28 sty 2017

Lottie CD White

O mały włos nie upuściłam tego biednego królika na ziemię. Nikt – nigdy – nigdzie nie powiedział mi czegoś takiego. Nie mogłam nawet ruszyć żadną kończyną, gdyż zupełnie osłupiałam. Ja? Urocza? Nie zwróciłam nawet uwagi na resztę zdania, które powiedział, ale skupiłam się na tym tylko fragmencie. Byłam niemal PEWNA, że powiedział to tylko po to, by sprawić mi przyjemność. Albo był to jakiś zakład. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiejś ukrytej kamerki, albo chociaż chciałam usłyszeć ten głos Wielkiego Brata, krzyczący: „Ha! Mamy cię!”. Nic takiego się jednak nie stało, a ja zostałam w namiocie sama, zdana na wyżalenie się ze swych obaw zającowi. Uznałam jednak, że gadanie do królika byłoby co najmniej głupie (a gdyby wrócił tu ten magik, uznałby mnie pewnie za jakąś nienormalną), więc wróciłam do zwierzęcego namiotu, by odłożyć tam White’a. Zwierzak czmychnął do Chloe i Zoe, najwyraźniej mając już dosyć wrażeń tego dnia.
Ale NA PEWNO nie więcej, niż ja.
Czułam się jak balonik z helem, który przy jednym dotknięciu może pęknąć niczym bańka mydlana. To ciekawe, jak dwa słowa – totalnie wyrwane z kontekstu – mogą pozostawić TRAUMĘ na całą resztę życia. Gdybym nie była mną, pewnie bym teraz poszła do tego chłopaka i żądała odszkodowania za zmiany w psychice… Chociaż gdybym nie była mną, pewnie napuszyłabym się jedynie jak paw, uśmiechnęła uwodzicielsko i powiedziała coś w stylu: „Wiem, słodziaku!”. A może gdybym nie była mną, nie byłabym urocza?
Dobre!
Przecież ja nie jestem urocza. Po długich kontemplacjach doszłam do wniosku, że White jest po prostu wynajętym przez kogoś pocieszaczem nastolatek w depresji, a ja jedną z jego nieświadomych tego faktu pacjentek. Z tą właśnie myślą powędrowałam również do naszej pseudo-stołówki, by, w akcie desperacji i nieubłaganego głodu skosztować rozciapanych na plastikowym talerzyku ziemniaczków i kawałka klopsa. Nie tknęłam mięsa. Nie lubię mięsa. Przez mięso mam TRAUMĘ. Nie jadam mięsa, bo, mając dziesięć lat, zobaczyłam biednego, zarzynanego na farmie wujka CIELAKA. Dam głowę, że on wtedy płakał. A wuj Markus miał jeszcze czelność dać mi następnego dnia na obiad „przepysznego kotlecika”. Dzięki, stary.
Me głębokie przemyślenia zakłóciła obca energia, która wtargnęła w moją przestrzeń osobistą (czytaj: ktoś podszedł do mnie na bliżej, niż dwa metry). Odwróciłam się w stronę przybysza, marszcząc brwi.
- Gatta? – zapytałam, lekko zdumiona. Zazwyczaj wielka, lubiana przez wszystkich treserka nie zaszczycała mnie nigdy swoim towarzystwem.
- Hej, Lottie. – uśmiechnęła się promiennie. Jej zachowanie wydało mi się… podejrzane. Zawsze była wobec mnie dość… oschła. Nie wiem, czy to ze względu na mój charakter czy też fakt, że ma konkurencję w swym fachu.
- Dlaczego do mnie mówisz? – zapytałam podejrzliwie, przełykając wodę mineralną.
- A dlaczego nie? – brnęła dalej w swoje udawanie przesympatycznej i do bólu koleżeńskiej osóbki – Chciałam porozmawiać.
- O czym? – odwróciłam od niej wzrok, układając na talerzu zamki z klopsów.
- No nie wiem… - przechyliła zabawnie głowę – O czym byś chciała?
Moją pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, było zwykłe spławienie jej i tłumaczenie w stylu: „Nie mam czasu, właśnie idę się spotkać z moim chłopakiem” albo „Chcę wysłać budowlę na konkurs budowania wieży z jedzenia”. Zaniechałam jednak tego pomysłu, gdyż postanowiłam się trochę wycwanić i wykorzystać moje niesamowite „znajomości”, by dowiedzieć się nieco o nowym obiekcie mego zainteresowania. Teraz czekać tylko na to, aż zrobię mu w swoim pokoju ołtarzyk, gdzie będę trzymać jego zdjęcia i ogryzki jabłek, które wcześniej zjadł. Co jest ze mną nie tak?
- Kim jest tamten gościu? – wskazałam widelcem na siedzącego przy dalszym stoliku White’a, przeżuwającego spokojnie te felerne klopsy. Gatta spojrzała w jego stronę, uśmiechając się zawadiacko. Oho, czyżbym wpędziła się w kłopoty?
- Kaito? – zapytała, powracając wzrokiem do mnie.
- Mhm… - odparłam z ciut mniejszą pewnością siebie. No to wpadła śliwka w kompot.
- Ten świeżak? Jest magikiem. – wzięła kęs jabłka, które nie wiem skąd wzięła – A co, młoda? Pierwsza, młodzieńcza miłość?
- … co? – zajęło mi chwilkę czasu, by się zreflektować – N-nie! Oszalałaś? Po prostu dzisiaj z nim rozmawiałam…
- Rozumiem. – pokiwała głową w zamyśleniu. Teraz na pewno wszystko wygada. Tym bardziej, że, spoglądając na moją zmieszaną minę, szturchnęła mnie i dodała wesoło: - Nie kłam! Podoba ci się!
- Nie. – zmarszczyłam brwi, nie okazując takiego poczucia humoru – Ja tylko…
- Tylko go stalkujesz.
- Wcale nie. – zaprzeczyłam szybko – Przecież ja nawet go nie znam.
- Oj, dobra, wiem, co ci leży na sercu. – westchnęła – Nie musisz udawać.
- Z tym, że ja naprawdę…
- Cześć! – ten radosny głos zwiastował TYLKO kłopoty. Szczególnie w tym miejscu. O tej porze. Z takim zestawieniem osób.
- Hej, White. – Gatcie szczególnie źle patrzyło z oczu, oj, bardzo źle. Chcąc jednak wyglądać jak najbardziej naturalnie (mając przy tym nadzieję, że może dziewczyna nie spróbuje mnie wkopać) i tak, jak mi polecił wcześniej chłopak, uśmiechnęłam się krzywo, starając się zatuszować wszelaki żal i inne negatywne emocje. Magik odwzajemnił mój gest, widocznie uradowany mymi postępami w sztuce suszenia zębów (czyt. szczerzenia się).
- Co tam? – zapytał, siadając na stole. „Pójdź już. Idź stąd. Nie chcę cię tu… Nie TERAZ”.
- A, rozmawiałyśmy sobie. – mruknęła od niechcenia Gatta, kończąc jeść.
- O czym?
Myśli w mojej głowie rozpierzchły się jak stado dzikich… zajęcy. „O, nie. Nie, nie, NIE. Milcz, Gatta, milcz. Zamknij twarz, błagam!”.
- O tobie.
W tym właśnie momencie postanowiłam, że wezmę jednak tę pracę płatnego zabójcy. Najchętniej rozszarpałabym Gattę na malutkie kawałeczki, tu i teraz, na oczach wszystkich. I co z tego, że najpewniej siedziałabym w więzieniu pod zarzutem morderstwa aż do końca mego nędznego życia. Chcę. Usunąć. Gattę. Najlepiej z tego cyrku. Z tego miasta. Z tego ŚWIATA.
- O mnie? – zaśmiał się chłopak wesoło, co jednak trochę zbiło mnie z tropu – Jestem aż tak ciekawym tematem rozmów?
- Nie… - zaczęłam niepewnie - … Znaczy, tak! Nie! Nie tak, jak myślisz. – jęknęłam. Cokolwiek nie powiem, tylko się pogrążę – Wiecie… Ja teraz mam chyba… coś ważnego… Do załatwienia. TAK! Muszę… eee… pójść kupić tego… no… jedzenie! Tak, miałam iść do supermarketu kupić świeżą marchew. Dlatego, ehm… bawcie się dobrze?
Usunęłam się im szybko z drogi i najszybciej, jak tylko pozwalały mi na to moje krótkie nóżki, zniknęłam im z widoku. Schowałam się w swoim namiocie, kuląc w jego kącie. Owinęłam się kocykiem w kokon, przybierając postać martwej natury – tortilli. Nikt nie gada z tortillami. Taką przynajmniej mam nadzieję. Wyciągnęłam z plecaka jeden z batonów i zaczęłam go pochłaniać. „Będziesz grubsza!”, krzyczał mój mózg, ale zupełnie go spławiłam. Teraz Gatta NA STO PROCENT wygadała Kaito (czy jak mu tam było), że niby go kocham. Bo nie kocham! I na pewno on teraz myśli, że jestem dziwna. Ugh! Za jakie grzechy?!
<White? Troszkę się rozpisałam xdd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz