3 lis 2017

Le Bleuet CD Midas

Słuchałem go. Cały czas. Każde jego słowo odbijało się echem w mojej głowie, co nie pozwalało na to, aby jakikolwiek szczegół zdołał mi umknąć. Każda kolejna prawda jaka do mnie docierała była jak dodatkowy gwóźdź, który wbijał się w moje serce. Czułem, jak oddech płycieje, oczy stają się wilgotne, a powietrze coraz cięższe. Całe moje ciało zaczęło drżeć... nie wiem, czy ze strachu czy ze stresu. Mimo to stałem i słucham wszystkiego z uwagą i powagą. Nie dodawałem żadnych komentarzy. Odebrało mi mowę.
Skończył i stało się to, co się stać musiało. W powietrzu zawisła ta cisza, która jest w stanie sama w sobie zabić relacje, które budują się latami, ale zbyt często miałem z nią do czynienia, by nie wiedzieć, jak sobie z nią radzić. Wziąłem głęboki oddech, by dać znak, że jeszcze nie uciekłem jak tchórz. Montgomery miał głowę nisko spuszczoną i milczał. Ja zacząłem głęboko oddychać. Nie mogłem postępować pochopnie, mimo że coś kusiło mnie srodze do tego, aby naubliżać jasnowłosemu jak tylko się da, ale... ta strona, której należało się słuchać mówiła z goła co innego. Nakazywała spokój, zastanowienie i analizę wszystkich możliwości. Postarałem się więc rozluźnić i uspokoić. Opanowałem drżenie ciała. Podszedłem do ukochanego. Był moim pierwszym prawdziwym partnerem, który chciał być ze mną i z którym ja chciałem być. Mimo swojego strachu nie mogłem go źle potraktować ani porzucić. Moje uczucia zawsze można jakoś nakierować, zaś Midas... Midas był posypany, pokruszony jak wazon byle jak posklejany taśmą klejącą. Wystarczyło jedno szturchnięcie łokciem, żeby wszystko znów stało się gruzem. Ująłem delikatnie jego dłoń. Na początku nie wiedział, jak ma zareagować. Czy się wyrwać czy poddać, ale koniec końców poddał się. Wziąłem go ze sobą i usadziłem na łóżku. Usiadłem obok niego. Nadal na mnie nie spojrzał. Nie wiedziałem kompletnie, co powinienem mu powiedzieć... nie! Ja nie wiedziałem od czego mam zacząć, bo... tylu rzeczom należało zaprzeczyć, że nie wiedziałem, co powinno być pierwsze. Sam czułem, że się gdzieś tam znowu sypię, że to dla mnie za dużo i najchętniej zająłbym się sobą i swoimi uczuciami, ale... kiedy pojawia się silne uczucie do drugiego człowieka to pragniemy zrobić wszystko, aby był z nami szczęśliwy.
Zbliżyłem się do niego najbliżej jak tylko mogłem, ale on na to nie zareagował nawet najmniejszym westchnięciem czy pomrukiem. Jedną dłonią trzymałem jego dłoń, a drugą sięgnąłem do jego głowy. Delikatnie przejechałem po jego delikatnych, aksamitnych włosach. Były takie miłe w dotyku...i zawsze przyjemnie mnie łaskotały, kiedy mężczyzna był blisko mnie. Zaczesałem je do tyłu i zobaczyłem jego bladą, spuchniętą twarz. Na sam ten widok zachciało mi się płakać, ale zagryzłem wargi i postanowiłem, że muszę być dla niego silny. On potrzebował pomocy bardziej niż ja. Nie mogłem go zawieźć. Tak dużo już dla mnie zrobił i tak wiele już o mnie wiedział...można z łatwością powiedzieć, że był pierwszym mężczyzną, z którym odbyłem swego rodzaju bardzo intymny stosunek, który... bardzo mi się podobał. Nigdzie na świecie nie znalazłbym już takiego wspaniałego partnera jak on...nie mogłe go porzucić za żadne skarby świata.
Przejechałem dłonią po jego wilgotnych policzkach. Zdenerwowałem się na siebie. Schowałem honor w buty i postanowiłem. Jednym zgarbnym ruchem wpakowałem mu się okrakiem na kolana. Spojrzał na mnie przerażony.
- Co ty... - zaczął, ale nie dałem mu skończyć. Spokojnie... wcale nie miałem nastroju na pieszczoty ani tym bardziej odwagi, ale wiedziałem, że bliskość to najlepsze, co mogłem mu dać. Przytuliłem jego głowę do swojej klatki piersiowej, a swoją oparłem o jego. Przez kilka sekund był sztywny jak beton, ale po chwili jego ciało się rozluźniło, poczułem jego ciepły oddech grzejący moją klatkę piersiową, a także dłonie sunące od moich ud przez pośladki i wkrótce oplatające się nisko w moim pasie. Mruknął cichutko i wtulił się bardziej w moje ciało. Zacząłem czule gładzić go po plecach. Byłem zupełnie rozluźniony, mimo że cały czas łzy spływały mi po policzkach. Zupełnie nie wiedziałem, co mam robić, jak mu pomóc i co może się jeszcze wydarzyć. W głowie biło mi się mnóstwo myśli i mnóstwo trosk, na które szukałem rozwiązań.
- Nie poddam się – pomyślałem – Po moim trupie.
Egzystowaliśmy tak bardzo długą chwilę. A może to były długie minuty, godziny... straciłem rachubę czasu od kotłujących się w głowie myśli, jednak obecność partnera motywowała mnie do tego, aby wszystko przemyśleć, o wszystkim pomyśleć i na wszystko wymyślić rozwiązanie.
- Jest już późno... - zaczął słabym głosem Midas i podniósł swój wzrok na moją twarz i dodał - ... skarbie... - och, aż mi się zakręciło w głowie, kiedy to jedno wspaniałe słowo zostało skierowane w tak czuły sposób. Mimowolnie uśmiechnąłem się wdzięcznie. Wciąż każdy komplement z ust jasnowłosego wywoływał u mnie przyjemne dreszcze.
- Idziemy spać? - szepnąłem. Mężczyzna mruknął z aprobatą i pociągnął mnie za sobą na łóżko. Zachichotałem, kiedy zaczął mnie miziać noskiem po szyi. Zaraz potem zaciągnął na nasze ciała ciepły koc i przyciągnął mnie mocno do siebie. Kąciki jego ust były uniesione w lekkim, sympatycznym uśmiechu. Cieszyłem się. Bardzo. Zaraz potem pod wpływem ciepła i bliskości zasnąłem, jednak nie zapomniałem o tym, że muszę przejąć pałeczkę, żeby nic złego nie spotkało mojego misiaczka.

Obudziłem się niechętnie. Coś absolutnie niepokojącego wybiło mnie ze snu. Wokół panowała absolutna cisza, a ciemność nie pozwalała mi zobaczyć nawet własnej dłoni, więc... można powiedzieć, że obudziłem się w zupełnie dziwny i niezrozumiały sposób. Posnułem dłonią obok mojego miejsca, ale nie wyczułem żadnego ciała obok. Midasa nie było obok mnie. Podniosłem się do siadu i rozejrzałem, ale nic nie zauważyłem poza ciemnością. Moje oczy mimo długiego okresu nie przyzwyczaiły się do ciemności, co mnie zaniepokoiło, ale mimo to podniosłem się zupełnie z łóżka. Szedłem bardzo powoli i po omacku, ale... dosyć długo zmagałem się z dojściem do wyjścia. W końcu kiedy poczułem materiał kotary ulżyło mi, ale nadal nie mogłem wyjść. Szedłem jej śladem wspak do ruchu wskazówek zegara, aż natrafiłem na otwór. Wyszedłem. Uderzył mnie bardzo dziwny aromat powietrza. W sumie... nie wiedziałem nawet czy to powietrze ma jakikolwiek aromat. Nie wiał żaden wiatr. Panowała absolutna cisza. Na niebie nie było widać ani księżyca ani gwiazd. Zupełna pustka na nieboskłonie i na ziemskim padole. Mimo to widziałem krajobraz wokół mnie, choć ficzynie było to nie możliwe. Brak lamp i księżyca sprawiał, że ziamia spowita była ciemnością. Na bosaka wszedłem w las, jakby coś nakierowało mnie właśnie tam z jakiegoś powodu. Zaufałem swojemu instynktowi. Nie wiem, jak długo kuśtykałem słabo wydeptaną ścieżką. Wiem, że po drodze nie natrafiłem na żadne gałązki ani inne przeszkody. W końcu drzewa zaczęły rzednieć, aż w końcu ukazała mi się leśna polana, na której ktoś był. Coś robił, lecz polana była tak duża, że nie byłem w stanie zidentyfikować czegokolwiek. Bez zastanowienia poszedłem więc dalej. Postać stawała się przerażająco podobna i znajoma. Skakała wesoło w kółko wspak wskazówkom zegarka. Rzucała coś na ziemie. Za nią szedł ten znajomy tygrys, lecz... szedł bardzo nienaturalnie jak na czworonożne zwierzę. Podchodziłem powoli coraz bliżej. W końcu zauważyłem obiekt wokół którego postać wesoło skakała. Była to kupa nieokreślonych obiektów. Zatrzymałem się i przyglądałem z zaciekawieniem, co robi mój partner.

Złoto to środek do celu,
złoto to cel sam w sobie,
złoto nauczyło wielu,
złoto też pokaże tobie,
złoto daje poziomem damom rozkosz,
złoto daje pozory władzy bożkom,
złoto ma moc, przyciąga jak magnes,
złoto jest piękne,
złoto jest powabne,
złoto sprawi, że będzie Ci łatwiej,
złoto idiotom pobudza wyobraźnię do pragnień,
złoto ma moc gdy mgła zaćmiewa umysł,
wściekły blask rozjaśnia noc,
złoto to cios,
jedne serca kamienieją inne broczą krwią,
złoto, złoto, złoto, złoto ...

Zaczął śpiewać. Nadal nic mi to nie powiedziało. Podszedłem bliżej i w końcu udało mi się rozpoznać obiekty tworzące stos. Jedyne, co poczułem to to, jak powietrze ze świstem dostaje się do moich płuc, a potem... nie mogę oddychać. Nie mogę złapać oddechu. Czułem, że zaraz zacznę się dusić. Na środku było mnóstwo ciał pokrytych złotą poświatą, z których wylewała się złota, czerwona i czarna ciecz. Spojrzałem pod swoje nogi i zobaczyłem rozsypane palce, uszy, języki, nosy i oczy. Wszystkie były zamienione w lśniący metal. Podniosłem głowę, a przede mną pojawiła się twarz Monty'ego. Uśmiechał się do mnie nienaturalnie. W oczodołach nie miał oczu. Jedynie pustkę, zaś usta pozbawione były zębów i języka. Próbowałem krzyczeń, ale straciłem również głos. Powietrza brakowało mi coraz bardziej. Dusiłem się, a jego twarz zbliżała się coraz bardziej. Nagle została pociągnięta w górę jakby za pomocą magicznego sznurka i dopiero wtedy zobaczyłem, że na szyi mojego ukochanego był sznur, który niewidzialna siła szarpnęła do góry. Jego ciało zadrżało nienaturalnie. Z całych swoich sił próbowałem krzyczeć i złapać choć trochę powietrza.
Ocknąłem się. Nadal nie mogłem złapać powietrza, lecz byłem już w namiocie Midasa. Dotknąłem go ręką, żeby mi pomógł, gdy nagle spod koca wyszła ta sama postać, która w moim śnie zawisła. Puste oczodoły i usta wywołały u mnie tak niesamowity spazm strachu, że moje ciało zaczęły wykonywać absolutnie nienaturalne ruchy. Stwór zaczął mnie dotykać chudymi, zimnymi palcami i czułem, że za chwile mnie zabije. Jedyne co mogłem robić to rzucać się w niepochamowanym szale. Tak bolały mnie płuca...

- ED!!! ED, OBUDŹ SIĘ DO CHOLERY! - obudziły mnie krzyki i mocne bóle na całym ciele. Gdy tylko otwarłem oczy, zerwałem się do siadu i wziąłem pierwszy porządny wdech. Moje ciało opanowały spazmy duszności, zacząłem kaszleć, jakbym co najmniej umierał z powodu raka płuc. Nie mogłem w ogóle opanować swojego ciała, ale z czasem wszystko zaczęło słabnąć. Nadal mną rzucało jak lalką, ale powietrze zaczęło docierać do wszystkich komórek, a ciało zaczęło powracać z krainy mar. Spojrzałem umęczonym spojrzeniem na Midasa. Z jednej strony czułem ulgę, a z drugiej przerażenie. Widziałem go już normalnie, a to znaczyło, że się obudziłem, ale jego twarz nie wyglądała wiele lepiej od tej z koszmaru. Była blada, jakby w jednej chwili ktoś zassał całe życie z mężczyzny, oczy były wilogtne od łez, a ciało drżało, jak jeszcze nigdy. Cały chodził z nerwów.
- Midas... - zacząłem i od razu wybuchnąłem tak przeraźliwym szlochem, że chyba w życiu jeszcze nigdy tak nie wyłem, jak właśnie wtedy. Kiedy sobie uświadomiłem te wszystkie przerażające rzeczy, rzuciłem się na niego drapieżnie i oplotłem tak szczelnie, że nie miał absolutnie żadnej możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu.
- Nie popełniaj samobójstwa! Nie rób mi tego! Nie zostawiaj mnie! Bo... bo...bo ja wtedy też umre, też się zabije! Coś się stanie! Ja to wiem! Coś okropnego, ale nie wiem, co! Ja Cię nie zostawie! Nikt mi Cię nie zabierze! Nikt, rozumiesz?! - zacząłem rzucać wiązką zupełnie przypadkowych słów i stwierdzeń. Byłem tak roztrzęsiony, że nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Przylegałem tylko coraz mocniej do mężczyzny, jakbym się bał, że zaraz zupełnie zniknie. Zamilkłem. Oddychałem szybko i wydawałem zupełnie nie ludzkie dźwięki. Ni to do szlochu podobne ni do jęku. Czułem się trochę jakbym był nienormalny.
- Tak się cieszę, że żyjesz – wydusił jedynie, a ja poluźniłem uścisk. On od razu to wykorzystał i objął mnie mocno swoimi silnymi rękami. Teraz to on mnie przyciskał do siebie, jakby się bał, że zniknę – Tak się bałem, że umrzesz. Dusiłeś się i nie mogłem się dobudzić – dodał pełnym ulgi głosem.


< Misiek? Trochę nie konkretnie, ale... na dalsze przygody ty możesz dać śmiało pomysł ;) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz