21 kwi 2020

Robin CD Vivi

Oddalił się od miejsca walki i obserwował, chociaż bardzo chciał stąd zniknąć. Myśl, że zaraz jego przyjaciel zniknie, napawała go ogromnym strachem, a nawet obrzydzeniem do samego siebie. Chciałem ich powstrzymać, ale było już za późno. Wybrał stronę, pożegnał się z nim, teraz ma się nie wtrącać. Jednak co miałby ze sobą zrobić potem, nie mając już demona przy sobie? Wątpił, aby anioł zechciał się nim zająć. Może by go odesłał do cyrku, ale wątpił, aby i tak odnalazł jakiś cel. Po prostu nie potrafił sobie wyobrazić życia, bez tego lisa. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak ktoś go dotyka, poza tym lisem. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak ktoś inny ma go pocieszać, prócz lisa. Takie życie nie istniało.
Widział rany, cięcia, krew, czarną maź. Słyszał krzyki, słowa bez znaczenia, jęki, wycie, huk, grzmot. Na chwilę zakrył oczy. Cały się trząsł, a wewnątrz toczyła się walka między rozumem a sercem. Rozum kategorycznie zabraniał mu się do nich zbliżać, szala jest już przechylona i nic nie może zrobić. Serce za to krzyczało z bólu, aby nie pozwolił go odesłać.
Ja go tylko odeśle w jego wymiar - więc dlaczego pozbywał się jego ogonów? Kiedy Robin otworzył oczy, zobaczył, jak Castiel wbija włócznie w jego ogon, a wszystkie się niebezpiecznie wiły, jak węże, gotowe udusić i zabić. Skoro miał go odesłać, dlaczego go zabija? Sprawia mu ból?
Nie wytrzymał i nagle, nie wiadomo jak i skąd, znalazł się na plecach Castiela, odrzucając go w bok. Nogi same ruszyły w jego kierunku, gdy jego głowa zajmowała się jeszcze łączeniem faktów. Wylądował na białowłosym, który szybko go z siebie zwalił.
- Robin, nie wtrącaj się – powiedział ostro. Szybko się podniósł i wbił broń w trzeci ogon. Zostały mu pięć. Jeśli go teraz nie powstrzyma, na pewno go utraci.
- Nie możesz go zabić! - chłopiec podszedł i chwycił za włócznie, nie pozwalając mu wbić się w kolejny puszysty ogonek, które kilka dni temu miał wyczesać. Dlaczego sobie nagle o tym teraz przypomniał?
- Zamknij się, on jest mój. Nie pozwolę, by jakiś bachor przeszkodził mi w odzyskaniu skrzydeł – zamachnął się swoją bronią i przejechał ostrym końcem po policzku młodego. Ten się zatrząsł i przyłożył dłoń do krwawiącej rany. - Radzę ci, zostań, gdzie leżysz. Jesteś zbyt słaby, by cokolwiek zrobić. Jesteś tylko człowiekiem – po tych słowach zadał kolejny cios.
Robin leżał na ziemi, nie wiedząc, co zrobić. Patrzył się, jak Castiel zadaje cios w szósty ogonek. Jeszcze dwa i już nigdy nie zobaczy Vivi’ego. Czy tego naprawdę chciał? Czy naprawdę miał do tego dopuścić? Bo był zwykłym, szarym, nic niewartym człowiekiem? Spojrzał na pyszczek lisa, który wydawał ostatnie tchnienie, a mimo tego się uśmiechnął. Posłał mu delikatny uśmieszek. Nie był na niego wcale zły...
Podniósł się i stanął naprzeciwko wroga.
- Ja nie jestem zwykłym człowiekiem – odezwał się, zwracając tym samym na siebie jego uwagę. - Bo ja umarłem, a jednak stoję tu żywy – podniósł dłonie do góry i w tym samym momencie nie daleko nich, wyrosła potężna liana z ziemi. Robin zamachnął się dłonią w bok, a roślina uderzyła anioła w bok. Ten poleciał kilka metrów w bok, chłopak korzystając z jego nieobecności przy lisie, podbiegł do niego i kucnął obok. - Vivi – odezwał się cicho do leżącego. Wziął jego pyszczek w dłonie i cicho załkał. - Proszę cię, nie umieraj – zachlipał. Demon spojrzał na niego i słabo się uśmiechnął, a z jego pyszczka uleciał wymuszony śmiech.
- Ty głupi smarkaczu – usłyszał głos z boku. Castiel się podniósł i biegł na nich, gotowy rozpłatać ich oboje. Robin wyciągnął dłonie do góry, wokół nich wyrosły rośliny, które oplotły się wokół leżących i utworzyły kokon.
- Postaram się dla ciebie... Ale obiecaj, że nie będziesz płakał… - powiedział Vivi. Robin skinął głową i wytarł mokre policzki, starając się spełnić obietnicę. Czuł, jak wróg uderza w tarczę i próbuje się do nich przedostać. Nie miał za dużo czasu, nie potrafił niestety wykonać tak trwałej tarczy, jakiej by teraz potrzebowali.
- A wybaczysz mi, że cię zdradziłem? - chciał jeszcze wiedzieć jedną rzecz.
- Już… wybaczyłem… - powiedział jeszcze słabszym głosem i zamknął oczy. Kiedy kamień spadł z serca Robinowi, rośliny zostały przecięte, a ostrze włóczni zbliżyło się do jego szyi.
- Mam cię zabić? - głos anioła był niski, był wściekły, że ktoś mu ciągle przeszkadzał. Robin odwrócił się do niego powoli.
- A zabijaj, nie wierzę, że można dwa razy umrzeć – powiedział słabo. Castiel się zawahał. - Nie możesz go zostawić? Proszę cię, nie zabijaj go.
- Jeśli tego nie zrobię, nie odzyskam skrzydeł.
- A jakąś masz gwarancję, że po tym ci je oddadzą? Poza tym anioł to nie tylko skrzydła, a w tej chwili sam się zachowujesz jak zwykły demon – pociągnął nosem, zaczynał drżeć.
- Zamknij się, to co innego. Demony zabili setki tysięcy ludzi, należy się ich pozbyć.
- Skoro ty chcesz mieć drugą szansę, to jemu też daj.
- Co? - popatrzył na mnie zdziwiony i opuścił broń.
- Zrobiłeś błąd i chcesz go naprawić, chcesz drugą szansę. A ja chce, żebyś tę szansę jemu też dał. Zaopiekuje się nim i ręczę, że nie zrobi nic złego – mówił spokojnie.
- Nie zapanujesz nad demonem. To on rzucił na ciebie czar… - chłopak przerwał mu ostrym głosem, pełnym wściekłości.
- Nic na mnie nie rzucił! Jakby to zrobił, to teraz umierając, czar by zniknął, a ja go dalej kocham! - wykrzyczał mu w twarz. Castiel patrzył na niego, nie wiedząc co zrobić. - Wiesz, jak to jest stracić ukochaną osobę. Jako anioł, nie pozwól, by inni czuli to samo – i znowu mu łzy napłynęły do oczu. Robin trafił w czuły punkt, mówiąc o ukochanej zmarłej. Jeszcze dłuższą chwilę stał i mierzył w nich bronią. Robin patrzył się na niego mokrymi od łez oczami i modlił się, aby dał spokój i pozwolił im odejść.
W końcu broń się obniżyła, a z ust wojownika uleciało westchnienie i rezygnacja.
- Jeśli zabije chociaż jednego człowieka, przyjdę po niego. I po ciebie również – zmierzył ich jeszcze ostrym spojrzeniem, a potem skierował się do miasta. Robin i Vivi zostali sami na pustym polu, pełnym krwi.
David ponownie kucnął przy lisie i pogłaskał jego główkę. Po chwili łagodnie wsunął dłonie pod jego delikatne ciałko i podniósł, ułożył go sobie na kolanach. Pochylił twarz i złożył lekki pocałunek na jego czole.
- Zaopiekuje się tobą – powiedział cichutko.
- W cyrku? - był to ledwo słyszalny szept, ale chłopiec się pochylał nad nim, więc nie musiał powtarzać.
- Jak? - w tym samym momencie lis ostatnimi resztkami sił użył teleportacji i przeniósł ich z powrotem do cyrku. W znajomym miejscu poczuł się bezpiecznie, ale zaraz wstrząsnął nim strach. Lisa nie była na jego rękach, jakby się rozpłynął. Robin chciał już krzyczeć i wołać go, kiedy poczuł coś na kolanach. Zabrał dłoń i to, co ujrzał, wprawiło go w ogromne zdziwienie, ale także ulgę. Zamiast lisa, miał przez sobą małego Vivi’ego w ludzkim ciele, wielkości dłoni, z dwoma ogonkami, które okrywały jego nagie ciało. Robin wydał z siebie ciche westchnienie ulgi, po czym wstał i ruszył do swojego namiotu.

Vivi? <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz