22 lip 2020

Robin CD Vivi

Obserwowałem jego uśmiech, kiedy ogarnęła mnie fala radości i czegoś na wzór wstydu. Cieszyłem się, że nie był na mnie, to znaczyło, że ten pocałunek naprawdę potrafił zmienić czyjś humor; tak naprawdę, to sam teraz tego doświadczyłem. Gdybym miał ogony, zacząłbym kręcić nimi ze szczęścia w kółko. Chciałem się do niego ponownie przytulić, a nawet powtórzyć to, co zrobił, czułem jednak, że nie byłem na tyle odważny, aby to zrealizować. Przez dłuższą chwilę po prostu na niego patrzyłem, czując, jak serce bije mi szybciej, a kiedy zdałem sobie sprawę, że oczekiwał odpowiedzi, lekko się uśmiechnąłem.
- Coś dobrego. Zjem to, co ty – odpowiedziałem w końcu.
- Więc chodźmy do miasta. Mam ochotę na chińszczyznę – powiedział rozciągając się. Wstałem z łóżka i ubrałem się, ciągle mając w głowie jedno zdanie. „Przytulanie to dość fajny rodzaj pokazywania innym, że Ci zależy.”. Byłem szczęśliwy.
Po wyjściu z namiotu, poczułem rześkie powietrze i ciche ćwierkanie, dolatujące za moimi plecami. Po chwili na moim ramieniu usiadł mały ptaszek, którego podrapałem po główce.
- Twoja przyjaciółka, dawno jej nie widziałem – stwierdził Vivi, spoglądając na Shani.
- Czasami znika na kilka dni, ale zawsze wraca – odwróciłem głowę w kierunku rozwalonej przyczepy, która wczoraj była największa atrakcją, a dzisiaj przeszkodą, niszczącą krajobraz.
- O rany… zapomniałem o niej – westchnął demon. - Musze ją naprawić. I wrócić do pracy. Eh… tyle do roboty – westchnął zirytowany. - Może potem, teraz nie mam na to najmniejszej ochoty – dodał.
- Jak coś, mogę ci pomóc – zerknąłem na niego kątem oka. Ptaszek zaczął mi ćwierkać do ucha.
- Kochany jesteś – demon położył dłoń na mojej głowie i rozczochrał moje włosy. - Ale dam sobie radę – pokiwałem głową, słuchając Shani, która przyleciała z opowieściami, co się działo w lesie.

Miasto o tej porze nie było tak bardzo zatłoczone, co bardzo mi pasowało. Jeszcze nie do końca przyzwyczaiłem się do życia wśród ludzi, więc im mniej ich wokół mnie było, tym czułem się bardziej komfortowo. Rozglądałem się wokół, obserwując, jak pojedyncze osoby otwierają swoje sklepy i inne budynki. W pewnym momencie przypomniałem sobie o starym sklepie sprzed lat, w których mężczyzna zawsze mnie częstował słodyczami. Zerknąłem na Vivi’ego. O niczym mu jeszcze nie opowiadałem, ale nie czułem się na siłach, aby mu wyjaśnić, że tak naprawdę umarłem – nie miałem pojęcia, co się ze mną stało, że teraz szedłem obok niego w stu procentach zdrowy.
- Robinku? - z zamyślenia wyrwał mnie głos lisa. Zerknąłem na niego. - Już jesteśmy – wskazał na restauracje obok nas. Na szyldzie powyżej znajdowały się dziwne kreski, które nie miałem pojęcia, co oznaczały, a poniżej krótkie wyjaśnienie „Chińska kuchnia”. Wszedłem do środka z Vivi’m, a Shani odleciała z mojego ramienia i usiadła na dachu.
Miejsce było inne, niż reszta, którą widziałem. Tutaj dominowały kolory czerwieni i czerni, na suficie wisiały okrągłe i duże lampy, a na ścianach były narysowane kreski, w tym samym stylu, co na szyldzie. Szedłem za demonem, który pierwszy wybrał miejsce. Prawie potknąłem się o krzesło, kiedy zadarłem głowę do góry, patrząc na lampy.
- Podoba ci się tutaj? - usłyszałem pytanie z jego strony. Usiadłem naprzeciwko demona, energicznie kiwając głową. - Może kiedyś zabiorę cię do Chin, mają ciekawą kulturę – uśmiechnąłem się szeroko. Nim odpowiedziałem, do naszego stolika podeszła dziewczyna w czerwonym ubraniu. Przywitała nas i dała kartę z daniami. Zacząłem ją przeglądać z zainteresowaniem, chociaż tak naprawdę skupiłem się na obrazkach, niż samych słowach.
Kiedy przyszedł czas na złożenie zamówienia, ja dalej przyglądałem się kolorowym daniom. Vivi pierwszy się odezwał, a potem oboje przyglądali mi się, czekając na moją decyzję. Z początku nie wiedziałem, czego oczekiwali, a kiedy kobieta zapytała, co chce zjeść, położyłem kartę na stole i wskazałem palcem obrazek. Na jej twarzy pojawiło się rozbawienie, ale zapisała coś w swoim notatniku i odeszła. Podczas czekania na śniadanie, lis opowiedział mi o Chinach, a ja go uważnie słuchałem, niczym dziecko swojej matki, opowiadającej mu bajkę. Po kilkunastu minutach kobieta przyniosła nasze dania. Ze zdziwieniem spojrzałem na dwa patyki, nigdzie za to nie zobaczyłem sztućców. Spojrzałem na Vivi’ego, który lekko się uśmiechnął i podniósł drewniane przedmioty w dłoni.
- Tutaj się je pałeczkami – po chwili złapał nimi kawałek mięsa i wsadził go do ust. Zerknąłem na swój egzemplarz. Przerzucałem wzrokiem z dłoni lisa na swoją, starając się złapać pałeczki tak jak on. Gdy myślałem, że mi się udało, próbowałem wziąć nimi kawałek swojego dania, niestety nieudolnie. Długo się z tym męczyłem i kiedy już byłem pewny, że coś zjem, krewetka znajdująca się na pałeczkach, wyślizgnęła mi się w stronę lisa i wylądowała na jego włosach. Spojrzałem na jego zdziwioną minę i cicho się zaśmiałem, a on mi zawtórował.
- Przepraszam – Vivi ściągnął krewetkę z głowy i ją zjadł. Nagle wstał i usiadł obok mnie.
- Pomogę ci – chwycił moja dłoń w swoją i poprawił pałeczki. Następnie kierując moimi ruchami, złapał kulkę ryżu i wsadził mi ją do ust. Powoli przeżuwałem, rozkoszując się tym nowym smakiem, rozpływającym się w ustach. Vivi w ten sposób pomógł mi trochę zjeść, a potem radziłem już sobie sam. Może nie tak szybko i płynnie jak on, ale na tyle, że krewetki nie latały wokół mnie.
Po skończonym śniadaniu wróciliśmy do cyrku, gdzie każdy z nas zajął się swoimi sprawami. Vivi miał dużo zaległości, a ja postanowiłem odwiedzić swój stary dom, razem z Shani, która opowiadała mi o nowych mieszkańcach, czy kilku kłótniach między zwierzętami. Znalazłem młodego jelenia, który odłączył się od stada, więc spędziłem z nim dobre pół godziny, aby je odnaleźć. Potem pomogłem ptakom na drzewie, których gniazda zostały zniszczone przez drapieżników. Wyleczyłem nogę jednemu królikowi, który ją złamał, wpadając w myśliwską pułapkę. Dzień jak co dzień, spędziłem w lesie cały dzień, nawet nie odczuwając zmęczenia. Obserwowałem ptaki z najwyższych pięter drzew, ucieczkę wilka przed łosiem i naukę latania młodych podlotków. Cały czas towarzyszyła mi Shani, a ja czasami myślami wędrowałem do medyka, zastanawiając się, co robi.
Słońce już dawno zaszło, a drogę powrotną oświetlał mi księżyc. Moja ptasia przyjaciółka już dawno poszła spać, a ja w nocnej ciszy wracałem do cyrku, rozkoszując się chłodną porą i gwiazdami na niebie. Gdyby Vivi jeszcze nie spał, z chęcią bym go zabrał na zewnątrz, abyśmy razem mogli je podziwiać. Były takie piękne.
Demon się nie lenił. Jego przyczepa stała jak nowo wybudowana, ale co ciekawsze, nie było go w nim. Ruszyłem więc do swojego namiotu, a gdy wszedłem do środka, zobaczyłem demona, siedzącego przy małym stoliku ze stosem papierów. Kiedy mnie zobaczył, momentalnie wstał i się do mnie zbliżył.
- Robin, gdzie tak długo byłeś, wiesz, jak się zamartwiałem? Jest środek nocy - zaczął wykład o tym, co mi się mogło przytrafić. Uduszenie przez węża, zagryzienie przez wilka, zmiażdżenie przez niedźwiedzia... zaśmiałem się w głębi duszy i po prostu mu się przyglądałem, myśląc o jednej rzeczy. Może zadziała....
Wyciągnąłem głowę w jego kierunku i stając trochę na palcach, położyłem swoje usta na jego tak samo, jak on to zrobił ostatnio. Policzki demona się zaróżowiły, a on sam zamilkł.
- To rzeczywiście działa - powiedziałem radośnie. - I poprawia humor - przytuliłem go. - Przepraszam, że czekałeś. Widziałeś, jakie są piękne gwiazdy? - zapytałem z ogromną siłą, jaka we mnie drzemała. - Skończyłeś pracować? Pokazałbym ci gwiazdozbiór Niedźwiedzicy - puściłem go i spojrzałem na jego twarz.

Vivi? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz