9 sty 2017

Rue CD Azucar

Nie mogłam mu pozwolić, aby siedział jak ten ostatni smutas na krześle i przyglądał się tańczącym ludziom. Ja też nigdy nie umiałam tańczyć, macham rękoma i nogami i jakoś wychodzi. To nie jest takie trudne. Wystarczy poczuć rytm, dosłownie. Potem jakoś sam człowiek daje radę, nie patrzy na innych i tańczy! Ale jak mam jego przekonać? Może nieco upić? Nie... to nie w moim stylu. Przez chwilę go po prostu ciągnęłam, ale on był za stanowczy, wiec nic nie mogłam zrobić. Ale nie... zaraz coś wymyśle!
- Zobaczysz. I tak zatańczysz - pogroziłam mu palcem nudząc się ciągnięciem jego, dlatego też wróciłam do siedzenia przy blacie i popijania alkoholu, który uwielbiam. Co lepsze, za pół ceny tylko! Jak dobrze jest mieć przyjaciół w takich miejscach. Jak dobrze jest czasem występować w takich miejscach!
- Rue! - usłyszałam znajomy głos, po czym ktoś położył dłoń na moich ramieniu. Odwróciłam się o zobaczyłam mojego przyjaciela, a do tego właściciela tego klubu. Był to przystojny niebieskooki o czarnych włosach i umięśnionym ciele. - Z kim dzisiaj przyszłaś? - zapytał wskazując na chłopaka, który mu się przyglądał.
- Cześć Dickon! - uśmiechnęłam się tuląc przyjaciela. - To jest Azucar - przedstawiłam chłopaka.
- Nowy? - skinęłam głowa. Dickon uważnie go zlustrował wzrokiem, ale przyjaznym. Długo z nami nie posiedział, ponieważ musiał wracać do jakiejś sprawy. Nie pytałam go o co chodzi, nie ukrywając, dorabia sobie na boku, więc się nie wtrącam. Opowiedziałam Azucar'owi jak się poznaliśmy. Otóż akurat brakowało im kogoś, kto ma zaśpiewać na żywo. Zgłosiłam się, bo akurat grali tą piosenkę, którą znałam, a wykonawczyni niestety nie dotarła... no nie ważne. Siedzieliśmy jeszcze, czasem popijając drinki, gdy nie zaczęła lecieć jedna z moich ulubionych piosenek. Szybko wstałam i złapałam chłopak za ramię.
- Azucaaaaar! - powiedziałam błagalnie, przeciągając jego imię. - No chodź! - poprosiłam. - Nie będę sama tańczyć - mruknęłam.
- Na pewno tam jest ktoś, kogo znasz - wskazał na tłum tańczących ludzi. Spojrzałam na niego morderczym rokiem, ale zaraz przyjęłam mordkę zbitego psiaka.
- Ale ja chce ze swoim przyjacielem! - dalej go błagałam, ale on utrzymywał swoje. Zmarszczyłam brwi puszczając go i chwilę milcząc, aż wpadłam na pewien sposób. - Jak pójdziesz zatańczyć, to załatwię ci BobBloob - zaproponowałam, a w jego oczach zobaczyłam iskierki.
- Niemożliwe - pokręcił głową. - Wycofali je - był przekonany swoich racji, ale ja się uśmiechnęłam.
- Myślisz? - zaśmiałam się. Widziałam to jego wahanie w oczach. - No nie daj się prosić! Nie zrobisz tego dla BobBloob'a? A możliwe, że nigdy już nie skosztujesz takiej słodkości - powiedziałam poważnie. BobBloob to było coś różowego jak wata cukrowa, albo bardziej klejąca i słodka! Do tego miała w sobie coś takiego uzależniającego, że nikt nie mógł się od nich powstrzymać. Skoro chłopak tak bardzo lubił słodycze, nie wierzę, że tego nie próbował. Jeśli znał ten smak, wie co straci. A ja bym takiej okazji nigdy nie przegapiła... To jak zabójstwo!

<Azucar?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz