6 sty 2021

Shu⭐zo CD Lennie

Ostatnio rzadko miewam jakąkolwiek kontrolę nad sprawami, które mnie dotyczą. Dziś w pewnym stopniu uległo to zmianie i miałem nadzieję, że potrwa to, jak najdłużej się da. Może idealną drogą do tego była właśnie broń? Mając tego dupka na celowniku, na moich ustach pojawił się triumfalny uśmiech, a gdy tylko usłyszałem, jak ładnie się przedstawia, poczułem się w pewnym sensie spełniony. Akurat dyrygowanie innymi bardzo mi pasuje, a w szczególności, gdy wiem, że nikt nie odważy mi się sprzeciwić. Z Andersonem właśnie tak było, choć na początku był dość oporny.
- O jak ładnie. - odparłem, tuż po usłyszeniu jego pełnego imienia i nazwiska, które mimo wszystko nic mi nie mówiło, wygląd za to sprawił, że coś zaczęło mi świtać w pamięci. - To teraz odwróć się grzecznie do ściany. Rączki tak, żebym je widział. - dodałem, już kątem oka zerkając w bok na rudzielca z krwawiącym przedramieniem. Nie wyglądało to za dobrze... Niestety Anderson nie chciał za bardzo współpracować, co nie za bardzo sprzyjało mojemu nastrojowi. Miałem ochotę wpakować mu kulkę w łeb i po prostu stąd wyjść. Jednak wiedziałem, że muszę go najpierw wypytać o wszystko, co wie. Chcąc nie chcąc wylądowanie w pace za niewinność wciąż nie brzmi zachęcająco. - Co pan na specjalne zaproszenie czeka? Ciekawe, czy jak znowu pociągnę za spust, dalej będziesz taki niezłomny. - tym razem na reakcję nie musiałem długo czekać. Wciąż z kamienną twarzą, ale postanowił się odwrócić i oprzeć ręce o ścianę. Już czułem, że czeka mnie jeszcze długi dzień. Nie zwlekając, znów spojrzałem na rudzielca, wsuwając pistolet z tyłu za pasek od spodni. - Nie wygląda to dobrze... - westchnąłem, czując powoli narastającą bezradność. Sytuacja była bardzo niepewna. Anderson w każdej chwili mógł coś wykombinować, a Lennie nawet i mi tu zemdleć. - Dobra słuchaj... - spojrzałem w górę na skrzywioną minę chłopaka, który wciąż uciskał ranę. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, był jego kapelusz, który momentalnie zdjąłem z jego głowy. Z jednej strony rozumiem, czemu nie pozbawili go tego kapelusza. W końcu to zwykłe nakrycie głowy, jakich tu pełno, ale żaden z nich nie wiedział, że jest za to jedynym, z którego dało się wyciągnąć praktycznie wszystko. Nie przypominam sobie jakichś szczególnych momentów w moim życiu, gdy ten kapelutek grał jedną z głównych ról. Mam już tyle dziur w pamięci, że to już nawet nie jest istotne, a z urywków, które co jakiś czas mnie objawiają, nie da się zawsze coś wywnioskować, choć istnieje wiele wyjątków. Nie tracąc czasu, zupełnie bez zastanowienia włożyłem do niego rękę. Kiedyś ten rudy tak robił... Ta... Coś chyba było z farbą do włosów. To było strasznie dziwnie uczucie. Nawet nie zamierzałem w środku za bardzo grzebać. Szukałem jakiegoś materiału do uciśnięcia rany i praktycznie coś takiego samo wpadło mi w dłoń. Nie znam się na pierwszej pomocy, ale chyba tak należało zrobić... W końcu krwawi, a za kulą nawet nie zamierzam się patrzeć. Na pewno nie przeleciała na wylot, a na zwykłe draśnięcie jakoś wydawało mi się za dużo krwi, ale co ja tam wiem? - Ja tu zostaję. - mruknąłem, wyciągając rękę z kapelusza. Dłoń miałem zaciśniętą na jakiejś niebieskiej chuście, którą praktycznie od razu bez zastanowienia zacząłem obwiązywać ranę chłopaka. - Ty wychodzisz. Szukasz pomocy.
- Co? Nie zostawię cię z... - aż przerwał i syknął, gdy mocniej zawiązałem chustę. Biedak. Zawsze mu się coś dzieje.
- Naprawdę chcesz dyskutować? - spytałem, zakładając mu kapelutek, jednocześnie unosząc brew z lekkim uśmiechem na twarzy. - Już. - znów wziąłem broń do ręki. - Nie chcę cię tu widzieć. - wskazałem na wyjście. Może i chciał mi coś jeszcze powiedzieć, ale sądzę, że raczej wiedział, że ze mną się nie da dyskutować. Odpuścił dość szybko i skierował się w stronę wyjścia. - Znajdę cię. Nie martw się. - mruknąłem mu na odchodne, sam już łapiąc za to stare krzesło i siadając na nim w rozkroku w stronę gościa pod ścianą. Przynajmniej tam grzecznie stał. Mogliśmy grzecznie pogadać w cztery oczy. Westchnąłem, niedbale zarzucając dłonie przez oparcie krzesła. Zapadła chwila ciszy, której przerwanie przypadło akurat mi.
- Zacznijmy od początku...

***

- Nah nah... Honey, I'm good...
Głupia melodyjka nie umiała mi wyjść z głowy po tym wszystkim. Ciągle tylko "Hoo hoo wooh true" jak jakaś ścięta płyta. Bardziej żenującej jazdy w radiowozie w życiu nie miałem. Wnoszę za tym, aby skonfiskować radia wszystkim policjantom, bo to przechodzi ludzkie pojęcie, czego oni słuchają. W ogóle będąc na służbie, mogą słuchać muzyki? A co z tymi całymi krótkofalówkami i innymi cb radiami? Mogłem na nich wtedy donieść czy coś... I tak te ich wszystkie pytania były nie do zniesienia. Nie mogli nawet mnie przesłuchać na miejscu. Nie. Musieli mnie dodatkowo zabrać, spisać, przepytać, a wypuścić, dopiero gdy robiło się ciemno jak w dupie. Myślałem, że oszaleje. Wiedziałem, że wystarczyło tylko zadzwonić. Cała rozmowa jest nagrana, a do tego winowajca wciąż żyje, ale ja oczywiście musiałem się osobno wypowiedzieć na komisariacie. Jedna wielka strata czasu! Na szczęście z samą drogą powrotną nie miałem większego problemu. Stwierdziłem, że nie będę się teraz uganiać za rzekomym mężem — czas pomyśleć tylko o sobie i wrócić do miejsca, które pomimo braku normalnej podłogi albo prostej ceglanej ściany, było przez część mnie nazywane "domem".
Odkąd stałem się pełnoletni, moje życie przeistoczyło się w jeden wielki żart.
Cyrk na kółkach.
Dosłownie i w przenośni.
Przekraczając już te jakże skromne progi samozwańczego mieszkanka, spotkała mnie mała niespodzianka. Jak ja głupi mogłem zapomnieć? Przecież nie mieszkam sam.
- Gdzie ty byłeś tyle czasu? - usłyszałem już na wstępie, gdy rudzielec zamknął mnie w swoim uścisku.
- Komisariat i te sprawy, więc wyluzuj. Nie chcieli mnie za szybko wypuścić. - mruknąłem od niechcenia, szybko uwalniając się z jego objęć. Nie miałem jakoś nastroju na tulaski. Padałem z nóg, więc jedyne co zrobiłem, to ruszyłem w stronę łóżka. Jednak nie było mi dane jeszcze się położyć. Gdy tylko minąłem chłopaka, ten wyczuł coś, czego temat wolałbym przemilczeć.
- Czekaj chwilę. - złapał mnie wtedy dość mocno za ramię. Brzmiał na dość wkurzonego. - Piłeś? - spytał. Wtedy tylko odwróciłem do niego głowę, unosząc jedną brew.
- Nie...? - odparłem, ale nie była to wystarczająca odpowiedź, a wręcz błędna. Lennie wbijał we mnie gniewne spojrzenie, które wręcz żądało ode mnie powiedzenia całej prawdy. Wtedy też się zacząłem złościć. Jak on może mi nie wierzyć? - Nie piłem. - odparłem stanowczo, patrząc się mu prosto w oczy. Zaczynał przeginać, ale w żaden konkretny sposób nie skomentował mojej odpowiedzi. Postanowił drążyć temat.
- Wali od ciebie na kilometr. Jak to wyjaśnisz? - zadał kolejne pytanie, już mnie puszczając. Poczułem się jak typowy nastolatek, który musiał się przegadywać z własną matką. Nie było to fajne. Przewróciłem oczami, słysząc jego stwierdzenie.
- Wracałem tu na piechotę i będąc jeszcze w mieście, spotkałem na drodze jakiegoś żula z flaszką i tak wyszło, że mnie oblał. - wyjaśniłem, nie chcąc się już kłócić.
<flashback>
Jedyne, na co miałem ochotę po dzisiejszym zamieszaniu, to się odstresować. Odetchnąć, odpłynąć... Istnieje tylko jedno miejsce, które da mi oczekiwane ukojenie i sprawi, że troski, choć na chwilę odlecą w siną dal. Był to jeden z nocnych klubów i barman za ladą. Myślałem, że mam szczęście, ale będąc już w środku i czekając na coś, co szybko zwali mnie z nóg, zorientowałem się, że nie mam ani jednego grosza przy duszy. Mogłem jedynie westchnąć i walnąć głową o ten drewniany blat, ale postanowiłem zaryzykować. W najgorszym wypadku wezwą gliniarzy. Noc na dołku nie będzie taka zła. Niestety za nim otrzymałem zamówienie, barman wyciągnął do mnie dłoń po pieniądze. Wtedy tylko westchnąłem zrezygnowany. To nie był żaden film, w którym ktoś się dosiada i postanawia postawić drinka osobie tuż obok, by potem zacząć z nią rozmawiać. Nie, oj nie... Byłem sam, zdany na siebie i jedyne co mogłem zrobić, to po prostu wyjść. Tak też zrobiłem. Już odwróciłem się w stronę wyjścia, lecz tylko po to, by potem gwałtownie się odwrócić i złapać kieliszek. Miałem w planie wypić wszystko i zwiać. Niestety trzymając kieliszek w dłoni, barman zdążył mnie złapać. Zaczęliśmy się trochę szarpać, a on krzyczeć za ochroną. Cała zawartość kieliszka wylądowała głównie na mnie, a potem jeszcze zostałem stamtąd wykopany. Na odchodne usłyszałem jeszcze groźbę, że jak jeszcze raz się tu pokaże, to wezwą policję.
<koniec>

Naprawdę byłem już zmęczony. Dla dodatkowego dowodu na całe zajście wskazałem na swoje wilgotne włosy. - Powąchaj. Ja jestem czysty. One nie. - mruknąłem, już po chwili siadając na łóżku. Zdjąłem z siebie bluzę, a później też i buty, by w spokoju się położyć na materacu. - Bachorowi nic nie będzie. - dodałem jeszcze, bo to przecież dziecko było głównym powodem całego zamieszania. To aż smutne, jak bardzo moje potrzeby zeszły na drugi plan, by jakiś mały pędrak mógł chodzić cały i zdrowy po tym świecie. Dobrze widziałem, jak chłopak mimowolnie odetchnął na moje słowa. Nie wydawał się przekonany, ale to już mnie zupełnie nie obchodzi. Posłałem mu tylko w odpowiedzi, niezadowolone spojrzenie i odwróciłem się do niego plecami, zamykając oczy.
Po niedługim czasie, Lennie usiadł tuż obok. Czułem, jak się na mnie patrzy. Już wiedziałem, że to na pewno nie jest koniec rozmów na dzisiaj. Na szczęście zmienił temat.
- A co z Andersonem? Przecież policja dalej nie ma... - aż musiałem mu przerwać.
- Mordercy? To on go zabił. Nie był takim niewiniątkiem, jak nam się wydawało. - przerwałem na chwilę, by wydać z siebie ciche ziewnięcie. - Dobrze wiedział, że do niego idziemy i po co. Nie chciał, żeby prawda wyszła na jaw i dlatego chciał się nas pozbyć. - spojrzałem wtedy na rudzielca. - Jak ręka? - spytałem. Możliwe, że trochę się przejąłem, widząc, jak strasznie wtedy krwawiła. Choćby nie wiem, jak mało bym o nim wiedział i jak słabo go znał, to i tak, gdzieś w głębi duszy nie chciałbym, aby mu się coś poważnego stało. Szkoda tylko, że nie umiemy się porozumieć...

(Lennie~?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz