19 sty 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Te dwa dni upływały niemiłosiernie wolno. Morgan przychodziła każdego dnia, z pretekstem, że zachodzi do mnie przy okazji, bo odwiedza matkę: wierzyłem w to, jednak nie do końca, bo siedziała u mnie zbyt długo jak „tylko pod pretekstem”. Ponad to zawsze trzymała mnie za rękę i się uśmiechała, dopytując o moje życie. Idiotą nie byłem, czułem, że może być coś na rzeczy, w końcu byliśmy dla siebie obcymi ludźmi, a jednak zajmowała się mną jak przyjacielem. Z drugiej strony nie mogłem jej spławić, musiała mi pomóc odnaleźć Shuzo, bez którego nawet noce były okropne – ciągłe koszmary, spocone ciało ze strachu i niewyspanie. Nie mogłem przestać myśleć, że nie żyje…
Ale gdy minął ten drugi dzień, poprosiłem doktora, aby mnie wypisał. Na początku nie chcieli, długo się ze mną kłócili, że powinienem zostać, ale gdy zapewnił im, że wrócę tu za trzy dni, a potem jeśli będzie trzeba, zostanę na obserwacji, zgodzili się. Dostałem wypis i legalnie mogłem opuścić to miejsce. Trzeba zaznaczyć, że nie posiadając swojej torby, nie miałem żadnych ubrań, w końcu nawet ten kilt lekarski mi zabrali. Na ratunek przyszła Morgan, która pożyczyłam ubrania od swojego brata, na szczęście były one idealne – może trochę luźne, ale ważne, że nie musiałem latać goły. Gdy tylko wyszedłem ze szpitala, dziewczyna nalegała na jakieś śniadanie, chociaż przekąskę, ale nie ważne jak długo się upierała, nie zgodziłem się. Chciałem już jechać i gdyby nie szantaż z jej strony, że na głodnego nie pojedzie, nie wylądowalibyśmy w małej restauracji na naleśnikach. Chociaż były bardzo smaczne, nie potrafiłem zjeść ich wszystkich. Tak bardzo się bałem, byłem cały zestresowany, że właśnie marnujemy te cenne chwilę, które potem mogą się okazać bardzo potrzebne. Zapakowałem prawie połowę swego śniadania do pojemniczka, otrzymanego od kelnerki i nareszcie wsieliśmy do samochodu.
Droga trwała dłużej, niż trzy godziny, ponieważ był jakiś wypadek i musieliśmy jechać okrężną drogą. Cały czas siedziałem jak na szpilkach. Morgan starała się rozluźnić atmosferę, porozmawiać ze mną, ale ja nie byłem skupiony, aby odpowiadać jej na pytania, czy zadawać własne, dlatego ostatnią godzinę przesiedzieliśmy słuchając radia. Nawet zjadłem te cholerne naleśniki, bo kiszki grały mi marsza, co po kwadransie zrobiło się strasznie denerwujące. Cała droga okropnie mi się dłużyła, starałem się zając swój umysł patrząc na krajobraz, albo myśląc o Toronto, co zrobię, jak spotkam swego ojca, ale gdy zacząłem rozmyślać, gdzie bym mógł zabrać Shuzo, czarne myśli powróciły. To były najgorsze, najbardziej stresujące cztery godziny w moim życiu. 
Dotarliśmy. Wprowadziłem adres w GPS i już po chwili wjechaliśmy do jakiegoś lasu. Wypatrywałem domu, który pojawił się jakiś kilometr od drogi głównej. Przy budynku znajdowało się dokładnie to samo auto, których jechaliśmy. Kazałem zatrzymać auto za drzewami, aby ten facet nas nie widział. Ruszyliśmy z Morgan do drzwi; plan był prosty, ona puka, otwiera drzwi, ja idę za nią i jak na niego trafimy, od razu go uderzam w twarz. Ale plan okazał się niepotrzebny.
Nim dotarliśmy do drzwi, zostały otwarte na oścież, a w nich stał czarnowłosy chłopak. Miałem wrażenie, że to sen, widzę ducha – on chyba też, bo miał taką samą minę – bo chłopak był cały we krwi. Morgan się do mnie przytuliła, gdy go zobaczyła, ale musiałem ją odepchnąć, bo Shuzo nagle stracił przytomność. Gdy trzymałem go w swoich ramionach, byłem wulkanem emocji. Nie miałem pojęcia, co czuć. Zadowolenie, strach, frustracje, niepewność… najpierw sprawdziłem, czy jest ranny. Był zdrowy, więc to oznaczało, że to była krew tego faceta. Spojrzałem na otwarte drzwi, w domu panowała cisza. Przytuliłem chłopaka do siebie, byłem taki szczęśliwy, że nic mu nie jest. Podniosłem go i po chwili podeszła do mnie czarnowłosa.
- I co teraz? - najpierw spojrzałem na samochód, a potem na dom. Dalej nikt z niego nie wychodził, dlatego ruszyłem w stronę budynku. Dom dziwnie śmierdział, jakby sprzątał go jakiś niedokładny baran; niech czysto będzie na pierwszy rzut oka, ale niech za meblami rozwija się populacja nowej bakterii. Kuchnia była pusta, tak samo salon. Położyłem chłopaka na kanapie i kazałem dziewczynie go pilnować. Sam zaś przeszukałem cały dom.
Pokój na piętrze był najgorszy. Już przed wejściem czuć było krew, a gdy je otworzyłem, przeraziłem się. Łóżko i ściany były obryzgane czerwoną cieczą, a na ziemi leżał ten mężczyzna, który nad podwoził. Miał rozcięte gardło, otwarte oczy i usta otwarte w niemym krzyku. Na chwilę ten obraz mnie sparaliżował, jednak zacisnąłem pięści i podszedłem do niego. Nie żył na sto procent, nie tylko utracił sporo krwi, ale też miał przecięte żyły. Odsunąłem się i chwyciłem tylko nasze torby, wyszedłem z pokoju i starałem się uspokoić oddech. Wróciłem do salonu.
- Odpoczniemy i wrócimy – powiedziałem do dziewczyny, która pokiwała głową.
- Lennie… czemu masz krew na palcach? - podniosłem rękę.
- Chyba nie chcesz wiedzieć, lepiej nie idź na piętro – po tych słowach wyszedłem i skierowałem się do łazienki. Umyłem dłonie i twarz, spojrzałem w lustro. To wszystko mogło się już zakończyć… mafia złapana, facet nie żyje… wziąłem prysznic. Woda wyciąga zmęczenie, a ja chciałem pozbyć się tych wszystkich uczuć, jakie nagromadziły się w moim ciele od czasu „łapania stopa”. 
Wyszedłem z łazienki i wróciłem do salonu. Po drodze zobaczyłem, że Morgan krząta się po kuchni. Nie chcąc jej przeszkadzać, usiadłem przy chłopaku. Był cały we krwi, minę miał wykrzywioną w strachu i nie chciał otworzyć oczu. Wziąłem w swoją dłoń jego rękę i pogładziłem go kciukiem. Potem pogładziłem go po włosach i prawie wybuchnąłem płaczem. Oczy mi się zaszkliły, ale postanowiłem zostawić łzy na potem, gdy będę sam. Nachyliłem się nad jego twarzą i złożyłem lekki pocałunek na jego czole. 
- Nie wiem co bym zrobił, gdy cię zabrakło – wyszeptałem do śpiącego, po czym go puściłem, wytarłem oczy i poszedłem do kuchni. Dziewczyna właśnie zalewała herbatę, gdy usłyszała moje kroki, odwróciła się.
- Wiem, że miałam tam nie iść, ale go zobaczyłam – pokiwałem tylko głową. - To on go zabił, prawda? - miała na myśli Shuzo. Przez chwilę milczałem.
- Najwidoczniej musiał. O jednego kretyna mniej na tym świecie – oparłem się o blat.
- Nie powinniśmy zadzwonić na policję?
- Gdy będziemy odjeżdżać. Mam już tego dość, jeszcze Shu będzie miał problemy – Morgan stanęła obok mnie.
- To twój przyjaciel?
- Ta… - powiedziałem nie pewnie. Czy tylko przyjaciel?
- Mam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży – położyła swoją dłoń na mojej. Spojrzałem na nią, lekko się uśmiechnąłem i gdy miałem zamiar wrócić do chłopaka, bo usłyszałem skrzypnięcie kanapy, twarz dziewczyny znalazła się tuż przy mojej. Morgan mnie pocałowała, a w progu pojawił się Shuzo.

Shu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz