14 lip 2020

Lennie CD Shu⭐zo

Popatrzyłem na chłopaka i przez moment milczałem. Całkowicie zapomniałem o moim kapeluszu. Nigdy go nikomu nie dawałem, bo nikt nie umiał się nim posługiwać, tak jak w tej chwili te wredne szopy. 
- Właśnie, mój kapelusz! - odezwałem się, czując się jak idiota. - Czego się boją szopy? - zapytałem Shuzo, który popatrzył na mnie, jakbym zadał mu najgłupsze pytanie na świecie.
- No nie wiem, wilków, węży… - wzruszył ramionami. Odwróciłem się z powrotem do złodziei.
- Węże! Wilki! - zacząłem krzyczeć w ich stronę, ale te tylko obrzuciły mnie kolejnymi szyszkami. Kiedy jedno z nich uderzyło mnie w czułe miejsce, zniżyłem dłoń do krocza i upadłem na kolana. Jak takie małe coś, może tak mocno rzucać?!
- Co ty robisz?! - obok mnie stanął Shuzo.
- Krzycz do nich, mnie nie rozumieją – odpowiedziałem, czując, jak kolejne owoce sosny lądują mi na głowie. To i tak było lepsze, niż obrywanie w jądra.
- No dobrze… - wymruczał, po czym zamienił się w psa. Zaczął do nich szczekać, szopy na moment zaprzestały swego ataku i patrzyły się na zwierzaka. Trzymałem kciuki, aby mój plan wypalił, niestety zwierzęta szybko się znudziły i ponowiły swój atak. Shuzo wrócił do mnie, chowając się za mną. Przemienił się w człowieka.
- Nie przestawaj – poleciłem.
- Jestem zmęczony przemianami – wysapał, lekko mrużąc oczy.
- Wiem, ale to ostatni raz – ucałowałem go w czoło, zakrywając przy okazji swoim ciałem jego. Szyszki obijały się o moje plecy i głowę. Czarnowłosy jeszcze raz zamienił się w psa i zaczął szczekać. Trwało to dłuższą chwilę, ale wreszcie się udało. Z drzewa zaczęły wychodzić węże.
Szopy szybko uciekły przed wrogiem, który pełznął po gałęziach. Pies widząc ich, zaraz skulił się pode mną i zaczął piszczeć. Zamienił się w człowieka.
- Ja się tak nie bawię, skąd one się wzięły?! - zaczął krzyczeć. Podniosłem się na równe nogi i położyłem mu dłoń na głowie. Popatrzył na mnie smutnym i przestraszonym wzrokiem. 
- Z mojego kapelusza – wyjaśniłem. - Zaraz wrócę – schyliłem się po patyk.
- Nie! Nie zostawiaj mnie z nimi! - zaczął krzyczeć. - One już schodzą po mnie – zaczął panikować, ciągnąc mnie za rękę. Odwróciłem się do niego i przytuliłem.
- To węże z mojego kapelusza, nie mogą ci zrobić krzywdy. Pójdę tylko po ubrania i będziemy wracać – zapewniłem go, ale ten nie chciał mnie puścić. Siłą ściągnąłem jego dłonie z mojego ciała, po czym je ucałowałem. - To będzie chwila, obiecuje – odwróciłem się, po czym zacząłem wchodzić na drzewo. Będąc całkowicie nagim, było to okropnie trudne. Stopy, to stopy, ale kiedy ocierałem się o drzewo brzuchem, albo chociaż kolanem, nie było to najprzyjemniejsze i miałem ochotę zeskoczyć z niego na dół. Kiedy na mojej drodze zaczęły pojawiać się węże, zrzucałem je na ziemie patykiem. Shuzo radził sobie niestety gorzej, odwracał głowę w każdą stronę. Oczy miał już spuchnięte od łez, ale stał w miejscu. Po dotarciu do dziupli, wsadziłem tam drewno i zacząłem grzebać, szukając naszych rzeczy. Skarpetki, spodnie, majtki, koszulka, kapelusz… a między nimi biżuteria, kawałki plastiku, telefon, słuchawki, butelki i oczywiście węże. Zerknąłem na dół. Shuzo się nie ruszał, ciągle tylko płakał i obserwował gady, które pełzły obok niego. 
- Lennie! Schodź tutaj! Szybciej! - krzyczał do mnie piskliwym głosikiem. Puściłem patyk na ziemie i zacząłem schodzić. Nagle poczułem, jak moje nogi się ześlizgują z drzewa. Aby nie spaść, pozwoliłem sobie na moment usiąść na gałąź. Zapominając, że nie miałem majtek, poczułem, jak coś kuje mnie w pośladki. Kiedy przeszły mnie dreszcze i nie spodziewany ból, podobny do ukłucia igły, puściłem się drzewa i po prostu z niego zleciałem.
Nie było wysoko, więc jedynie się poobijałem. Przez kilka sekund leżałem na ziemi, kiedy podbiegł do mnie wystraszony chłopak.
- Jest ich coraz więcej! - zaczął piszczeć, ciągnąc mnie w górę. No tak, moim upadkiem się nie musiał przejmować. Kiedy udało mi się w stać, moje kości zagruchotały.
- Nie cierpię wchodzić na drzewa - oby nasze dziecko na nie nie wchodziło, bo nie będę go stamtąd ściągał.
- Lennie! - zaczął krzyczeć, kiedy jeden z gadów dotknął jego stopy. Raptownie Shuzo wskoczył na mnie, a ja w ostatnim momencie złapałem równowagę. - Ja chce stąd iść! - dalej płakał. Podszedłem z nim do kapelusza, po czym założyłem go na głowę. Kto zaczyna ubieranie od czapki? Ja!
- A może weźmiesz ubrania? - zaproponowałem spokojnie, ale on tylko pokręcił głową i wzmocnił uścisk. - No dobrze – sam zacząłem zbierać nasze ubrania, pomagając sobie stopą, chociaż z chłopakiem na rękach nie było to takie proste. Zawieszałem ubrania na jego ramionach. Przez moment miałem ochotę zostawić bieliznę, a zabrać tylko te największe materiały, ale po krótkim namyślę stwierdziłem, że ich tutaj nie zostawię. Węże dalej pełzały obok nas, jednak nie zwracałem na nie uwagi, bo wiedziałem, że nie są w stanie mi nic zrobić. Nawet gdyby mnie ugryzły, nie miały w sobie jadu.
Gdy mieliśmy już wszystkie nasze ubrania, ruszyłem w kierunku jeziora, w którym się kąpaliśmy. Shuzo dalej się nie ruszał, tylko cicho płakał. Położyłem dłonie na jego udach i go sobie poprawiłem, aby mi nie spadł. Miałem wrażenie, że jest w takim szoku, że chyba przestał reagować. Po dotarciu do naszego miejsca, usiadłem z nim pod drzewem i ściągnąłem z jego ramion ubrania.
- Shuzo, możesz już otworzyć oczy – niestety nie reagował. Oparłem głowę o drzewo i zmarszczyłem czoło. Ta pozycja była taka zawstydzająca… jak dobrze, że tutaj nikogo nie było. Byśmy zostali nie tylko przegonieni, ale jeszcze ktoś by zadzwonił na policję, że nudyści się wałęsają po tym miejscu. Westchnąłem głośno, po czym położyłem ręce na jego plecach i zacząłem go po nich głaskać.
- Skąd one się tam wzięły? - zapytał cichutko, pociągając nosem.
- Z mojego kapelusza – powtórzyłem trzeci raz. - On działa na takiej zasadzie, że wyciągasz z niego to, o czym pomyślisz. Tyle, że amator, jak te szopy, nie mają wystarczająco silnych myśli, czyli kapelusz da im to, co pierwsze zobaczy w ich umysłach. Miałeś krzyczeć „węże”, właśnie po to, aby pojawiła się u nich najmniejsza myśl o tym zwierzęciu i dzięki temu właśnie to wyciągnęli z kapelusza – wyjaśniłem mu. Shu się wyprostował, dzięki czemu mogłem spojrzeć na jego mokrą od łez twarz i napuchnięte oczy.
- Ja nie myślałem o wężach, kiedy go wyciągnąłem – wytarłem jego policzki kciukiem.
- Ale okropnie się ich boisz, więc nie musiałeś. Czasami daje to, co siedzi po prostu w głowie, jak na przykład te węże. Dlatego go nikomu nie daje – posłałem mu delikatny uśmiech. - Pamiętaj, że wszystko, co wyciągnę z kapelusza, nie jest groźne. Węże nie miały jadu i ugryzły by tylko w obronie własnej. Tak samo… jakbym wyciągnął pistolet, nie będzie on miał kulek – zabrałem mu z czoła ciemne kosmyki włosów. - A teraz się ubierzmy, póki nikogo tu nie ma – zmieniłem temat. - No i ten... - zacząłem niepewnie. - Chyba mam drzazgę. W pośladku.

<Shu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz