15 mar 2022

Vivi CD Riddle&Robin

Nieśmiało spuścił wzrok, mimo tego się uśmiechając.
- Och... To... Cieszę się, że tak uważasz — mocno się do mnie przytulił, na co ja się uśmiechnąłem, czule gładząc go po włosach.
- Miło słyszeć, nie przejmuj się Yukito, zobaczysz, że w parę dni postawię go do pionu. Słowo. - lekko uszczypnąłem go w policzek. - A ja nie łamię danego słowa.
Kolejne parę dni minęło spokojnie, można by nawet powiedzieć, że bardzo powoli. Może i nadal nie byłem pewien, co się zadziało z blondynem, jednak wyglądało na to, że niepotrzebnie się nakręciłem. Chyba już nic złego nie mogło się wydarzyć. Riddle'a już tu nie było. A to przecież.... Dobry znak. Zresztą sam stan chorego zaczął się poprawiać. Niekoniecznie wiedziałem z jakiego powodu ani co, tak właściwie zadziałało, lecz nie pozwalałem sobie na to, by znów zacząć się tym martwić. Nie chciałem przecież dostać paranoi.
Uśmiechnąłem się do siebie, patrząc w słoneczne niebo. Wygrzewanie się na oświetlonym przez słońce kamieniu w mojej lisiej formie, było naprawdę jedną z przyjemniejszych rzeczy, podczas coraz cieplejszych dni. Ziewnąłem, rozciągając kończyny, chyba się zależałem... Ale cóż. Miło jest nie zwracać uwagi na czas... W sumie może jest on iluzją dla istot mojego pokroju. Zamknąłem oczy, mentalne przygotowując się do snu. Niestety, gdy już tak sobie powoli odpływałem, usłyszałem jakiś szelest. Moje uszy od razu drgnęły, otworzyłem oczy, powoli się rozglądając.
Od razu się rozluźniłem, widząc jakże znajomą mi sylwetkę.
- Dzień dobry Robin~ - zamruczałem, zaczynając się ponownie wyciągać, tym razem zeskakując ze swojego wygrzanego miejsca.
Podszedł do mnie, kucając i zaczynając mnie głaskać. W odpowiedzi na to zacząłem się o niego po prostu ocierać, machając ogonkami.
- Wiesz, szukałem cię w sumie, nie miałem nic do roboty, więc uznałem, że możemy spędzić trochę czasu razem.
Przechyliłem łeb i usiadłem.
- W sumie to... Czy normalnie nie pomagała jakoś teraz Shu z Yukim. - podrapałem się za uchem. Może mi się pomyliło, a może była to tylko jednorazowa sytuacja...
- No znaczy... Jakoś chyba nie potrzebował za bardzo pomocy. - odparł, drapiąc mnie po plecach i śmiejąc się cicho. - Wiesz, on naprawdę jest dobrą mamą.
Znów zacząłem machać ogonami.
- Przecież tego nie kwestionuje, po prostu i on i Lennie pracują, więc uznałem... A możesz trochę niżej? O tak! Idealnie. - sapnąłem, zadowolony. - W sumie to nie jest aż tak ważne. Cieszę się, że masz wcześniej trochę czasu dla mnie. - otarłem się o niego, idąc w stronę lasu. - To, co byś powiedział na spacer. - zapytałem, wesoło przeskakując z boku na bok.
- Z chęcią... - roześmiał się perliście, widząc moje podekscytowanie. - Hmm, przypominasz teraz trochę pieska.
Od razu rzuciłem mu niezadowolone spojrzenie.
- Psa? Jak to psa. Jestem majestatycznym kumiho. Sama ta nazwa była w stanie wszczepić strach w serca ludzi. - stwierdziłem, zaczynając się puszyć.
Moje przechwałki jednak spotkały się znów ze śmiechem, ale jednak nie mogłem być zły. Wyglądał tak uroczo, gdy się śmiał... Aż zakłopotany przechyliłem łeb, kładąc po sobie uszy.
- Wierzę ci, przecież wierzę. Wiem, jaki możesz być straszny. - powiedział, przechodząc obok mnie i już mnie wyprzedzając.
Skoczyłem za nim, zrównując z nim krok. Gdy do niego weszliśmy, las wydawał się jakiś cichy. Może była to moja imaginacja, a może ciepły dzień spowodował letarg u zwierząt. Jakoś nie przejmowałem się tym za bardzo.
Szliśmy, śmialiśmy się, rozmawialiśmy, w pewnym momencie nawet wróciłem do ludzkiej postaci, łapiąc Robinka za rękę.
- Wiesz, niedługo będę mógł wypuścić Yukito, do końca już się sam pozbiera.
- Ah to naprawdę wspaniałe wieści. Cieszę się, że tak szybko mu się poprawiło. - stwierdził białowłosy, opierając się głową o moje ramię.
- Nie spodziewałem się w sumie takiej poprawy w te parę dni... Jednak najwyraźniej jestem lepszym lekarzem, niż mi się wydawało. - mruknąłem żartobliwie.
- Oj jesteś, jesteś. - zgodził się, uśmiechając się do mnie w ten swój promienny sposób.
Widząc jego radosny uśmiech, czułem się, jakbym znów leżał, wygrzewając się w słońcu. To on był moim promykiem światła, który pozwalał mi patrzeć na ten ludzki świat całkiem inaczej.
Zaskoczyło mnie trochę, że żadne ze zwierzęcych przyjaciół Robina się nie pojawiło nawet na chwilę, jakby nas unikały... Hah... Może moja obecność przy nim je odstraszała. Nie byłaby to jakaś wielka nowość... Delikatne zmarszczyłem brwi, rzucając spojrzenie w głąb lasu. No proszę... Znów dałem się ponieść temu dziwnemu uczuciu, mojej własnej paranoi. Przecież wszystko było tak piękne...
Tak piękne, że aż wydawało się snem? Drgnąłem lekko, cóż za impertynencki głos. Wątpliwości. Też mi coś... Oczywiście, że mogłoby być snem. Jednak taka była rzeczywistość. Powinienem naprawdę przestać się tak martwić i po prostu się zrelaksować.
Spojrzałem znów w stronę Robina. Jednak... To uczucie nie minęło. Tak jakby kurz wątpliwości wzbity przez moje własne myśli, jeszcze nie osiadł. Jednak przecież to była kwestia godzin tylko, dlaczego nagle się tak stresowałem... Wszystko zaraz wróci do normy.
W sumie miałem rację. Minął dzień i uczucia minęły, w większości, nadal gdzieś były z tyłu mojej głowy, lecz byłem twardo przekonany o tym, że trzeba je ignorować. Przecież tyle przeszliśmy.
Wcześniej tego ranka udało mi się pozbyć mojego pacjenta 0. Sam chyba za dobrze nie wiedział, co mu się stało. Nie ważne, nie istotne, przeszło i to było najważniejsze.
Spokojnie, sprzątałem przyrządy oraz opatrunki i tym podobne. Nagle usłyszałem ciche pukanie. Odwróciłem głowę do drzwi, marszcząc brwi.
- Proszę, śmiało. - mruknąłem, kryjąc lekką niechęć w głosie.
Dało się słyszeć skrzypnięcie, po czym usłyszałem coś jakby kwilenie dziecka.
- Oh... Nie spodziewałem się was tutaj... Jest coś nie tak z dzieckiem? - zapytałem znużony.
- Nie, nie tu nie chodzi o Yukiego... - Shu trochę jakby ukrył dziecko w ramionach, mówiąc to. - Chodzi o to, co ty, zrobiłeś Robinowi. Widać, że coś jest z nim nie w porządku. - prychnął, kładąc po sobie uszy.
- Niby jak to nie w porządku? Nie mam pojęcia i co ci chodzi.
- Przecież od niego wręcz czuć, że coś jest nie tak. - odpowiedział mi wyraźnie niezadowolony. - I jestem prawie pewien, że to twoja sprawka.
- Słuchaj, nie mam pojęcia, o co ci chodzi, ale przesadzasz chyba. Myślę, że brak snu ci się na głowę rzuca. - przewróciłem oczami.
- Kiedy ci mówię, że oboje czujemy, że coś jest z nim nie w porządku ty- Ugh! Nie ważne. - odwrócił się na pięcie, wychodząc z przyczepy z nosem wysoko w górze.
Jeszcze czego... Żeby tu przychodził, oskarżając mnie o to, że Robinowi jest źle... Wróciłem do sprzątania.
Moment... Jeżeli oboje wyczuli, że coś jest nie tak... Przecież to jakby psy... Czy to dlatego te zwierzęta wtedy w lesie... Nie... Nie możliwe, znów jakie głupie domysły. Dlaczego nie mogę po prostu cieszyć się tym, co mam? Choć... Skoro to pewnie nic takiego, to... Mogę go potem jeszcze zapytać, jak wróci. Tak dla pewności i spokoju ducha.
W sumie to gdy tak na niego czekałem, nagle wszystko zaczęło się strasznie dłużyć. Było to nieznośne. Chciałem, by wreszcie te natrętne wątpliwości zniknęły.
"Znajdę go teraz." Pomyślałem, od razu przestępując próg i się rozglądając. Tak trochę na siebie wpadliśmy, niedaleko lasu.
- Robin~ Słońce szukałem cię wszędzie.
- Naprawdę? Stało się coś? Miałem wracać po krótkim spacerze. - wymamrotał.
- ... Wiesz co? W sumie to nie. Nic się takiego nie stało. - rzuciłem, a mój wzrok naturalnie odpłynął w kierunku lasu. Aż tu moje spojrzenie przykuł jakiś ruch na jednej z gałęzi.
- Och Robin... Popatrz przecież to ta twoja ptaszyna, prawda?
Spojrzał w kierunku, który wskazałem lekko zaskoczony.
- Och tak... Tak na to wygląda.
Ptak przyglądał się nam przez chwilę, jakby zastanawiał się, czy powinien podlecieć, tak jakby się wahała.
- ... Nie zawołasz jej?
- Ah nie, chyba jest trochę zajęta. - odparł wymijająco. - Chodźmy już, głodny jestem. - chwycił mnie za rękę.
Ponownie spojrzałem na ptaka, który wydawał się niespokojny i nagle zerwał się z gałęzi, odlatując. Było to... No nie powiem...dziwne... Mimo tego skinąłem, głową idąc z powrotem razem z chłopakiem.
Żeby jego ptak... Nie chciał do niego podlecieć? Co to by miało znaczyć... Może... Coś jednak było z nim nie tak? Czy coś się stało podczas tych paru dni? Niepewnie na niego spojrzałem.
- Vivi? Wszystko okej?
Od razu się uśmiechnąłem.
- Także oczywiście, że tak. Tylko moje myśli jakoś tak odpłynęły... Nie przejmuj się. - pogładziłem go palcem po policzku.
Teraz niczego już nie byłem pewny...

(Robin? Riddle? )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz