11 gru 2018

Vogel CD Smiley

Na początku byłem przeciwny temu, żeby Smiley oddawała mi swój szal, lecz patrząc na jej twarz, na której gościła mina, która nie chciała nawet słyszeć o niezgodzie, wziąłem do ręki szalik i zacząłem powoli się nim owijać. Był ciepły, a do tego gruby, dlatego przywiązując go bardziej, zrobiłem wydech, zastanawiając się, dlaczego oddziałuje tak kojąco. Poprawiłem go jeszcze dwoma palcami, by niewielki kawałek materiału znalazł się na nosie, a następnie spojrzałem przed siebie, gdzie mogłem ujrzeć odlatujące stado ptaków. Niebo było już szaro-ciemne więc nie mogłem sobie pozwolić, abyśmy zostali tu dłużej. Niby z tego miejsca do cyrku prowadzi całkiem prosta ścieżka, to jednak w ciemni zawsze można się zgubić. Odwróciłem się w jej stronę i mówiąc przez bladożółty materiał szalika, wskazywałem głową w kierunku drogi powrotnej.
- Lepiej już wracajmy, jest coraz ciemniej i zimniej, nie chcę, żebyśmy się rozchorowali.
- Masz rację -przytaknęła, odwracając się do mnie -Nie chciałabym być chora przez następne kilka dni -zaśmiała się delikatnie, łącząc przy tym dłonie za plecami.
Skinąłem głową, co znaczyło, że ruszamy. Szliśmy blisko siebie w równym tempie, gdyż nie chciałem stracić jej z oczu. Kto wie, co mogłoby się tutaj czaić, a gdyby któreś z nas się zgubiło, nie byłoby już tak kolorowo. Zacisnąłem pięści, które jeszcze przed chwilą schowałem przed zimnem w kieszeniach, próbując je jakoś ocieplić, lecz ten czyn sprawiał mi tylko niewielki ból, a nie poczucie przyjemnego ciepła.
- Powiedz Vogel, masz coś na jutro w planach? -usłyszałem nagle jej głos, na co skierowałem w jej stronę wzrok. Ta natomiast rozglądała się po krzewach po swojej prawej stronie, jakby czegoś chorobliwie szukała.
- Nie, jutro akurat mam dzień wolny -odpowiedziałem powoli, intuicyjnie spoglądając w tę samą otchłań, co ona -Miałem zamiar zabrać się za małe porządki u siebie w posiadłości -ostatnie słowo wypowiedziałem z kpiną, przewracając przy tym oczy, co równało się z tym że przestałem obserwować tamten obszar.
- Posiadłość? -usłyszałem prześmiewczy ton w jej głosie.
- Posiadłość -przytaknąłem, zwieszając głowę, lecz od razu ją uniosłem do góry, spoglądając na niebo jaśniejące od kilku gwiazd, które zdołały już się ujawnić.
- Nie pomyślałabym, żeby ktoś mówił na nasze mieszkania tak, jak ty to powiedziałeś.
- Przeszkadza ci takie określenie? Mogę je zmienić na przykład na apartament, willę, zamczysko... -zacząłem wymieniać, licząc podane nazwy na palcach.
- Przestań już! -dźgnęła mnie łokciem w bok, przez co delikatnie się zgiąłem.
Już miałem coś do niej warknąć, lecz po usłyszeniu jej cichego śmiechu, od razu mi ta myśl przeszła, przez co tylko westchnąłem, na powrót się prostując.
W końcu doszliśmy do naszego obozowiska, gdzie nie było widać ani jednej żywej duszy, prócz naszej dwójki. Rozejrzałem się po placu przed nami, po czym oznajmiłem dziewczynie, że ją odprowadzę. Na początku była temu przeciwna, lecz ja się z nią nie sprzeczałem, tylko zacząłem już iść w kierunku jej namiotu, a ta nie mając innego wyjścia, podążała przy mnie. Będąc przed jej wejściem, zacząłem odwijać szalik, lecz zatrzymała mnie przed tym.
- Oddasz mi go jutro, poczekam! -mówiła z wyciągniętymi rękoma w moją stronę, jakby się broniła.
- Jeżeli tak mówisz -wyszeptałem, na powrót szczelnie związując materiał -Dobrej nocy -rzekłem głośniej i zacząłem odchodzić.
Wchodząc do przyczepy, od razu zrzuciłem z siebie wierzchnie, przemarznięte ubranie, wieszając je na krześle przy biurku. Ziewnąłem przeciągle i ruszyłem w stronę małej toaletki, w której umyłem zęby, przemyłem twarz i przejrzałem się w lustrze. Po tych czynnościach wróciłem do głównego "pokoju" i rzuciłem się na łóżko, na którym leżałem bezczynnie przez jakiś czas, aż w końcu odpłynąłem w świat snów.

<Smiley?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz