5 lip 2017

Shavile DO Helsinga

Idealny czas na ruszenie się z domu. Niestety większość ze spraw, jakie były do załatwienia w ciągu dnia, będę musiała przełożyć na jutro. Obecnie mogłam co najwyżej zaspokoić domagający się od rana żołądek. Taki miałam też zamiar. Zamknąwszy drzwi na klucz, zbiegłam po schodach z piętra. W międzyczasie dało się słyszeć wiązanki niewybrednych wyzwisk i towarzyszący temu trzask tłuczonego szkła. Po tym, jak to było w zwyczaju, odezwał się kobiecy krzyk, by przerodzić jednostronne obelgi w zaciekłą kłótnię. Sąsiedzi spod czwórki, huh. Cóż, dzień jak co dzień. Wzruszyłam ramionami, bowiem interwencje i tak na nic się nie zdawały. Można powiedzieć, że kończyły się większą liczbą poszkodowanych. Dobrze pamiętam, gdy pewnego razu sama skończyłam z podbitym okiem. Nie licząc już niezwykłych ilości krwi, sączących się wtedy z nosa i rozciętej wargi. Od tamtego czasu wolałam się nie wtrącać. Tak samo jak reszta mieszkańców... Zresztą. Pchnęłam drzwi przy wyjściu z klatki i od razu skierowałam swoje kroki w stronę najbliższego straganu, będącego właściwie jedynym takim, funkcjonującym dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dobrze, że nie znajdował się na drugim końcu miasta. Sama myśl o takiej ewentualności, wyrwała z moich ust zirytowane prychnięcie.
- Wtedy pewnie umarłabym z głodu. - wyrzekłam gdzieś w przestrzeń, wpatrzona w czerń nocnego nieba. W czasie niespiesznego marszu, coraz bardziej poczęłam odczuwać, że moja obecność jedynie zakłóca tę wręcz nieskazitelną ciszę. Nawet cichy huk zdawał się tu bardziej na miejscu. Czekaj... Jaki znów huk? Wtem mój wzrok przyciągnęła wąska uliczka pomiędzy dwoma starymi, kamiennymi budynkami. Nie. Nie, nie, nie. Nawet się nie waż. Ale nogi same mnie powiodły w tamtym kierunku. Wrodzona ciekawość nie dała mi przejść obojętnie, toteż już po chwili stałam skryta w cieniu kamienicy, odcięta od światła ulicznych latarni. Nawet gdy oczy w miarę przywykły do ciemności, wciąż ciężko było cokolwiek dostrzec. Ledwie zauważalne kontury jakiś nieokreślonych obiektów i ta para brązowych ślepi, która jako jedyna była aż nazbyt wyraźna...
~**~
Do moich uszu zaczęły dobiegać coraz to wyraźniejsze dźwięki płaczącego dziecka, szczekającego psa, a w tle gwar tłumu ludzi. Przez jakiś czas wszystko działo się za mgłą. Miałam wręcz wrażenie, że znajduję się po drugiej stronie rzeczywistości i wsłuchuję uważnie w każdą nutę z pryzmatu gęstego powietrza. Uchyliłam niepewnie zaspane powieki, czując ból doskwierający szczególnie w okolicy kręgosłupa i łopatek. Podniosłam się na nogach, rozglądając po dobrze znanym mi namiocie. No tak. Tak się kończą wczesne, nieprzespane poranki, kiedy cyrk wjeżdża do miasta. Wszyscy są poruszeni i robią zbędne widowisko wokół czegoś, co się jeszcze nie zaczęło.
- Wypada się ogarnąć przed śniadaniem... - westchnęłam zrezygnowana sama do siebie i pragnąc zostać niezauważona, prześlizgnęłam się przez małe pomieszczenie, które obrałam sobie za legowisko. Nie minęła chwila, a byłam już na zewnątrz. Widząc niebo mogłam śmiało stwierdzić, że ten dzień zapowiadał się tak samo pochmurnie, jak wszystkie poprzednie. Przemknęłam bezdźwięcznie między namiotami, naciągając kaptur ciemnej bluzy na oczy i kierując się w stronę łaźni. W ogóle bardziej jakoś preferuję samotność niż spędzanie czasu w gronie przyjaciół czy znajomych, dlatego staram się wybierać takie pory kąpania, gdzie byłabym sama. A rano? Kto kąpie się z rana oprócz mnie? No właśnie, nikt! Dlatego o tej porze nie spodziewałam się tu nikogo.

<Helsing?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz