23 wrz 2021

OD Jumper


Wszyscy marudzą na jesień. Zimno, pada, przeziębienia... jakby nigdzie indziej nie było minusów. Ja tam widziałem więcej plusów: chłodniej i spokojniej w cyrku. Nie mówię już o kolorowych liściach na drzewach, bo każdego roku drzewa mają swój urok, a idealny chłodek do noszenia ciemnych bluz panował w jesień. I co ważniejsze - spokój. Większość osób się rozleniwiła, nie było już tyle pracy, deszcz zmusił do zamknięcia niektórych atrakcji, a przez to, że dzieci poszły do szkół, nie było komu odwiedzać cyrk - nie licząc weekendów. Po co ci wszyscy ludzie chcieli tu wracać? Ciągle to samo - gimnastyka, iluzja, taniec z ogniami i zwierzęta. Może już dość? Nawet się cieszyłem, że nikt już tak nas nie pilnował, w końcu mogłem się na spokojnie wymykać. Raz, drugi, trzeci... za czwartym chyba nie wrócę.
Przeniosłem się do pobliskiego lasku, aby zaczerpnąć świeżego powietrza - tak się tylko mówi. Po prostu w tym miejscu mogłem odetchnąć powietrzem bez ludzi - i smogu, smog to groźny szkodnik. Przechadzając się środkiem lasu, usiadłem przy płytkim jeziorze, w którym widziałem pływające ryby. Usiadłem na skale i w milczeniu obserwowałem te zwierzęta. Wyciągnąłem rękę w stronę suchego patyka. Chciałem go złamać na pół, aby zacząć mącić wodę z nudów, ale kiedy to zrobiłem, nagle ziemia się zatrzęsła.
- Cholera, co jest? - wstałem. Od razu zrozumiałem, że to było trzęsienie ziemi. Przechodziłem przez taki już dwa razy, raz będąc w Rosji, a drugi w Meksyku. Szybko przeniosłem się na pustą polanę, aby nic nie zleciało mi na łeb. Tam położyłem się na ziemi i czekałem; przy okazji wpadłem w pokrzywy.
Nie trwało to długo, po jakiejś pół minusie trzęsienie ziemi się uspokoiło. Rozejrzałem się, nie wiem po co - na polanie nie stało się nic nadzwyczajnego. Przez moment klęczałem na ziemi, zbierając myśli i czekając, aż znikną oparzenia po pokrzywie. W Rosji trzęsienie było mocniejsze, przez co prawie dostałem w głowę lampą uliczną, a w Meksyku, będąc w galerii handlowej, zostałem prawie zgnieciony przez tłum spłoszonych ludzi. Tutaj nic się nie stało; ale w końcu musiało.
Wróciłem do cyrku. Trzęsienie było jednak mocniejsze, niż się spodziewałem. Ludzie biegali od namiotu do namiotu, coś podnosząc, zbierając. Kilka stoisk było zwalonych na ziemie, dwa może zniszczone. W głównym namiocie puściły dwa zaczepienia, ale się trzymał. Ruszyłem do siebie - środek wyglądał jak po przejściu huraganu.
- Następnym razem wszystko ułożę na ziemi - mruknąłem do siebie. Wtedy ktoś wszedł do mojego namiotu. Średniej wysokości, ciemnowłosy chłopak w okularach spojrzał na mnie.
- Kolejna osoba do pomocy. Chodź, trzeba pomóc znaleźć innych - zgarbiłem się.
- Serio? Muszę? To nie moja wina, że złamałem tego patyka.

<Cherubin?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz