Spojrzałem na niego z lekkim zdziwieniem.
- Jesteś pewien, że nie chciałeś trzech? - zapytałem spokojnie, unosząc głowę.
- Chyba wiem, co powiedziałem – przyglądał mi się ostrym spojrzeniem. Westchnąłem smutno, coś musiało mi się poplątać...
- No dobra, to inaczej – zdjąłem kapelusz i sięgnąłem ręką do jego dna. Po chwili wyciągnąłem dla niego pozostałe żółte owoce. Shu spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
- Po co więc chodzisz do sklepu, jak możesz z niego wszystko wyciągnąć? - zapytał, podchodząc i odbierając ode mnie cytryny. Szybko zaczął je układać wokół wazonu.
- Te cytryny nie są do jedzenia, więc zapamiętaj, które kupiłem. Inaczej możemy zjeść coś na wzór styropianu, albo starej pianki – chłopak słysząc to, zapukał w owoce, które nie wydały z siebie żadnego dźwięku, podobnego do wymienionych przeze mnie rzeczy. Nie zawracając sobie głowy niczym więcej, odstawił je na miejsce i niecierpliwie czekał na mojego tatę.
To wszystko zdawało się takie nierealne. Jeszcze niedawno wybieraliśmy tort, dekoracje i muzykę na wesele, a teraz polana jutro miała być gotowa na przyjęcie wszystkich gości. Z samego rana mam odebrać pierścionki, wiedziałem, że nie będzie problemu ze wstaniem; byłem już tak podekscytowany, że chyba nie będę spał. Shuzo nie pozwolił mi zobaczyć swojego stroju, bo jak twierdził, to by zapeszyło ceremonię. Nie naciskałem, wiedziałem, że będzie wyglądał pięknie. Mój garnitur także był gotowy, wszystko wydawało się być zrobione do końca. Wystarczyło jeszcze przywitać ojca, oprowadzić go po cyrku i czekać do jutra.
Czarnowłosy niecierpliwie czekał na przyjazd gościa, więc kiedy dostałem od niego wiadomość, że jest już na miejscu, chłopak prawie dostał zawału, bo nagle sobie o czymś przypomniał. Kiedy nadrabiał zapomnianą rzecz, ja wyszedłem z namiotu i skierowałem się na początek cyrku. Tam miał czekać. Mężczyzna elegancko ubrany dokładnie przyglądał się cyrkowi, na jego twarzy widziałem niesmak, chociaż kiedy się z nim przywitałem, ukrywał to wszystko. Wiedziałem, że mu ciężko, w końcu nie o tym myślał, kiedy mnie wychowywał. Mimo wszystko musiał to zaakceptować. Wróciliśmy do mojego narzeczonego.
Obiad przeszedł całkiem sprawnie. Shuzo się stresował, przez co czasami się rozgadywał na dłuższe chwile, ale nie powiedział niczego głupiego. Mój rodzic także zrezygnował z głupich komentarzy, dzięki czemu atmosfera była przyjemna, a obiad bardzo smaczny. Mężczyzna nawet pochwalił kuchnie i dekorację – widziałem, jak Shuzo z radości macha ogonkiem. Po skończonym obiedzie poszliśmy całą trójką na spacer; oprowadziliśmy mojego ojca po całym terenie, pokazując gdzie odbędzie się ślub. Gdy nadszedł wieczór, odprowadziliśmy go do jego namiotu, w którym jeszcze chwilę z nim zostałem i porozmawiałem na osobności. Szczerze przyznał, że nie jest zadowolony z życia, jakie prowadziłem, ale to zaakceptował i dodał, że mama byłaby szczęśliwa, gdyby wiedziała, że mam się dobrze.
Wróciłem do Shuzo, który zdążył wszystko sprzątnąć i się umyć. Aktualnie siedział przy maszynie i coś szył. Podszedłem do niego, całując w policzek.
- I jak? Twój tata jest zadowolony? - pokiwałem twierdząco głową. - Ciesze się – zaczął merdać ogonkiem.
- Lubie jak to robisz – stwierdziłem z lekkim uśmiechem.
- Co? - spojrzał na mnie zdziwiony, przestając szyć.
- To – wskazałem na jego ogon. - Wtedy wiem, że jesteś szczęśliwy – wytłumaczyłem, na co on przewrócił oczami.
- Jest tyle sposobów na okazywanie radości, a ty lubisz akurat ten – krótko się zaśmiałem.
- Bo tylko ty tak umiesz. Idziesz do łóżka?
- Tylko to skończę.
- To ja pójdę pod prysznic.
Reszta wieczoru minęła szybko i tak jak zawsze; czytałem na głos książkę, a Shuzo mnie słuchał i po jednym rozdziale zasnął. Okryłem go kołdrą, odłożyłem lekturę na bok i przytuliłem się do niego.
- Jutro wielki dzień – wyszeptałem, a on tylko cicho mruknął. Zamknąłem oczy, nie sądziłem, że uda mi się zasnąć, okazało się jednak, że byłem bardziej zmęczony, niż sądziłem.
Prawie zaspałem. Prawie.
Byłem umówiony o ósmej rano po odbiór obrączek, a wstałem kwadrans przed ósmą. Zerwałem się na równe nogi, budząc przy tym śpiącego narzeczonego.
- Muszę lecieć – ucałowałem go w czoło, po czym szybko się ubrałem i bez śniadania pobiegłem do miasta.
Spóźniłem się trochę, ale to było bez znaczenia. Kobieta podarowała mi czerwone pudełeczko z pierścionkami w środku. Schowałem je do kieszeni i już spokojnym krokiem wróciłem do cyrku. Cały czas byłem uśmiechnięty, nie mogłem się doczekać szesnastej; o tej porze miała się odbyć ceremonia. Wkrótce zostaniemy małżeństwem. To takie ekscytujące, że gdybym mógł, latałbym ze szczęścia nad całym miastem. Tak bardzo chciałem od niego usłyszeć to jedno "tak" i móc go pocałować, pieczętując tym samym nasz związek. Tak bardzo chciałem móc z nim zatańczyć, z nim i naszym dzieckiem. Tak bardzo chciałem...
Gdy wszedłem do namiotu, Shuzo stał już na nogach. Widząc mnie, posłał mi zestresowane spojrzenie.
- Co to za mina? - zapytałem.
- A jeśli coś nie wyjdzie? - lekko się zdziwiłem, słysząc jego słowa. - Masz obrączki? - pokiwałem głową, po czym wsadziłem rękę do kieszeni, chcąc mu pokazać pudełeczko. Trochę czasu mi to zajęło, bo kieszeń okazała się pusta. Starając się niczego po sobie poznać, uśmiechnąłem się szeroko.
- Mam, nie martw się – poklepałem się po kieszeni.
- Na pewno? Masz minę...
- Na pewno – zapewniłem go. - Pójdę sprawdzić co z przygotowaniami, a ty się niczym nie martw – podszedłem do niego i wziąłem jego ręce w swoje. - To będzie najpiękniejszy dzień w naszym życiu – pocałowaliśmy się. Potem wyszedłem z namiotu i nim ruszyłem na polanę, aby sprawdzić, czy wszystko idzie z planem, zacząłem wracać w stronę sklepu, chcąc znaleźć po drodze zagubione pudełeczko. Okazało się, że miałem dziurę w kieszeni...
Długo nie szukałem, leżała na drodze w połowie drogi. Odetchnąłem z ulgą, po czym trzymając je tym razem w dłoni, ruszyłem na miejsce ślubu.
Shu? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz