White – biały królik, od spraw magicznych, a dokładniej wyciąganie go za uszy z kapelusza magika, którym jestem ja, czyli White. Obserwowałem białe stworzenie, które właśnie zajadało się niewielką marchewką. Spoglądało na mnie z takim samym zaciekawieniem, co ja na niego. Zmarszczyłem brwi.
- Ukradłeś mi imię. Ja byłem pierwszy – wskazałem na niego palem, kucając przy klatce. On nawet nie zareagował, dalej wcinał tą swoją pomarańczową marchewkę, jakby mnie ignorował. Wsadziłem rękę do klatki i postarałem się do pogłaskać, ale uciekł, na co się uśmiechnął. "Wiadomo, kto jest górą" pomyślałem, po czym się zaśmiałem pod nosem i podrzuciłem mu marchewkę, którą zostawił podczas ucieczki. Popatrzył na warzywo i wziął je dopiero wtedy, gdy cofnąłem rękę.
Poszedłem do siebie, białe pióra znowu mnie uwierały pod ubraniami. Musiałem się rozebrać, aby wszystkie je powyciągać z materiałów. Ech... a może lepiej zeskoczyć z tego klifu i zobaczyć, czy jeszcze mam skrzydła? Przecież od nieużywania ich nie znikną, prawda? Bynajmniej ojciec nic mi o tym nie powiedział. Tak samo mi nic nie mówił o piórach, które znajduje codziennie pod ubraniami. Wychodzi na to, że te skrzydła mają swój własny rozum, ciekawe, chociaż po części przerażające.
Ubrałem się i wyszedłem ze swego namiotu, po czym skierowałem się do cyrku, aby nieco potrenować. Nikogo nie było, może to i lepiej. Chciałem zrobić najprostszą sztuczkę – wyjąc białego królika, który ma moje imię, z kapelusza. Usiadłem wygodnie na krześle, zdjąłem swoją niby magiczną czapeczkę z głowy i wsadziłem do niej rękę. Wyobraziłem sobie, jak wyciągam królika, a czar się spełnił. Po sekundzie trzymałem w dłoni białego złodzieja imion za uszy.
- Ślicznie – pochwaliłem sam siebie, a po tym usłyszałem swoje imię, albo królika. Ta... pięknie. A może je sobie zmienię? Albo nie, powiem wszystkim, aby mówili do mnie po imieniu. Podziała? Ta, jeszcze się okażę, że w cyrku jest drugi Kaito.
- White! - po chwili zza kotary pojawiła się niska dziewczyna i brązowych włosach i czekoladowych oczach. Powtórzyła jeszcze raz moje, albo królika imię, po czym spojrzała na białego futrzaka. Puściłem go, a on raptownie pokicał w stronę dziewczyny.
- Chodzi ci o mnie, czy o królika? - zapytałem z uśmiechem na twarzy. W końcu to było nieco zabawne, mam imię, jak dla królika. Dobrze, że to ja go wyciągam z kapelusza, a nie on mnie.
- Ukradłeś mi imię. Ja byłem pierwszy – wskazałem na niego palem, kucając przy klatce. On nawet nie zareagował, dalej wcinał tą swoją pomarańczową marchewkę, jakby mnie ignorował. Wsadziłem rękę do klatki i postarałem się do pogłaskać, ale uciekł, na co się uśmiechnął. "Wiadomo, kto jest górą" pomyślałem, po czym się zaśmiałem pod nosem i podrzuciłem mu marchewkę, którą zostawił podczas ucieczki. Popatrzył na warzywo i wziął je dopiero wtedy, gdy cofnąłem rękę.
Poszedłem do siebie, białe pióra znowu mnie uwierały pod ubraniami. Musiałem się rozebrać, aby wszystkie je powyciągać z materiałów. Ech... a może lepiej zeskoczyć z tego klifu i zobaczyć, czy jeszcze mam skrzydła? Przecież od nieużywania ich nie znikną, prawda? Bynajmniej ojciec nic mi o tym nie powiedział. Tak samo mi nic nie mówił o piórach, które znajduje codziennie pod ubraniami. Wychodzi na to, że te skrzydła mają swój własny rozum, ciekawe, chociaż po części przerażające.
Ubrałem się i wyszedłem ze swego namiotu, po czym skierowałem się do cyrku, aby nieco potrenować. Nikogo nie było, może to i lepiej. Chciałem zrobić najprostszą sztuczkę – wyjąc białego królika, który ma moje imię, z kapelusza. Usiadłem wygodnie na krześle, zdjąłem swoją niby magiczną czapeczkę z głowy i wsadziłem do niej rękę. Wyobraziłem sobie, jak wyciągam królika, a czar się spełnił. Po sekundzie trzymałem w dłoni białego złodzieja imion za uszy.
- Ślicznie – pochwaliłem sam siebie, a po tym usłyszałem swoje imię, albo królika. Ta... pięknie. A może je sobie zmienię? Albo nie, powiem wszystkim, aby mówili do mnie po imieniu. Podziała? Ta, jeszcze się okażę, że w cyrku jest drugi Kaito.
- White! - po chwili zza kotary pojawiła się niska dziewczyna i brązowych włosach i czekoladowych oczach. Powtórzyła jeszcze raz moje, albo królika imię, po czym spojrzała na białego futrzaka. Puściłem go, a on raptownie pokicał w stronę dziewczyny.
- Chodzi ci o mnie, czy o królika? - zapytałem z uśmiechem na twarzy. W końcu to było nieco zabawne, mam imię, jak dla królika. Dobrze, że to ja go wyciągam z kapelusza, a nie on mnie.
<Lottie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz