20 lis 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Już myślałem, że będziemy się po prostu błąkać po okolicy w tę paskudną pogodę. Naprawdę nie łudziłem się nawet, że ktoś nam nawet otworzy drzwi, a co dopiero zaprosi do środka. Dlatego to, co się stało, bez wątpienia mogę nazwać jakimś szczęściem w nieszczęściu. Pomimo sprawy z morderstwem i nieudanej próbie znalezienia jakichkolwiek wskazówek w stronę odnalezienia sprawcy, przynajmniej nie czułem już chłodu ani spływających po moim ciele kropel wody, których ilość spokojnie można by było porównać do wodospadu. Cieszyłem się również, że nas żaden piorun nie trzasnął po drodze, ale chyba przede wszystkim, że po prostu się tam z Lenniem znaleźliśmy.
Siedząc już na wygodnej kanapie z kocykiem i Lenniem z boku nie miałem się o co martwić. Byłem przekonany, że z maleństwem było wszystko w porządku i mogłem się jedynie modlić, żeby samemu nie zachorować, aczkolwiek czułem się dobrze. Miałem również nadzieję, że Lenniemu nic się nie stanie. W końcu po naszej ostatniej wspólnej przygodzie z wodą porządnie się rozchorował. Myślałem, że w każdej chwili mi może zejść na tamten świat w tym łóżku... A tu proszę. Wspólne wycieczki, ślub, a za niedługo dziecko. Cieszę się, że mój facet jest taki nie do zdarcia. Jednak to nie zmienia faktu, że w życiu nie przestanę się o niego martwić. Jest i będzie dla mnie najważniejszy na świecie. Kocham go bardziej niż samego siebie. Może sytuacja się trochę zmieni, gdy nasza rodzinka się trochę powiększy, ale po prostu, zamiast jednej osoby będę mieć aż dwie do kochania. W sumie to tak trochę już mam...
Odkąd tylko tutaj się znaleźliśmy, moją uwagę przykuła ta mała słodkość, przyglądająca się nam od samego początku. Miała takie dwa piękne blond kucyki zawiązane różowymi gumkami. Na początku bała się podejść i przyglądała się nam zza ściany, a później też podkradła się do fotela, na którym przesiadywał jej tata. Rozmawiał on głównie z Lenniem, a ja w tym czasie łapiąc co jakiś czas kontakt wzrokowy z dziewczynką, posyłałem jej jakąś głupią minę. Za każdym razem wtedy się chowała i cicho śmiała. Aż w końcu, gdy na chwilę oderwałem wzrok od fotela, gdzieś mi zniknęła. Dopiero po chwili, gdy moje psie uszy się poruszyły, wychwytując jakieś ciche śmiechy z boku kanapy, to ją znalazłem. Jednak tym razem w towarzystwie troszkę starszego braciszka. Nie minęła chwila i oboje wyjrzeli ze swojej kryjówki ostrożnie prosto w moją stronę, starając się powstrzymać śmiechy. Pewnie czekali, aż zrobię kolejną głupią minę, ale tym razem już miałem dla nich coś o wiele lepszego, albo przynajmniej bardziej zaskakującego. Udając, że ich nie widzę, powoli, wciąż siedząc na kanapie, przesunąłem się w ich stronę. Dzieciaki od razu zareagowały śmiechem i znów się schowały. Byłem cierpliwy, ale nie trwało to długo. Nim zdążyłem się obejrzeć, pierwsze dziecko po raz kolejny wyjrzało zza kanapy. Był to siedmioletni Olivier. Miał taką uroczą i bardzo jasną blond czuprynkę. Niczego się nie spodziewał, ale gdy tylko wskoczył na niego wesoły i o wiele bardziej okrągły niż zazwyczaj futrzak, oczka wręcz mu się zaświeciły. Z racji tego małego zaskoczenia, wylądował na podłodze, a ja na nim, momentalnie zaczynając machać ogonem i zaczynając go obwąchiwać. Czułem czekoladę. Chłopiec od razu zaczął się śmiać i w ogóle nie przejął się upadkiem.
- Piesek! - usłyszałem podekscytowaną dziewczynkę, która klęczała przy bracie. - Tato, możemy go zatrzymać? - od razu chwiejnie wstała, starając się mnie utrzymać na rękach, aczkolwiek podniosła mnie, łapiąc mnie tylko pod przednie łapki, więc tak trochę bardziej wisiałem, nie mogąc do końca dotknąć tylnymi łapkami podłogi. Nie było to wygodne, a po krótkiej chwili już wolałem, żeby mnie puściła. Zacząłem się wiercić, przy okazji zauważając Lenniego i jego minę, która była dość przejęta oraz odrobinę przestraszona całym zajściem. Wiem, że to na pewno nie wyglądało dobrze. Do tego miałem ten ogromny brzuch w tej formie. Sam się zastanawiałem, co by się stało, gdybym jakimś cudem wyślizgnął się tej dziewczynce z rąk i spadł na ziemię. Chociaż tak szczerze wolałbym nie wiedzieć ani tym bardziej tego doświadczyć.
- Maddie, to jeden z naszych gości. - odparł mężczyzna z dość zakłopotaną miną. - Nie trzymaj go tak. - dodał jeszcze, a dziewczynka skruszona postawiła mnie na ziemi.
- Przepraszam. - wymamrotała, głaszcząc mnie po głowie, aczkolwiek jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. - Ale... To ja chcę być pieskiem. - dodała stanowczo, prostując się.
- Nie da się tak. - odpowiedział jej braciszek, siedząc tuż przy nas. Dziewczynka nie wyglądała na bardzo zadowoloną jego słowami i pierwsze, co zrobiła, to pokazała mu język.
- A pan tak umie, więc ja też. - po jej odpowiedzi, wolałem sam zainterweniować. Czułem, że to zmierza w złym kierunku, a nie za bardzo przepadam za jakimikolwiek kłótniami. Wróciłem do swojej ludzkiej postaci. Siedziałem między dwójką dzieci i oboje objąłem rękami, bardziej przyciągając do siebie.
- Powiem wam coś maluchy, ale... - przerwałem na chwilę, przenosząc wzrok z dziewczynki na chłopca. Później bardziej się schyliłem z lekkim uśmiechem na ustach. - To moja mała tajemnica. - wyszeptałem do nich. Mała Maddie aż gwałtownie wciągła powietrze, zakrywając sobie po tym usta rączkami. Wyglądała na bardzo podekscytowaną. Już myślałem, że zaraz mi tu zacznie skakać z radości. Natomiast Olivier był bardziej powściągliwy i spokojnie czekał, aż coś jeszcze powiem. - Mogę wam zaufać? - spytałem jeszcze równie cicho, jak wcześniej. Dziewczynka od razu energicznie pokiwała głową, a jej brat po prostu mi przytaknął. Przyglądał się mi z widocznym zainteresowaniem, choć zupełnie nie okazywał tego, jak siostra. - No dobrze. - już byłem gotowy zacząć, gdy tu nagle ktoś niespodziewanie mi się wciął.
- O, czekaj! Chodźmy do mojego pokoju. Pluszaki nikomu nie wygadają, a oni mogą podsłuchiwać. - oznajmiła dziewczynka, zerkając za siebie prosto na swojego tatę i Lenniego. Od razu złapała mnie za rękę, a po chwili to samo zrobił jej braciszek, przyznając siostrze rację.
- Uhum... Niech już będzie. - nie byłem za bardzo przekonany. Nie chciałem zostawiać Lenniego samego, ale jak miałem odmówić takim słodziakom?
Tak też skończyłem w kolorowym pokoju, czując na sobie guzikowy wzrok ponad czterdziestki różnych pluszaków. Siedziałem na różowiutkim i puchatym dywanie naprzeciwko łóżka prawdziwej królewny. Najbardziej podobały mi się w nim zwisające zasłony. Były z delikatnego białego materiału i sięgały do samej podłogi, lecz na dzień były one spięte dużymi różowymi kokardami. Dwójka dzieci leżała na wspomnianym łóżku na brzuchach. Maddie przytulała jednego ze swoich misi, patrząc prosto na mnie. Olivier po prostu jej towarzyszył. Ewidentnie nie był fanem żadnych maskotek. Już idąc po schodach, dowiedziałem się, że razem z Bellamim (jednym ze starszych braci, z którym ma pokój) mają w terrarium jaszczurkę i wspólnie się nią opiekują. Jednak teraz już oba maluchy nie były za bardzo cierpliwe. Dlatego nie chciały mi dać spokój i wręcz same potaniały, abym w końcu zaczął.
Ponownie: Jak mógłbym im odmówić?
Na historyjce się zaczęło, a skończyło na przedstawianiu każdego z pluszaków. Wtedy już chodziłem razem z nimi po całym domu. Miałem okazji zwiedzić wszystkie miejsca poza sypialnią rodziców i pokoju najstarszego brata. Nie da się ukryć, że już na początku mnie zaciekawił. Przypominał mi takiego młodego mnie. Oczywiście z wyglądu. Z zachowania trudno mi to było rozgryźć. Widziałem tylko, jak szybko razem z Bellamim ulotnił się i zniknął w pokoju na górze. Miliony razy byłem ciągnięty przez dziewczynkę do salonu, a potem z powrotem na górę do jej pokoju. Miałem okazję poznać również wcześniej wspomnianą już jaszczurkę. Dzieciaki wołają na niego Mushu. W sumie było to dość pomysłowe imię i o dziwo pasujące. Jednak sielanka się skończyła, gdy kątem oka zauważyłem, że dwójka najstarszych dzieci opuściła dyskretnie swoją jaskinię naprzeciwko pokoju, w którym byłem z maluchami. W pośpiechu zeszli na dół. Zastygłem na chwilę, patrząc za nimi. Wydało mi się to trochę dziwne, ale ostatecznie to zbagatelizowałem. Pewnie nie chcą się po prostu natknąć na mnie albo Lenniego. Spojrzałem wtedy znów na małą Maddie, która znów mnie złapała za rękę i zabrała na dół prosto do salonu. Spodziewałem się tam gospodarza, ale o dziwo zauważyłem Lenniego, rozmawiającego z Julien, przy której siedział mały Olivier. Maddie zauważając swoją rodzicielkę, od razu mnie puściła i do niej pobiegła. Ich konwersacja się urwała, a ja znów usiadłem z uśmiechem przy Lenniem. Oparłem się o jego ramię, przymykając oczy. Dzieci są naprawdę wyczerpującymi istotkami, ale są też bardzo kochane i słodkie, przez co nie mógłbym przestać się z nimi bawić albo tak o bez wyrzutów sumienia odmówić. Zapadła mała cisza. Uwagę kobiety odwróciły dzieci, a ja, zamiast porozmawiać z Lenniem, niechcący podsłuchałem co nieco rozmowy z kuchni. Wiem, że to nie było w porządku, aczkolwiek to nie moja wina, że mam takie wyczulone uszy. W końcu jestem psem.
- Oni nie są tymi, za których się podają. Należą do tych gangsterów, co szantażują pana Andersona i resztę handlarzy. Ten psowaty był u niego ostatnio po kasę i zabrał jeden z najlepszych kapeluszy, a teraz przyszedł do nas z obstawą. Powystrzelają nas jak kaczki. Pewnie wiedzą, że pomogłeś Andersonowi schować resztę pieniędzy. - trudno było mi określić, czyj to był głos, aczkolwiek obstawiałem na najstarsze z dzieci. W tle usłyszałem również głośne westchnienie Fabiana. Chyba nie za bardzo w to wierzył, co jego syn wygadywał. Przez to odrobinę mi ulżyło, aczkolwiek dalej byłem zaciekawiony całą sprawą, jak i zestresowany. Mój ojciec był okropną osobą... Mocniej zacisnąłem palce na dłoni Lenniego. Jeśli mimo wszystko zadzwonią na policję, to już nikt za szybko mnie nie wyciągnie zza krat. Jednak na razie wolałem nie reagować. Ciekawiło mnie, czy jeszcze czegoś ciekawego się dowiem.
- Goście są niebezpieczni, ale my mamy już super plan, tata. - usłyszałem drugiego syna. Był to Bellami, który po swoich oświadczynach zaczął chodzić po kuchni. Nie wykluczone, że wyjrzał właśnie z pomieszczenia, by jakoś się nam przyjrzeć. Wtedy też bardziej się sam wyprostowałem i ostrożnie spojrzałem kątem oka za siebie. Mignęła mi sylwetka chłopca, aczkolwiek od razu potem spojrzałem wprost. Lennie jedynie wbił we mnie wzrok, unosząc jedną brew. Pewnie oczekiwał jakichś wyjaśnień, ale wolałem się na razie nie odzywać. Julien zarzuciła kolejnym tematem do rozmowy. Musiałem przynajmniej udawać zainteresowanego. Z chęcią bym porozmawiał o szydełkowaniu i co prawda na parę chwil dałem się zagadać, aczkolwiek gdy tylko powiedziałem, co chciałem, wróciłem do niewinnego podsłuchiwania.
- Świetnie. Czyli po prostu muszę zadzwonić na policję, a ich przetrzymać w domu do czasu ich przyjazdu. Nie dość, że dostanę nagrodę za rozbicie jednej z grasujących tu szajek, to pomogę Andersonowi w jego biznesie. - odezwał się Fabien, co już zmroziło mi krew w żyłach. Dlaczego zawsze musimy się jakoś pakować w takie chore akcje? Automatycznie przełknąłem zaniepokojony ślinę. - W końcu biedaka nikt nie będzie szantażować. Będziemy u niego ustawieni do końca życia. - westchnął rozmarzony. - Nic nie pomyliłem? - jeszcze się pytał. Byłem normalnie oburzony. Co teraz się z nami stanie? Dlaczego on uwierzył tym dzieciakom?
- Shu, wszystko w porządku? - usłyszałem Lenniego, na którego od razu wtedy spojrzałem lekko poddenerwowany.
- Stało się coś? - spytała również Julien, a ja przeniosłem na nią wzrok, niepewnie się uśmiechając.
- Tak. Ja po prostu... - oczywiście musiałem coś na szybko wymyślić. - Muszę iść do toalety. - szybko wstałem. - Chodź Lennie. - złapałem go za rękę. - Przepraszamy panią na chwilę. - dodałem jeszcze, idąc z nim do toalety, starając się zachować resztki spokoju. Musiałem mu wszystko opowiedzieć.
Od razu wszedłem do łazienki razem z nim, zamykając nas w środku. Odwróciłem się do niego, biorąc głęboki oddech.
- Słuchaj... Musimy się stąd zmywać. - głos zaczął mi lekko drżeć, ale nie chciałem się oddać panice.
- Shuzo, co ty wygadujesz?
- Słyszałem ich. Rozmawiają w kuchni i lada moment mogą zadzwonić na policję. - z każdą chwilą było mi coraz trudniej się opanować.
- Czekaj, ale... Jak to? Dlaczego?
- Nie wiedzą, że mój ojciec nie żyje. Jeden z dzieciaków zasugerował, że to ja, a ty to moja obstawa. Dzwonią na policję, bo myślą, że jesteśmy niebezpieczni. - wyjaśniłem, tak dla bezpieczeństwa spoglądając za siebie na zamknięte drzwi.
- Ale... Może z nimi porozmawiamy? Może jeszcze nie zadzwonili. Skoro coś wiedzą, to może nam pomogą?
- Na razie chcą nas załatwić na cacy. Nie przeżyje w pudle z dzieckiem...
Niestety fakt, że jestem totalnym panikarzem, jedynie sprawił, że po raz kolejny najadłem się niepotrzebnego stresu. Mogłem na spokojnie wysłuchać całej rozmowy. Szkoda, że jeszcze w tej chwili nie miałem o tym pojęcia.
~w międzyczasie w kuchni:
- No mówię, że mamy z tego same plusy. W ogóle to nie ma się co przejmować, bo to najzwyklejsi gangsterzy czy mafiozi, no nie?
- Christian, a ty nie bądź taki cwany. Nie tak cię wychowałem, żebyś kablował na niewinnych ludzi, kierując się domysłami i tym całym Internetem. - chłopak w odpowiedzi prychnął, widocznie urażony.
- Żebyście się później nie zdziwili, jak odwalą coś głupiego albo zaczną do nas z broni celować. - dodał zdegustowany, nie chcąc się już przegadywać.~

(Lennie~?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz