- Co wymyśliłeś? - spytała i podejrzliwie zmrużyła oczy.
- Ubierz się ciepło i spotkajmy się tutaj za pięć minut - rzuciłem i pobiegłem do siebie zostawiając się nieco... nieco bardzo zaskoczoną. Oj, wymyśliłem...
Ostatnio, byłem na mieście, jeśli można tak powiedzieć. Chciałem rozejrzeć się również po sklepach, niekoniecznie coś kupując, jednak to było silniejsze ode mnie. Oprócz sklepu ze słodyczami, odwiedziłem również bardzo przyjazny sklepik prowadzony przez naprawdę sympatyczną rodzinę. Dali mi zniżkę w zamian za wystąpienie na urodzinach Alana - ich najmłodszego syna. Muszę pamiętać, aby zjawić się tam w sobotę! Dostałem nawet takie śliczne zaproszenie. Myślałem, żeby pójść tam ze Smiley. Wsparłaby mnie i nie czuł bym się niezręcznie... W sumie, kogo ja oszukuję?! I tak czuł bym się dość swobodnie. Jednak uważam, że byłoby to miłe z mojej strony, lecz muszę się jeszcze dopytać. Coś czuję, że będę częstym gościem w ich sklepie. Sprzedają właściwie wszystko. Od starych zabawek, przez ozdobne meble, do rzeczy wykonanych własnoręcznie. Ja, kupiłem...
Dziewczyna zaśmiała się, kiedy zobaczyła niczego sobie sanki, które trzymałem jedną ręką.
- Z czego się śmiejesz? To są najlepsze sanki jakie widziałem w całym moim życiu! - oświadczyłem z entuzjazmem.
- No okej... To jaki jest plan? - spytała, gdy już przestała się śmiać. Na początku nic nie powiedziałem, tylko usiadłem na snakach i wyszczerzyłem się do niej. - Żartujesz, prawda? - zrobiła wielkie oczy podchodząc do mnie.
- Zobaczymy jak długo dasz radę, a potem cię zmienię. Co ty na to? - zaproponowałem. Westchnęła głośno, przewróciła oczami i chwyciła sznurek. - Ej... W końcu nie jestem taki ciężki, nie?
- Lekki jak piórko - odparła z uśmiechem. - Gdzie dokładnie idziemy? Znaczy, ja idę, a ty siedzisz... - poprawiła się.
- Przed siebie. Ty decydujesz - odpowiedziałem.
Smiley szło naprawdę dobrze. W sumie, wydaje mi się, że nie mogło być tak ciężko, ponieważ było dużo świeżego śniegu. Poruszaliśmy się w spokojnym tempie, ale najważniejsze, że poruszaliśmy się. Jednak po jakimś czasie sam wstałem. Dziewczyna rzuciła mi zaskoczone spojrzenie, a ja ruchem głowy wskazałem, by teraz ona usiadła.
- Nawet dobrze mi szło - dodała, a ja zacząłem ją ciągnąć. Po chwili postanowiłem wprowadzić trochę zabawy, dlatego coraz bardziej przyspieszałem, aż w końcu zacząłem biec, a ona co jakiś czas pisnęła, gdy robiłem zbyt gwałtowne skręty. W końcu trafiłem na dość śliskie miejsce, czego skutkiem był mój późniejszy upadek. Smiley nie mogła powstrzymać wybuchu śmiechu obserwując mnie, masującego swój obolały tyłek.
- Bardzo śmieszne - prychnąłem. Dziewczyna wstała w końcu i odeszła kawałek z sankami odwracając ją w przeciwną stronę.
- Wracajmy już - powiedziała, a ja pokiwałem głową zgadzając się.
Powolnym krokiem ciągnąłem Smiley, z którą gawędziłem po drodze.
- Dobrze się bawisz? - spytałem już lekko zmachany.
- Nawet nie wiesz jak bardzo... - posłała mi uroczy uśmiech, z którym nie mógłbym się kłócić. Nie musiałem. Sama wstała i nakazała zmianę. Co prawda, nie zostało nam już dużo drogi, jednak bardzo doceniłem jej gest i usadowiłem się na sankach.
- Dziękuję - odrzekłem, gdy już ruszyliśmy.
- Nie ma za co, przecież to ja przegrałam zakład, poza tym, już się wystarczająco zmachałeś - odparła.
- Już daj spokój z tym zakładem! Moja duma jest urażona, kiedy to ja rządzę nad damą - oświadczyłem teatralnym, poważnym głosem, a w odpowiedzi usłyszałem uroczy chichot.
< Smiley? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz