10 wrz 2020

Shu⭐zo CD Lennie

Ach... Aż brak mi słów. Po całej ceremonii nie umiałem wydusić z siebie nic konkretnego. Do tej pory emocje ze mnie nie zeszły, a mój ogon pod ich wpływem merdał jak szalony na boki. Byłem szczęśliwy, to mało powiedziane. Chyba nie istnieje takie słowo, które idealnie opisałoby mój stan. Lennie przeniósł mnie spod ołtarza, jak najprawdziwszą pannę młodą, aż na sam środek polany, gdzie były rozstawione wszystkie stoły. Jak teraz o tym myślę, to z pewnością wyglądało to żenująco, ale z drugiej strony nawet mi się to podobało. Mam naprawdę bardzo kochanego męża i to on jest dla mnie najważniejszy. Co prawda nie ma merdającego ogona, który z łatwością pokazuje, że jest się szczęśliwym, ale ja i tak to u niego widziałem, przez co sam cieszyłem się jeszcze bardziej. Jego szczęście zawsze też będzie moim i dobrze wiem, że zrobię wszystko, aby jak najdłużej i jak najczęściej właśnie tak się cieszył. Nawet z takich małych nieistotnych rzeczy.

***

W sumie impreza w zasadzie niczym nie różniła się od wszystkich innych. Uroczysty toast, tłum gości, różne życzenia i prezenty, obiad, aż w końcu przyszła pora na taniec młodej pary... Był to jeden z tych momentów, które na zawsze zapadną mi w pamięć. Mieliśmy to szczęście, że przyszło nam tańczyć o bardzo pięknej porze. Słońce zaczęło znikać za horyzontem. Niebo przybrało kolor pomarańczowo złoty, a w oddali było już widać pojawiający się księżyc. Gdy tylko razem z Lenniem opuściliśmy nasze miejsca, większość gości prowadząca konwersację między sobą ucichła. Miałem wrażenie, że uwaga wszystkich zebranych była skupiona tylko na nas. Nie będę kłamał, że ot tak przetańczyłem z Lenniem, co miałem. Od razu, gdy tylko wstałem, moje serce zaczęło mocniej walić. Z każdym krokiem w stronę prowizorycznego parkietu na polanie, odnosiłem coraz większe wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Zawsze gdzieś z tyłu głowy ten mały stres był. Chciałem, żeby wszystko naprawdę wyszło idealnie, bez żadnych potknięć. W dodatku byłem świadom, że nie za bardzo podczas przygotowań skupiliśmy się na tej chwili i nie za bardzo cokolwiek ćwiczyliśmy, więc trudno było mi się odprężyć. Na szczęście obecność Lenniego dawała mi na tyle pewności, żeby zamknąć oczy i wziąć głęboki oddech oraz powiedzieć w myślach samemu sobie: "Wszystko dobrze. Jesteś tu tylko ty i Lennie. Inni to tło, którym nie warto się przejmować." Od razu zrobiło mi się lepiej. Skoro własne myśli są mi się przychylne, czułem, że naprawdę nie mam się czym przejmować. Ciągle trzymałem Lenniego za ręce, a gdy tylko otworzyłem oczy, miałem okazję również spojrzeć właśnie na niego. Prosto w jego wciąż zachwycające fiołkowe oczy, które przepełnione były szczerą radością. Lekko się uśmiechał, a gdy tylko złapaliśmy kontakt wzrokowy, trochę mocniej ścisnął moje dłonie, by tak od siebie dodać mi niemej otuchy. Zastanawiało mnie, co sobie teraz myślał. W końcu wszyscy patrzą tylko na nas...
W zasadzie nie pamiętam żadnych szczegółów ani tym bardziej kroków. Pamiętam, tylko piękną melodię, graną na żywo, którą potem nuciłem sobie przez resztę wesela. Pamiętam też Lenniego, a dokładniej to, że nie zwracałem na nic innego ani nikogo innego uwagi, niż właśnie na niego. Cały taniec był dla mnie naprawdę magiczną chwilą, której po prostu nie jestem w stanie opisać. Odnoszę wrażenie, że aby najlepiej zrozumieć moje odczucia, trzeba było tego samemu doświadczyć. Dla każdego jest to coś innego i równie trudnego do opisania.
Jedyne czego jestem pewien, to końcowych braw i tego, że od razu po tym rzuciłem się Lenniemu na szyję, a potem znów się pocałowaliśmy, ku uciesze gości, którzy przez to jeszcze głośniej zaczęli klaskać. Serio niezapomniana chwila. Gdy tylko odsunąłem się trochę od męża, słońce w zupełności zaszło. Miałem znów okazję podziwiać swoje ulubione niebo usłane miliardami gwiazd. Z tą różnicą, że sam już znalazłem swoją gwiazdę i był nią Lennie. Od dziś również najdroższy mąż, którego pewnie każdy by pozazdrościł.

Po zakończonym tańcu większość gości również wyszła na parkiet. Piosenka zmieniła się na bardziej skoczną i w zasadzie wszyscy zaczęli się bawić. Ja już miałem dość tańca. Żaden inny partner czy partnerka mnie nie interesował poza Lenniem i wolałem sobie z nim na spokojnie usiąść. Niestety mój plan się nie powiódł. Mój błąd, że nie patrzyłem pod nogi. Drogę w stronę stołów zagrodził mi chłopiec, który trzymał nam obrączki na ślubie. Wyglądał prze uroczo w małym czarnym garniturku i jasnoniebieskiej muszce.
- Zatańczysz ze mną? - spytał niewinnym dziecięcym głosikiem, jeszcze wyciągając rączkę w moją stronę. Nie wiem, jakbym mógł mu odmówić.
- No popatrz Lennie, już ci męża kradną. - spojrzałem kątem oka na ukochanego, cicho się śmiejąc. Nie czekałem na jego komentarz, tylko dałem się wciągnąć chłopcu w tłum tańczących gości. Było to trochę zabawne. Chłopiec ledwo co był mi do pasa, ale mimo wszystko cieszył się, że mógł ze mną potańczyć. Na końcu jeszcze powiedział mi, że bardzo ładnie wyglądam. Wtedy to już zdobył moje serduszko. Jak tu nie kochać małych dzieci? To najszczersze i najsłodsze istotki na świecie. Po wszystkim wyprostowałem się, jednocześnie rozglądając się dookoła. Nie umiałem znaleźć Lenniego. Czyżby go też ktoś wciągnął do tańca? Zaśmiałem się w duchu. Jego mina pewnie była przepiękna. Wciąż pamiętam, jak poszliśmy razem do miasta i tam tańczyliśmy na rynku. Tak bardzo wtedy nie chciał i wolał stać z boku, ale w końcu ktoś go wciągnął do zabawy. Najlepsze, że dopiero na samym końcu udało nam się złączyć w parę. To był chyba nawet jeden z pierwszych momentów, gdy tak serio dotarło do mnie, że mi się podoba. Przywołując do siebie te cudowne wspomnienia, postanowiłem wrócić na miejsce i w końcu usiąść. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nie czułem żadnego zmęczenia. Po prostu wszystko szło idealnie. Cóż tu więcej mówić?
Siedząc na miejscu, obserwowałem wszystkich gości. Wydawało mi się to bardziej interesujące od bycia ciągle w centrum uwagi. Pomyśleć, że chciałem być sławny... Teraz jakoś coraz częściej uświadamiam sobie, że cały show-biznes nie jest dla mnie i o wiele lepiej mi w roli szarej osoby, która za bardzo się nie wyróżnia z tłumu. Trochę to smutne, ale z drugiej strony jestem z tego powodu szczęśliwy. Będąc sławnym nigdy bym nie spotkał Lenniego. Nie wiem, ile tak bezczynnie siedziałem, ale z czasem dostrzegłem jakąś osobę, oddalającą się od lampek, które oświetlały okolice, by wszyscy się nie pozabijali na tej polanie. W sumie nie zwróciłbym na tę osobę szczególnej uwagi, gdyby nie odchodziła w stronę lasu i nie wyglądałaby dla mnie jakoś znajomo. Coś mi mówiło, żebym tam poszedł. Do tej pory nie wiem, dlaczego, ale postanowiłem to zrobić. Szybko jeszcze obleciałem wzrokiem bawiących się gości, by sprawdzić, czy uda mi się za tamtą osobą wymknąć niezauważonym. Teren wyglądał na czysty. Wszyscy byli zajęci sobą. Miałem idealną okazję. Bez chwili zwłoki wstałem i szybko poszedłem do odchodzącej osoby, choć im bardziej się do niej zbliżałem, byłem pewien, że był to jakiś starszy mężczyzna. Dość wysoki, w świetnie skrojonym garniturze. Na głowie miał kapelusz trochę podobny do tego Lenniego. Charakterystyczny jednak był jasny szal, którym miał owiniętą szyję oraz ciemna laska, na której się wspierał praktycznie z każdym krokiem. Niestety nie zdążyłem go złapać, za nim wszedł do lasu. Było tam tak ciemno, jak w jakimś grobie. Zawahałem się przez chwilę, nie będąc pewnym czy na pewno chce znikać z własnego wesela. Jeszcze raz spojrzałem za siebie na wszystkich zebranych, a później przed siebie...
Zdecydowanym i szybkim krokiem wszedłem do lasu.
- Przepraszam! Niech pan zaczeka... - odezwałem się, nie będąc pewnym, czy w ogóle uda mi się znaleźć jeszcze tę osobę. Nic nie słyszałem dookoła, a przez gęsto rosnące drzewa nie byłem w stanie zobaczyć nawet swojej własnej śnieżnobiałej kreacji. Czułem, że to pewnie kwestia czasu, aż o coś zahaczę nogą i polecę na twarz. Na co mi to było? Mam naprawdę głupie pomysły...

***

Nie zniknąłem na długo. Przynajmniej tak mi się wydawało. Gdy udało mi się opuścić las i z powrotem trafić na pięknie oświetloną polanę, wślizgnąłem się na imprezę już pod postacią psa. Nie chciałem odpowiadać na pytania, gdzie byłem i po co. Niestety znów powinienem uważniej patrzyć tam, gdzie idę, a nie rozglądać się dookoła. Wszedłem idealnie między nogi Lenniego, samemu go właśnie szukając. Głupiutki ja. Oczywiście to on mnie pierwszy zauważył.
- Tutaj jesteś. - wziął mnie na ręce. - Właśnie cię szukałem. Gdzie byłeś? - spytał, patrząc mi prosto w oczy. Widząc go, automatycznie zacząłem machać ogonem. Udało mi się go nawet polizać parę razy po policzku, na co ten zareagował śmiechem, odsuwając ode mnie głowę. Wtedy już zmieniłem się w człowieka, przez co obaj o mało co nie wylądowaliśmy na ziemi.
- Nigdzie daleko, kochanie. - zapewniłem go, po czym szybko pocałowałem i zszedłem na ziemię, by nie wisieć dalej na nim. - Która godzina? - spytałem, rozglądając się dookoła. - Czyżby zbliżała się pora na krojenie tortu? - dopytałem, samemu już się ekscytujące na samą myśl, że będziemy kroić taką piękną słodkość. Torty ślubne naprawdę są jednymi z moich ulubionych pod względem wizualnym. Gdy Lennie pokiwał głową, aż podskoczyłem z radości i złapałem go za rękę, ciągnąć w stronę tortu. Już wcześniej zauważyłem, że coś się przy nim szykuje. - W ogóle widziałeś, jaki on jest ładny, a jaki duży... - byłem oczarowany tą lukrowaną słodkością, a gdy już oboje przy niej stanęliśmy, aż szkoda było mi go kroić. Pachniał ślicznie i tak samo wyglądał. Smakuje pewnie jeszcze lepiej i mimo wszystko chciałem go skosztować. Szkoda, że nie da się go zjeść i jednocześnie zostawić nietkniętego. Musielibyśmy mieć dwa. Oczywiście muzyka na chwilę przycichła, goście zebrali się przy torcie, a ja razem z Lenniem mieliśmy ten przywilej ukrojenia pierwszego kawałka. Nie widziałem w tym nic trudnego i w zasadzie skończyło się bez większych komplikacji. Wszyscy oczywiście zaczęli klaskać, a ja już chciałem zjeść ten kawałek. Lennie czytał mi w myślach i już przysunął do moich ust kawałek ciasta nabitego na widelec. Był przepyszny. W międzyczasie ktoś inny zajął się krojeniem pozostałych części tortu, a ja z Lenniem, jak i inni goście wróciliśmy na swoje miejsca. Oczywiście to ja zagarnąłem ten pierwszy kawałek dla siebie. Jednak za nim zająłem się konsumpcją, odwróciłem się do Lenniego.
- Musisz spróbować. - nabiłem kawałek tortu na widelczyk i przysunąłem go do swojego mężusia (wow, ale to ekscytujące, że mogę już tak mówić), który bez sprzeciwów zjadł ten kawałek.
- Przepyszny. - odpowiedział z uśmiechem.
- No nie? Chciałbym go jeść codziennie. - zaśmiałem się cicho, a później skupiłem się na jedzeniu. W międzyczasie Lennie dostał swój kawałek, a później jego tata i tak dalej cała reszta gości. W sumie jeszcze nigdy tak nie zachwycałem się zwykłym ciastem, ale to było naprawdę wyjątkowo pyszne, jak i nie najlepsze.
- Wiesz co? - zaczął Lennie.
- Hm? - spojrzałem na niego z pełną buzią, a ten wtedy szeroko się do mnie uśmiechnął, biorąc do rąk kawałek ciasta, który dopiero co dostał i wpakował mi go za kołnierz. O mało co się nie zakrztusiłem.
- Zostawię go sobie na później. - odparł z uśmiechem, a ja od razu się zaśmiałem i w ramach zemsty wpakowałem mu swoją resztkę ciasta prosto na twarz, a później jeszcze go pocałowałem.
- Śmieszne masz pomysły. - pomimo klejącego się ciasta na plecach, bawiła mnie ta sytuacja.

(Lennie~?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz