4 sty 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Nie miałem zdecydowanie nic innego do powiedzenia, jak "no to ruszamy". Spacerek dobrze zrobi moim nogą tak samo, jak tyłkowi Lenniego. Na początku bardzo się w sumie z tego cieszyłem. Miałem tyle energii, że wydawało mi się, że spokojnie mógłbym przebiec jakiś maraton, ale szybko okazało się, że odrobinę przesadziłem. Po godzinie tachania walizki i ciągłego chodzenia miałem już serdecznie dość, a miasta, jak nie było, tak nie ma. Może jednak lepiej było poczekać na tego głupiego busa i zwyczajnie się do niego pchać?

Dotarliśmy do miasta jeszcze przed zachodem słońca. Byłem padnięty, Lennie z resztą też. Chyba jeszcze w życiu tyle nie musiałem iść, co dzisiaj. Przede wszystkim teraz strasznie chciało mi się pić. Mój towarzysz od razu zasugerował, żebyśmy znaleźli jakiś pierwszy lepszy sklepik i tam zrobili drobne zakupy. Byłem dość przychylny temu pomysłowi, ale w tym samym momencie moim oczom ukazał się Starbucks i tak oto całą sugestię szlag trafił. Uparłem się, że ja chcę tam iść oraz tam coś zjeść i wypić. Sam nie wiem dlaczego. Miałem takie, widzi mi się czy coś. Oczywiście po zakupie musiałem sobie też zrobić selfie, bo dotarło do mnie, że zawsze chciałem to zrobić, a jeśli stanie w kolejce ponad dwadzieścia minut po tym jakże intensywnym spacerze było nie wystarczające, to jeszcze zniknąłem w łazience na kolejne dziesięć, by znów się pomalować, bo moje oczy wyglądały fatalnie. Przy okazji jeszcze sprawdziłem, jak tu się teraz korzystnie dostać do Toronto. Znalazłem bardzo korzystną opcję na jutro rano punkt dziewiąta. Samolot i fajna cena biletów tylko lotnisko około sześciu godzin stąd... Pieszo z jakieś czternaście... Żadna taksówka tak daleko nas nie zawiezie, a nawet jeśli to zapłacimy fortunę. Wychodząc z toalety, kupiłem już nam dwa bilety, a potem wróciłem do Lenniego i nagle doznałem olśnienia.
- Łapiemy stopa na lotnisko. - oznajmiłem z uśmiechem, łapiąc swoją walizkę. Na początku to do niego nie dotarło. W końcu już się powoli ściemnia, powinniśmy raczej znaleźć jakiś nocleg, a nie wybierać się na jakieś nocne wycieczki, ale bardzo chciałem już dostać się do Toronto i zakończyć tę podróż happy endem, w którym Lennie widzi się ze swoim tatą i razem się przytulają. To będzie na pewno słodki widok i nie mogę się już doczekać, gdy Lennie będzie naprawdę szczęśliwy.
Najzwyczajniej w świecie stanąłem przy drodze i czekałem na jakiś przejeżdżający samochód. Już się zaczęło ściemniać, więc w sumie była to dość słaba pora na łapanie stopa, ale co nam szkodzi spróbować. Przejechała jedna osobówka, ale była pełna. Parę minut później jakiś wan, ale kierowca się nie zatrzymał. Tak samo zignorowały nas kolejne dwa samochody, aż tu nagle następny się zatrzymał. Akurat, gdy już zaczynałem tracić nadzieję. Kierowca zatrzymał się tuż przy mnie i opuścił szybę po stronie pasażera.
- Może was podwieźć chłopcy? - zapytał od razu mężczyzna siedzący za kierownicą. Ja się nachyliłem do okienka i spojrzałem na niego. Wyglądał dość sympatycznie. Czarny sweter, ciemna czapka, okulary, delikatny zarost. Zwyczajny facet.
- Musimy się dostać na lotnisko. - odpowiedziałem od razu.
- To świetnie się składa, będę przejeżdżać niedaleko. Wsiadajcie.
Od razu z Lenniem wpakowaliśmy walizki do bagażnika tuż koło czarnej torby należącej do naszego dzisiejszego zbawcy. Oczywiście od razu po tym usiadłem z przodu tuż koło kierowcy. Lennie wsiadł do tyłu chwilę później po zamknięciu bagażnika, a później już ruszyliśmy.
- A gdzie pan w ogóle jedzie? - spytałem, bo już nie podobała mi się ta niezręczna cisza, która utrzymywała się od jakiegoś czasu. Było już totalnie ciemno, a nie będę tu przecież spać.
- Jadę zabić... Zabić czas. Będę polował na jakieś niezłe okazy. - odpowiedział mężczyzna, dziwnym i dość tajemniczym tonem, a potem spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dla mnie było jasne, że pewnie jest jakimś myśliwym. W sumie nie pochwalałem nigdy takiego zajęcia, ale i tak z grzeczności przynajmniej się uśmiechnąłem, a potem temat się skończył. Po raz kolejny nastała cisza, a ja już w sumie nie wiedziałem jak zagadać, więc postanowiłem się po prostu gapić w boczną szybę.
Jakoś po północy mężczyzna zjechał na stację benzynową. Zostały nam dwie, trzy godziny do lotniska. Już trochę przysypiałem i gdy już się zatrzymaliśmy, ledwo co otworzyłem oczy, by spojrzeć na mojego przyjaciela siedzącego na tyle, zobaczyłem mężczyznę, który się do mnie nachyla i wącha moje ciuchy. Automatycznie ze zdziwioną miną się cofnąłem w stronę drzwi, a on jedynie się wyprostował i znów się uśmiechnął szeroko, pokazując zęby.
- Pachniesz trochę jak moja mamusia. - stwierdził i się oblizał. Nie wiedziałem, jak na to zareagować. Walnąć go? Zacząć krzyczeć? Zignorować? Zwiać z samochodu? Facet, widząc moją minę, jedynie spoważniał i otworzył drzwi po swojej stronie. - No dobrze to zaraz wrócę. Przyda się zatankować i takie tam. - wyszedł już z samochodu, zostawiając mnie z Lenniem. Już normalnie wyprostowałem się na siedzeniu i spojrzałem za siebie na towarzysza.
- On jest jakiś dziwny... - stwierdziłem, pomimo tego, że stało się to już oczywiste, a ja głupi musiałem usiąść z przodu.
- Od początku taki mi się wydawał. - odparł Lennie, patrząc za facetem, który właśnie odszedł od samochodu.
- Co robimy? - spytałem, zaczynając już lekko panikować.
- Przydałoby się sprawdzić jego torbę. - zasugerował Lennie, na co ja od razu wyskoczyłem z samochodu i otworzyłem bagażnik. Złapałem za czarną torbę i ją otworzyłem. W środku na zwykłych ubraniach walały się nożyki, folia malarska, rękawiczki, jakaś butelka z chustką. Nie chciałem nawet sprawdzać, co może się kryć pod tymi tandetnymi szmatami. Nie dało się tego nazwać ubraniami. Nikt normalny by czegoś takiego na siebie nie ubrał... Po przejrzeniu wzrokiem zawartości torby grzecznie ją zapiąłem i odsunąłem się od wciąż otwartego bagażnika. Nie umiałem z siebie nic wykrztusić. Lennie w tym momencie również wysiadł pojazdu i od razu do mnie podszedł.
- I co?
- N... No sam nie wiem...
- Miał coś podejrzanego? - spytał, kładąc ręce na moich ramionach. Nie umiałem jakoś odpowiedzieć. Byłem już totalnie przerażony. W co ja w nas wpakowałem? Za nim w ogóle otworzyłem usta, żeby cokolwiek z siebie wydukać, zauważyłem tego gościa, który już do nas wracał. Momentalnie zrobiło mi się słabo, nogi były jak z waty, powieki stały się takie ciężkie... W końcu nie dałem rady i zemdlałem.

(Lennie~?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz