7 kwi 2018

OD Mefody

Doszedłem do znajomego mi rozwidlenia. W Londynie mieszkam już trzeci miesiąc i zdążyłem całkiem nieźle zaznajomić się z terenem. Szybkim, aczkolwiek opanowanym ruchem ręki wydobyłem papierosa oraz ogień. Podpaliłem białą stronę szluga, po czym zaciągnąłem się powoli. Dym rozpływał się wewnątrz mnie, po paru chwilach poczułem lekkie rozluźnienie. Mimo tego nie pozwoliłem sobie na nawet chwilę odpoczynku, jestem w końcu umówiony. Kelly, ten pieprzony debil zadecydował, że sobie muszę zasłużyć na pracę u nich. A raczej przejść test. Teraz idę po jego wyniki, co mocno mnie denerwuje, i to nie chodzi o stres. Miejsce spotkania wyznaczył jako niewielką kawiarnię, w centrum miasta. Dobrze ją znałem i nie dziwiłem się, gdy właśnie to miejsce ukazało się w treści naszej rozmowy telefonicznej. Cała jedna ściana pokryta szybami, dzięki czemu widać dokładnie to, co dzieje się w kawiarni. Monitoring zaopatrzony w siedem kamer, obejmujący każdy kąt przytulnego, aczkolwiek niezwykle tłocznego miejsca. To także wpływa na jego korzyść - na pewno ktoś by zareagował, gdyby coś poszło nie tak. Kelly nie jest idiotą, jeśli chodzi o planowanie. Właściwie, to przechodziłem przez to wszystko z nim - przez tą całą naukę, co robić w danej sytuacji, jak jej zapobiec,... Od dzieciaka łaziliśmy wszędzie razem, a teraz zobaczę go po raz pierwszy od dwóch lat. Od calutkich dwóch lat. Tak naprawdę, to zdziwił mnie jego telefon. Przez ten czas nie pisaliśmy ze sobą ani razy, nie dawaliśmy znaku życia. Miałem nadzieję, że to spotkanie nie ma na celu jeszcze bardziej mnie udupić, bo aktualnie jestem bezrobotny, nie mam za co żyć, a jeśli do końca tygodnia nie zapłacę za mieszkanie, wywalą mnie na zbity psyk.
Już będąc na miejscu, musiałem czekać dobre dziesięć minut przy jednym z ciemnobrązowych stołów. Czerwona kanapa byłą skórzana, dziwnie wygodna. Cudem było, iż znalazłem wolne miejsce. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, jeśli ta cio*a nie pojawi się tutaj w czasie kolejnych dziesięciu minut, zmywam się. W tej samej chwili zobaczyłem, jak ktoś siada naprzeciwko mnie. Od razu podniosłem wzrok na znajomą mi twarz. Wyraźne kości policzkowe, lekki zarost, dwa kolczyki w jednym uchu, dwa w drugim, błękitne oczy przyglądające mi się spod zmarszczonego czoła, siedzący niedbale, opierając łokcie o kolana i złączając dłonie. Siedział pochylony do przodu, jego kolczyk w wardze nieprzyjemnie błyszczał w promieniach słońca. Tak rzadko tutaj świeci, że aż trudno uwierzyć, że w tak ponury dzień słońce zadecydowało się gwarantować nam darmowe solarium. Siedzieliśmy w ciszy, nie wiedząc jak zacząć rozmowę. Oparłem się wygodnie o oparcie, zarzucając na nie ramię w niedbałym geście. Nie spuszczaliśmy z siebie oczu. Tak dawno go nie widziałem, ale nie czułem żadnych emocji, gdy w końcu się pojawił.
- Wolałem przekazać ci to osobiście, niż przez telefon - zaczął bez zbędnych grzeczności. Teraz dziękowałem sobie w duchu za to, że nikt tutaj raczej nie rozumie polskiego i nie dosłyszy niczego, co chcielibyśmy pozostawić między nami. - Nie myśl sobie, że przyjechałem tutaj dla ciebie, jestem w trasie i byłeś po drodze - mruknął, na co nie zareagowałem. Oczywiście, że normalnie nie marnowałby czasu na kogoś takiego jak ja. Nie dziwiłem mu się ani trochę, że postanowił ubliżać mi na każdym kroku. Zasłużyłem sobie.
- A więc, wyłapano wszystkich. Grzywę, Ciapatą, Beniamina, Krzywą,... Wszystkich. Mnie akurat nie było w pobliżu, bo szukałem takiego chu*a jak ty - mówił, a ja nie mogłem uwierzyć jego słowom. Złapano? Ich wszystkich? Poczułem gulę w gardle, że wszyscy moi byli przyjaciele mają przeze mnie przesrane. Wpatrywałem się w niego wyczekująco dając znak, by kontynuował.
- Nawet Grzywa wpadł...- ciągnął, a ja wstrzymałem powietrze w płucach. Jak to? Ten, niewinny i najbardziej porządny Grzywa, wspierający każdego w każdej sytuacji? Najgorsze jest to, że on ma dopiero czternaście lat... Boże, jestem potworem. Zrujnowałem życie dziecku. Boże, przecież ja je zrujnowałem co najmniej pięciu dzieciakom!
- Kiedy? - spytałem cicho. Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. Usłyszałem wręcz, jak krew buzuje w jego żyłach. A jeśli to moja krew?
- Dwa lata temu, dwa dni po twoim odejściu - poczułem, jakby ktoś wyprał ze mnie wszelkie uczucia i emocje.
*Parę dni później*
Start podobno zawsze jest najgorszy. Mam nadzieję, że do prawda, bo do cholery jeśli cały czas będę się tak zawodzić, to naprawdę się powieszę. Boże, ile razy można pomylić magazyny, upuścić na własne stopy ciężki metal, spróbować zawiązać jakieś małe chu*ostwo na idealną kokardę, podczas gdy wychodzi węzeł podobny do tego, który służy do wieszania się? W zasadzie, to chętnie bym teraz z takiego skorzystał. Ale nie stać mnie na własny pogrzeb, więc jeszcze trochę muszę pożyć.
Westchnąłem, wychodząc wreszcie z tego szeregu takich samych, przynajmniej dla mnie, namiotów. Nic dla mnie nie znaczą, są jednocześnie wybawieniem i kulą u nogi. Naprawdę nie cierpię tej pracy, będę musiał niedługo chyba poszukać innej, jeśli wypłata się nie zwiększy lub nie polubię tego zadupia. Ze wszystkich miejsc w Londynie ten cały cyrk musiał zadomowić się w takim, w którym nic się nie dzieje? Przyśpieszyłem kroku, poprawiając słuchawki na głowie. Tak, używam tylko i wyłącznie tych nausznych, te douszne to ździerstwo i tyle. W dodatku ciągle wypadają z uszu i się psują oraz plątają, co niezwykle irytuje. Cóż, chyba mnie wszystko irytuje, więc po co ciągnąć ten temat?
Nadal nie mogłem się pozbierać po rozmowie z Kellym. Przecież on powinien mi dowalić, a nie spokojnie siedzieć tak blisko i jedynie wymieniać fakty i w międzyczasie mnie gnoić. Wypaliłem kolejnego papierosa, dzisiaj wieczorem otrzymam wyniki moich testów. Pik, jakiś gość o dziwnym kolorze włosów, zaproponował mi pracę w cyrku. W cyrku, rozumiecie? Kto normalny zabiera się za coś podobnego? Ale, że jako jedyny przyjął mnie wiedząc o moich wybrykach, powinienem go chyba ucałować. Cóż, chociaż wziął mnie jak na razie na próbę, to i tak bardzo wiele. Już zaoferował mi miejsce spania, za co byłem mu ogromnie wdzięczny. Bo prawie mnie wykopali z mojego poprzedniego lokum.
Udałem się do jednego z ciekawszych miejsc - ulicy z dość wysokim murkiem, z którego miało się widok na pół okolicy. Będąc już na miejscu zauważyłem, że moje dotychczasowe miejsce zajmuje jakaś znajoma mi osoba. Znajoma, ale tylko z wyglądu. Bo normalnie nigdy nie miałem z nią do czynienia. Dzięki mojemu wzrostowi, bez problemu wskoczyłem na powierzchnię murka, spoglądając z ciekawością na twarz jednego z cyrkowców. Albo przynajmniej kogoś należącego do cyrku.
- No cześć! - zaśmiałem się cicho, patrząc lekki wytrzeszcz oczu. - Co tak tutaj siedzisz w samotności, hmm? Przecież szkoda tracić czas! - zaśmiałem się głośno, nawet nie wiedząc z czego. Raczej to już był mój nawyk.
- No weź, chyba nie jestem aż taki straszny - zawołałem, wskazując palcem na minę osoby siedzącej obok i śmiejąc się przy tym.

< Ktoś? Nie potrafię zaczynać, przepraszam >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz