.
- Co tak pachnie? - otworzył oczy i zobaczył uśmiech na jego twarzy, która była nieco wyżej niż jego.
- Wanilia – odparł i wylał trochę na dłonie, po czym sięgnął do ramion Davida i je umył. Chłopiec w dalszym ciągu rozkoszował się zapachem, na chwilę obecną całkowicie zapominając o wcześniejszym wydarzeniu. - Wysuń dłonie – słysząc to, otworzył oczy i tak zrobił. Pielęgniarz wylał płyn na jego ręce i kazał mu się umyć.
Oboje namydlili ciała i kiedy kąpiel dobiegała końca, Vivi jeszcze umył plecy chłopca, gdy ten stwierdził, że nie umie ich dosięgnąć. Mężczyzna się roześmiał, ale mu pomógł, po czym pierwszy wyszedł z balii. Robin jeszcze został w wodzie, chociaż był pomarszczony jak starszy człowiek, nie miał ochoty wychodzić. Opierał się o ścianę wanny, pozwalając sobie oglądać, jak Vivi się wycierał. Tak naprawdę ten widok był gdzieś z boku w jego świadomości, znowu zaczął się zastanawiać, co chciał mu przekazać. Płomień w sercu…
- Robinku, wyjdź kiedy będziesz chciał – powiedział przyjaciel, wyrywając go z namysłu. Chłopiec spojrzał na niego i dopiero wtedy uświadomił sobie coś ciekawego.
- Vivi, co to jest? To, co masz na sobie? - lis odwrócił się do niego.
- Kimono.
- Też chce – po tych słowach spojrzał na niego tymi swoimi uroczymi oczkami. - Masz może drugie? - demon przez chwilę się nie odzywał, uśmiechając się, aż w końcu pokiwał głową.
- Dobrze, gdy wyjdziesz, dam ci – powiedział spokojnie. Wtedy Robin wstał.
- Już wychodzę – wyciągnął nogę z wody i wystawił ją za wannę, kiedy zrobił to samo z drugą, mokre stopy na podłodze nie mając przyczepności, nagle się poślizgnęły. Chłopak poleciał do przodu, ale zamiast uderzyć głową o podłogę i prawdopodobnie rozbić sobie nos, Vivi go złapał. David się uśmiechnął. - Chyba rzeczywiście jestem ciamajdą – powiedział cicho.
- Musisz bardziej uważać – wytłumaczył i poczochrał mniejszego po włosach, pomagając mu stanąć na równe nogi. Gdy Robin sięgnął po ręcznik, przyjaciel powiesił obok niego kimono. Chłopiec posłał mu szczery uśmiech i zaczął się wycierać, kiedy Vivi wyszedł z łazienki. Robin zajął się sobą. Pierwszy raz się wytarł, robił to bardzo powoli. Od razu był suchy, a w lesie kiedy się mył, musiał czekać, aż wyschnie samoistnie. Najgorzej było w zimę, wtedy musiał się kryć w jaskini, chociaż praktycznie zawsze przytulał się do niedźwiedzia, więc nie było tak źle. Jednak teraz… pierwszy raz poczuł, że świat ludzi wcale nie jest taki zły. Ubrał tylko kimono i wyszedł z pomieszczenia.
Vivi był w pokoju i siedział na krześle, z książką w rękach. Chłopak nagle poczuł się senny, ta kąpiel zabrała mu całą energię, dlatego gdy usiadł na łóżku i owinął się kołdrą, aby nie tracić ciepła, nie zauważył kiedy przechylił się na bok. Głowę miał na bardzo miękkiej poduszce, jak tu nie zasnąć? Miał zamknięte oczy.
Poczuł, że kołdra się podnosi. Jeszcze nie spał, dlatego czuł, kiedy Vivi położył się obok niego. Był bardzo blisko, a chłopiec się do niego przybliżył, wtulając się w jego ciało. Był to jednocześnie instynkt, zwierzęta często się tulą, aby zatrzymać ciepło, jednak czy o to chodziło Robinowi, który ciepła miał aż nadto?
- Vivi – odezwał się cichutko. - Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie? - nie otwierał oczu, słyszał bicie jego serca.
- Jakie? - jego głos był delikatny, objął Davida.
- Czy demony mają rodziny?
- Raczej nie. Nie mają, chociaż mogą znaleźć partnera – wyjaśnił.
- A ty masz rodzinę? - zadał kolejne.
- Nie… Niestety nie. Chociaż to pewnie nawet i lepiej – Robin słysząc to, otworzył lekko oczy, podniósł głowę do góry i spojrzał na lisa.
- Czemu? - zapytał niczym niewinne dziecko.
- Czemu? - dalej mówił spokojnie. - Istota mojego pokroju raczej na to nie zasługuje – na chwilę zamilkł. - Dobrze jest mi samemu – chłopak zamknął oczy i ułożył głowę jak wcześniej. Jedną rękę miał przy sobie, drugą zaś położył na jego torsie.
- Mam nadzieję, że ja ci nie przeszkadzam – ziewnął szeroko. - Bo… według mnie, zasługujesz na więcej, niż myślisz – po tych słowach nie usłyszał żadnej odpowiedzi, ponieważ zasnął.

<Vivi? A może Riddle wdroży plan?>

6 sty 2020

Vivi CD Robin&Riddle

Brunet drgnął, strzygąc uszami. Na pewno się nie przesłyszał? Najpierw ta spektakularna porażka a teraz...
- Oh Robin odważny się zrobiłeś. - oznajmił mu śpiewnym tonem. - Cóż jak mógłbym ci odmówić kochaniutki? Tylko opłukam ci pianę z główki. Robin pokiwał głową, a demon czule przeczesał paluszkami jego spienioną czuprynę. Spojrzał na niego i się uśmiechnął.
- Dobrze teraz lepiej zamknij oczy. - chwycił go za ramiona i pomógł usiąść prosto. Po czym sięgnął po dzbanek z wodą i polał chłopcu głowę wodą, dłonią zasłaniając mu oczy, by woda z mydłem mu ich nie podrażniła.
- I już po krzyku... - zdjął dłoń z oczu chłopca i odstawił dzbanek na stołek obok. - To, co ty tam jeszcze raz chciałeś? - udał, że się namyśla, chwytając się za podbródek.
- Umyć twoje ogonki. - odpowiedział mu szybko chłopak.
- Jak mówiłem. Możesz... - odwrócił się do niego plecami. - Wszystkie osiem tak?
- Dokładnie. - białowłosy zaraz wziął szampon i oblał nim jedną z kit. Lis aż zadrżał.
- Nawet nie wiesz jaki ten szampon jest zimny! - odwrócił się do niego, delikatnie marszcząc brwi.
- Przepraszam... Ale zaraz będę go i tak płukać więc po prostu znieś to na razie. - wymamrotał chłopiec, zaczynając wcierać szampon w sierść. Demon znów zadrżał, machając ogonami. Po czym wystawił język, zadowolony sobie sapiąc (jak to pieski robią). Robin się jedynie roześmiał, kontynuując mycie ogonów. Chwilę później zaczął je płukać w wodzie.
- Nie machaj tak tymi ogonami, bo mnie cały czas chlapiesz. - poskarżył się chłopiec.
- Oh? Wybacz... Po prostu tak jakoś przyjemnie mi, jak tak je myjesz — roześmiał się wesoło. Białowłosy też się roześmiał.
- No! I skończyłem. - oznajmił moment później zadowolony z siebie.
- Bardzo ci dziękuję. - Vivienne się podniósł na cztery nogi i otrząsnął jak to zwykły mokre psy robić. Przez co jego ogony się napuszyły, zyskując dwa razy bardziej na objętości.
- No Robinku, ależ muszę ci bardzo podziękować — owinął ręce wokół szyi ciemnoskórego i go przytulił do siebie. Chwilę później przytulił głowę do jego szyi, znów machając ogonami. Bardzo miło mu było spędzać czas z tym człowiekiem. Zauważył to już jakiś czas temu. Polizał jego szyję i zaraz po tym otarł się policzkiem o jego szyję.
- Masz jeszcze jakieś pytania, co mały...?
- Nie... Jak na razie moja ciekawość jest zaspokojona. Nastała cisza. Demon zamknął oczy, bardzo zadowolony z bliskości chłopaczka. Teraz wszystko wydawało się takie proste. Jakby wszystkie ich kłopoty znikły jak mydlana bańka. Mydlana bańka...? Vivi podniósł się i wyprostował, po czym pstryknął palcami i wszędzie wokół nich pojawiły się kolorowe bańki.
- Hej Robin popatrz na to... - zadowolony pokazał swoje dzieło. Młodszy chłopak rozglądnął się zdziwiony, a w jego oczach widać było zachwyt. Powoli wyciągnął rękę do jednej z baniek i zaskoczony cofnął rękę, gdy pękła z cichutkim pyk. Demon aż zachichotał.
- Spokojnie nie parzą ani nic takiego. Ale fajnie się je pęka. Jak już zdążyłeś zauważyć. David ochoczo pokiwał głową, podnosząc się i oczarowany ponownie wyciągając rękę do kolejnej bańki. Potem zaczął polować na kolejne i kolejne. Uśmiech po raz setny wdarł się na twarz demonicznej istoty z piekła rodem, która podobno od tamtego zdarzenia nic nie czuła. Ale ten chłopak wywrócił jego spokojne życie do góry nogami. Przybył tu za młodym chłopakiem odebrać od niego dług. Duszę, którą mu sprzedał. A tak uparcie nie chciał oddać. A tu nagle kazali mu się zaopiekować ni stąd, ni zowąd takim właśnie chucherkiem. Dzieckiem lasu. Oczywiście z początku był dla niego istnym utrapieniem, mimo iż swego rodzaju czarującym. I tak mijał czas. A on? Coś w nim się zmieniło od tamtego czasu. W sumie wiele. Może aż zbyt wiele? Teraz nagle miał słabość. Był pewien, że gdyby temu chłopcu spadłby, chociaż włos z głowy wpadłby w szał i nikt nie byłby w stanie powstrzymać go przed wymordowaniem połowy ludzkiej populacji. Westchnął głęboko. Ależ to wszystko się skomplikowało. Rozum mógł sobie do woli krzyczeć, by się wziął w garść, przecież miał ważniejsze zajęcie, a teraz dał sobie odwrócić swoją uwagę od niego. Jednak jego zimne i zranione serce było głuche na ten krzyk. Uparło się i tyle. Przeniósł wzrok na Robinka i się uśmiechnął. Ten zaś w najlepsze bawił się w pękanie kolejnych baniek, które się zbytnio do niego zbliżyły. Za nim zdążył pojąć, co tak właściwie robi, nachylił się do niego i chwycił za nadgarstek. Jego oczy spotkały się z parą zdziwionych srebrzystych. Popchnął go do tyłu tak, że młodzieniec stracił równowagę i był zmuszony oprzeć się o brzeg balii. Demon zaraz przycisnął jego ramię wolną ręką, bardziej się przy tym schylając, by ich twarze były na równym poziomie.
- Do teraz nie potrafię cię do końca rozgryźć... Doprowadza mnie to do szału — wymamrotał, przyglądając się wszystkim szczegółom twarzy młodzieńca. Wziął głęboki oddech, upajając się jego zapachem. Poznałby go już z zamkniętymi oczami. - To naprawdę jest dla mnie fenomenem, jak ci się udało w taki sposób zawrócić mi w głowie. - potrząsnął głową. - Nie mogłem tego powstrzymać i ten lichy płomyczek, palący się na obrzeżach mojego serca, nagle i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, przemienił się w płonącą pasję... Przyciągasz mnie, zupełnie tak jak magnes, nawet nie wiesz jak ciężko się po hamować, jak tak patrzysz... - urwał, widząc niepewne i mętne spojrzenie srebrzystych oczu. Puścił go i się podniósł.
- Uznajmy, że tego nie było, hm? - odsunął się i oparł o drugi brzeg z uśmiechem. - Muszę cię bardzo przeprosić mój mały... Wystraszyłem cię?

(Heh Robi? Riddle to chyba raczej 'sprzeczka kochanków' ale zapraszam jak co)

5 sty 2020

Robin CD Vivi&Riddle

Zrobił się lekko czerwony. Patrzył na niego przez chwilę milcząc, ale w końcu powoli pokiwał głową.
- S-skooorro cchcesz – wyjąkał. Na twarzy Vivi’ego pojawił się lekki uśmiech, po czym chwycił ręce Davida w swoje, jednocześnie brudząc je w ziemi i pociągnął go w stronę drzwi. Na chwilę się zatrzymali, a demon pstryknął palcami. Dopiero wtedy otworzył drzwi, a ich oczom ukazała się łaźnia, na której środku stała balia z ciepłą wodą. Robin wszedł do środka, powietrze było ciepłe i wilgotne.
- Rozbierz się i wchodź, ja przyniosę ręczniki – po tych słowach zniknął. Robin patrzył na drzwi, przez które wyszedł jego przyjaciel. Czuł się dziwnie, jednocześnie zawstydzony i niepewny, z drugiej strony nie potrafił tego zatrzymać, bo za bardzo go lubił, dlatego się rozebrał. Włożył jedną nogę do wody i poczuł na całym ciele ciarki. Woda była ciepła, nawet bardzo ciepła, w porównaniu do tej, w której zazwyczaj się mył; a przypomnę, że chłopak mył się w rzece i jeziorach, dlatego nawet woda o kilka stopni w górę była dla niego bardzo ciepła. Na chwilę się zatrzymał, wisząc tak w połowie drogi. W końcu jednak się przemógł i włożył drugą stopę, kiedy do łaźni wrócił Vivi, z dwoma ręcznikami. - Jeszcze nie zamoczony? - powiedział, zamykając drzwi.
- Jest bardzo ciepła – powiedział kucając i zamaczając się do brzucha. Odwrócił się do przyjaciela, który położył ręczniki na wieszaku.
- Jeśli chcesz, mogę zmienić temperaturę – powiedział, ściągając bluzkę. Na początku sam chciał o to prosić, ale teraz, im dłużej siedział w takiej wodzie, nagle zmienił zdanie. Pokręcił przecząco głową, po czym usiadł, zamaczając się prawie do szyi. - Odwróć się – poprosił, a chłopak to zrobił. Na chwilę zamknął oczy, ciepła woda wcale nie była taka zła, jak na początku myślał. Nie zauważył nawet, kiedy woda się podniosła, gdy jego towarzysz wszedł do balii. On także się odwrócił i teraz stykali się plecami, przez co Robin miał przy swoim ciele jego miękkie ogony. Nie mogąc się powstrzymać, do jednego od razu się przytulił.
- Są takie miękkie – odezwał się z lekkim uśmiechem, kiedy Vivi się do niego odwrócił.
- Wiem – odparł. - A ile pracy trzeba włożyć w to, by takie były – Robin zatrzymał swój wzrok na jego bandażach.
- Czemu ich nie zdejmiesz? - zapytał widząc, że już nasiąknęły wodą.
- Nie chce mi się ich odwijać – odparł, wtedy chłopiec sięgnął do bandaża na oku, spojrzał na Vivi’ego, a ten tylko wzruszył ramionami. David ściągnął bandaż i położył za balię. Uważnie przyjrzał się jego obydwu oczom.
- Masz ładne oczy, po co je chowasz? - zapytał z uśmiechem i zaraz się odwrócił, kiedy jeden ogon zaczął go smyrać po plecach. Wtedy to Vivi przejechał palcem po plecach Robina, na co ten się wyprostował, ale się nie odwrócił, bo trochę go to zmroziło.
- Nie wiedziałem, że tatuaże masz też na plecach – mówiąc to, jeździł palcem wzdłuż jego znaków.
- Mam wszędzie – odparł chłopak i cierpliwie czekał, aż jego przyjaciel skończy. W tym czasie czerpał przyjemność z siedzenia w ciepłej wodzie, a nawet z jego dotyku, ponieważ było to dziwnie kojące, aż miał ochotę zasnąć.
- Tylko nie śpij – poczuł jego oddech na swoim karku. Chłopak się cicho zaśmiał, czując ciarki. Odwrócił głowę w stronę Vivi’ego, po czym dotknął jego policzka.
- Demony się starzeją? - zapytał ciekawy i przejechał mokrymi palcami po jego twarzy, szukając jakiejkolwiek oznaki starości.
- Ja jestem wiecznie piękny i młody – odparł z dumą i pokręcił ogonami. Widząc, jak ruszają się także jego uszy, chłopak nagle ich dotknął, delikatnie łapiąc. Na twarzy przyjaciela pojawiło się niezadowolenie.
- Robinku, puść je, są dość wrażliwe – chłopiec natychmiast to zrobił, przepraszając go ze spuszczoną głową.
- A czemu ciągle nosisz bandaże? - zapytał ciekawy.
- Mam kilka blizn, które wolę ukryć – wytłumaczył, na co chłopak pokiwał głową. Znowu się odwrócił do niego plecami, tym razem zamaczając także szyję. Miał ochotę popływać w takiej wodzie, wymarzył sobie jezioro z taką wodą. Na chwilę zamknął oczy, kiedy poczuł dotyk na włosach. Uniósł powieki i zobaczył Vivi’ego, który zaczął się bawić jego czupryną. Powoli chłopiec się podniósł i dopiero teraz zrozumiał, że przyjaciel mył mu włosy. Z uśmiechem siedział z zamkniętymi oczami, było to bardzo miłe uczucie, chociaż piana skapywała mu na nos. Próbował ją zdmuchnąć, ale zaraz pojawiła się kolejna. - Przechyl lekko głowę do tyłu – usłyszał i tak zrobił. Wtedy Vivi ściągnął pianę z jego twarzy i kontynuował mycie, robił to delikatnie i powoli, przez co Robin zrobił się trochę śpiący. Nie wytrzymując w stabilnej pozycji, przechylił się do tyłu, opierając się o tors chłopaka. David leżał tak z uśmiechem i zamkniętymi oczami, kiedy przyjaciel kontynuował swoją czynność. Nagle poczuł jego ciepły oddech przy policzku, a zaraz demon polizał jego ucho. David się cicho zaśmiał i zrobił lekko czerwony, ale nie zmienił pozycji. Dopiero po chwili, kiedy poczuł pod dłońmi jego miękki ogon, odwrócił głowę w stronę chłopaka, który chciał powtórzyć czynność i zamiast liznąć jego ucho, polizał jego usta. Robin jeszcze bardziej się uśmiechnął, bo tym razem to Vivi zrobił się lekko czerwony.
- Chciałem zapytać, czy mogę umyć twoje ogony – powiedział niewinnie. 

<Vivi? Można powiedzieć, że to prezent na rocznicę wątku xd>

Lennie CD Shu⭐zo (+16)

Złapałem chłopaka w ramiona.
- Coś mu się stało? - zapytał mężczyzna, widocznie zmartwiony. Spojrzałem na niego, przez chwilę po prostu mu się przyglądałem, starając się zrozumieć, kim jest, ale w końcu lekko się uśmiechnąłem i pokręciłem głową.
- Czasem tak ma, to ze zmęczenie – zapewniłem go. Na jego twarzy pojawiła się ulga.
- Chcieliście coś wziąć z toreb?  - zapytał, gdy zrozumiał, że zaglądaliśmy do bagażnika.
- Eee… Tak – skinąłem głową, poprawiając Shuzo, aby mi nie spadł. - Chciałem się napić.
- Było trzeba mówić, mam wodę w samochodzie – powiedział z szerokim uśmiechem.
Wróciliśmy do auta, tym razem czarnowłosego posadziłem obok siebie, na tylnym siedzeniu, kładąc sobie jego głowę na kolanach. Wyglądał na niespokojnego, chociaż był nieprzytomny. Patrzyłem na jego twarz, będąc pogrążony w myślach na temat tego, co się stało i co może się stać, kiedy mężczyzna wyrwał mnie z zamysłu, podając mi wodę. Patrzyłem na wyciągniętą dłoń. Normalnie bym odmówił, ale czułem, że teraz naprawdę zaschło mi w gardle, dlatego przyjąłem ją i się napiłem. Była zwyczajna, zakręciłem butelkę i położyłem obok, gdy ruszyliśmy. Przez jakiś czas było dobrze, nic podejrzanego się nie działo. Został jeszcze kawałek drogi, nie miałem zamiaru zasnąć, ale nagle moje oczy stały się ciężkie. Walczyłem ze snem, nie byłem nawet zmęczony, a jednak coś zmuszało mnie do zamknięcia oczu i… zaśnięcia.

4 sty 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Nie miałem zdecydowanie nic innego do powiedzenia, jak "no to ruszamy". Spacerek dobrze zrobi moim nogą tak samo, jak tyłkowi Lenniego. Na początku bardzo się w sumie z tego cieszyłem. Miałem tyle energii, że wydawało mi się, że spokojnie mógłbym przebiec jakiś maraton, ale szybko okazało się, że odrobinę przesadziłem. Po godzinie tachania walizki i ciągłego chodzenia miałem już serdecznie dość, a miasta, jak nie było, tak nie ma. Może jednak lepiej było poczekać na tego głupiego busa i zwyczajnie się do niego pchać?

Dotarliśmy do miasta jeszcze przed zachodem słońca. Byłem padnięty, Lennie z resztą też. Chyba jeszcze w życiu tyle nie musiałem iść, co dzisiaj. Przede wszystkim teraz strasznie chciało mi się pić. Mój towarzysz od razu zasugerował, żebyśmy znaleźli jakiś pierwszy lepszy sklepik i tam zrobili drobne zakupy. Byłem dość przychylny temu pomysłowi, ale w tym samym momencie moim oczom ukazał się Starbucks i tak oto całą sugestię szlag trafił. Uparłem się, że ja chcę tam iść oraz tam coś zjeść i wypić. Sam nie wiem dlaczego. Miałem takie, widzi mi się czy coś. Oczywiście po zakupie musiałem sobie też zrobić selfie, bo dotarło do mnie, że zawsze chciałem to zrobić, a jeśli stanie w kolejce ponad dwadzieścia minut po tym jakże intensywnym spacerze było nie wystarczające, to jeszcze zniknąłem w łazience na kolejne dziesięć, by znów się pomalować, bo moje oczy wyglądały fatalnie. Przy okazji jeszcze sprawdziłem, jak tu się teraz korzystnie dostać do Toronto. Znalazłem bardzo korzystną opcję na jutro rano punkt dziewiąta. Samolot i fajna cena biletów tylko lotnisko około sześciu godzin stąd... Pieszo z jakieś czternaście... Żadna taksówka tak daleko nas nie zawiezie, a nawet jeśli to zapłacimy fortunę. Wychodząc z toalety, kupiłem już nam dwa bilety, a potem wróciłem do Lenniego i nagle doznałem olśnienia.
- Łapiemy stopa na lotnisko. - oznajmiłem z uśmiechem, łapiąc swoją walizkę. Na początku to do niego nie dotarło. W końcu już się powoli ściemnia, powinniśmy raczej znaleźć jakiś nocleg, a nie wybierać się na jakieś nocne wycieczki, ale bardzo chciałem już dostać się do Toronto i zakończyć tę podróż happy endem, w którym Lennie widzi się ze swoim tatą i razem się przytulają. To będzie na pewno słodki widok i nie mogę się już doczekać, gdy Lennie będzie naprawdę szczęśliwy.
Najzwyczajniej w świecie stanąłem przy drodze i czekałem na jakiś przejeżdżający samochód. Już się zaczęło ściemniać, więc w sumie była to dość słaba pora na łapanie stopa, ale co nam szkodzi spróbować. Przejechała jedna osobówka, ale była pełna. Parę minut później jakiś wan, ale kierowca się nie zatrzymał. Tak samo zignorowały nas kolejne dwa samochody, aż tu nagle następny się zatrzymał. Akurat, gdy już zaczynałem tracić nadzieję. Kierowca zatrzymał się tuż przy mnie i opuścił szybę po stronie pasażera.
- Może was podwieźć chłopcy? - zapytał od razu mężczyzna siedzący za kierownicą. Ja się nachyliłem do okienka i spojrzałem na niego. Wyglądał dość sympatycznie. Czarny sweter, ciemna czapka, okulary, delikatny zarost. Zwyczajny facet.
- Musimy się dostać na lotnisko. - odpowiedziałem od razu.
- To świetnie się składa, będę przejeżdżać niedaleko. Wsiadajcie.
Od razu z Lenniem wpakowaliśmy walizki do bagażnika tuż koło czarnej torby należącej do naszego dzisiejszego zbawcy. Oczywiście od razu po tym usiadłem z przodu tuż koło kierowcy. Lennie wsiadł do tyłu chwilę później po zamknięciu bagażnika, a później już ruszyliśmy.
- A gdzie pan w ogóle jedzie? - spytałem, bo już nie podobała mi się ta niezręczna cisza, która utrzymywała się od jakiegoś czasu. Było już totalnie ciemno, a nie będę tu przecież spać.
- Jadę zabić... Zabić czas. Będę polował na jakieś niezłe okazy. - odpowiedział mężczyzna, dziwnym i dość tajemniczym tonem, a potem spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dla mnie było jasne, że pewnie jest jakimś myśliwym. W sumie nie pochwalałem nigdy takiego zajęcia, ale i tak z grzeczności przynajmniej się uśmiechnąłem, a potem temat się skończył. Po raz kolejny nastała cisza, a ja już w sumie nie wiedziałem jak zagadać, więc postanowiłem się po prostu gapić w boczną szybę.
Jakoś po północy mężczyzna zjechał na stację benzynową. Zostały nam dwie, trzy godziny do lotniska. Już trochę przysypiałem i gdy już się zatrzymaliśmy, ledwo co otworzyłem oczy, by spojrzeć na mojego przyjaciela siedzącego na tyle, zobaczyłem mężczyznę, który się do mnie nachyla i wącha moje ciuchy. Automatycznie ze zdziwioną miną się cofnąłem w stronę drzwi, a on jedynie się wyprostował i znów się uśmiechnął szeroko, pokazując zęby.
- Pachniesz trochę jak moja mamusia. - stwierdził i się oblizał. Nie wiedziałem, jak na to zareagować. Walnąć go? Zacząć krzyczeć? Zignorować? Zwiać z samochodu? Facet, widząc moją minę, jedynie spoważniał i otworzył drzwi po swojej stronie. - No dobrze to zaraz wrócę. Przyda się zatankować i takie tam. - wyszedł już z samochodu, zostawiając mnie z Lenniem. Już normalnie wyprostowałem się na siedzeniu i spojrzałem za siebie na towarzysza.
- On jest jakiś dziwny... - stwierdziłem, pomimo tego, że stało się to już oczywiste, a ja głupi musiałem usiąść z przodu.
- Od początku taki mi się wydawał. - odparł Lennie, patrząc za facetem, który właśnie odszedł od samochodu.
- Co robimy? - spytałem, zaczynając już lekko panikować.
- Przydałoby się sprawdzić jego torbę. - zasugerował Lennie, na co ja od razu wyskoczyłem z samochodu i otworzyłem bagażnik. Złapałem za czarną torbę i ją otworzyłem. W środku na zwykłych ubraniach walały się nożyki, folia malarska, rękawiczki, jakaś butelka z chustką. Nie chciałem nawet sprawdzać, co może się kryć pod tymi tandetnymi szmatami. Nie dało się tego nazwać ubraniami. Nikt normalny by czegoś takiego na siebie nie ubrał... Po przejrzeniu wzrokiem zawartości torby grzecznie ją zapiąłem i odsunąłem się od wciąż otwartego bagażnika. Nie umiałem z siebie nic wykrztusić. Lennie w tym momencie również wysiadł pojazdu i od razu do mnie podszedł.
- I co?
- N... No sam nie wiem...
- Miał coś podejrzanego? - spytał, kładąc ręce na moich ramionach. Nie umiałem jakoś odpowiedzieć. Byłem już totalnie przerażony. W co ja w nas wpakowałem? Za nim w ogóle otworzyłem usta, żeby cokolwiek z siebie wydukać, zauważyłem tego gościa, który już do nas wracał. Momentalnie zrobiło mi się słabo, nogi były jak z waty, powieki stały się takie ciężkie... W końcu nie dałem rady i zemdlałem.

(Lennie~?)